poniedziałek, 30 lipca 2018

HISTORYJKA NADMORSKA, O KOZIM MLEKU, PIRATACH I KUZYNIE JAMAJCZYKU


HISTORYJKA NADMORSKA O KOZIM MLEKU, PIRATACH I KUZYNIE JAMAJCZYKU

Akcja; czerwiec 2018 roku Międzywodzie

Napisano; lipiec, sierpień 2018 roku

Motto; Dzieci dzielą się na takie, które trzeba popchnąć i takie, które trudno złapać /przeczytane u kosmetyczki w jakimś kobiecym piśmie/, te, które trudno złapać uważają morze, nie za koniec lądu, ale za początek przygody / to już dodane przeze mnie/.



Czerwiec 2018 roku, gdzieś w środku między Świętoujściem, a Międzywodziem, nad morzem o żółtych plażach, piaszczystych wydmach, sosnowych lasach, rozpieszczał wszystkich ciepłem, słońcem, zapachem żywicy, rozgrzanej kory drzew i ciszą przerywaną jedynie świergotem ptaków i szumem morza.

W tamten słoneczny, nadmorski poranek Jerzyka obudziło nieprzyjemne uczucie czegoś mokrego, zimnego i uwierającego pod kołdrą w okolicach górnej części spodni od piżamy. „Znowu się zsiusiałem”- pomyślał -  „to od tych trzech butelek koziego mleka wypitych w nocy”. Tak, nie da się ukryć, że Jerzyk był uzależniony od koziego mleka pitego  z niemowlęcej butelki ze smoczkiem z dużą dziurą. Odkąd przestał ssać mleko z piersi mamy, butelka stała się jego „zastępczą mamą”,  lubił się do niej przytulać, a smoczek pieścić niby sutek kobiecych piersi. Teraz też wiedział, że ten niemiły niepokój może zrekompensować jedynie parę łyków ulubionego koziego mleka. Już, już chciał krzyknąć ile sił w płucach „Mlekaaa”, lecz o ułamek chwili wcześniej, zanim wrzask wydobył się z jego gardła,  zobaczył pełną butelkę, ulubionego, białego, koziego napoju, tuż zaraz,  na stoliku nocnym, na wyciągnięcie ręki. Uspokojony,  zdjął mokre spodnie od piżamy razem z pieluchą i sięgnął po butelkę. Trzymając ją mocno w dłoni, z gołą pupą, ostrożnie zszedł po stromych schodach na taras. Wypuścił psy do ogrodu, po czym  wgramolił się  głęboko w wiklinowy fotel i przyjmując nonszalancką pozę wypijał powolnymi łykami, z celebracją, swoje ulubione mleko, spokojnie czekając na spodziewany rozwój wypadków.

*   *  *


Tego roku Ola na dwa tygodnie zamieniła się w prawdziwego himalajskiego Szerpa. Całe szczęście, że majowe przejście 620 km. Camino del Norde, w górę i w dół, z nierozerwalnym 7 kg. Deuterem /nagroda z festiwalu Na Szagę/na plecach, dał jej moc niespotykaną u 63 latki, zaadaptował organizm to dźwigania. I tak głównym zadaniem Oli przez dwa tygodnie  było wykonywanie funkcji tragarza wieloczynnościowego, przenoszącego ogromne ilości sprzętu, w wielkich pakach, plecakach. A więc przenosiła Ola; namiot, wiaderka z sitkami i bez, łopaty, łopatki, foremki, konewki, pianki, pływaczki, makarony do pływania i jedzenia, duże ilości żywności, wody, koce, kocyki, ręczniki i ręczniczki, kapelusze, czapki, bluzy, płaszcze kąpielowe, dmuchaną żabę. Ola była też gotowa w razie potrzeby, niczym Szerp wciągający swojego podopiecznego na szczyt Everestu, wziąć piszczącego, z powodu prawdziwego, bądź udawanego bólu nóg, 16 kg. wnuka na „barana”. Także jako uniwersalny Szerp przygotowywała trasy, organizowała bazy, zabezpieczała tyły, zapewniała aprowizację, przyrządzała również posiłki. Co rano dla całej trójki szykowała płatki owsiane, zalewane gorącą wodą , z jogurtem, tartym jabłkiem, jagodami, rodzynkami, które zjadali z apetytem. Później ruszali po piaszczystej ścieżce przez sosnowy las, ; pierwsza Gufa – biała westka, ciągnąca Alicję na długiej czerwonej smyczy, potem obładowana do bólu Ola, której co chwila coś wypadało z ręki, a na końcu Jerzyk ciągnął, też na czerwonej smyczy, upartą niczym  osioł, czarną szkotkę Fafi.
Szli szczęśliwi, radośnie śpiewając piosenkę, którą razem wymyślili, a może trochę już ją wcześniej znali, któż to wie;


Jedziemy na wycieczkę, bierzemy pieski w teczkę,


A pieski fiku miku, zrobiły w teczkę siku,


Ta teczka była chora, więc poszła do doktora,


Doktor był pijany, przylepił ją do ściany,


A ściana była mokra, przylepił ją do okna,


Okno, było duże, wypadła na podwórze,

Na podwórzu były dzieci, wyrzuciły ją na śmieci / 


……. słońce świeciło, a morze szumiało niezmiennie ……..


                                                           *     *     *


Kiedy baza, jakieś 1000 metrów od wejścia na plażę została rozbita, przeszli nad brzeg morza i tam rozpoczęli budowę. Ola stała się architektką, generalną inwestorką i wykonawczynią, a dzieci zdyscyplinowanymi i pracowitymi robotnikami budowlanymi.


Tak powstawała replika  Port Royal na Jamajce,  powtórne wykonanie tego owianego złą sławą miejsca rozpusty i hazardu, ale też przytuliska nieokiełznanych, nieprzewidywalnych, awanturniczych, lecz wolnych duchem bukanierów, czyli piratów mórz karaibskich. Replika,  w luźnym tego słowa znaczeniu, raczej jako symbol  pirackiego miasta, niż wierne odtworzenie oryginału. Patyczki przedstawiające armaty, kupki piasku jako domy murowane z wodociągami i tawerny, place i ulice z szyszek, wodorostów, dachy z drobnych muszelek oraz grób najsłynniejszego pirata na świecie, Henry Morgana, w formie niedużego kamyczka. A na samym końcu na wielkim kiju wkopanym głęboko zawiesili banderę; na czarnym tle białą trupią czaszkę z piszczelami i klepsydrą pod nimi – co znaczyło złowieszczo „spiesz się twój czas nadchodzi”. No straszno, ale miało być straszno, ponieważ piraci opierali swoje zwycięstwa na strachu przed nimi, budzili lęk dając  poczucie bliskiej, nieuchronnej  śmierci napadniętego. 
                                        *       *       *





Po zakończeniu budowy, z satysfakcją położyli się brzuchami na piasku i Ola rozpoczęła opowieść o piratach mórz karaibskich. Uwielbiała wszystkie wolne duchy świata, a marynarze i piraci, wolnymi duchami byli na pewno. Ruszali po morską przygodę bez strachu, w czasach kiedy większość ludzi wierzyło, iż świat jest płaskim talerzem podtrzymywanym na trąbach wielkich słoni i że poza krawędzią talerza jest tylko otchłań. Opowiadała więc Ola  Dzieciaszkom o odważnych , żądnych przygód, nieposkromionych młodych chłopcach, którzy zaciągali się na statek, zostawali majtkami, wykonywali proste prace okrętowe jako morscy praktykanci, by potem dzięki odwadze i sile ducha zdobywać sławę i bogactwo. Opowiadała o krwawych walkach, zdobywaniu statków podstępem, o obciętych nogach zastępowanych drewnianymi częściami masztów, żelaznych hakach zamiast amputowanych rąk, odjętych uszach i nosach, o leczeniu wszelkich chorób i zabijaniu nudy mocnym jak ogień rumem, o czarnych plamach podrzucanych jako ostrzeżenie, żądanie, a nawet wyrok, o czarnych banderach z czaszkami i piszczelami, które siały zgrozę, przerażenie, strach., o szkwałach, potworach i czarcie, którego piraci potrafili okiełznać, o mapach skarbów z zagadkami rebusów, tajnych znaków, czerwonych krzyży, o skrzyniach ze złotem; zatopionych, zakopanych, ukrytych, o tropikach, wyspach, rajskich plażach, zielonych palmach, błędnych kursach, torturach, okrutnych śmierciach, buntach, zwrotach akcji, odwadze, zdradach, miłości…..a Dzieci, cóż dały się ponieść babcinej opowieści.…nagle zauważyli, że fala na morzu wzmogła się i coraz większa zaczęła zalewać i rozmywać ich replikę Portu Royal, ale wszystko mieściło się w konwencji, tak jak kiedyś to miasto zła zostało unicestwione przez trzęsienie ziemi i wielką falę Tsunami, tak i teraz fala pochłonęła fort i grób Henry Morgana.
                                        *     *     *


Kiedy Ola zakończyła swoja opowieść dzieci zaczęły bawić się kolorowymi ręcznikami założonymi na głowę w króla i królową, biegały i śmiały się zapominając o okrutnych piratach. Ola wyciągnęła się na piasku, przymknęła oczy, zaczęła odpływać w niebyt. Zdziwiona usłyszała dochodzący z daleka cichy, ale mocny męski głos śpiewający  znajome słowa „jo ho ho i butelka rumu – Piją na umór, resztę czart uczynił- jo ho ho i butelka rumu”. Pół otworzyła oczy, patrząc pod słońce zobaczyła siedzącego na płóciennym białym fotelu, pięknie zbudowanego, starszego mężczyznę, o długich siwych włosach, białej pirackiej koszuli, zawiązywanej na piersiach,  z dużym kołnierzem, czarnych luźnych spodniach, palącego kubańskie cygaro i trzymającego w ręku szklankę z grubego szkła pełną 70 procentowego rumu White Lightning, którego butelka leżała na piasku obok fotela. „Witam cię Olu, moja piękna kuzyneczko, opowiadałaś o mnie dzieciom, więc zjawiłem się”- powiedział silnie brzmiącym głosem mężczyzna. „Kim jesteś?” – zapytała zdziwiona Ola,
„Mam na imie Radek, jestem twoim kuzynem, dawno nie widzianym, ale cały i zdrowy – chcesz opowiem tobie moją historię?” I nie czekając na odpowiedź, łyknąwszy duży haust rumu  ze szklanki rozpoczął opowieść; „Nim zacznę opowiadać, chcę żebyś wiedziała, że byłaś moją jedyną prawdziwą przyjaciółką, pamiętasz nasze  zabawy z dzieciństwa, jak wchodziliśmy i skakaliśmy po dachach żeby dostać się do mieszkania sąsiadów, jak związaliśmy prześcieradła i ześlizgnęliśmy się po nich z pierwszego piętra, jak ciebie związałem, gdy bawiliśmy się w piratów, a ty się uwolniłaś, jak weszliśmy z konstrukcji krzeseł do pawlacza i jak się zawalił razem z częścią sufitu… Taaaak, kiedy to się ostatni raz widzieliśmy, w 1969 rok, milicja przywiozła mnie pod twój dom na Żupańskiego, twój tata miał mnie przejąć i odwieść do domu, wujek załatwił, że mój wybryk pozostał bez konsekwencji, znaleźli mnie zadekowanego już na morzu, jednak odesłali do portu w Gdyni. Nie zeszłaś do mnie, pewnie ci nie pozwolili? A może nie chciałaś? Widziałem, stałaś za firanką. No to opowiem, jak ja to widzę teraz. Od piątego roku mojego życia, kiedy zmarł mój ojciec, przestało się cokolwiek układać. Wróciliśmy z mamą i siostrą do małego miasteczka. Dostaliśmy jako półsieroty małe spółdzielcze mieszkanie obok mieszkania rodziców mamy. Mama sobie zupełnie nie radziła, dostała bardzo nisko płatną pracę w sekretariacie szkoły, zaczęła pić i spotykać się z coraz młodszymi mężczyznami, Małgosia zaś utyła ponad miarę. Stała się grubaską, w szkole ją przezywali, a ja stawałem w jej obronie. Kiedy miałem 12 lat jedną z takich bójek zobaczył trener boksu, zaprosił mnie do klubu, okazałem się dobry, miałem talent, lubiłem trenować, lubiłem walczyć, myślałem, że znalazłem swoje miejsce. Pamiętasz Toma Cruise w filmie z 1992 roku Za horyzontem, tak właśnie walczyłem. Prawy i lewy sierpowy w tułów, pełne zaskoczenie, jestem jak ty idealnie dwuręczny. Ale ciągle coś szło nie tak. Poszedłem do liceum, w pierwszej klasie, byłem nad wiek rozwinięty, silny, z długimi blond lokami, piękną klatką, brzuch – kaloryfer, ha, zakochała się we mnie pani od angielskiego, mi to bardzo imponowało, nie potrafiliśmy, a może nawet nie chcieliśmy tego ukryć. Plotkowało całe miasteczko. Nasza miłość nie podobała się dyrekcji szkoły, zawiesili mnie w prawach ucznia, do tego okazało się, że mama kradła pieniądze z kasy zbierane od rodziców na Komitet Rodzicielski, dostała wyrok bez zawieszenia, podobno to było nie pierwszy raz, na parę miesięcy poszła do więzienia, mieliśmy mieszkać u dziadków.   Postanowiłem uciec z domu, od zawsze, pamiętasz, moją ulubioną książką była Wyspa Skarbów, piraci mają swoją własną doktrynę – wojna przeciwko światu, ze śmiercią za pan brat, zawsze do przodu, wszelkimi sposobami, bez zasad, tak chciałem, pierwszy raz jak wiesz nie wyszedł, ale ja już nie miałem w swoim rodzinnym mieście życia, bez matury, praca fizyczna, ciągłe prowokowanie bójek, płaczliwa, gruba siostra, bezradna mama alkoholiczka i ciągły brak pieniędzy. Więc udało się, najpierw Szwecja, potem zaokrętowałem się, angielski znałem dobrze, jedyny plus tamtego romansu, popłynąłem do Ameryki i trafiłem dość szybko na Jamajkę, zacząłem pracować w Kingston, w nocnym klubie z muzyką reggae jako wykidajło. Klub z najlepszą kawą i rumem na świecie, z tancerkami co za parę dolarów jamajskich zrobią wszystko. Tam poznałem Długiego Joe, zaufał mi, zacząłem z nim pracować, był  uczciwy, zawsze dzielił każdą zdobycz na dwie równe kupki. Ha, nie chcesz wiedzieć co to za praca była, nikt nie chce wiedzieć, a i ja wolę zapomnieć.  Zdobyłem duży majątek. Tak duży, że kupiłem plantacje kawy w Górach Błękitnych. Wilgotne, spowite mgłą plantacje najdroższej kawy  na świecie, przetykane poletkami marihuany. Kupiłem też dom, nad lazurowym morzem, pod zielonymi palmami, na bezkresnej pustej złotej plaży, ożeniłem się z piękną, ognistą Jamajką, tańczyliśmy ostre kawałki na plaży, a nie raz siadałem nad brzegiem morza i nostalgicznie śpiewałem „Piętnastu chłopa na Umrzyka Skrzyni i butelka rumu ”……. To koniec opowieści, zapytasz czy jestem szczęśliwy,  nie wiem, na pewno jestem ZADOWOLONY, a to dużo, choć tęsknię za tobą moja szalona Kuzynko, ha, już znikam. Dałaś się porwać mej opowieści. NIECH NAM SPRZYJA ZDOBYCZ I SZCZĘŚCIE HA, HO, HU…….. 
                                                 *     *     *


Dreszcze dziwne przeszły Oli po plecach. To była fantasmagoria. Pomieszanie rzeczywistości z wizją, stworzenie iluzji hepiendu, tak ulubionego przez Olę. Naprawdę doszło do upadku rodziny, sromotnej porażki. Ola Radka widziała ostatni raz rzeczywiście w 1969 roku przy samochodzie milicyjnym. Ona patrzyła zza firanki i zobaczyła jak Przyjaciel – Kuzyn uśmiecha się do niej, puszcza oczko i kciukiem pokazuje, że wszystko jest OK. Nic nie było OK, przez następne lata dochodziły do niej tylko wieści, przez pośrednie osoby, że kradzieże, kłopoty z narkotykami, że dno wszelkich den. Dlaczego jest tak, że nie potrafimy wyciągnąć ręki do osób nam bliskich. Pytanie bez odpowiedzi. Chyba w tym momencie trzeba westchnąć – a bo to życie właśnie.
                                           *     *     *


Córka Oli widząc jak Dzieciaszki obrysowują na kartce złotówkę, wycinając potem „czarne plamy” wysyłając sobie ostrzeżenia, postanowiła zorganizować piracka wyprawę. Znalazła w internecie ogłoszenie; „Zapraszamy odważnych i przygotowanych na niezwykłą piracką przygodę. Atrakcyjny rejs pirackim statkiem Victoria. Jedyna okazja wcielenia się w prawdziwego wilka morskiego”. Ho, ho, ha cała piątka gotowa oczywiście na piracką przygodę, wszyscy odważni jak zawsze.


Dzieciaszki zaopatrzone w ubranka w biało- niebieskie paski i czapki kapitańskie. To, że będą płynąć prawdziwym statkiem pirackim stało się wiadomym już na trapie. Bilety przedzierał prawdziwy pirat, niesympatyczny, o nieświeżym wyglądzie, z palącą się petą przylepioną do ust, na przemiłe „dzień dobry” Dzieciaszków nawet nie odburknął. Wyraźnie przed pierwszym rejsem nikt nie zdążył odkurzyć, choć troszkę posprzątać łajby, wszędzie pajęczyny, śmieci i przylepione do ławek gumy do żucia. Na wejściu stał wielki, odrapany, gipsowy Pirat z wielką butelką z napisem rum, drewnianą, też gipsową nogą i żelaznym hi,hi gipsowym hakiem zamiast ręki. Niewidzialny Kapitan odpalił silnik, cały statek pokryła ogromna chmura duszących i śmierdzących spalin, jakby paliwem była oliwa z beczki po śledziach.  To nie psuło humorów wycieczkowiczów. Odśpiewali gipsowemu, odrapanemu Piratowi „Hej a ho i butelka rumu”. Kiedy wypłynęli na pełne morze, ogromne fale tego dnia zaczęły rzucać  krypą na wszystkie strony, w górę w dół, na boki. Córka Oli z Maleństwem przy piersi, które nad wyraz dobrze znosiło rejs, lekko  blada grzecznie siedziała cały czas na ławce. Ola z Jerzykiem biegali po dolnym i górnym pokładzie, oglądali zwodzony most, motorówkę, falochron, a potem siedzieli na dziobie i chichrali się z uderzeń i rozbryzgów fal, zmoczeni od tych fal, ale tylko odrobinę. Alicja zaś jak zawsze zapoznała miłą panią, która znalazła w Alicji wierną słuchaczkę. Pani opowiadała z
wypiekami na twarzy  jak poznała swojego narzeczonego i pokazywała Alicji na palcu piękny pierścionek zaręczynowy z brylantem, a Alicja nie będąc dłużna opowiedziała, że ma babcię, która ma dwa psy i dwóch mężów i że była na weselu syna dziadka i tam poznała dziewięć nowych cioć i jadła tort w białym marcepanie co miał trzy piętra.


Cały ten rejs przypominał parodię, czy karykaturę  wycieczki, ze względu na swoją wyrazistą formę i stylizację, szczególnie wdzięcznie wyglądali pasażerowie, bo prawie wszyscy ubrali się  z motywem biało- niebieskich pasków. Jedna pani w paskowanej sukience doprawdy czarująco wymiotowała prawie całą drogę do pięknego nowego koszyczka też w biało- niebieskie paski, a jej partner spokojnie popijał piwko udając, że tego nie widzi. A najdziwniejszy w rejsie wydawał się fakt, że przez cały czas nikt nie widział żadnego członka załogi – prawdziwy statek widmo.



 Kiedy dopłynęli do brzegu Ola z Córką spojrzały na siebie porozumiewawczo i możecie być pewni, że to był ostatni rejs piracki w ich życiu.





Ps 1

Alicja lat 5 pyta przyjaciółkę mamy; „Ciociu, czy ty masz męża?”- „Nie” odpowiada ciocia. „A masz narzeczonego” –„nie” znowu odpowiada pytana -  „a masz chłopaka?” wytrwale pyta Alicja – „nie mam” odpowiada ciągle tak samo, „ojej”-  ze współczuciem mówi Alicja „ to ty nie masz żadnego towarzystwa, zapisz się najlepiej do piratów”.

Ps 2

A Jerzyk w lipcu 2018 roku przestał pić mleko w ogóle i tym samym nie zdarzało mu się już siusiać w nocy, no i spał bez pieluszki. To wielki progres- kto pamięta z zeszłorocznych „Opowieści lipcowych”, wtedy wypijał jeszcze sześć butelek mleka przez noc.

Ps 3

Żeby nie było, że to Alicja tylko dowcipna - Jerzyk lat 3 stojąc przed Człowiekiem witruwiańskim namalowanym u babci na ścianie mówi; „Babciu ten pan ma cztery ręce, cztery nogi, a dlaczego nie ma czterech penisów?”






czwartek, 12 lipca 2018

OLA, 15 LAT, MARYNARZ I CIEŃ GENERAŁA BEMA - gotowe do druku :-))


OLA, 15 LAT, MARYNARZ I CIEŃ GENERAŁA BEMA – gotowe do druku 12 lipca 2018 roku



Wstęp
Dwa i pół roku pisania bloga 60 Twarzy Oli - 61 postów, ponad 35 tys. zaglądnięć  z całego świata, satysfakcja dla mnie wielka, szczególnie ze względnej systematyczności, chociaż jak mówi moja Córka " trudno żyć i pisać jednocześnie". Dużo w tym prawdy, moje coraz dłuższe podróże bogacą pisanie jedynie o luźne notatki i tytuły postów, które ustawiają się w chaotyczną kolejkę bez zasad. Stąd teraz prawie trzy miesięczna przerwa. Postanowiłam, jak radzą różne grupy FB dla postowiczów i innych piszących, wysłać jedno opowiadanie na konkurs, żeby choć trochę więcej pokazać się czytelnikom. Jak to bywa w fajnym życiu pełnym magii, w jednym czasie znalazłam Konkurs, a na spotkaniu Rozwijalni Kobiet usiadłam obok, przeuroczej osoby - Ani Gidaszewskiej; redaktorki, korektorki i w ogóle, w tym momencie najbardziej potrzebnej mi fachowczyni. Zleciłam Ani redakcję wybranego opowiadania Ola i Marynarz, ha, nareszcie moje dzieło bez błędów i uporządkowane, na dodatek  z uroczą recenzją " aż zachciało się jechać do Szczecina". Niestety, wszelkie konkursy wymagają braku jakiejkolwiek wcześniejszej publikacji, wymóg obejmuje też post w blogu, więc mój udział w Konkursie odpadł. Wobec tego  przedstawiam Wam do poczytania pierwsze moje opowiadanie  pod redakcją Ani Gidaszewskiej według starych reguł. Zapraszam.

piątek, 15 kwietnia 2016 roku


Ola, 15 lat, Marynarz i cień generała Bema


Akcja: lipiec 1970 roku 


Ola jeździła co roku na część wakacji do cioci, siostry taty, do Szczecina. Ciocia była singielką, co wtedy nazywano starą panną. Pracowała w WZGS jako księgowa i miała przepiękne mieszkanie, wysokie na 3,80 m, zaraz przy Wałach Chrobrego, z widokiem na park. A w nim duży, jasny, przestrzenny pokój z przytulną wnęką odgrodzoną od całości zasłoną w słoneczniki. We wnęce stała toaletka z trzyskrzydłowymi lustrami, szeroki tapczan oraz mały stoliczek z marmurowym blatem, na którym stał adapter Bambino. Ten magiczny kącik przez okres pobytu u cioci stawał się królestwem Oli. Codziennie, kiedy tylko zamykały się drzwi za idącą do pracy ciocią, Ola puszczała zdobytą, wyproszoną i zakupioną w znajomej księgarni płytę Niemena „Enigmatic”.
 Najlepszy polski rock, przez 15 tygodni plasujący się na pierwszym miejscu radiowej listy przebojów – w kółko i w kółko – „Bema pamięci rapsod żałobny”. Słuchając niezmiennie tego jednego utworu, Ola malowała usta czerwoną szminką cioci i rozplatała misternie splecione, oraz posmarowane dzień wcześniej płynem do trwałej ondulacji, 22 warkoczyki. Malowała też na powiekach długie czarne kreski, patrząc na nieskończoną ilość swoich odbić w okalającym ją lustrze toaletki. Stopniowo rozplatane włosy,  gęste, twarde i silne z natury, tworzyły kaskadę drobnych fal rozpływających się od pupy do nieba. Ola wyglądała ekstrawagancko. Oprócz burzy loków i czerwonych lakierowanych botków mogła dodać do tej stylizacji wspaniały prezent. Ciocia kupiła dla niej kupon materiału różowej krempliny, z której zaprzyjaźniona sąsiadka uszyła dla Oli minisukienkę. Atrakcyjność sukienki podkreślały przyszyte gęsto, od szyi do pępka, perłowe guziczki zapinane na materiałowe pętelki.

W lipcowy, gorący, słoneczny dzień Ola ubrała różowo-czerwony kostium i wyszła z domu. Przeszła kawałek wśród zieleni i usiadła na schodach największego tarasu Wałów Chrobrego. Nie było wówczas większego przeciwieństwa, niż wygląd zewnętrzny Oli – kurtyzana pomieszana z lalką Barbie, i wewnętrzny – mroczny, hardrockowy.

Ola w różowej, krótkiej sukience, pełnej perłowych guziczków, w czerwonych lakierowanych botkach, z czerwonymi ustami, siedziała na schodach Wałów Chrobrego. Uwielbiała ten zakątek. Jeszcze nie potrafiła patrzeć na korony drzew, więc park, który miała za plecami, odkryje dopiero za 30 lat, teraz patrzy na przestrzeń tarasów widokowych, fontanny, Odrę, rzekę portową, na statki o nieodgadnionych nazwach, na  marynarzy płynących w miejsca, których nawet nie potrafi sobie wyobrazić.


Mimo że na świecie lato w pełni zachwycało jasnym słońcem i błękitnym niebem, to w sercu Oli zalegała wielka tęsknota i ciemna tajemnica. Z tego emocjonalnego głosu Niemena, odprawiającego rytuał średniowieczno-rycerski, od gregoriańskich chorałów, tysiąca świec,  brzmiącego w głowie pogrzebu wymyślonego przez Norwida: „wieją, wieją proporce, i konie z rycerzami, pochodnie” – kołatały jej w głowie słowa, sceny mocne, dynamiczne, mroczne i wzniosłe – „czemu cieniu odjeżdżasz, przy pochodniach, co skrami grają około twych kolan, rwie się sokół i koń twój podrywa stopę jak tancerz, wieją, wieją proporce i zawiewają na siebie,  trąby w łkaniu, aż się zanoszą, pokłaniają z góry opuszczonymi skrzydłami, wchodzą w wąwóz i toną, wychodzą w światło księżyca, dalej, dalej, stoczyć się przyjdzie do grobu i czeluście zobaczym czarne, serce zemdlałe ocucą – pleśń z oczu zgarną narody, dalej, dalej...” – dudniło w całej Oli.
*   *   *

„Czy to prawdziwe?” – usłyszała Ola pytanie zadane przez przystojnego mężczyznę,
z figlarnymi piwnymi oczyma i czarną długą brodą, który chwycił w ogorzałą dłoń kosmyk jej loków. Ola nagle pozbyła się zbroi, zeskoczyła z konia, odłożyła włócznię, oderwała wzrok od generała odjeżdżającego cieniem i przeistoczyła się z powrotem w dziewczynę, która zapisała w pamiętniku zadanie na wakacje: „pocałować się z brodaczem”. Uff, ten brodacz całkiem, całkiem.

Rozpoczęli rozmowę, Ola opowiedziała bez wahania, że w tym roku we wrześniu kończy 18 lat, przyjechała do Szczecina do starszego brata, który tu mieszka z rodziną, a w domu zostały jej dwie przybrane siostry bliźniaczki, mama dawno nie żyje, a ona kocha Norwida i Niemena, i bez nich nie ma życia, kiedyś kupi sobie konia i w białych kolanówkach będzie na nim galopować przez lasy i pola.

Marynarz z kolei opowiedział, że ma na imię  Janusz, ma 28 lat, i jak został marynarzem, i że pochodzi z Torunia, ale od dziecka chciał pływać do Chin i jego marzenie się spełniło. Zaciągnął się na dziesięciotysięcznik „MS Konopnicka” i zaraz jedzie do Świnoujścia, wypływa na dłużej, nie lubi tego statku od czasu pożaru, mimo że minęło od niego dziewięć lat, czuje się na nim złą energię, a w nocy na wachcie przychodzą duchy spalonych stoczniowców. Powiedział też, że Ola mu się bardzo podoba, że cieszy się, że nie jest ze Szczecina, że przywiezie jej na 18 urodziny lalkę jej wielkości i że do niej w październiku przyjedzie, i żeby na niego czekała, i poprosił o numer telefonu. I jeszcze, żeby do niego pisała, jak zaadresuje na „MS Konopnicka” to na pewno dojdzie, najwyżej list poczeka na niego w porcie.

Tak więc odszedł bez pocałunku, nawet bez muśnięcia dłoni, jedynym ich kontaktem było dotknięcie włosów Oli.

A Ola, cóż, nie miała świadomości, że na tych schodach w słońcu wyglądała bosko pięknie, ponętnie i magicznie, tak dorośle.

„Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz” – wróciła do średniowiecznych klimatów, przywdziała w myślach zbroję rycerską, podniosła z ziemi proporce i uniosła wysoko, aż zawiewały na siebie, a blask słońca zamienił się szybko w blask księżyca.

A potem jej nastrój diametralnie się zmienił, kupiła sobie kręconego loda włoskiego i podskakując, poszła do domu posłuchać dla odmiany drugiego utworu z płyty – „Jednego Serca, tak mało mi trzeba...”.

*   *   *

Trzy miesiące później

Oli umknęło z pamięci tamto letnie spotkanie, aż raz, w jesienny szary dzień, zadzwonił on i umówili się przed głównym wejściem na targi w Poznaniu, wtedy było to popularne miejsce spotkań. Ola miała zapleciony warkocz, czystą twarz,  granatową spódniczkę i szarą kurtkę. Stała długo, rozglądając się, ale nikt do niej nie podchodził, ani też nie było w pobliżu spodziewanej postaci. Przy barierce stało dwóch mężczyzn, ale żaden nawet ciut, ciut  nie przypominał tamtego marynarza. A jednak jeden z nich podszedł do Oli i spytał – „Czy ty jesteś Ola?” – „O rany” – jęknęła Ola – „facet bez brody i jakoś taki mało ciekawy”. Pewnie dla niego też bardzo różniła się od spodziewanego, zapamiętanego  obrazu.

Ale cóż, jak to młodzi, puch, i  nagle wszystko się rozładowało, zaczęli pękać ze śmiechu. Janusz opowiedział, jak przegrał w karty na statku swoją brodę i lalkę, którą wiózł dla Oli i dał jej zastępcze prezenty, zapałki  zapalające się potarciem o cokolwiek i długopis z panią w kostiumie kąpielowym, który po odwróceniu zsuwał się, ukazując panią nagą.

Więc poszli za rękę na spacer do Ogrodu Botanicznego, a potem do kawiarni „Uśmiech”, gdzie założyli się, kto zje więcej serników (oboje uwielbiali zakłady). Wszyscy goście „Uśmiechu”, łącznie z obsługą lokalu, sekundowali Oli. W sumie zakład skończył się nierozstrzygnięty, ponieważ oboje mieli zaklajstrowane na amen buzie i jeszcze do tego głupawo przez te zapchane usta chichotali.

Ha, ha, to był sympatyczny czas, ale Ola musiała wracać do domu, mama trzymała ją krótko i 20.00 to była bardzo późna godzina do powrotu do domu.

*   *   *

Po jakimś czasie, jeszcze wieczorem,  w domu Oli zadzwonił telefon.
Mama Oli podniosła słuchawkę i rozmawiała dłuższą chwile. Udając Olę, powiedziała Januszowi, który zapraszał ją na szampana do swojego pokoju, w hotelu Merkury, że nie pije alkoholu i mama nie pozwala jej spotykać się z chłopcami. I w ten sposób historyjka, która miała całkiem obiecujący początek, przestała mieć jakikolwiek ciąg dalszy. Ola już nigdy nie zobaczyła Janusza, ani o nim nawet nic nie usłyszała, z czasem nawet zapomniała jak się nazywał, a i to czy na pewno miał na imię Janusz też nie jest pewne.

PS Ola do dzisiaj ma słabość do marynarzy i wierzy we wszystkie ich opowieści.

PSS „MS Konopnicka” został sprzedany Chińczykom, zmienił nazwę na YIXING i w roku 1980  w Szanghaju spłonął ostatecznie.