sobota, 30 listopada 2019

PARZYSTE I NIEPARZYSTE W PRZEŹDZIEDZY CZYLI Z PAMIĘTNIKA LISTOPADOWEJ OLI

PARZYSTE I NIEPARZYSTE CZYLI Z DZIENNIKA OLI

Akcja; Przeździedza od 18 listopada 2019 roku do 23 listopada 2019 roku

Motto; „Coś co się wydarza, a nie zostanie opowiedziane, przestaje istnieć, umiera” /Olga Tokarczuk przedmowa noblowska/. Więc opowiem Wam o tych pięciu dniach w Przeździedzy, trzech parzystych i dwóch nieparzystych…ABY NIE UMARŁY…..

niedziela, 22 września 2019

OPOWIEŚĆ NADMORSKA DWA; O TRZECH PRZYJAŹNIACH, ZJEDZONEJ GŁOWIE GÓRNIKA, TRUCICIELCE I LATAJĄCYCH LAMBORGHINI


HISTORYJKA NADMORSKA DWA; O TRZECH PRZYJAŹNIACH, ZJEDZONEJ GŁOWIE GÓRNIKA, TRUCICIELCE, ZŁOTYM NINJA I LATAJĄCYCH LAMBORGHINI

Post z okazji 51. 000 wyświetleń bloga 60 TWARZY OLI


Akcja; lipiec 1959 rok Dziwnów, lipiec 2019 rok Międzywodzie, lipiec 2079 rok Międzywodzie


Motto; „W garnku dziura miły Romciu,


              Miły Romciu, miły Romciu, miły Romciu.


              To zatkaj, to zatkaj, to zatkaj.


              Czym mam zatkać miły Romciu,


              Miły Romciu, miły Romciu?


              A słomą, a słomą………”

Prolog



Rok wokoło 64 urodzin Oli minął niby klaśnięcie dłoni. I znowu, jak lato wcześniej , gdzieś w środku między Świętoujściem, a Międzywodziem, Ola znalazła się na plaży o żółtym piasku, przy piaszczystych wydmach, sosnowych lasach. Piasek przyjemnymi drobinkami przesuwał się w jej dłoniach, a morze uderzało lekko i uspokajająco   o brzeg spokojnymi falami. Pagórkowaty układ wydm i linia sosnowego lasu , mimo wszechogarniającego ludzi nawyku zaglądania do telefonu komórkowego, odgradzała plażowiczów od reszty świata. Dawała niepowtarzalne uczucie niezmienności czyli stałości wszystkiego, a także równości ludzi, którzy w strojach kąpielowych pozbawieni zastali atrybutów zarówno biedy jak i bogactwa. Ola leżała na kolorowym ręczniku blisko swojej najlepszej przyjaciółki Dorotki w otoczeniu gromadki bawiących się wesołych dzieci. Kiedy nad głową Oli przeleciał latawiec w kształcie wielkiej czarno- białej krowy w Oli głowie nagle powstała myśl, którą szybko wypowiedziała na głos „czy wiesz Dorotko, że przyjaźnimy się równo 60 lat”, co może złośliwe było trochę ze strony Oli, ponieważ Dorotka nie należała do osób chcących podkreślać swoje lata. Niestety w czasach gdy PESEL i FB bezceremonialnie obnażał datę urodzin, ukrywanie wieku stało się niemożliwe. Siedząca obok przyjaciółek najstarsza wnuczka Dorotki Marysia będąca na etapie wsłuchiwania się w opowieści dorosłych poprosiła zaciekawiona; „Ciociu opowiedz jak się poznałyście”. Oczywiście, to już wiecie, Ola nie dała się prosić i zaraz rozpoczęła swoją opowieść;



PRZYJAŹŃ PIERWSZA


Tamtego późniejszego pochmurnego  ranka, już po śniadaniu, dwie śliczne, dwudziestoparoletnie kobiety; Danusia i Hanka, niepracujące mamy jedynaczek,  ubrane bliźniaczo w pastelowe spodnie rybaczki, bluzki z łódkowatymi dekoltami i w krótkich obciętych włosach u tego samego fryzjera mieszczącego się w podziemiach budynku Arkadii,  siedziały przy stoliczku na werandzie żółtego domku o nazwie Jowisz i wypisywały kartki pocztowe do znajomych. Co chwila wybuchały śmiechem wspominając jak wczoraj opalały się toples na wydmach. Zaśmiewały się z sytuacji, gdy Danusia zdejmując listek z powiek powiedziała; „Hanka jakaś duża chmura przyszła” i jednocześnie zobaczyła rosłego strażnika, którego postać dawała na nie  ogromny cień i który przyglądał się półnagim kobietom, a później, mimo, pomimo niecodziennego widoku, wręczył im mandat za przebywanie w miejscu niedozwolonym. O tak, były bardzo zadowolone ze swojego towarzystwa, młodości, urody, spędzania wakacji nad polskim morzem w Dziwnowie w ośrodku zakładu pracy ich mężów. Przy pisaniu kartek popijały, czarną kawę fusiatą w wysokich szklankach na szklanych podstawkach, lekko przybielaną i osłodzoną mlekiem z tubki i zajadały pyszne, świeżutkie jogodzianki, oblizując przy tym palce lepkie od lukru. Po czym śliniły słodkim językiem znaczki pocztowe naklejając je na kartkach z widokiem morza, plaży, mew. Kartki trzeba było teraz wrzucić do czerwonej skrzynki, która wisiała na cmentarnym płocie, naprzeciw kiosku Ruchu, zaraz za brama wejściową…….


PRZYJAŹŃ DRUGA



W tym samym czasie przeszło czteroletnia Ola chciała sprawdzić czy do kiosku Ruchu naprzeciwko cmentarza  dowieźli  najnowszy numer Misia, z którego uwielbiała wycinać plastikowymi nożyczkami różne papierowe zabawki, znajdujące się na nieco grubszej od reszty, środkowej stronie czasopisma. Więc bardzo ucieszyła się kiedy Mama poprosiła ją o wrzucenie kartek do skrzynki pocztowej, która wisiała na cmentarnym płocie dokładnie naprzeciwko kiosku Ruchu. Ola wzięła kartki i wesoło podskakując pobiegła do celu. Wykonała zadanie bez problemu, sprytnie dodając sobie wzrostu murkiem od cmentarnego płotu, przeszła ostrożnie na drugą stronę ulicy i nie zdążywszy nawet zapytać o Misia – oniemiała.
Na półce w kiosku stał około 15 cm. celuloidowy górnik w czarnym paradnym mundurze i takiej samej paradnej czapce. Łaaaał, rarytas do jej kolekcji figurek celuloidowych ludzi o różnych zawodach. Kiedy Ola stała się kolekcjonerką wielu działań nie wiadomo, lecz mimo młodego wieku zbierała już; monety o nominale 50 gr, guziki, papierki od cukierków wklejane misternie do zeszytu, opakowania od żyletek, znaczki, guziki, zdjęcia kobiet i mężczyzn z czasopism według tylko Oli znanego klucza, a ostatnio od paru miesięcy, rozpoczęła gromadzenie najważniejszej kolekcji właśnie figurek kolportowanych przez sieć Ruchu.  Ola pobiegła szybciutko do Mamy po 5 złotych na zakup i już po chwili wracała  dumna z kupionym górnikiem w ręce. Przy pompie zobaczyła bawiąca się w błotku dwuletnią Dorotkę. Ola z radością pokazała jej lalkę.  Dorotka chwyciła lalkę, włożyła głowę górnika w pięknej czarnej czapce do buzi i rozgryzła cienki celuloid miażdżąc figurkę.  Zmiażdżona głowa pękła, większa część głowy odpadła,  wydając przy tym z siebie dziwny dźwięk. Ola stanęła jak wryta z otwartymi ustami, patrząc z niedowierzeniem na siłę zniszczenia, nawet nie płakała, zaakceptowała zdarzenie.


Na drugi dzień Ola zabrała Dorotkę na spacer do miejsca gdzie rosły krzaki niczym żywopłoty pełne fioletowych owoców. „Może spróbujesz, zobacz tutaj rosną pyszne jagódki” powiedziała do Dorotki Ola i podała jej  w dłoni ciemne kuleczki. „O nie, nie będę jadła, mamusia nie pozwala mi jeść samej niczego co rosło na krzakach” – odpowiedziała Dorotka. I tak właśnie było!!!! Nie wierzcie proszę w inne opowieści rodzinne, że niby Dorotka zjadła owoce i się rozchorowała….


Zakończyła opowieść Ola, a Marysia nie mogła opanować zdziwienia „jak to możliwe ciociu, że kazałaś zjeść babci truciznę?”. „To dlatego, że u mnie na prawym ramieniu mieszka Aniołek, a na lewym Diabełek. Ja słucham raz jednego raz drugiego. Wtedy posłuchałam Diabełka”. Marysia przyjęła wytłumaczenie i uśmiechnęła się ze zrozumieniem.
                                                   X   X   X


Dziwne są meandry powstawania przyjaźni, nikt nie wie dlaczego dziewczynki tak się pokochały, niczym siostry; ile wspólnych przygód; i jak Ola nauczyła Dorotkę układać drogę z luster dla oglądnięcia serialu z Rogerem Moorem czyli Świętym, i jak pojechały ze Skorzęcina do Pewexu po papierosy dla Oli i wracały na skróty przez bagno, i jak Ola kiedy jej się dom spalił mieszkała u Dorotki i opowiadała jej historie o duchach, i jak poznały sławnego później malarza Janusza O., który nauczył je latać jak ptaki, i jak inny przystojniak bez zębów poznany przy piłkarzykach chciał zabrać małoletnią Dorotkę do Londynu, i jak Dorotka urządziła Oli pierwszy Dzień Matki i spacer komunijny do Zoo i w tym samym dniu imieniny dla Oli, i jak po śmierci babci całą noc opowiadały sobie najśmieszniejsze sceny z filmów jakie widziały, iiii…. Zawsze blisko, choć nie raz daleko……




PO 60 LATACH


Tego upalnego lipcowego południa Ola i Dorotka, siedziały na wygodnych poduchach kanapy na tarasie pięknego przestronnego domu położonego blisko wydm i morza, z którego roztaczał się widok na egzotyczne kwitnące krzaki hortensji, płot z bambusa, na cudowne czarne sosny i na wiele pięknych okoliczności nadmorskiej przyrody. Obie kobiety miały opalone na czekoladowy brąz ciała, jasne, półdługie  włosy i rozradowane oczy. W chłodzie cienia dachu krytego ekologicznie strzechą, bardzo zadowolone, jak zawsze w swoim towarzystwie, popijały różowego, perfekcyjnie schłodzonego, „bezalkoholowego” szampana i przekazywały sobie nawzajem płody własnych działań artystyczno- twórczych. Najpierw oglądnęły w smartfonie na Oli kanale 60 twarzy Oli najnowszy odcinek pt. Twist, Grajdoł i Duchy, gdzie psy Oli wchodziły na kolana prelegentów  bezceremonialnie psując dramaturgię filmu, a później czytały na role, wygłupiając się i robiąc miny, najnowsze bajki Dorotki – Wiedźmy z Łomży i O królu Popielu, Piast Ziemowit. Zaśmiewały się przy tym do łez ze swojej dorosłości, która ciągle je zaskakiwała,  z czytanych tekstów, z  piersi, rosnących im z wiekiem ponad miarę, z używania brzydkich słów przez Oli wnuka i z całej tej sytuacji, że są tu oto blisko miejsca, gdzie 60 lat wcześniej zginął śmiercią męczeńską celuloidowy górnik i, o przewrotności losu, stał się zarzewiem przyjaźni na zawsze. Miały też przyjaciółki widownie jednoosobową w postaci Alicji sześcioletniej wnuczki Oli, która kochając je bezwarunkowo przyglądała się całej akcji z przymrużeniem oka.


Popołudniu, gdy prawie cały dzień wypełniony radością minął, do ogrodu wbiegli dwaj czteroletni chłopcy, z wzburzonymi blond czuprynami na głowie, w takich samych koszulkach Supermena, a za nimi kroczyła z surową miną opiekunka, która zaraz podeszła do Dorotki i jeszcze surowszym, niż jej wygląd głosem powiedziała; „Jurek mówi bardzo głośno k…wa m…ć”. Ola też próbując być choć trochę groźna przywołała Jurka; „Przecież obiecałeś mi rano, że już nigdy nie będziesz mówił brzydkich wyrazów”. „Tak, ale zapomniałem, które wyrazy są brzydkie, a poza tym znowu posłuchałem Diabełka z ramienia” odpowiedział. Dorotka parsknęła śmiechem i temat dalej się nie rozwinął. Chłopcy rozpoczęli ustawianie na torach wymyślonych z płytek dróżek ogrodu do wyścigu dwóch  Lamborghini; pomarańczowego  i granatowego. „Na który stawiasz?” spytał Olę swoim ulubionym pytaniem Jurek. „Jak zawsze na pomarańczowy” odpowiedziała Ola i cały incydent z „K…wa m…ć” poszedł w zapomnienie, lecz zarówno Janek i Jurek zapamiętali moc wypowiedzianego przez Jurka słowa.


A wieczorem, kiedy Ola z wnukami była już w swoim domu, wynajętym na czas wakacji, Jurek okrutnie pogryziony przez komary i zmęczony, lecz szczęśliwy bez granic, powtarzał i powtarzał bez końca; „Babciu, czy to był sen, czy to było na prawdziwie, naprawdę mam pierwszego w życiu przyjaciela”.  Po kolacji złożonej z czterech parówek z keczupem, ostatkiem sił poprosił Olę by ułożyła ręce tak jak to robi mama,  położył głowę w zagłębienie Oli ramienia i zasnął. Na drugim olinym ramieniu usnęła Alicja. Objęci, z uśmiechniętymi buziami śpiąc pod jedną kołdrą wyglądali niczym trzygłowy mitologiczny  stwór, dziwny, lecz doprawdy bardzo szczęśliwy.  


x   x   x
Rankiem obudzili się jednocześnie widząc przez dachowe okno nad swoimi głowami  błękitne niebo rozświetlone słońcem i zaglądające do pokoju zielone iglaste drzewa. Ola od razu zaczęła wesoło opowiadać „Jejku, ale miałam niesamowity sen, byłam w nim aktorką grającą sztukę na scenie w ogromnym, ciemnym teatrze, a widzowie klaskali zachwyceni”.  Jurek słuchając słów babci uświadomił sobie nagle, że miał ten sam przyjemny sen o sobie jako aktorze i powiedział Oli radośnie "Babciu mi się śniło dokładnie to samo, pewnie dlatego mamy te same sny, że śpimy pod jedną kołdrą”. Alicja, która obudziła się ostatnia, wkokosiła się pod ich kołdrę i oznajmiła, że dzisiaj będzie chciała spać tutaj, bo też chce być „senną”  aktorką albo chociaż „sennym” reżyserem.

Po czym, przed zapowiadającym się wspaniałym dniem nadmorskich zabaw zjedli na śniadanie jajka na miękko, które Ola podawała Jurkowi i Alicji w kieliszkach zrobionych z własnych dłoni i spakowawszy  najpotrzebniejsze rzeczy ruszyli na plaże.


PRZYJAŹŃ TRZECIA


60 lat później Jerzy wyszedł ze studia filmowego, gdzie właśnie skończył nagrywać końcowy odcinek 5 serii produkcji Złoty Ninja, najbardziej wziętego serialu ostatniej dekady. Choć od początku było wiadomo, że bohater, którego grał został odnaleziony przez archetyp bogini matki jako wybraniec o odpowiedniej mocy, by ostatecznie wygrać z Władcą Zła musiało najpierw zaistnieć przeszło sto odcinków by do tego doszło. Teraz, w finale postać herosa wykorzystała wszystkie swoje energie dla pokazania niezwyciężonego męstwa; siłę głosu,  niewidzialność, prędkość, ale przede wszystkim zastosowanie umiejętności misternego i harmonijnego łączenia struktur dobra we wszechświecie. Jurek w lipcowym słońcu kroczył przed siebie bardzo zadowolony. Mimo dojrzałego wieku jego uroda  jaśniała świeżością, długie blond włosy spadały lokami poniżej ramion, a błękitne oczy lśniły bohaterskim blaskiem. Granie przez tyle lat śmiałka uwielbianego przez tłumy dało Jerzemu witalność i dynamizm wręcz niewyczerpany, ale też otworzyło drogę do międzynarodowej kariery i przysporzyło zasobności finansowej. Teraz jak zawsze po zakończonych zdjęciach  przed studiem czekała na niego spora grupka fanów – napalonych sympatyków. Rozdał trochę autografów i uśmiechów po czym wszedł do swojego ukochanego pojazdu - latającego samochodu wzorowanego na modelu Lamborghini sport Diabolo w kolorze granatowym. Cieszył się bardzo na parę dni odpoczynku, które miały nastąpić. Jego najlepszy przyjaciel i najbliższy współpracownik -  producent tasiemca o Złotym Ninja, Jan, zaprosił go do swojego domku przy plaży. Jerzy miał przyjechać z wnuczętami, a Jan z jednym wnukiem. Obydwoje lubili towarzystwo dzieci, więc zabawa szykowała się wyśmienita. Jerzy podleciał autolotem po Olę i Tomka, razem z plecaczkami załadowali się na tyły wehikułu i frrrrr po dwóch godzinach całe towarzystwo leżało na drobnym piasku tuż przy brzegu Morza Bałtyckiego. Do kompletu na plaży pojawił się Jan z małym Pawełkiem. Jan i Jerzy rozłożyli koło siebie kolorowe ręczniki, położyli się obok półnadzy, nasłonaczniając ciała,


 a dzieciaki bawiąc się robili straszny harmider. Ola z Tomkiem wyrywali sobie łopatkę, Tomek nie dając rady przejąć zabawki krzyczał z desperacją; „Paweł pomóż mi!!!” A Paweł splątawszy ręce na przedzie przyglądał się walce rodzeństwa ze stoickim spokojem, po czym powiedział flegmatycznie, acz zdecydowanie; „ nie pomogę nikomu, chyba idę do domu”. 

Mężczyźni przysłuchiwali się scence z zamkniętymi oczami i uśmiechem na ustach. Jerzy odpłynął myślami w inną rzeczywistość. Od lat wiódł szczęśliwe, aktywne, twórcze życie. Skąd się wziął tego początek. Chyba od odkrycia mocy żywiołów jeszcze w dzieciństwie. Moc głosu, z historii o walce dziadka ze Złem w Lizbonie, to była nauka, wykorzystał ją wiele razy, może nawet uratował komuś życie. Być Złotym Ninja na Złotym Smoku, mieć moc, odpłynął błyszczącymi kolorami,
cieszył się, że wybrał drogę trzymania się zasad, mógł zostać w drużynie, być otoczony przyjaciółmi. Kiedy nad głową Jerzego przeleciał latawiec w kształcie wielkiej czarno- białej krowy w jego głowie nagle powstała myśl, którą szybko wypowiedział na głos „Janie, czy wiesz, że przyjaźnimy się równo 60 lat”, a Ola, która to usłyszała powiedziała zaciekawiona „Dziadku opowiedz proszę jak się poznaliście z wujkiem”. „W garnku dziura miły Romciu…” z dala rozległy się słowa piosenki…


środa, 24 kwietnia 2019

TRZY URODZINOWE HISTORYJKI DLA AGATKI- MISIU BUBU, IMIĘ I NAGI GENERAŁ


TRZY URODZINOWE HISTORYJKI DLA AGATKI – MISIU BUBU, IMIĘ I NAGI GENERAŁ 

Dedykuję mojej najukochańszej Córeczce w dniu urodzin /UWAGA!  teraz jest 25 dzień KWIETNIA!!!!!!/

Akcja; Poznań przed 1980 rokiem i w roku 1984 od stycznia do marca  Poznań i Krynica Górska

Niestety nie zdążyłam napisać całości, z wiekiem wszystko dzieje się dużo wolniej 😊) uzupełnię w czerwcu po powrocie z Camino obiecuje 😊)) ha,ha udało się dzisiaj jest 19 czerwca 2019 roku i wrzucam :-))) 


Światło słoneczne wpadło przez okno dachowe i jednocześnie oświetliło trzy śpiące buzie leżące koło siebie w błękitnej sypialni na błękitnych poduszkach. Cała trójka równocześnie otworzyła oczy ciesząc się na rozpoczęty dzień. Była szósta rano. Ola jako wzorowa Babcia Animatorka już miała pomysł na sobotni poranek.
Będzie uczyć dzieciaki, żeby wiedziały raz na zawsze kto ile ma lat. Do tego potrzebowała pudła z koralikami od Naszyjnika Przyjaźni. Chciała, aby dzieci do osobnych pudełeczek włożyły tyle koralików ile lat mają; Alicja, Jurek, Łucja, Babcia oraz Mama, no i naocznie oceniły różnice. Ola zbiegła na tyły szatni jogowej, wzięła z półki do rąk wielki karton i  przetaszczyła go przez dwie kondygnacje do łóżka. Wyjmując z kartonu blaszane pudełka z podobiznami piesków na dnie dostrzegła szary zeszyt.
Odruchowo przerzuciła kartki. Ogarnęło ją  rozrzewnienie, w zeszycie znajdowały się dawne zapiski jej ośmioletniej Córki, wielowątkowy komiks o Misiu Bubu napisany z dedykacją dla dziadka Jurka, Tomka, Oli i Rysia.

Ola przeczytała na głos część drugą komiksu jako 
HISTORYJKĘ PIERWSZĄ;

1.  Miś Bubu bardzo lubi ciastka.

- Dziś poproszę 10 ciastek.

- Mniam! Mniam! 

    2. Zjadł już 14 ciastek.

        - Poproszę jeszcze jedno!

        - Mniam!

    3. – Pyszne!

        - Oj! Ojej!

        - Brzuch mnie boli!!

    4. Dzieci Bubu pomogły mu!

       - 1 ciastko dziennie wystarczy – powiedziały.



Kiedy skończyła czytanie Alicja słodką minką nie przyjmującą odmowy, poprosiła „Babciu, babciu opowiedz chociaż dwie historyjki o Agatce, ta o Bubu nie liczy się za krótka. A koraliki obliczymy później”.

Pewnie, pewnie o Bubu zbyt krótka, nie trzeba było Oli zbyt długo prosić, zaraz rozpoczęła opowieść;

HISTORYJKA DRUGA;

SKĄD SIĘ WZIĘŁO IMIĘ AGATKI I JAK OLA Z AGATKĄ ZOSTAŁY PRZYJACIÓŁKAMI NA CAŁE ŻYCIE

Dawno, dawno temu, gdzieś w latach 50 i 60 poprzedniego wieku w Polsce, ale i pewnie na całym świecie, żyło sobie pełno ślicznych, dwudziestoletnich mam jedynaków z grupy społecznej tzw. inteligencji pracującej, które bardzo chciały wychowywać swoje dzieci nowocześnie, nie wzorując się ani na swoich mamach, ani też na swoich przedwojennych nianiach, czyli zupełnie inaczej. Oli Mama także chciała wychowywać Olę nowatorsko, a przy okazji  w sposób, który pasowałby do jej szerokiej spódnicy na sztywnej halce, wąskiej talii ściągniętej gumowym paskiem, ciemnych okularów ze skrzydełkami  i krótkiej blond fryzury odsłaniającej przypięte do uszu wielkie w czarno-białą szachownice plastikowe klipsy. Poznańskie mamy natrafiając na trudności wychowawcze, działały trochę bezradnie, nie było wtedy internetu 😊)) zgłaszały się więc po rady do miejscowej popularnej sławy pediatrii – pani Doktor P, osoby niekonwencjonalnej, wręcz awangardowej,  

Kiedy więc mała Ola rosnąc  nie spełniała standardów idealnego dziecka, czyli pulchniutkiego pełnego dołeczków i fałdek uśmiechniętego bobasa
i w dodatku podczas karmienia  notorycznie wyrzucała z siebie chlusty kaszki manny z resztkami słodkiego jak ulepek soku malinowego, czy zaklepywanego mąką ziemniaczaną budyniu śmietankowego mama Oli udała się po wytyczne do Doktor P. Pani Doktor zdecydowanie nazwała notoryczne rzyganie Oli histerycznym i poradziła w momencie zbliżających się wymiotów uderzenie dziecka otwartą ręką w twarz. Rada poskutkowała, Ola bardziej zdziwiona, niż obolała  uderzeniem przełknęła jedzenie, zaprzestała torsji na zawsze, dzięki czemu nabyła odpowiednich zadowalających wszystkich kształtów, a Pani Doktor P stała się idolką Mamy Oli. Dlatego też gdy mama Oli zauważyła niepokojące objawy u Oli jakby lekkiej melancholii, zawieszania się podczas zabawy z jednoczesnym opowiadaniem, nawet obcym ludziom na ulicy, niestworzonych historii znowu udała się po poradę. Tym razem, ku radości Oli, Pani Doktor P. na jedynacki smutek i samotność  zapisała towarzystwo pieska, a że akurat znajomy Pani Doktor wyjeżdżał na trzy lata do Indii i nie mógł zabrać ze sobą swojego psa foksteriera do recepty zostało załączone od razu lekarstwo.

Jak Ola miała osiem lat, ale jeszcze spała w drugim pokoju w łóżeczku ze szczebelkami, tuż, tuż przed Gwiazdką, Mama powiedziała, że w tym roku Gwiazdor przyszedł trochę wcześniej i do pokoju wbiegł przepiękny z kręconą sierścią i wielką czerwoną kokardą na szyi foksterier, suczka trzyletnia. Mama do uśmiechu dodała; „To jest Agatka twój pies. Od dzisiaj musisz się nim opiekować”. Ola pieska przytuliła i pokochała na zawsze. Od tamtej chwili stały się nierozłącznymi towarzyszami na lata, najlepszymi przyjaciółkami. Razem chodziły na spacery, jeździły na wakacje, robiły przedstawienia teatralne, w których razem grały główne role,   tańczyły, śpiewały, tropiły przestępców, ratowały samobójców, odkrywały nowe miejsca nad Wartą, łapały jeże, zagryzały nutrie, skakały z wielkich murków,
a kiedy po kilkunastu latach niekończących się wspólnych przygód piesek musiał już przejść na drugą stronę tęczy Ola obiecała sobie solennie, że kiedyś będzie miała córkę i da jej na imię Agatka i będą największymi przyjaciółkami na świecie. I TAK SIĘ STAŁO. Osiem lat później 25 kwietnia 1980 roku o godz. 3,21 w szpitalu Raszei przyszła na świat śliczna dziewczynka.


W tamtym czasie w szpitalu im. Raszei zaraz po porodzie dziecko pokazywano tylko z daleka, położna wtedy mówiła głośno  do matki „Urodziła pani dziewczynkę, widzi pani to dziewczynka, niech pani powtórzy „to dziewczynka” „/ oczywiście była też wersja dla chłopczyka/. Więc wtedy Ola pierwszy raz zobaczyła z daleka swoją Córeczkę, drobinkę z długimi włosami, po czym  Olę znieczulono dolarganem i  przewieziono  na salę, gdzie usnęła na parę godzin. A rano obudził ją najdziwniejszy i najpiękniejszy dźwięk jaki słyszała w życiu. W krótkiej, z ogromnym dekoltem, białej, asymetrycznej, płóciennej szpitalnej koszuli, w sprytny sposób, bardzo obolała, zsunęła się po brzuchu z łóżka. Na boso, z ligniną między nogami wykuknęłą na szpitalny korytarz. Spostrzegła osobliwy pojazd na kółkach, przypominający wóz drabiniasty,  który jechał popychany przez pielęgniarkę. Na pojeździe umieszczono piętrowo kilkanaście korytek, a w każdym korytku leżał szczelnie zawinięty w grubą pieluszkę noworodek. Oseski wydawały różnorodne cichutkie dźwięki, kwilenia, tworząc w zespół rozkoszny chór. Ola podeszła bliżej, z eufonii dźwięków wydzieliła jeden najpiękniejszy, jakby beczenie nowonarodzonego jagniątka. Odróżniła dziecko, które ten odgłos wydawało, malutka istotka z wyrazistymi rysami twarzy, czarnymi ogromnymi, rozumnymi oczyma, snopkiem ciemnych włosków związanych na czubku głowy czerwoną kokardką. Ola wzięła zawiniątko na ręce mając pewność, że to jej Córka właśnie i kiedy spojrzały na siebie jakby znały się od zawsze Ola powiedziała półszeptem „Cześć Agatko, cieszę się, że jesteś”.   

Kiedy Babcia skończyła Alicja, jak w Baśni 1001 nocy, niczym uzależniona od słuchania prosiła „Babciu opowiedz tą o nagim Generale”, a Babcia także niczym uzależniona, tym razem od mówienia, rozpoczęła trzecią historyjkę.


HISTORYJKA TRZECIA;

PATRIA, NAGI GENERAŁ I ZŁAMANA NOGA


Chociaż Ola bardzo cieszyła się, że Pani Doktor P. na smutek jedynacki przepisała jej pieska, to tak naprawdę wolałaby mieć zamiast pieska rodzeństwo, prawdziwego braciszka / och, ach jakby życie Oli inaczej wyglądało gdyby miała brata/.


To marzenie Oli, które nigdy się nie spełniło, dlatego obiecała sobie, też solennie, że jak tylko przyjdzie właściwa pora urodzi Agatce braciszka Tomka, żeby nie była nigdy smutna i samotna. Uzgodnili z Tamtym Mężem, że zaraz po jego  obronie pracy inżynierskiej i po zdaniu przez Olę egzaminu na radcę prawnego i  złożeniu przysięgi, rozpoczną starania o syna.


13 stycznia 1984 roku / rok godny, powtarzany w literaturze jako wyjątkowy/ Ola w pożyczonej od Dorotki, przywiezionej przez nią z eleganckiego indyjskiego sklepu, granatowej sukience ze srebrna nitką, w Komisji Arbitrażowej na ulicy Zwierzynieckiej złożyła przyrzeczenie na rzetelne i etyczne wypełnianie zawodu, a po wspólnej przysiędze dwunastu świeżo upieczonych radców prawnych zaprosiło pięcioosobową komisję egzaminacyjną na obiad do Merkurego. Ponieważ wszyscy biorący udział w obiedzie  byli mocno ubodzy, nie mogli przeciągać dłużej spotkania w drogiej restauracji bez dalszej konsumpcji, a doprawdy trudno im się było rozstać, więc Ola, jak to Ola, bezceremonialnie zaprosiła całe towarzystwo na kontynuacje imprezy do siebie do domu. Po drodze zrobili składkowe, szybkie zakupy w delikatesach na Rynku Jeżyckim i bawili się wyśmienicie. A wieczorem, prawie w nocy, może nawet po północy, szczęśliwa jak nigdy Ola przytuliła się do Tamtego Męża i od razu w tamtej radosnej chwili powstał Syn Oli, a brat dla Agatki, Tomek.


***


Kiedy Tomek miał wielkość ziarnka grochu, a Ola po trudach nauki i egzaminów, a także w związku z początkiem ciąży była szara i  zmęczona pojechali na wczasy do Krynicy Górskiej. Tamten Mąż załatwił na początku marca dziesięć dni odpoczynku w słynnym, bajecznie wykwintnym, reprezentacyjnym budynku wybudowanym, jeszcze przed wojną, w stylu modernistycznym przez Jana Kiepurę za 180 tys. dolarów, nazwanym Patrią, co po grecku znaczy  Ojczyzna, bo Jan Kiepura wielkim patriotą był.


Agatka w marcowe południe pierwszy raz przeszła przez obrotowe drzwi Patrii i weszła do wysokiego holu z marmurowo-alabastrowymi podłogami w odcieniach beżu i brązu, pokrytymi chodnikami w tych samych kolorach, pełnego zieleni niczym w Palmiarni, Agata wtedy wydobyła z siebie głębokie „Łaaał”. Pierwsze prawdziwe „łaaał” w swoim życiu.


Pobyt w pensjonacie układał się schematycznie; Ola leżała na tarasie, na leżaku wygrzewając się w promieniach marcowego słońca czytając Trzecie Królestwo Kuśniewicza, analizę dekadencji, mroczność książki jakoś dziwnie dodawała jej sił, Tamten Mąż jeździł z nowopoznanym, znanym sportowcem na narty wykorzystując resztki śniegu, a Agatka błyszczała wśród kuracjuszy, zawierała nowe przyjaźnie, poszerzając grono swoich wielbicieli z dnia na dzień. Agatka, której wówczas do czterech lat brakowało jednego miesiąca, nie była zbyt duża, raczej filigranowa, z długim, warkoczem, jasna szatynka o zielono-niebieskich oczach, drobniutka, z wyraźnymi rysami twarzy, bardziej  przypominająca z wyglądu lalkę, niż dziecko, lecz poruszająca się, niby rtęć z rozbitego termometru, rozsiewała wkoło obłoki radosnych wibracji.
Biegała po całym budynku; restauracji, klubu, sali z piłkarzykami, sali do ping-ponga, sali telewizyjnej. Chodziła wszędzie z książeczką Lokomotywa Tuwima i popisywała się umiejętnością czytania. Na słuchaczach robiło to wielkie wrażenie, gdyż dziewczynka nie wyglądała nawet na swoje niecałe cztery lata. Wszyscy pensjonariusze szybko ją poznali i pokochali.


***


Trzy, może cztery razy w tygodniu na parterze w klimatycznej restauracji, oszklonej od ulicy wielkimi oknami i udekorowanej zwisającymi, niczym sople, nad stołami, niebotycznie długimi lampami odbywały się fajfy z prawdziwą orkiestrą. Ola z Tamtym Mężem uwielbiali tańczyć, więc tańczyli bez granic, a Agatka w spódniczce w szkocką kratę i zielonym sweterku lawirowała między stolikami ze swoją nieodłączną książeczką szukając towarzystwa. Prawie zawsze na fajfach przy stoliku na uboczu siedział ciągle ten sam mężczyzna, w tiszercie koloru khaki i brązowych sztruksowych spodniach. Mógł mieć powyżej 60 lat, ale też i dużo więcej,  apodyktyczny, silny o stalowym, zimnym, nieprzeniknionym  spojrzeniu z wielką mocą i pewnością siebie. Tego popołudnia znowu siedział samotnie, popijając piwo z dużego kufla. Bystry obserwator zorientowałby się, że przy stoliku niedaleko młody chłopak niby Anioł Stróż , jak opiekun starszego, obserwował każdy jego gest i gotowy w każdej chwili do pomocy, czy jakiejkolwiek potrzebnej akcji. Obok kufla z piwem przed mężczyzną leżała nieotwarta paczka czipsów. Agatka przechodząc koło stolika inteligentnie oceniła sytuacje, podeszła bliżej, usiadła na krześle obok mężczyzny i powiedziała „ Dzień dobry, mam na imię Agatka, mogę tobie otworzyć ciasteczka?” nie czekając na odpowiedź zwinnie otworzyła paczkę „ widzę, że nie masz towarzystwa, czy przeczytać ci Lokomotywę?” i znowu nie czekając na odpowiedź rozpoczęła czytanie albo recytacje wiersza z pamięci, któż to wie, w każdym razie przewracała kartki zgodnie z tekstem.


A Ola obserwowała Córkę zza ramienia Tamtego Męża. Kiedy odpoczywała po tańcu usłyszała jak obok jakaś kobieta głośno skomentowała; „Zobacz pierwszy raz ktoś dosiadł się do generała, ta mała jest niesamowita”.


***


Na drugi dzień o siódmej rano Agatka zarządziła spacer, ubrały się w haftowane, tureckie kożuszki, na nogi założyły brązowe, skórzane kozaczki zapinane na zamek błyskawiczny  i wyszły razem na korytarz. Agatka wyglądała jak miniaturka swojej mamy. Nagle i niespodziewanie zza zakrętu korytarza wyłoniła się męska postać, Ola od razu poznała, że to Generał, był całkiem nagi, jedynie na luźnym pasie przy biodrach dyndała mu kabura z pistoletem. Za nim w odległości około metra  skradał się jego Anioł Stróż, prawdopodobnie adiutant. Kiedy chłopak zobaczył dziewczyny położył palec na usta i uśmiechnął się do nich, widząc jego bezpieczny, szczery uśmiech nie zdążyły nawet krzyknąć, ba, nawet nie zdążyły się całego zdarzenia wystraszyć . A Generał przemknął obok nich niby duch,  nie zauważył Agatki z Olą, zapewne nie widział nic, jego wzrok sprawiał wrażenie nieobecnego, zamglony, właściwie groźny. Ola znała ten rodzaj wzroku i znała też jego przyczynę.  I choć Ola była doświadczona w tego rodzaju sytuacjach zamazała w pamięci to coś pomiędzy snem, a rzeczywistością co się na korytarzu Patrii wydarzyło.


***
W przedostatni dzień wakacji, 9 marca pojechali wybudowaną jako pierwszą w Polsce kolejką linowo-terenową na  Górę Parkową. Ola, jak zawsze rozłożyła leżak, wystawiła twarz do słońca, rozmarzyła się rosnącym w niej nowym życiem,  a Tamten Mąż z Agatką poszli na resztki toru saneczkowego popróbować zjeżdżanie. 
Po dłuższej chwili Ola usłyszała z daleka odgłosy jakiegoś dziwnego harmidru, pokrzykiwania nie pasujące do kanikuły spacerowego miejsca. Do opalających podeszła kobieta  i powiedziała z ekscytacją, że przy torze saneczkowym wydarzył się wypadek. Ola  poczuła dreszcz złego przeczucia gdzieś w okolicach żołądka i pobiegła szybko do saneczkowej górki. Najpierw zobaczyła liczny tłumek ludzi, fotografa z miejscowej gazety z lampą błyskową robiącego zdjęcia, zobaczyła jak nieznajome kobiety zdejmują z siebie futra i otulają nim kogoś leżącego na ziemi i dopiero potem zorientowała się, że  na śnieżnym lodzie, w cieniu świerków, dygocący z zimną i bólu leży Tamten Mąż, ze złamaną bardzo poważnie nogą, której kości rozpadły się skrętnie w miejscu tuż, tuż nad cholewką jednego z jego ulubionych, mocnych, skórzanych myśliwskich butów. Po chwili przyjechali na toboganie ratownicy ułożyli Tamtego Męża, zapięli pasami, do Oli krzyknęli „Pani żona biegnie za nami”, ktoś z Patrii zawołał, że się zaopiekuje Agatką. Akcja bardzo szybko się rozwijała, Ola pędziła z oblodzonej górki za saniami i ratownikami, gdy dobiegła, a oni dojechali do szpitala okazało się, że tam warunki są okropne, trzeba było leżeć na korytarzu w dużym ścisku łóżek i pacjentów, nieprzyjemnym zapachu i duchocie, a lekarz dyżurny powiedział Oli, że potrzebna jest skomplikowana operacja, na co oni nie mają ani pieniędzy, ani odpowiedniego sprzętu, więc najlepiej niech weźmie męża do Poznania.
Zmęczona, wystraszona Ola dotarła późnym popołudniem do Patrii, od razu zauważyła Agatkę z Generałem siedzących w pełnej komitywie przy soku porzeczkowym w restauracji. Agatka podbiegła do mamy uradowana; „Nic się nie martw pan Generał załatwił helikopter, zaraz przyleci i zabierze Ryśka do Poznania”. Ola z daleka zobaczyła życzliwe spojrzenie Generała.
A wieczorem nie mogły obie usnąć więc usiadły na schodach oglądając na grupowym telewizorze przedwojenny film Anna Karenina z Gretą Garbo. Ola uwielbiała historię miłości Anny, ale jak zawsze nie mogła znieść tragicznego jej zakończenia. I wyobraźcie sobie w tamtym filmie, który oglądały, w końcowej scenie Anna wyszła z pociągu prosto w ramiona Wrońskiego. Okazało się, że jest wersja hollywoodzkiego obrazu specjalnie dla Amerykanów, ponieważ Amerykanie tak jak Ola nie uznają złych zakończeń i film bez hepiendu nie zarobiłby w Stanach ani dolara… A Tamten Mąż dojechał szczęśliwie do Poznania, ale to już zupełnie inna historia….
tu nadszedł kres porannych opowieści i całą trójką zabrali się z werwą za liczenie i układanie koralików w pudełeczkach.












  











  





  

środa, 27 marca 2019

AUTOSTOP, PŁYTA HELP, MĘSKA JOWITA I KLUB POD SIÓDEMKAMI


AUTOSTOP, PŁYTA HELP, MĘSKA JOWITA I KLUB POD SIÓDEMKAMI

Napisano na PUJ /Praktyka Uważnego Jedzenia/ w Osadzie Danków koło Miłomłyna w Domku na Wzgórzu w pełnym poście od 28 marca 2019 roku do 4 kwietnia 2019 roku

Akcja; Zakopane, Poznań, Łódź, Warszawa, Siedlec i drogi pomiędzy tymi miastami

Czas; lato 1971 roku

Dedykuje wszystkim mieszkańcom miasta Łodzi 😊)



Delegacje w latach siedemdziesiątych stanowiły największą atrakcję pracowników umysłowych, czyli takich pracujących wyłącznie za biurkiem. Tato Oli jeździł do Warszawy skąd przywoził w prezencie papier toaletowy związywany sznurkiem po dziesięć sztuk i cukierki czekoladowe kasztany od Wedla , a także pączki od Bliklego ułożone w pudełku, malutkie oblane lukrem, zaś Mama Oli do Warszawy pojechała jedynie raz, za to Ola pamiętała ten wyjazd bardzo mocno ze względu na prezent jaki wtedy dostała . Mama wiedziała, że najatrakcyjniejszy prezent, na początku lat siedemdziesiątych w Warszawie dla nastolatki kupi w domach Centrum na stoisku Barbary Hoff. Tego dnia stały tam w kolejce tłumy ludzi, którzy tak bardzo chcieli mieć cokolwiek z Hofflandu , że aż wybili szyby, przyjechała Milicja, sprzedaż wstrzymano, a Mamie Oli doprawdy cudem udało się kupić bluzkę w niebiesko-zielone paski, z dekoltem prawie do pępka, stworzonym z dwóch kawałków materiału - szerokich naramek. Z odwagi i determinacji  Mamy, Ola miała coś modnego, stylowego i innego niż szara rzeczywistość sklepowa. Zaraz też  Ola ubrała bluzkę, dżinsy, drewniaki, rozpuściła długie za pupę włosy, niebieskim cieniem do powiek pomalowała obficie wokół oczu i już wiedziała, że tak właśnie będzie chodziła na dyskoteki  namiotowe w Zakopanem i swoim wyglądem zrobi furore. I tak się stało!


                                                      * * *

Ola z rodzicami jeździła co najmniej raz do roku na wczasy do Zakopanego, zimowe lub letnie. Uwielbiali Zakopane całą trójką. Spacerowali po Krupówkach, po dolinach wyrzeźbionych przez górskie potoki, każdą w swojej charakterystyce, czyli po Dolinie Kościeliskiej, Chochołowskiej, Strążyskiej, Białego ...  /do Doliny Pięciu Stawów Polskich nigdy nie dotarli/. 
Mama Oli zazwyczaj już na początku Doliny zostawiała ich, rozkładała leżak z metalowych rurek, na nos kładła zielony listek i opalała się przy dźwiękach szumu spadającej po kamieniach wody, wspaniałych, wysokich jodeł i przy śpiewie ptaków wdychając, nawet w lipcowy upał,  cudowne rześkie powietrze, a Ola z Tatą chodzili trochę dalej, lecz bez przesady, gdyż Tato Oli musiał często robić odpoczynki by sobie zapalić ulubionego papierosa, a poza tym szybko się męczył. Wieczorami zaś gdy rodzice pili kawę z gospodarzami, Ola 16-letnia wybierała się na zabawę do wielkiego namiotu, już pamięć zawodzi, gdzie dokładnie ustawionego, ale pewnie na jakimś placyku koło centrum. Tamtego wieczora Ola poszła na dyskotekę, muzyka w namiocie  stanowiła cudowną ekscytującą mieszankę, upał lipcowego popołudnia, kurz, doprawdy dużo fajnej młodzieży, wszystko to tworzyło klimatyczną atmosferę. Ola na dyskotece wyróżniała się z pośród innych dziewcząt, zarówno wyglądem jak i tańcem. Tańczyła szaleńczo podrygując, podskakując, kręcąc rozrzuconymi włosami,  potrafiła tańczyć tylko dla siebie, w ekstazie, jakby wkoło niej nie znajdowali się żadni ludzie. Nie ukrywajmy, tego wieczoru Ola stała się gwiazdą. Wokół niej w tanecznym kółku ścieśnił się tłumek mężczyzn. Pierwszy raz  w życiu czuła, aż tak mocne zainteresowanie  swoją osobą i w momencie gdy wygibasy ciała Oli osiągnęły jakby punkt kulminacyjny Ola spuściła wzrok i wtedy zobaczyła, iż jej nieduże , lecz bardzo zgrabne piersi przesunęły się poza ramiączka bluzki z czego wynikało jasno, iż Ola podrygiwała toples, a tłok męski wokół niej ukształtował się głównie / bądźmy sprawiedliwi/ z tego, iż Ola tańczyła półnago. Ola nie przejęła się zdarzeniem, poprawiła paski bluzki na miejsce i tańczyła nieprzerwanie. O godz. 22 dyskoteka musiała się skończyć, gdyż decyzją władz Zakopanego w mieście i oczywiście w górach po 22 obowiązywała cisza. Ola wyszła przed namiot gdzie okazało się, iż duża część, ma się rozumieć  męska,  jej kółeczka skupiła się teraz wokół niej, grupka składała się z siedmiu fajnych chłopaków z całej Polski, a kiedy Ola powiedziała, że mieszka w Kościelisku siedmiu adoratorów, bo to , że są to adoratorzy Oli stało się jasne, chciało ją odprowadzić do jej wakacyjnego domu. Ola zgodziła się chętnie i cały orszak ruszył żwawo ulicą Kościeliską. Trudno było wszystkim naraz rozmawiać na niezbyt szerokiej ulicy więc Ola bardziej zbliżyła się do jednego z  nich, który wydawał się jej najprzystojniejszy, ale też zagadywał inteligentnie i z dużym znawstwem. Początkowo temat rozmowy dotyczył  mijanych zabytków architektoniczno- cmentarnych, a później rozmowa przeszła na Hemingwaya, jego powieść Komu bije dzwon, poety Johna Donna i nie wiedzieć jak przeniosła się na kultową powieść Stanisława Dygata Disneyland i film na jej podstawie nakręcony - Jowita, które okazały się ulubionymi i Oli i Zbyszka, bo tak miał na imię interlokutor Oli. Nawet nie zauważyli jak w ferworze dyskusji zostali sami i pod drzwiami góralskiej chaty w bacówce gdzie mieszkała Ola, rozmawiali siedząc na schodach, ale i trochę milczeli patrząc na wielki, tego dnia księżyc w pełni. Około północy rozstali się, pożegnali uściskiem dłoni. Na odchodnym Zbyszek powiedział, że jest gitarzystą, gra w klubie Pod Siódemkami w Łodzi i  zaprasza Olę, żeby przyjechała do klubu posłuchać jak on gra. Ola tej nocy długo nie mogła zasnąć, przewracając się z boku na bok.  Na drugi dzień gospodyni do śniadania przyniosła gdzieś nazbierane bardzo późne truskawki i Ola wziąwszy do ust słodki owoc poczuła, że to Zbyszek tak słodko na pewno smakuje i że jest jej- Oli Jowitą w wersji męskiej i że musi go odnaleźć, bo może okazać się jedynym sensem jej życia. Ola wtedy nie rozważała  możliwości pomyłek w wyborach, a może nigdy w życiu się nad takimi możliwościami nie zastanawiała, tylko jak zawsze kierując się intuicją poczuła, że się w Zbyszku- gitarzyście zakochała i że musi, poza wszystkimi swoimi normalnymi działaniami, niczym jej idol Marek Arens w ciele Daniela Olbrychskiego zająć się poszukiwaniami swojego ideału mężczyzny, aż do skutku.


                  *  *   *
Po paru tygodniach prawie pod koniec wakacji siedziały z najlepszą Oli Przyjaciółką w domu Oli i słuchały płyty Help Bitelsów prosto z adapteru Bambino. Płytę Oli Przyjaciółka pożyczyła od swojej hipisowskiej kuzynki z Warszawy, która płytę z kolei świeżo przywiozła z Anglii. Płyta stanowiła jedynie ebonitowy duży krążek, gdyż okładka została w Warszawie, by podróż i odtwarzanie bez kontroli nie narażało jej na niebezpieczeństwo zniszczenia. Ola słuchając płyty wzdychała "Och, ech" co znaczyło, że jest zakochana ciągle w raz w Zakopanem widzianym gitarzyście. "Wiesz" - powiedziała Przyjaciółka dla zmiany nastroju Oli- "ja muszę odwieść płytę do kuzynki do Warszawy, możemy pojechać autostopem przez Łódź to prawie po drodze. W Łodzi kierownikiem pływalni był mój wujek Zbyszek, ten który zginął tragicznie w wypadku samochodowym, wszyscy go tam bardzo kochali, więc na pewno pozwolą nam spać na pływalni". "Super"- aż podskoczyła z radości Ola, szybciutko powiedziała rodzicom, że jedzie do wujka księdza, też Zbyszka   na trzy dni wakacji.  

Spakowały jedną wspólną torbę i ranną porą ruszyły z Ronda Ratajskiego . Podróż przebiegała w wielu etapach i z przygodami; zatrzymały się w Jarocinie gdzie zjadły pyszne ciastka, jakby omlety z bitą śmietaną, jechały Mercedesem na tylnym siedzeniu, gdzie z nimi siedziała mała dziewczynka, która je boleśnie przez całą drogę szczypała / Ola wtedy zdecydowała, że jednak nie będzie miała dzieci/, wsiadły też do Trabanta na tylne siedzenie i panowie siedzący z przodu koniecznie chcieli z nimi spędzić weekend. I choć skończyło się szczęśliwie, chyba było trochę niebezpiecznie. Był też kierowca ciężarówki, który na odchodnym chciał od nich talony, bo wtedy kierowca, który uzbierał talony z książeczek autostopu mógł dostać wartościową nagrodę, a tych co uzbierali najwięcej pokazywali nawet jako bohaterów w telewizji. One oczywiście ani książeczek, ani talonów nie miały, więc na żądanie kierowcy tylko bezczelnie wzruszyły ramionami. 
                                                                                                                          *   *
Dojechały zadowolone do Łodzi, na ulicę Piotrkowską, najdłuższą w całej Polsce. Wszyscy spotkani na ulicy ludzie uśmiechali się do nich serdecznie, zagadywali i byli bardzo sympatyczni. Jeden z zagadujących przedstawił się jako mistrz tańca towarzyskiego w Polsce, zaprosił je do kawiarni na oranżadę i rurki z kremem, oprowadził po Piotrkowskiej. Na zapytanie dziewczyn jak to się dzieje, że w Łodzi wszyscy są tacy uśmiechnięci i mili , powiedział, że to zasługa wody, którą piją. Woda płynąca w wodociągach w 90% pochodzi ze studni głębinowych, jest tak czyściutka, zarówno na początku jak i na końcu ujęcia, że nie wymaga uzdatniania i ma w sobie dużo substancji mineralnych, w tym substancji rozweselających takich jak w cytrusach. Ola zapamiętała informację do końca życia i na zawsze pokochała łodzian miłością niezmienną.

Bez pośpiechu  kończyli wycieczkę - chłopak pokazał im  jeszcze zabytkowy dom na Piotrkowskiej 77, gdzie powoli mogły iść, ponieważ zrobiło się późne popołudnie.

Prawie zmierzchającą sierpniową porą weszły do zadymionego klubu. Mimo dość wczesnego czasu  jak na klub studencki grał już jazzowo, nie za głośno, zespół złożony z samych mężczyzn, w tym dwóch gitarzystów. Ola przypatrzyła się im i zrozpaczona stwierdziła, że chociaż może odtworzyć przebieg zakopiańskiej rozmowy słowo w słowo to zupełnie nie pamięta Zbyszka twarzy. Zaklęła dziewczęco „pieska moja niebieska” i łzy prawie zabłysły w jej oczach. - Więc będzie jak Marek Arens poszukiwać swojej miłości bez rezultatu, z ciągłym rozczarowaniem. Ha, ha Ola jednak długo nie potrafiła się smucić, tym bardziej, że w klubie atmosfera była przyjacielska, a ludzie fajni. Siedziały przy różnych stolikach, rozmawiały, śmiały się, tańczyły. Kiedy klub zamykali wyszły na ulice. Super przystojny hipis zaproponował im nocleg, lecz one zgodnie z planem wsiadły do taksówki i pojechały na pływalnie. 

O cudzie!!!  Portierka nocnej zmiany jak tylko usłyszała, że przyjechała siostrzenica śp. Zbyszka, bez zbędnych pytań  rozłożyła materace i położyła przyjaciółki spać. Rano jeszcze przygotowała im herbatę i kanapki. Kiedy w trakcie śniadania Ola powiedziała, że śniły jej się zęby Portierka z przerażeniem i bardzo stanowczo prawie krzyknęła "nigdzie nie pojedziecie dziewczyny, zęby we śnie oznaczają śmierć lub stratę. Zostańcie tutaj " lecz one przekonywały ją, że muszą jechać, pożegnały się serdecznie, podziękowały za opiekę i poszły na rogatki miasta. Chwile postały, przyszedł właściciel pobliskiego warsztatu samochodowego, pogadali trochę, jednocześnie autostopowym ruchem łapały samochody. Zaraz zatrzymała się Nyska, wsiadły, pojechały. Po dłuższym czasie, Ola poprosiła Przyjaciółkę " Daj ogórka" a ta odpowiedziała " Sama sobie weź, przecież ty masz torbę"….." Nie to ty masz torbę!!!" zawołała zaniepokojona Ola. Obie zbladły jednocześnie, uświadomiły sobie, że żadna nie wzięła torby, położonej na skraju szosy. Krzyknęły zrozpaczone na dwa głosy " STOP ZATRZYMAĆ SIĘ". Samochód ostro zahamował, one wyskoczyły i pobiegły pędem na drugą stronę szosy łapać autostop z powrotem do Łodzi. Kierowca mruknął coś o niewychowanej współczesnej młodzieży, a dziewczyny od razu złapały okazje powrotną. ...NA MIEJSCU TORBY NIE BYŁO.... Z rozpaczą zaczęły biegać po wszystkich warsztatach i firmach w okolicy, TORBY CIĄGLE NIE BYŁO. Zdesperowane postanowiły zgłosić kradzież na Milicji. Trafiły na posterunek dzielnicowy Bałuty. Tam dwóch Milicjantów z uśmiechem i życzliwością wysłuchało opowieści o zaginionej torbie z najwartościowszą rzeczą, czyli płytą Help Bitelsów. Spisali protokół, spytali czy rodzice wiedzą, że one są w Łodzi? Skłamały; i że rodzice prawie wiedzą o podróży, i że nie mają w domu telefonu i z miejscem zamieszkania - podały Puszczykowo. Milicjanci fachowo dla odnalezienia torby z płytą wysłali dziewczyny na Rynek Bałucki, gdzie w pierwszej kolejności złodzieje „na gorąco" sprzedają kradziony towar. Dziewczyny dostały radiowóz, miłego Milicjanta na ochroniarza i rozpoczęły akcję HELP. W takim miejscu jak Bałuty jeszcze nigdy  nie były, jakby się cofnąć do czasów okupacji, można kupić wszystko, łącznie z granatami, chodzą chłopaki i szeptem zapraszają do podejrzanych biznesów. W pewnym momencie Ola odłączyła się od  Przyjaciółki i milicyjnego opiekuna. Lecz zaraz  znalazł się nowy przewodnik - miły młody człowiek, który po informacji, że Ola szuka skradzionej Płyty Help bez okładki, zaprowadził ją do paru miejsc gdzie udawali, że chcą płytę kupić, niestety bez rezultatu. Więc Ola wróciła przybita na Komisariat. A tam, ku wielkiemu zdziwieniu, ogromnemu zaskoczeniu Oli, w otoczeniu roześmianych milicjantów przy dorodnym kartoniku słodkich kremowych ciastek siedziała Oli Przyjaciółka wesoło pokrzykując - " Hura jest torba, jest płyta, właśnie przyniósł ją właściciel warsztatu samochodowego" . Milicjanci wzięli do ręki płytę Help bez okładki, pokiwali ze zdziwieniem głowami " To o takie coś tyle hałasu". Płyta wyglądała bardzo niepozornie. Ale dziewczyny szczęśliwe pobiegły znowu na rogatki, jeszcze poszły podziękować panu z warsztatu i pojechały prosto do Warszawy. Oddały kuzynce płytę, zjadły obiad i znowu dojechały na rogatki, tym razem w stronę Poznania. Od razu złapały Nyskę w dobrym kierunku. Prowadził ją sympatyczny pan, który jechał w trasę z trzema synami. Ola usiadła z przodu razem z kierowcą i jego najstarszym synem Karolem. Oczywiście całą drogę rozentuzjazmowana opowiadała historię o zaginionej płycie. Tato Karola i Karol zaśmiewali się do łez, pewnie nigdy nie słyszeli takiej zwariowanej  historyjki. Karol był pod wrażeniem długowłosej, roześmianej Oli wymienili się adresami. W ciemności nocy Ola zorientowała się, że jest już blisko kościoła na wzgórzu, parę kilometrów przed Kostrzynem Wlkp.
Wyskoczyła radośnie z samochodu, pożegnała się z wszystkimi, przytuliła Przyjaciółkę i pobiegła do swojego ulubionego wujka księdza Zbyszka. Siedział w gabinecie- salonie na skórzanym fotelu, ubrany w czarny golf i lekko zniszczone materiałowe spodnie, odłożył czytaną książkę Szekspira i przywitał się z Olą. Później zrobił jej herbatę i wspaniałą kanapkę z indykiem, pyszności, bo przecież na gotowaniu wujek Oli znał się jak nikt. Ola poszła spać w gościnnym pokoju, a popołudniu następnego dnia wróciła do domu. Jednak wujek, wyśmienity pokerowy i brydżowy gracz potrafił bezbłędnie poznać kiedy ktoś blefuje, żeby nie użyć słowa kłamie i domyślił, że coś mocno nie tak z przyjazdem Oli wieczorowym czasem, kiedy już nie ma żadnego autobusu. No i zatelefonował do Oli Rodziców przekazując dokładną godzinę przyjazdu Oli. Co jeszcze wujek mówił nie wiadomo, lecz z takim skutkiem, że w domu nie było żadnej awantury, wręcz przeciwnie w bardzo dobrych humorach przywitali Olę. Może stwierdzili, że mają już dorosłą córkę na tyle "dużą" , że może jeździć autostopem po Polsce. To przecież była pierwsza całkowicie  samodzielna podróż Oli bez nadzoru Rodziców albo innych opiekunów.


Ps. 1 A Ola już nigdy nie zagościła pod łódzkie Siódemki, Zbyszek w pamięci jej się rozmył, z Karolem z Łomży za to wiele lat wymieniali się kartkami pocztowymi z widokami. 
Ps. 2 Barbara Hoff o dekoltach "Dekolt jest jednym z tych łaskawych elementów mody, co nic nie kosztują, trzeba jeszcze mniej materiału i można powycinać starą kieckę". 
PS. 3  Kiedy tak czytam historyjkę jak wyżej zastanawiam się czy nie powinna mieć tytułu " Opowieść o trzech Zbyszkach" , ponieważ  w Oli życiu powtarzalność imion jest mocno charakterystyczna. Tytuł w historyjce jest bardzo ważny, więc może niech zostanie tak jak jest. Co myślicie?
Ps. 4 Dzięki Mikołaju S, za zdjęcia Zakopanego i Doliny Pięciu Stawów Polskich.