dedykuję mojej Babci Zofii - jedynej Babci jaką znałam
W Małym Miasteczku, co ma Rynek z zabytkową studnią, dwa
kościoły, park ze stawem, rzeczkę o obrzydliwej nazwie Rów Miejski i podziemne,
na poziomie plejstoceńskim wspaniałe źródła wody o czystości krystalicznej i
harmonijnej zawartości składników mineralnych, w dwóch kamienicach, z mężem -
lekarzem, czwórką dzieci, nianią, kucharką, służącą, motocyklem, stołem do
wywoływania duchów, fortepianem, zegarem co wybijał godziny, rolosami
zaciemniającymi pomieszczenia na czarno, mieszkała Babcia Oli o mądrym,
walecznym imieniu Zofia.
Babcia Oli pochodziła z Galicji co można było poznać po jej
elegancji; robionych na miarę skórzanych
czarnych butach na korkowym koturnie, garsonkach w grochy, sznurze pereł,
kapeluszach panama z ogromną ilością włókien zarówno poziomych jak i pionowych,
etoli futrzanej, czerwono pomalowanych ustach, papierosach palonych w szklanych
fifkach, jedwabnych rękawiczkach, pewnym luzie i tajemniczości, a także po
kuchni charakterystycznej wyrazistymi smakami; słodkim cukrem i octem owocowym
dodawanym niezmiennie od pokoleń do zupy pomidorowej, mizerii, buraków i
majonezu w sałatce warzywnej. Jednak największą specjalite de la maison Babci
Oli stanowił tort Dobosa / co po węgiersku znaczy dobosz, ale nazwa pochodzi
od nazwiska budapesztańskiego cukiernika/
pięć precyzyjnie równiutkich płatów
biszkoptu przekładanych gęsto kremem z
masła, cukru, proszku kakaowego i jajek. Zarówno ciasto na biszkopt jak i krem
wymagał ubijania trzepaczką na parze przez około godzinę. Sztuki tworzenia
tortów, gotowania nauczyła się Babcia Oli na pensji dla grzecznych panienek i
jeszcze nauczyła się tam śpiewania romantycznych i patriotycznych pieśni, gry
na fortepianie, haftowania, gustownego ubioru, jednym słowem " damą
być" . Lecz oprócz umiejętności miała Babcia Oli cechy charakteru równie
wyraziste jak potrawy, które przyrządzała; władczość, apodyktyczność, posłuch,
zaradność, niesamowitą energię i rzadko spotykane zdolności do gry w brydża, wróżenia z kart,
organizowania spotkań towarzyskich i zarządzania.
Wszystkie te cechy i umiejętności doprowadziły do zaręczyn z młodym / ale o 10 lat starszym/
cnotliwym, czyli pełnym cnót, wysokim, szczupłym, z wąsem jak ryżowa szczotka, lekarzem- mieszanką doktora
Judyma z doktorem Hausem, fenomenalnym diagnostykiem "u łoża
pacjenta", który otrzymał posadę lekarza z rewirem Małego Miasteczka i
okolicznych wiosek i którego po paru latach praktyki stać było na ożenek z
piękną Zosią i planowaniem z nią wykwintnego życia z większą ilością dzieci i
służby.
Babcia Oli powiedziała z radością "tak" rozpoczęła
szczęśliwy okres w swoim życiu, pełen rautów, pikników, na które jeździli
bryczkami, w zimie łyżwy na stawie w parku i kuligi saniami przez okoliczne
lasy i pola, wieczory brydżowe w każdą środę i seanse spirytystyczne z mocnymi
akcentami ukazywania się duchów. Na wieczorach towarzyskich Babcia Oli pięknie
śpiewała, mąż przygrywał jej na fortepianie, potem brylowała w towarzystwie i
rozsiewała swój śmiech perlisty i inteligentne wypowiedzi. Miała też Babcia Oli
wspaniałych przyjaciół z fantazją; sędziego, adwokata, aptekarza i właściciela
gorzelni, z którego żoną, też Zofią, Babcia przyjaźniła się najbardziej,
właściciela piekarni i dyrektora szkoły, ech, och jak oni potrafili się bawić,
jacy byli dystyngowani i wytworni.
Gdzieś pomiędzy
podróżą jedną czy drugą , pomiędzy rautem i brydżem Babcia Oli urodziła czwórkę
dzieci; Jurka mola książkowego, który wyrósł na zasadniczego chirurga dziecięcego
i klona Dziadka Oli, Krysię eterycznego aniołka co jako dobosz pięcioletni
orkiestrę przez ulicę Szeroką prowadziła, a potem rok po roku -najpierw Zbyszek
co został księdzem, hodowcą zwierząt domowych i pokerzystą i najmłodsza Anna zwana Hanką, którą już wiemy,
Mamą Oli się stała.
Po tych latach radosnych przyszła ciemna chmura, zasłoniwszy
na długi czas, żeby nie rzec na zawsze, szczęście i uśmiech w tej znamienitej
rodzinie, niczym dymy nad Małym Miasteczkiem, które pożarami, aż nazbyt często trawione było.
Krysia nagle zachorowała i w wieku 6 lat umarła. Przed samą
śmiercią jakiejś przedziwnej dorosłości
i jasności doznała, także ksiądz znajomy przyszedł i do Pierwszej
Komunii Krysie przygotował, a ona patrząc na zrozpaczonych bezradnością
swoją rodziców mówiła do nich " nie
martwcie się Tatusiu i Mamusiu, ja do Pana Boga pójdę, On tam w niebie już na
mnie czeka, tam mi będzie dobrze, nie ma co płakać kochani moi". Ale oni
chociaż mocno w Pana Boga wierzyli nie mogli znaleźć w tych słowach ukochanej
córeczki pociechy i płakali i cierpieli okrutnie.
A kiedy ten tragiczny dzień nastał i Krysia na zawsze odeszła
, Babcia Oli wsiadła na motocykl i pędziła po drogach i dróżkach, aż się benzyna
w baku skończyła i w jakiejś chłopskiej chacie noc musiała spędzić, na materacu
sianem wypchanym , łkając w ten materac i łkając, aż jej się cały zapas łez
wyczerpał i wróciła nad ranem do domu z suchymi oczyma tylko tak mocno błękitem
swoim przyczerniałymi.
Minęły dwa lata. Babcia Oli ciągle za córeczką swoją ukochaną
bardzo tęskniła i życie gotowa była oddać za choćby chwilkę rozmowy. W związku
z tym na pomysł wpadła wydawało się jej wyśmienity, sama nigdy by się nie
odważyła wywołać ducha Krysi, ale wiedziała, że jest taka osoba, którą poznała
kiedyś na przyjęciu w Ambasadzie Francuskiej, najsłynniejszy polski jasnowidz,
działacz sił tajemnych i medium Stefan Ossowiecki. Nic nikomu nie mówiąc
pojechała do Warszawy. Spotkanie było mocne i owocne dla obojga, poczuli do
siebie ogromny magnetyzm i wspólną aurę. Pan Stefan zgodził się przyjechać do
Małego Miasteczka na seans dla rozmowy z duchem Krysi.
Tamten dzień został na zawsze w pamięci wielu, ale na pewno
tych siedmiu osób co w seansie brali udział. Babcia Oli okadziła całe
pomieszczenie dużego salonu szałwią, zasłoniła lustra, wyniosła krzyże i
obrazki świętych, zapaliła zielone świece, spuściła czarne nieprzepuszczające
światła rolosy, wkoło swojego okrągłego stołu z ciężkiego drewna dębowego
ustawiła krzesła, na stole ustawiła tabliczkę Quija i powoli zaczęła wpuszczać
pięciu wybranych przyjaciół, a na końcu wszedł znamienity gość, jeden z najpopularniejszych
przedwojennych celebrytów pan Stefan Ossowiecki. Najpierw wszyscy
w wielkim skupieniu i ciszy
chwycili się za ręce, a tylko pan Ossowiecki spokojnym głosem zaczął
przywoływać ducha Krysi. Atmosfera gęstniała, jednocześnie dało się poczuć
powiew powietrza, które poruszyło mocno
płomieniami świec, rozeszło się zimno, a w przestrzeni fruwało kilkanaście
białych, niedużych piórek szybujących niby puszyste spadochroniki dmuchawców.
Dość szybko bez nieproszonych innych duchów, ukazała się
Krysia. Wyglądała tak samo jak w trumience, blada, w kwietnym wianku na głowie,
w białej sukience i z białym różańcem w rękach. Unosiła się nad podłogą i
wyraźnie patrząc na Mamę z miłością zwróciła się do niej " Mamo musisz
mnie już puścić, nie mogę krążyć wokół ciebie, w niebie już czekają na mnie
wszyscy, chcę tam iść ponieważ wiem, że tam spotka mnie jedynie dobro. Będę
czekać na ciebie, na Tatę i na Jurka, ale wszyscy musicie przeżyć co najmniej
80 lat tu na ziemi za nim ze mną się spotkacie, niestety na życie Hanki i
Zbyszka nie mam wpływu. Pamiętaj wszyj do tego brązowego, kaszmirowego płaszcza
15 złotych świnek, one i twoja determinacja pozwolą przeżyć śmiertelne zagrożenia
Tacie i Jurkowi." Nie pozwól by
Tatę wywieziono, nie pozwól" -powtórzyła mocnym głosem " nie pozwól
też Jurkowi nigdy pracować w kopalni". "A pan" -zwróciła się do
Ossowieckiego - "zginie tajemniczo i ciało pana nigdy nie będzie
odnalezione, lecz niech to pana nie martwi, energia, która powstanie w chwili
pana śmierci, będzie miała moc przydatną dla ratowania świata" i szybko
pożegnała się tymi słowy "Żegnajcie wszyscy, do zobaczenia." i pomachała
ręką i ręką przesłała też pocałunek, zniknęła.
W tym momencie zabił głośniej, niż zwykle wielki ścienny zegar, świece
zgasły i nie zapalane zapaliły się wszystkie światła w pokoju. Goście w
oszołomieniu patrzyli na siebie, do końca wieczoru mówili szeptem i starali się
nie komentować przeżytych wydarzeń.
Po trzech latach nastał piękny, upalny sierpień 1939 roku,
sierpień skłaniający do szalonych zachowań, miłości, ale też sierpień, który
zrodził najczarniejszą chmurę jaka kiedykolwiek powstała na niebie i to nie
chmurę dotyczącą jednej rodziny, jednego Małego Miasteczka, ale chmurę, która
już za parę dni miała zakryć całą Europę, ba, nawet cały świat.
Babcia Oli tymczasem wysłała trójkę dzieci do brata na
wakacje do Kowla, a sama wędrowała po parku i innych ścieżkach, rozmawiając
na tematy filozoficzno- okultystyczne z przystojnym studentem prawa, który był
szaleńczo zakochany w pięknej pani Doktorowej i gotowy zrobić dla niej każdy
nierozsądny postępek nie licząc się z niebezpieczeństwami.
Gdzieś około 28 sierpnia Dziadek Oli dostał specjalną białą
kartę mobilizacyjną, bez czerwonego paska, z rozkazem podróży i pojechał już z
wojskiem na wschód kraju. Babcia przeczuwając katastrofę nie przywoziła dzieci
z powrotem do Małego Miasteczka, a 1 września 1939 roku kiedy było dla
wszystkich jasne, że wojna już się rozpoczęła i Niemcy wkroczą w każdej chwili
, spakowała najwartościowsze rzeczy, w tym wygrawerowane inicjałami srebrne
sztućce, włożyła do walizki i zakopała w ogródku. Drzwi mieszkania nie zamknęła
nawet na klucz. Po czym mimo upału ubrała kaszmirowy brązowy płaszcz z
zaszytymi świnkami, wsiadła na motocykl na siodełku za kierującym piekielną
maszyną Zakochanym Studentem i pojechała
przez oszalały chaosem kraj do Kowla do dzieci; ratować dzieci i męża, tak
jak radziła Krysia.
Pod koniec września odnalazła ślad po oddziale Dziadka,
podjechała do garnizonu wojskowego, który już okazał się pusty, na wartowni
stał żołnierz radziecki, oczarowany Babcią Oli i dodatkowo złotą świnką ,
powiedział " wszyscy oficerowi polscy zostaną wywiezieni w głąb Rosji, są teraz
w wagonach na stacji kolejowej, jeśli chce pani zobaczyć męża żywego niech go
pani jakoś z tego transportu uwolni". Następna świnka poszła dla dyżurnego
ruchu, który wskazał jej właściwy pociąg z dyspozycją jazdy do Kozielska.
Babcia Oli chodziła od wagonu do wagonu wołając imię męża, dopóki nie usłyszała
jego odzewu. Razem z Dyżurnym Ruchu obluzowali deski wagonu i Dziadek Oli nie zważając na
kodeks żołnierski, który zabraniał ucieczki z niewoli , widząc desperacje
swojej żony, zawierzył jej intuicji i uciekł. Żaden z jego przyjaciół mimo
namów Babci Oli nie podjął tego działania. Zginęli wszyscy od strzału w tył
głowy /.../ w Kozielsku, też został zamordowany brat Babci Oli oficer policji z Kowla.
Cała rodzina nie uniknęła zsyłki na Sybir i to Babcia Oli
właśnie wielokrotnie jeszcze ratowała im życie; ciągle przy pomocy złotej
świnki uwolniła najstarszego syna z przymusowej pracy w kopalni, z której nikt
prawie nie uchodził z życiem, a potem w głębokiej Syberii zdobywała chleb na
przeżycie wróżąc z kart, zdobywając informację o pacjentach Dziadka w sobie
tylko znany sposób, a jej skuteczne wróżenie roznosiło się echem po dalekich
nawet okolicach, bardziej niż nie mniej skuteczne leczenie Dziadka.
Po wojnie Babcia ciągle atrakcyjna, trzymając klasę, w
nienagannej fryzurze brązowych włosów, nigdy nie posiwiałych, z niezmiennie czerwonymi
ustami, sznurem pereł na szyi, pachnąca francuskimi perfumami uczyła w swoim
Małym Miasteczka pokolenia dzieci i młodzieży wszelakiej języka rosyjskiego. Czarowała
swoją indywidualnością i niekonwencjonalnym zachowaniem całe miasteczko,
przeszła do historii jako Pani Doktorowa dzięki charyzmie, pewności siebie i bezkompromisowości,
aż do śmierci w wieku 81 lat rozwiązywała krzyżówki w Przekroju, słuchała radia
Wolna Europa i grała w brydża ze swoimi przyjaciółkami, a anegdoty o jej
zachowaniu krążą jeszcze do dziś po całym Małym Miasteczku, tym bardziej, że
najgłówniejsza ulica została nazwana jej nazwiskiem bez imienia.
Babcia mówiła często, że kobieta usatysfakcjonowana to taka,
która ma syna lekarza, księdza i prawnika i to jej się udało prawie, bo
przecież Hanka wyszła za mąż za prawnika, więc zięć to jakby trzeci syn :-)).
Ola zawsze myślała, że Babcia jej nie kocha, kiedy przychodziła
do ich mieszkania na Żupańskiego prosto z Dworca PKSu z pełnymi siatkami
prezentów Ola radośnie, widząc pomarańczowe pomarańczka wyglądające z pakunków, wołała -" o Babciu pomarańczka", a Babcia odpowiadała zupełnie naturalnie "te
wszystkie prezenty to dla mojego wnuczka, nie dla Ciebie". Wtedy Oli było
przykro, lecz dziś jak o tym myśli to może było tak, że Babcia BAŁA SIĘ KOCHAĆ
DZIEWCZYNKI !!!!!