niedziela, 28 sierpnia 2016

ZMYSŁ WĘCHU, SZEŚĆ HISTORYJEK O ZAPACHACH OLI

Zmysł węchu, sześć historyjek o  zapachach  Oli, w tym jedna o tym jak Ola odkryła Zapach Najważniejszego Mężczyzny jej życia
Napisano 22-26 sierpnia 2016 r. Komorze warsztaty asztangi Mateusza Dekera
Akcja; mieszkanie Oli czerwce od 1960 roku, willa Matki Chrzestnej od 1960 roku, Kanał Koryncki Grecja  lipiec 1975 rok, Delhi India maj 2014r., Galicja Hiszpania 19 maj 2016 roku, Dom  Oli luty 2007 roku

Zapach pierwszy

Czerwiec w Mieście Oli jak Ola sięga pamięcią był zawsze pięknie odmienny, niż inne miesiące roku ; przez lato buchające początkiem, najdłuższe dni i Międzynarodowe Targi. Rodzice Oli co roku wynajmowali dwa pokoje, czyli wszystkie, dla Gości Targowych, wtedy całą trójką cieśnili się na trzech rozkładanych łózkach w kuchni. Ola lubiła bardzo ten czas. Spała na łóżku obok Mamy i Mama wieczorem opowiadała jej okrutne historyjki o mściwych kotach, duchach i obrzydliwym kisielu, Ola bardzo chciała tych opowieści, mimo, że się po nich trochę bała.
Ale największą atrakcją czerwca  lat sześćdziesiątych poprzedniego wieku  dla Oli byli Goście Targowi, przynosili ze sobą do wildeckiego mieszkania powiew Zachodu, a raczej  jego zapach.
W tamtych czerwcowych dniach Ola co rano,  na przywiezionej przez Mamę z NRD, kolorowej tacy, układała przygotowane  jajka na miękko w kolorowych też NRDowskich kieliszkach, świeże bułki w koszyczku, pokrojone pomidory z cebulką, wędlinę w plasterkach, żółty ser , pukała do drzwi pokoju, potem wchodziła, mówiła z uśmiechem Guten Morgen i podawała na stoliczku śniadanie.  Za to albo nie za to, tylko tak, zawsze dostawała od Gości Targowych oryginalne zabawki, kolorowe klocki, wyginającego się gumowego pajaca, ale najwięcej cieszyło ją, że prawie każdy Gość Targowy zostawiał dla niej breloczek przyczepiając go  do słomianki wiszącej na ścianie w pokoju, powiększając tym samym oryginalną kolekcję breloczków zbieranych przez Olę.
 Najważniejszym  Gościem Targowym, który zawitał we wczesnych latach sześćdziesiątych, a  następnie przyjeżdżał  przez długie lata, był Niemiec z drewnianą ręką, wysoka persona w koncernie Bayera, Mama Oli pracowała u niego na stoisku, po czym przez następny rok mieli wspaniałą aspirynę i czekoladowe pastylki na gardło , tak pyszne, że Ola często udawała, iż boli ją gardło, żeby tylko móc possać i poczuć ich smak. 
Ola oprócz rytualnego podawania śniadania Gościom miała inny  rytuał o którym nigdy nikomu nie opowiadała. Goście Targowi, zawsze mężczyźni, wychodzili rano na Targi  i wtedy  Ola wchodziła do pokoju,  otwierała ich walizki, zaglądała do szafy i do łózka; oglądała różne przedmioty , których przeznaczenia tylko się domyślała; ciemne opaski na oczy do spania, opaskę na wąsa,  żeby się nie nastroszył w nocy, ciemną siatkowaną czapeczkę na głowę, żeby z kolei nie nastroszyły się włosy, całą elegancką małą walizeczkę z ogromną ilością szczotek różnych wielkości i kształtów, których funkcji Ola się nie domyśliła, różne wody perfumowane, wiele , wiele kolorowych, eleganckich buteleczek,  na przed , po i w trakcie golenia , nie wiadomo czym się różniące. Ola odkręcała malutkie zakrętki, wyciągała filigranowe zatyczki  i wąchała , wąchała, wąchała odpływając od tych zapachów w inne przestrzenie rzeczywistości. Ani w domu Oli, ani w szkole, ani na ulicy nie było prawie żadnych zapachów, Tato Oli używał tylko szarego mydła i Przemysławki, Mama perfum o zapachu konwalii o nazwie  Być może, więc Oli zmysł powonienia był niby czysta niczym nie zapisana kartka. Najbardziej  dla Oli fascynujące były zapachy ubrań i bielizny, zapachy , które przechodziły na pościel, które Ola wdychała z lubością, to był pierwszy zapach innego świata, którym  się odurzała i jak mała narkomanka tęskniła za nim przez cały rok, aż do następnego czerwca.
Przez ten dom pełen innych mężczyzn niż ci znani dotychczas i cudownych odurzających zapachów, przez  Targi co wygląd szarego wtedy Miasta zmieniały, a potem także przez wiele, wiele innych zdarzeń ,czerwiec do dziś jest ulubionym Oli miesiącem w roku.

Zapach drugi 
Matka Chrzestna Oli zwana Ciocią mieszkała w prawdziwej willi, na samym końcu zabudowań ulicy Grunwaldzkiej, przez dłuższy czas życia Oli była to najbogatsza osoba jaką Ola znała, Ciocia miała  mercedesa, dwa air terriery, jeden z pierwszych telewizorów w mieście przed którym prawie w każdą niedzielę zasiadała na swojej ryczce Ola , z innymi  dzieciakami, i z rozdziawioną buzią oglądała Klub Myszki Miki , a w podwórzu mieściła się produkcja  piłek , gdzie Rodzice Oli dorabiali sobie wybijając metalowym wybijakiem kolorowe, gumowe kółeczka, które potem naklejali  bezpośrednio na piłki.
Lecz największą atrakcją dla Oli w domu Matki Chrzestnej była biblioteka w której na jednej długiej półce poukładano równo srebrzystymi grzbietami książeczki dla dzieci z disnejowskiej serii , które przysyłał ktoś z rodziny, systematycznie, w angielskiej paczce, prosto z Londynu, Olę fascynowały obrazki ulubionych bohaterów, różne sceny z życia dzieci amerykańskich, wycinanki, naklejki, niespodzianki, których pełno rozmieszczono w książeczkach, ale najbardziej pobudzającą rzeczą, która towarzyszyła Oli przez długie lata pozytywnym wspomnieniem, był zapach tych książeczek. 
Ola wyciągała jedną, siadała w głębokim fotelu i kiedy już poznała na pamięć cała zawartość książeczki wdychała głęboko jej zapach, który potem po latach odnajdywała, a to w gumie do żucia, a to w różowych cukiereczkach jedzonych na pikniku śniadaniowym, a nawet niedawno poczuła go jedząc gumowe, kolorowe w kształcie zwierzaczków płatki do mleka przynależne do zestawu śniadaniowego w tanim montrealskim hostelu w którym mieszkała podczas swojej tegorocznej kanadyjskiej przygody.

Zapach trzeci
 Ola z Rodzicami w trabancie i Matka Chrzestna z mężem i córką  w mercedesie pojechali na wyprawę Turcja- Grecja , przygód było bez liku, aż dojechali do najdalej wysuniętego punktu ich wyprawy Kanału Korynckiego. Wysiedli z samochodu w upale podchodzili  do skraju kanału i zaglądali na bezkres jego głębokości i malutkie dla oka, wielkie statki przez niego przepływające. Ola, jak to często czyniła,  oderwała się od grupy wycieczkowo- rodzinnej i poszła zwiedzić z daleka widoczny pawilon, cały oszklony, o niewiadomej zawartości. 
   Trzeba koniecznie wtrącić, iż Ola 20 letnia była bardzo atrakcyjną dziewczyną, o szczupłej talii, drobnych ramionach, prostych, mocno trzymających się ziemi nogach, ubrana tego dnia w śliczną zakupioną na bazarze w Stambule dżinsową sukienkę, z pięknie plecionymi dżinsowymi szelkami, takimi samymi plecionkami na skośnych kieszonkach i wspaniale zakończoną na dole dżinsową falbaną, a pod sukienkę założyła koszulkę o kolorze brudnego bordo. Wszystko cudnie korespondowało z błękitnymi oczami Oli i jej wspaniałą złota opalenizną z greckiego morskiego słońca.      Weszła do pawilonu, spacerowała sama po wielkiej przestrzeni sklepowej, na szklanych półkach przyczepionych niewidzialnymi nitkami do sufitu, stały setki przepięknych butelek z alkoholem, butelki w kształcie galer-  statków starogreckich, części akropolu ateńskiego , kolumny według porządku korynckiego, kształtów kobiecych i męskich, zabytkowych domów , rzeźb, pomników.
   Ola podziwiając te kunsztownie stworzone butelki jak eksponaty w muzeum doszła do końca sklepu i gdy miała już zawracać nagle usłyszała huk ogromny i długi dźwięk tego huku jakby tysiące różnobrzmiących dzwoneczków, dzwonków, dzwonów jednocześnie rozdzwoniło się, kakofonia dźwięków, bum bum trach tralala dzyń,dzyń, gdy spojrzała wzrokiem w kierunku hałasu  ujrzała, że   cała ściana z półkami pełnymi alkoholu runęła niczym klocki domina, większość spadając na podłogę albo uderzając o siebie rozbijała się, alkohol najróżniejszy wylewał się tworząc  różnokolorowe i o różnej gęstości kałuże, a zapach tych wielosmakowych; likierów, koniaków, wódek, nalewek , whisky i win słodkich, półsłodkich, wytrawnych i innych doszedł do Oli nosa bukietem najoryginalniejszym i zapachem pełnym emocji katastrofy, największej jaką widziała dotychczas Ola.
I tu zostawiam Was samych z Waszą wyobraźnią zapachową, dodając, iż w tamtych czasach nie było w greckich sklepach klimatyzacji, a upał przechodził do wnętrza w wysokości ponad 30 stopni Celsjusza, co potęgowało jeszcze intensywność zapachu.

Zapach czwarty
  Ten dzień dla Oli zaczął się o świcie, wyszła spod prześcieradła, wzięła prysznic, trochę ciepły, trochę letni - jak leciało, weszła na cienisty jeszcze dach schludnego i taniego hoteliku w Kolonii Tybetańskiej z widokiem na Jamunę, a raczej resztki tego co po rzece zostało, poćwiczyła jogę, potem kupiła na straganie trzy owoce mango, które jadła siedząc nago w siadzie skrzyżnym na łóżku pod wentylatorem oglądając w telewizji indyjski "mam  talent" gdzie piękne pulchniutkie tancerki tańczyły taniec brzucha lekko i zwinnie i czekała na gotowość do wyjścia Syna i Dziewczyny Syna.

Około 12 w południe ruszyli z planem dotarcia do jakiegoś cienistego parku, bo parki w upał najwłaściwsze były do zwiedzania, no i po wyjściu z metra gdzieś w Starej Delhi zupełnie przypadkowo zabłądzili na Chawri Bazar, najruchliwszą część miasta i tak ruchliwego jak żywy, tańczący w oszalałym tańcu organizm,; tragarze z ładunkami na plecach, na wózkach, pchanych, ciągnionych, wyładowanych ponad logikę środka ciężkości, samochody, riksze, skutery, tłum kolorowych ludzi, trzeba geniuszu uważności żeby pod coś nie wpaść, trzeba toczyć bitwę by przejść na druga stronę ulicy, dzielnica koncentrująca przestępczość i prostytucje, całą trójką dzielnie lawirowali w tym harmidrze.
Weszli na długą ulicę gdzie wzdłuż siedzieli na ziemi mężczyźni zwijający betel- popularną używkę zwijaną z liści pieprzu, smarowaną  mleczkiem wapiennym, z dodawanymi pokruszonymi orzechami palmy areki, może nawet dodawali heroinę lub kokainę, w takim miejscu to było możliwym, świadczyły o tym świdrujące niebezpieczne spojrzenia właścicieli sklepików,  stragany z wachlarzami liści, i już indywidualnie dodawane do betelu przyprawy; goździki, kardamon, gałka muszkatołowa, anyż, kokos.  Zapach  z przypraw usypywanych w stożki  na straganach przy ponad 40 stopniowym upale dodatkowo zmieszany  z zapachem wanilii, chili, kuminu, a także kurzu i wielu nie wiadomo czego, uderzał w nozdrza z ogromną siłą.
Ola wędrując, a raczej przeciskając się  pomiędzy ściskiem Chawri Bazaru  czuła się jak w gorącym, parzącym śnie, z tą różnicą, że była w nim otoczona, przeniknięta na wskroś zapachami, które stopniowo zaczynały działać  na jej układ nerwowy z efektem oszołomienia, przyjemnego otumanienia, z delikatnym rauszem, uczuciem stanu szczęśliwości bez rzucia betelu, bez brzydkiego koloru dziąseł, języka, zębów, dzięki temu zapachowi Ola zaakceptowała mentalnie ponad 40 stopniowy  upał zagotowujący mózg i nawet poczuła, że jest orzeźwiający, miły, że jest częścią indyjskiej przygody, o której tak długo wcześniej marzyła.

Zapach piąty 

Ponteverda w hiszpańskiej Galicji, już tylko trzy  etapy do Santiago de Compostella. Ola z Mężem wychodzą  wczesnym rankiem z albergu z plecaczkami na plecach. Przebijają się na szlak św. Jakuba wąskimi uliczkami starego miasta. Kiedy dochodzą do mostu na rzece Lerez z różnych stron nadchodzą inni pielgrzymi, pogoda jest rześka, mglista, prawie deszczowa. Wszyscy mają do plecaków przytwierdzone kolorowe peleryny, lub ochraniacze przez co wyglądają z daleka jak wesołe żółwie z kreskówek chodzące /jak to w bajkach bywa/  na dwóch nogach. Ola z Mężem powoli wchodzą na łąki, z daleka widać las, nad łąkami unosi się niejednorodna mgła, niczym gęsty dym. Przed nimi chwilowo bezmgielne miejsce ukazuje wielkie drzewo z wyraźną żółta strzałką szlaku na pniu, niczym z reklamówki ubezpieczenia na życie.  Patrząc na twardo i mocno  stojące drzewo ma się pewność, że życie będzie stabilne i bezpieczne. Wędrują dalej i wyżej, krajobraz  prawie górski z gęstym zadrzewieniem, kolorową odcieniami zieleni trójwymiarowym planem lasu. Powoli pojawia się słońce, opary mgły opadają. Las wysłany jest niczym dywan  mchami, porostami, pełno wkoło paproci, gęstej zieleni.  Ola wdycha powietrze z zawartością wilgotności, której nigdy wcześniej nie spotkała, im wyżej, im bliżej godziny południa ciepło dnia tworzy  zapach leśny,  ten zapach Olę upaja dodając animuszu do marszu, dodając radości w sercu i wielkiej szczęśliwości Oli, która i tak na całej tej wyprawie wypełniała się szczęściem nad szczęścia. I Ola będzie wspominać zapach  galicyjski z prowincji Pontevedra  jako Naj,  oprócz pozytywnego napędu, który nadawał wędrówce  będzie się jej kojarzył z plecami  Męża idącego przed nią albo, gdy Ola wychodziła na prowadzenie, ze świadomością jego bliskości tuż, tuż za swoimi plecami.

Zapach szósty 
 Któregoś roku Ola pojechała na warsztaty jogowe nad morze,  z jedną przemiłą ich uczestniczką poszła pospacerować brzegiem, rozmowa zeszła w kierunku intymnym, który Ola bardzo lubiła. Opowieść młodej dziewczyny sprowadzała się do zwięzłej informacji ; ma chłopaka, który jest uwikłany; w byłą żonę, córkę, alimenty, kredyty, mało płatną pracę bez przyszłości , wszystko na nie, lecz nie nie,  ciągle jest TAK, ponieważ dziewczyna nie może go zostawić - chłopak niesamowicie pachnie, wysyła do niej feromony, erotyczne afrodyzjaki zapachowe o tak intensywnym działaniu, że ją to zniewala, rozbiera i kompletnie otumania, a także uzależnia do tego stopnia, że zmienia widzenie rzeczywistości zawsze na korzyść chłopaka i że na seks z nim jest gotowa zawsze,  w każdym miejscu i o każdej porze.  Ola mimo, że już wtedy mocno doświadczona  w sprawach damsko- męskich zupełnie  nie wiedziała o czym mowa, ale oczywiście zapamiętała opowieść jak wszystkie poznawcze opowieści intymne.
   Minęło niewiele czasu Ola poznała swojego Najważniejszego Mężczyznę. Czego jeszcze w tym momencie opowieści nie wiedziała to znaczy, że będzie Najważniejszy. 
   Przyszedł czas trzeciej randki, zaprosiła go na zupę ogórkową, siedzieli naprzeciw siebie przy okrągłym stole, zjedli pyszną zupę, rozpoczęli rozmowę, rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali, w trakcie rozmowy, jak dymek w filmach animowanych  albo komiksach, używany przez twórców dla podkreślenia mocy zapachu, przez stół od Mężczyzny do Oli poszedł wyraźnie  właśnie taki dymek z ostrym zapachem feromonów, Ola kontynuowała rozmowę, ale jakby z mniejszym zapałem,zaczęła się dziwnie kręcić, gubiła wątek, coś ją zdecydowanie rozpraszało. Nagle poczuła w sobie niespotykaną determinację i wewnętrzną siłę, stanęła za wysokim oparciem krzesła na którym siedziała, oparła na  oparciu dłonie, spojrzała przez stół na Mężczyznę, zarządziła zdecydowanym głosem " koniec rozmowy", On zrozumiał, zbliżył się do Oli, przywarli do siebie równoczesnym gwałtownym ruchem i osunęli się na podłogę dokładnie pomiędzy dwie psie miski, jedną z wodą, a drugą z karmą purina z serii LOVE, obydwoje zamarli w  pocałunku i uścisku doprawdy na długą chwilę, na czas o niezbadanej długości; albo wieczność albo chwilę małą. Od momentu tego uścisku-zwarcia, pomiędzy psimi miskami, obydwoje wiedzieli, że są sobie przeznaczeni i że będą ze sobą na zawsze, choć oczywiście ich ogniste osobowości nie układały historii miłości   w niekończący się kobierzec z płatków róż.
   A dla pesymistów, pesymistycznych realistów, sceptyków i niedowiarków, a także rożnego rodzaju naukowców psychologów, seksuologów  dziennikarzy t.zw. teoretyków miłości czy seksu , którzy uważają, iż czas utrzymywania hormonów na poziomie zakochania jest możliwym maksymalnie przez rok mam informację z pierwszej ręki, że mimo upływu dziesięciu lat od momentu opisanego wyżej, feromony wysyłane są przez,  już Męża Oli z taką samą siłą i natężeniem i częstotliwością jak pierwszego dnia , a także reakcja Oli na nie jest, mimo, pomimo upływu długiego czasu, dojrzałego wieku kochanków, ciągle niezmienna och, ach takimi to Oni są SZCZĘŚCIARZAMI, choć zdecydowanie uważam, że nie należy ich traktować jako wyjątek potwierdzający regułę, o czym świadczy ostatnie spotkanie Oli z dziewczyną znad morza, tamci oni też wzięli ślub, mają jedno sympatyczne dziecko i żyje im się całkiem dobrze o czym świadczył radosny uśmiech i uroda spotkanej dziewczyny.
*   *   *

Oczywiście Ola ma jeszcze tysiące przyjemnych zapachowych wspomnień; zapach liści drzew w Plitwickich jeziorach, zapach Zakopanego i Kołobrzegu po wyjściu z pociągu, zapach Chanel 5 w Stambule i w sklepie wolnocłowym na lotnisku londyńskim, zapach wnuków, nic nie może się z nim równać,   i oczywiście zapach najnowszej linii zapachowej Oli Sierpień 2016 dochodzący z kuchni agroturystyki Aurelii Przystanek Komorze od przygotowywanych potraw najlepszego mistrza kuchni Darka ze Szczecina



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz