sobota, 22 kwietnia 2017

BLOGI 1968 ROKU I TROCHĘ OLI W PAMIĘTNIKU EWY



Blogi 1968 roku i trochę Oli w pamiętniku Ewy

    Dawno, dawno temu, w zamierzchłych czasach, kiedy nie znano jeszcze komputerów, a Ola  była grubawą dziewczynką, która używała często słowa „głupie”, „nienawidzę”, „debilka”, „ja ją zabije” i inne -  dzisiaj zupełnie nieznane Oli-  Małe Dziewczynki co dopiero przed chwilą nauczyły się pisać i formułować myśli na piśmie wszystkie, ale to zupełnie wszystkie, pisały pamiętniki, czyli po dzisiejszemu blogi.     Pamiętniki pisało się w grubym zeszycie w linie albo ewentualnie w kratkę, niebieskim , cieknącym i brudzącym tuszem ręce, buzie  i ubrania, długopisem ze sprężynką.

Zeszyt nazywał się pamiętnik, u Oli miał nieraz podtytuł Dziennik Wariatki albo Problemy Oli. Kiedy Dziewczynki były już starsze i zdarzało się, że miały zaległości w pisaniu /bo prawdziwy pamiętnik powinien być bezwzględnie pisany codziennie!!!/ trzeba było iść na wagary, uzupełnić luki, a to do kawiarni Filmowa, Warta, Uśmiech, Kolorowa lub Turecka, wtedy wspólnie pisały w skupieniu przy herbacie i wzajemnie  

sobie pomagały w odtworzeniu chronologii czy jakiś zapomnianych jednostkowo faktów.

Największą sztuką związana z pamiętnikami była umiejętność chowania zeszytu tak by nikt nie mógł go przeczytać, oczywiście największą chęć do czytania mieli rodzice. Taka rodzinna zabawa w chowanego. Tak, zdecydowanie żaden rodzic Oli koleżanek

nie wykazał się dyskrecją, ani poczuciem humoru i doprawdy przyczyną wielu awantur i różnych kar stanowiły „tajemnice pamiętnika”. 
Kiedyś Ola postanowiła sprawdzić rodziców w ten sposób, że napisała w pamiętniku „nienawidzę mamy”. Kiedy wróciła z podwórka Tato siedział zasępiony z jej zeszytem w ręce „jestem rozczarowany tobą”- powiedział smutno i to były najbardziej przykre słowa jakie Ola usłyszała od Taty. Mama Oli nie odzywała się do niej przez długi czas, chociaż Ola Mamę przeprosiła. Od tamtego czasu Ola pisała dwa pamiętniki; jeden grzeczny dla rodziców, który leżał w „łatwym miejscu” , a drugi prawdziwy schowany „naprawdę”, przy ścianie za szafą, oparty  w powietrzu o jej drewnianą nogę , kryjówka doskonała nigdy nie odkryta.

Chyba wtedy właśnie u Oli nastąpiło specyficzne rozdwojenie, gdzieś w tamtym czasie Ola zauważyła na swoim prawym ramieniu Aniołka, a na lewym Diabełka i zaczęła ich słuchać naprzemiennie. Prawdę powiedziawszy lubiła ich obydwoje tak samo mocno, chociaż w latach 60-tych XX wieku i w pierwszych pięciu latach XXI wieku zdecydowanie wygrywał Diabełek 😊.



A pamiętniki różnie kończyły swój żywot, najtragiczniejszy koniec  spotkały zapisane zeszyty Oli Przyjaciółki zostały kartka po kartce spłukane w kibelku po tym jak podczas rewizji w jej mieszkaniu tajniak stojąc na krześle, szukając ulotek opozycyjnych w pawlaczu, zaśmiewał się do łez czytając z pamiętnika opis idealnego faceta, napisany gdzieś około pamiętnego historycznie roku 1968, który to opis nic z sytuacją polityczną nie miał wspólnego.

Z pamiętnika Ewy , prezent na 60-te urodziny Oli

8 maja 1968 rok

… mam 5 koleżanek, lubię je wszystkie równo, ale Olę chyba najbardziej za to, że jest ciągle uśmiechnięta i wesoła.

17 października 1968 roku

Ola ułożyła poemat do Bogdana. Mama zabrała jej pamiętnik i tamten tekst przepadł na zawsze. Odtworzyłyśmy  go dzisiaj razem. To brzmiało mniej więcej tak;

Kiedy Cię ujrzałam pierwszy raz

Ukryłam w dłoniach twarz,

Bo zrozumiałam, że już czas

By się zakochać pierwszy raz

Stałeś wśród wrzawy i hałasu

Nie miałeś spojrzeć na mnie czasu.

Potem nadeszły długie dni

I w szkole ślęczeć przyszło mi.

Śledziłam zawsze Twój każdy krok

Przez calusieńki szkolny rok.

Wreszcie zbliżał się koniec roku,

A moja miłość rosła na każdym kroku.

I była ona nieodwzajemniona,

Ach jaka byłam zrozpaczona.

Ostatnia szansa wycieczka w góry

Może przepędzi z mego serca chmury

Więc pojechałam

W autobusie dużo się śmiałam, trochę podrywałam

Lecz przez dwie noce płakałam

Bo moja miłość szalona ciągle

 była nieodwzajemniona.

Potem wakacje długie i smutne,

Z rodziną i koleżankami kłótnie.

Bo jak nie kłócić się, gdy w sercu na dnie

Miłość zapadnie.

I znów rok szkolny się rozpoczyna,

Ja już duża dziewczyna,

On bosko piękne, oczy szalone

Niestety w inną utkwione

Serce przeszyła mi strzała

Krzyknęłam tylko….ała!!!!

I odeszłam w nocy mrok,

Płacząc i słysząc jego krok.

Łacha? Kochasz inną to cierp.

Odchodzę „gudbaj” w szeroki kraj.

Kochałam Cię prawie dwa lata

Dwa lata cierpiałam, po nocach płakałam

Kochałam, płakała, kochałam, płakałam…

Teraz mam dość,

Życie będzie tak samo wesołe bez Ciebie

Jak w niebie.

Choć w sercu tkwi jeszcze żal

Z mojego życia zrobię sobie wieczny bal.

Popołudniu Ola chciała żebym dała ten wiersz Bogdanowi. On się tylko śmiał.

25 października 1968 roku

Dzisiaj to był dzień! Trzecią lekcję miałyśmy wolna i założyłyśmy się z Olą, która z nas wypije więcej wody. Pożyczyłyśmy od kucharki szklankę i poszłyśmy do ubikacji. Zaczęłyśmy pić- ja jedną, Ola jedną i tak dalej. Po trzeciej byłam pewna, że już więcej nie wypiję, ale dałam radę. Ola po siódmej szklance usiadła na kibelku i wszystko co wypiła wylatywało jej siusianiem. Nie wiem czy to można było zaliczyć jako picie.  Ola wypiła już dziewięć, ja właśnie miałam pić dziewiątą, a tu dzwonek na lekcje. Wypiłam szybko, był remis. Ale w połowie matmy wybiegłam z klasy i wymiotowałam chyba godzinę.

17 marca 1969 rok

Jak zwykle szalony dzień. Po lekcjach poszłyśmy z Olą na lody. Siedziałyśmy przy stoliku i Ola wymyśliła, że jest z nami taki zmyślony jej synek Maciuś. Potem przyszedł jakiś facet i usiadł na tym miejscu gdzie siedział Maciek. Ola bardzo płakała, ze zgniótł jej dziecko! Potem wróciłam do domu i zaraz do Oli. Tam była już Marzena. Czekały na Piotrusia S., w którym Ola aktualnie się kocha. Miał przyjść po jakieś zdjęcia. Kiedy zadzwonił dzwonek my z Marzeną buch do szafy. Było strasznie ciasno. Ola zaczęła rozmawiać z Piotrem o różnych rzeczach i w pewnym momencie stwierdziła, że musi się odchudzać (ona faktycznie ma jakiś kompleks), a Piotr na to – nie rób tego, bo będziesz wyglądała jak Ewa taka chuda szparaga. O mało nie wypadłam z szafy, a Marzena to miała ubaw.

13 października 1970 rok

Rano o ósmej przyszła po mnie Ola, myślałam, że się przewrócę, kiedy ją zobaczyłam. Bez grzywki, w dwóch warkoczykach, na nogach granatowe rajstopki, na głowie granatowy berecik. Kurtka spod której wystawała spódnica z jednej strony nieco dłuższa, z drugiej krótsza. Na nosie koszmarne okulary. Miała być nie do poznania, czy ja wiem ?

Pojechałyśmy pod jego dom. Nie mam pewności czy nas nie rozpoznał, tak dziwnie patrzył. Śledziłyśmy go do dziewiątej. Kiedy poszedł na wykłady my pojechałyśmy do Marzeny. Płakała ze śmiechu na Oli widok.

26 czerwca 1972 rok

Już od dłuższego czasu błagałam mamę, żeby zgodziła się na mój wyjazd do Łagowa. Wreszcie zgodziła się. Powiedziałyśmy, że jedziemy pociągiem, ale pojechałyśmy stopem. Pojechałyśmy autobusem na szosę „szczecińską”. Postanowiłyśmy podzielić się na dwie pary. Ja i Ola, Marzenka ze swoją kuzynką. One miały pierwszeństwo. Pojechały fiatem…. W Łagowie umówiłyśmy się na poczcie, ale spotkałyśmy się już na „głównej” ulicy. Marzena siedziała nad tą ulicą na jednopiętrowym murku okalającym zamek. Pod nią był parking. Marzena zobaczywszy nas wskazała na zielonego Fiata pod nią i zawołała – To jego-

Od razu domyśliłyśmy się, że chodzi o Olbrychskiego. Pojechałyśmy do Łagowa, żeby zobaczyć kilku aktorów, ale nie liczyłyśmy na to, że spotkamy Jego.

Siedziałyśmy na murku, a potem poszłyśmy do kawiarni, w której był on.

Widziałyśmy jego żonę. Potem oni gdzieś pojechali, a my wróciliśmy na murek.

Kiedy wrócili to jego żona wysiadając upuściła na ziemię paczkę papierosów, nie zauważyła tego. A tu nagle rozlega się donośny krzyk Oli ( z pierwszego pietra murku)

- proszę pani, proszę pani!!!!!!

Wszystkie głowy na nas w górę, a Ola niczym nie zrażona

-Papierosy pani spadły!

Olbrychski podniósł, podał zonie. Kiedy po raz drugi wrócili, on zapomniał wyłączyć świateł  w samochodzie, a Ola znowu wrzasnęła

-Proszę pana!!!!! Świateł pan nie wyłączył!

Byłyśmy dumne z Oli, która tak poznała Daniela Olbrychskiego.







poniedziałek, 17 kwietnia 2017

SPŁYW W OCZACH OLI I JESZCZE OLA w OCZACH TRZECH SPŁYWOWICZÓW

Spływ w oczach Oli i jeszcze Ola w oczach trzech spływowiczów.

akcja lata lat od  1994 r. do 2016 r. ze szczególnym uwzględnieniem lipca 2006r. miejsce Suwalszczyzna, Mazury, Litwa, Łotwa i właściwie cała Polska
napisano 14- 16 kwietnia 2017 roku i wpis wspomnień trzech Spływowych Przyjaciół Oli do Księgi 60 twarzy Oli 9 kwietnia 2015 roku

W pewien szary, zimny i bez perspektyw styczniowy poranek, w swoim jeżyckim mieszkaniu Ola leżała pod pościelą i dodatkowo pod kocem na rozłożonym wielkim bordowym tapczanie- narożniku, a w jej nogach wylegiwał się uroczy i z charakterem czarno- brązowy jamnik, co kupiony na targu prawie kundlem, okazał się super rasowcem. Ola jak co środę - dzień wolny od pracy i dzieci - włączyła telewizję, po czym  leniwie oglądała niemrawo przemykające obrazy.
I nagle Anioł Dobrych Decyzji skierował swój oddech na ekran bladego czarno- białego    obrazu bijącego z monitora telewizora i poprawił go trójnasób rozdzielczością ekranu, jego przekątną, częstotliwością odświeżania i Ola ujrzała wesołych kajakarzy w czerwonych kajakach, przesuwających się żwawo Suchą Rzeczką, gdzieś między Kanałem Augustowskim, a jeziorem Serwy, zapachniało Oli rozgrzanymi deskami pomostu, trzcinami, tatarakiem, usłyszała szum fal jeziornych, tak jak kiedyś kiedy powstawała w Mikołajkach na pomoście,  i już wiedziała, że w kajaku na rzekach i jeziorach spędzi cudowny czas najbliższych 20 lat wakacji i odpoczynku, pływając to tu to tam z dziećmi, psami, Przyjaciółmi Spływowymi, ale też i przede wszystkim usamodzielni się, poczuje w trzewiach podróżnika, który przemieszcza się, wędruje z miejsca na miejsce, nie żałując tego co było, tylko jasnym, rozświetlonym radością  wzrokiem patrzy do przodu ku następnej przygodzie, a już szczegółowiej; rozkocha się we wstawaniu o 6 rano, w pływaniu nago w jeziornej mgle o wschodzie słońca, gdy tafla wody jest tuż tuż przy ustach, pływaniu nago z prądem rzeki lub staniu nieruchomo i cudownym uczuciu kiedy rzeka opływa całe ciało, które trwa nieruchomo  niby głaz rzucony na środek rzeki przez lodowiec, przepływa między nogami, opływa biodra, pas, nie raz piersi /…/  nauczy się pakować  ascetycznie i perfekcyjnie swoją torbę, wiedzieć gdzie co jest w każdej jej kieszeni, a w szczególności; latarka, papier toaletowy, piżama, szczoteczka i pasta do zębów oraz nieśmiertelny czarny japoński  porannik haftowany w japońską pagodę wśród  bonzai, dokumenty, pieniądze i sięgać po tę rzecz przez ułamek sekundy w pełnym słońcu i w całkowitej ciemności na leżąco i na wisząco 😊.


I Ola szybciutko – jak to baran- pobiegła na Stary Rynek zakupiła w PTTK , które jak nikt w PRL i dużo później też, upowszechniało turystykę i krajoznawstwo, razy cztery dla Czterech Muszkieterów wakacje na Czarnej Hańczy- Suwalszczyzna co za kraina. Ten pierwszy spływ, dał energię do takiego właśnie spływowego bycia przez magiczne zaczarowanie, w upalne lato / ile rzeczy by się nie wydarzyło w życiu Oli gdyby nie upalne lato 😊/, z paczką niesamowitą, dwoma Ewami, Ewą profesor matematyki  z czarnym parasolem i Ewą sportowcem animatorem i  Leszkiem samotnikiem, który znał strony świata i wszystkie gwiazdy na niebie. /Później ta paczka spływowa rozwijała się pączkami i zanikała przemiennie, od samego początku do końca, który jeszcze nie nastąpił/  i nowa bliskość, która powstała między Olą i Córką, zagadane, gadały, gadały, tyle miały sobie do powiedzenia i wiosłowały dziwnym charakterystycznym stylem, który gwarantował im zawsze ostatnie miejsce, ale one i tak gadały na nic nie zważając tworząc jedność, i tamten moment w wielkiej fali w dziób kajaka na jeziorze Białym kiedy stały w miejscu mimo, że ręce mdlały od wysiłku, zaczęły obie płakać i obie równo się poddały i żadna nie była silniejsza, a jednak poszły do przodu, i jak zabłądziły w nocy  mieście labiryncie i z Anią D. już w rowie chciały spać i i i och, ech serce pięknieje na obrazy tamtych chwil.


Taaak co Ola w spływach kocha najbardziej;


1.     Najbardziej - przesuwanie się z prądem rzeki w kajaku i obserwowanie świata z innej perspektywy, krowa, kot, pani z jagodziankami, pies, dziecko, sosna, dom, znowu krowa, baran, bocian, dużo bocianów, kaczka, łabędź, dużo łabędzi, kwiat, wodorosty, przeszkoda, nurt, przenoska, jaz, śluza, deszcz, burza, słońce, chmura,


2.     Najbardziej  - pewien specyficzny rodzaj koleżeńskiej spływowej przyjaźni, wzajemnej wręcz miłości do siebie, tolerancji, pewien rodzaj żartu, śmichów- chichów, mówienia po imieniu bez względu na wiek, wszystko bez względu na wiek, NA CAŁYCH JEZIORACH MY,


3.     Najbardziej - to wspólne śniadanie na świeżym powietrzu, przy stołach wielkich , wszyscy razem, pomidor, nutella, szprotki w oleju, pasztet mazowiecki, mielonka, serwetka, pudełeczko, dżem i chleb i jeszcze kawałek i jeszcze i  kawka i herbatka i papierosek i gadka chicho- szmatka, taka przymilna, cieplutka, poznawczo- przyjacielska. Och, ach Oli jedynactwo, singielstwo, czy jak to nazwać Ola Dziecko Kwiat z tą swoją wieczną tęsknotą za komuną, w sensie wspólnoty przy zachowaniu ekstrawaganckiej oddzielności, parę razy w życiu udało jej się spełnić i wtedy była naprawdę szczęśliwa


4.     Najbardziej - i taka szczęśliwa była na spływach i na spotkaniach pospływowych  /11 Listopada Dzień Niepodległości szaleństwo radości z wolności /, bo Ola uwielbiała robić imprezy na sto osób i bawić się z nimi, a rano na specjalnej francuskiej maszynce robić setki naleśniczków z czekoladą, dżemem, bitą śmietaną, ananasem :)


5.     Najbardziej tacy Przyjaciele zupełnie nowi jak Królik i Siostra /doprawdy wielu wielu/ i Adam co wiersz dla Oli napisał, taki wiersz och, ach Oli serce w miodzik się zamienia jak go czyta …..




Ola…


Szklaneczki


Pieski


Joga


Historyjki


Dniepr, co jęczy i wyje

- Agatko!

-Tomeczku !

- Hihihi

-To niesamowite!

Winko

-Obłęd!

- My z Arturem…

-Tu wszystko macie

Naleśniki

Uśmiech,

Uśmiech,

Uśmiech…



Opowieść pierwsza

Olę poznałem na Sali rozpraw. Ot jedna z wielu Pań Mecenas przewijających się przez sądowe sale. Występowała w sprawach ani łatwych, ani trudnych, takich przeciętnych, nie zapadających w pamięci jako „ciekawe”. Nobliwa, elegancka, dystyngowana i  zdystansowana do prowadzonych spraw. Reprezentowała chyba jedną z większych spółek Poznania. Jej pieczątka w pismach procesowych, także nie wyróżniała się. Żadnych ozdobników, „wywijasów” , dodatkowych tytułów, ani „uderzających po oczach” papierów firmowych. Jakież było moje zdziwienie kiedy zobaczyłem ją na starcie spływu na Salacę w 2006 roku z dwoma pieskami w sportowym stroju. Jako posiadacz west highland white teriera od razu poczułem do niej sympatię. Imion jej westiego i teriera szkockiego nigdy nie rozróżniałem – zawsze mi się myliły, która jest która. Kolejne dni spływu tylko potwierdziły, że Ola jest „równą babką” obdarzona ogromnym poczuciem humoru. Do tego doszły jej zainteresowania jogą, o czym się dowiedziałem któregoś bladego świtu, jak na samotnym głazie nad rzeką, w eleganckim poranniku ujrzałem medytującą Olę w pozycji kwiatu lotosu opromienioną wschodzącym słońcem. Ola przeszła też do naszej rodzinnej legendy o pierwszym dniu spływu mojej córki Ani i przygodach na jeziorze Burtnieki, kiedy to na skutek wysokiej fali kajak w którym płynęła Ola wraz z psem zaczął tonąć i ja wraz z Anią pierwsi ruszyliśmy jej na pomoc. Ola wpadając do wody nie mogła wyplątać się z fartucha chroniącego przed wodą, który blokował jej nogi utrudniając pływanie. Psa przejął  Syn Oli, a my wiosła Oli , olbrzymi, ciężki, bo nasączony wodą ręcznik Chrześniaka Oli i z Olą uczepiona naszej rufy dopłynęliśmy w wysokiej fali do brzegu. W pewnym momencie zaczął tonąć także kajak Syna Oli płynącego przed nami, więc Ania wzięła również jego wiosła. Szczęśliwie nikomu nic się nie stało, a Ania opisując tę przygodę na lekcji polskiego w gimnazjum zarobiła wysoką ocenę za najciekawszą i oryginalną wakacyjną  przygodę. Co prawda jej polonista, poczynił na jakimś zebraniu z rodzicami uwagę na temat mojej odpowiedzialności, ale w jego oczach widziałem szacunek. /…/

Opowieść druga

Zawsze mile wspominam nasze wspólne wypady spływowe. Ola to wspaniały kompan na wodzie i przy ognisku. Spokojna, sprawiająca wrażenie umiejącej wyciągnąć z otaczającej jej natury i towarzystwa coś dla siebie. Widać było, że się relaksuje. Jednocześnie swój spokój przekazywała innym. Żeby nie było tak cukierkowo to mogłem ją zobaczyć w sytuacji kryzysowej. Pewnie wielu uczestników jednego ze spływów na Łotwie pamięta jego początek. Startowaliśmy z takiego płytkiego jeziora /nie pamiętam nazwy/ . Była fatalna pogoda; wiatr, deszcz i stosunkowo chłodno. Jak teraz wracam myślą do tej chwili to jestem przekonany, że nie powinniśmy ruszać w takich warunkach. Jezioro było płytkie /na szczęście/ ale fale uciążliwe, bijące w burty kajaków i zalewające je. Po jednym z uderzeń fali, kajak Oli nabrał wody i się potopił. Ola znalazła się ze swoimi pieskami w wodzie. Marzła, pilnowała kajaka i ratowała swoje pupile. My z żoną mogliśmy tylko ją asekurować i holować do brzegu. Ola zachowała spokój i wszystko zakończyło się szczęśliwie.

I wspomnienie nie wiedzieć czemu wbite w moją pamięć z czasów już trochę zamierzchłych tzw. Dziwnowskich. Pamiętam scenę u Pani Grochalskiej, sąsiadki i opiekunki ośrodka w Dziwnowie. Widzę Olę stojącą nad klatką nutrii, hodowanych przez Panią Grochalską, trzymającą swojego pieska Agatę 😊)) w powietrzu. Z pyska psa zwisa trzymana przez niego za gardło nutria. Niezły horror, pewnie dlatego tak mi utkwił. /…/

Opowieść trzecia

Spływ zimowy Wełna 2013

Płynę z Olą. Jest OK, żadnych gadek na temat Indii, marchewkowych kupek po głodówce itp. Wiosłujemy zgodnie, miarowo, bez pośpiechu., jako drugi lub trzeci kajak. W pierwszym kajaku I. z P., nurt spokojny, temperatura jakieś -5. Wszystko pod kontrolą. Chłód nie doskwiera, pamiętam , że swoje grube rękawice dałem S., któremu marzły ręce, a sam płynąłem w takich cienkich polarowych, ale z gumowymi rękawicami naciągniętymi na nie . Sprawdzony patent z czasów harcerskich. Nagle wiodący kajak wywala się, , można rzec … na prostej drodze, ale tuż przed nami, obie wstecz, pracujemy oboje, na komendę ciągnąc kajak do tyłu, udaje się, dajemy prawa naprzód i lewą do tyłu , kotwicząc przy jakiejś kępie. Tym razem Żona z S. mają wolne, leży I. z P…. Mimo, że mieliśmy miejsce w pierwszym rzędzie tego teatru, nie wiem jak to się stało, że dwoje urodzonych przywódców, płynących w jednym kajaku się wywaliło 😊.

Po krótkim zamieszaniu płyniemy dalej. Niezwyciężona Armada była uboższa o jeden okręt, ale przecież płyniemy naprzód. Dopłynęliśmy do Jaracza, do mety, do ciepła, do końca.

Pływanie z Olą w jednej załodze polecam każdemu. Dzielny, odpowiedzialny załogant, imponuje bezbłędnym i natychmiastowym  ( do redakcji; proszę to podkreślić, bo to ważne) rozróżnianiem prawej i lewej strony, co nie zawsze się zdarza, nawet Najlepszej z Żon. Ta umiejętność uratowała nam tyłki podczas tej minimini katastrofy. Pracowita. Jakby powiedział Syn – materiał na świetnego podoficera; rozkaz wykona i poprawi, co spieprzył dowódca. Odpowiedzialna. Prawie niepaląca – tylko dwie faje spalone i rozumiem, że była to grzeczność wyświadczona facetowi siedzącemu z tyłu, na jego prośbę 😊 .

Olu dziękuję za podróż w ekstremalnych warunkach. Musimy sprawdzić się jeszcze w lecie 😊


Opowieść Oli


Wtedy na Łotwie to było tak, przyjechali nocą późną z Gawrych Rudy autobusem, Ola zawsze potrzebowała czasu co najmniej jednego dnia na aklimatyzacje. Rozbijali  namioty po ciemku, spała mocno, rano najpierw usłyszała uporczywe uderzenia  kropli deszczu o brezent namiotu, wyszła na zewnątrz, oczom jej ukazał się widok zapychający dech w piersiach, och ach błękitna przestrzeń bezkresna, niebo pomieszane z wodą, bez granic widnokręgu, mówią, że łotewskie jeziora szybują w przestworzach do momentu w którym znajdują miejsce na ziemi, tak właśnie w cudownej przestrzeni pagórków, lasów, rzek i strumyków wylądowało wielkie /40 km.2/, płytkie /2,9 m./ jezioro Burtnieki. Pogoda nie była sprzyjająca, dość zimno i bardzo silny wiatr, fale na jeziorze przeogromne, rozbijały się na małej plaży niczym morskie, a nie jeziorne. Ola do ostatniej chwili nie wiedziała z kim popłynie, pierwszy raz była na spływie bez swojego załoganta-Córki, pomyślała, że super byłoby popłynąć z  Synem Chrzestnym, który miał napęd motorówki, ale też ze względu na duże gabaryty /202 cm. wzrostu / z reguły płynął sam. Zadecydowali płynąć razem, Ola na pokład zabrała ukochaną przyjaciółkę Westkę,  już przy brzegu było wiadomo, że nie będzie łatwo. Musieli założyć brezentowy fartuch, który szczelnie powinien zaciskać się na krawędzi odgradzającą burtę od wnętrza kajaku. To w ich przypadku było niemożliwym, z powodu długich nóg dwumetrowca i ciekawości Westki, która wykukiwała uparcie , nie dając zamknąć się pod pokładem. Ruszyli w kilkanaście kajaków. Szli ostro, prując fale, lecz te były tak ogromne, że zalewały wnętrze, kajak nabierał coraz więcej wody, nabierała wody także Oli szara, polarowa bluza. Ola ze swoim optymizmem nie przewidywała katastrofy, a ta zbliżała się z każdą wielką falą niczym koniec Titanica. W pewnej chwili Ola zauważyła, że kajak staje się  łódzią podwodną,  płynie jakieś 30 cm. pod wodą, potem głębiej,  40cm., 50cm., 60... aż w pewnym momencie woda doszła do wysokości pępka Oli, a Syn Chrzestny powiedział spokojnym głosem "Ciociu toniemy czas opuścić pojazd" i tak Ola niczym fantazyjna meduza w szarym polarze, ogromnym fartuchem obwiązanym sznurkiem wokół pasa, z ukochanym pieskiem, który w krańcowej histerii trzymany był przez Olę  jakąś siłą adrenaliny wysoko nad swoją głową, dryfowała po bezkresnych falach Burtnieki. Aż na ratunek podpłynął najpierw  Rafcik , który zabrał pieska , a potem Sędzia, który zabrał mokre, ciężkie ręczniki, wiosła i podholował do brzegu Olę trzymającą się z tyłu kajaka. Ale przygód nie było tego dnia końca, podholować do brzegu znaczyło miejsce gdzie był grunt, lecz wyjście na ląd uniemożliwiały ciągnące się szerokim kilkudziesięciometrowym pasem trzciny i tak trzeba było przemierzyć jeszcze około 13 kilometrów jeziora i tyle samo początków wypływającej z niego najpiękniejszej rzeki Łotwy Salacy, a lądem prawie nago i boso i tak niewykonalne. Ola długo czekała na swojego Supermena; zjawił się student II roku AWF i niczym pędzący wodolot przewiózł Olę bez wiosła, bez kapoka, bez ubrania przez niesamowite okoliczności przyrody przed samym zachodem słońca do obozowiska, gdzie Jurek – Dobry Duch wszystkich spływowiczów zagwarantował ciepło, sucho, jedzenie i mocny rozgrzewający napitek i tak stał się koniec najdłuższego dnia jaki Ola przeżyła w swojej spływowej historii.