niedziela, 16 października 2016

SŁONECZNIK, DWIE WYCIECZKI DO PARYŻA, LUWR I WYJAWIONE TAJEMNICE

Słonecznik, dwie wycieczki do Paryża, Luwr i wyjawione tajemnice
Akcja; Miasteczko Chłopaka Oli lipiec 1975 roku , Paryż maj 1998 roku, Paryż maj 2010 roku
Napisano; 13-15 październik 2016 rok Dom Oli

Kiedy zakochana bez pamięci  Ola dwudziestoletnia, ubrana  w pożyczone od kolegi  dzwoniaste dżinsy, bluzeczkę z głębokim wycięciem, w liliowo-bordowe poprzeczne pasy założoną na gołe ciało , z rozpuszczoną burzą włosów  do samej pupy, weszła pod koniec lipca 1975 roku, do kawalerskiego pokoju swojego Chłopaka, zrobiła wielkie wewnętrzne łaaaał, pod takim wrażeniem była.
Podobnego miejsca w swoim życiu nie widziała, tym bardziej nie spodziewała się zobaczyć tu i teraz.  Wszystko w pokoju było perfekcyjne, przemyślane, samodzielnie wykonane i rozmieszczone, z niespotykaną starannością, wyczuciem smaku, stylu, materiału i  koloru.

Ściana centralna w kolorze lekkiego granatu, pod nią rozrzucone wielkie też granatowe, pluszowe poduchy, mała beczka służąca za stolik, na niej popielniczka, autentyczna trupia czaszka, obok butelka nalewki przywieziona z Bieszczad z zalaną spirytusem  żmiją w środku,  reszta ścian biała, nad łóżkiem czarno złota owalna fotografia anonimowej do dziś pięknej brunetki o długich włosach, w otoczeniu gipsowych złotych figurek aniołków. Pokój zalewało światło z niebieskiej żarówki. Na oknach wisiały drobne zasłony z granatowego lnu, z naszytymi  grubymi surowymi nićmi sercami z  lnianej surówki, a do szyb przymocowany został jakby rolosy  błękitny ciężki woskowany papier. Przy ścianie na  przeciw okien stała deska kreślarka i  duży stół zarzucony rysunkami - Chłopak Oli dorabiał do pensji Kierownika do spraw rozwoju i dokumentacji, zleceniami kreślarskimi.
Część pokoju do pracy z resztą sypialno- gościnną przedzielały cztery duże białe półki podwieszone do  metalowych rur. Na półkach niczym żołnierze kompanii honorowej stały symetrycznie kolorowe świece  ociekające woskowymi stalaktytami  i książki, w ilości , których nie powstydziłaby się średniej wielkości biblioteka.
Ola z dużą ciekawością  przeglądała tytuły i autorów, dobór książek odkrywał przed nią część intelektualną Chłopaka, której jeszcze nie znała. Perspektywę przyszłej wspólnoty dawały nazwiska Witkacego, Konwickiego, Choromańskiego, Jamesa Jonesa w dwojgu postaciach oraz wszystkie najważniejsze dzieła literatury francuskiej tłumaczone przez giganta działań wszelakich ukochanej postaci i autorytetu twórczo-społecznego dla Oli -Boya Żeleńskiego. Ale największą radość i akceptację wzbudziły dwa razy po siedem tomów W poszukiwaniu straconego czasu
Prousta, w wersji polskiej, też w tłumaczeniu Boya i w wersji  francuskiej, którą Chłopak Oli miał ambicję przeczytać w oryginale, kiedy już nauczy się francuskiego na poziomie ten czyn umożliwiający.
   Taaak to wszystko było miodem na serce i inne organy Oli, bo Francję i Paryż umiłowała, już wcześniej przez świadomość Luwru z Mona Lizą, Sekwany z mostem Pond des Arts, piosenek ulicznych, Wieży Eiffla, metra, Rodina, malarstwa, rzeźby, Edith Piaf, Aznawura /…/ , ale prawdziwa fascynacja Francją  zrodziła się po  rozmowie ze starszym od niej młodym filmowcem z Paryża, który całą noc opowiadał jej na łagowskim pomoście, podczas festiwalu filmowego o wesołym miesiącu maju w 1968 roku w Paryżu, na Sorbonie, czyli rewolucji, buncie przeciw autorytetom kapitalistycznym, o młodych studentach filozofii, którzy potrafili wykrzyczeć Ministrowi Edukacji, że nie dość zajmuję się problemami ich życia seksualnego, o ulicznej walce o koedukacyjne akademiki,  o  niekonwencjonalnym zachowaniu studentów, ekstrawaganckim  wyglądzie, młodzieńczym zapale, też trochę naiwnej szczerości, lecz przede wszystkim radosnym swobodnym seksie, o którym Ola nic specjalnego nie wiedziała, lecz wydawało jej się, chociaż czysto  teoretycznie, że cudownie byłoby się kochać z różnymi Alanami Delonami, w czarnych golfach, palącymi mocne Gitanesy na korytarzach Sorbony, czy nawet na barykadach pięknych bulwarów Paryża. 
   Och, ach w prawdziwie  francuski rewolucyjny  nastrój wpadła tego wieczoru Ola, co w konsekwencji skończyło się wielkim kochaniem z Chłopakiem na pluszowych poduchach, wspólnym paleniu Carmenów, piciem żmijówki, a potem też wszystko wspólnym; malowaniem wzajemnie swoich nagich ciał białą plakatówką, odciskaniem białym śladem tych  ciał na granatowej ścianie, kąpielą w wannie z zaśmiewaniem się do łez z całej tej białej sytuacji i znowu kochaniem się  zostawiającym ciągle białe ślady na podłodze, poduchach, granatowej pościeli, na sobie i w sobie. Ależ to była radosna noc z radosnym seksem. 
   A o wschodzie słońca  Chłopak odprowadził Olę na dworzec zrywając po drodze dla niej kwiat słonecznika. Ola dojechała pociągiem jeszcze rano do swojego Miasta, w swetrze co Chłopak zarzucił na jej plecy by nie zmarzła i ze słonecznym słonecznikiem w dłoni ruszyła przez miasto całą długością ulicy Grunwaldzkiej, zalaną lipcowym słońcem, aż doszła do ulicy  Promienistej gdzie mieszkała, szczęśliwa i radosna. Idąc opuszczała głowę, a  widząc na sobie Chłopaka sweter w czarno-białe norweskie wzory, poczuła irracjonalnie, że jest nim i wtedy  wszystko Oli się radośnie  pokręciło, od seksu, śmiechu, nieprzespanej, przekochanej nocy.
I tylko miała jeszcze jedno marzenie, żeby pojechali kiedyś razem do Paryża. I tak się stało.
*   *   *
   W 1998 roku Ola dostała jakiegoś niesamowitego rozpędu zawodowego, wszyscy chcieli by prowadziła im doradztwo prawne w firmie i z tej dobrej passy  wygrała wyprzedzając parę dziesiątek radców prawnych prestiżowy  konkurs na obsługę prawną  jednej z największych spółek giełdowych w Polsce, och, ach, jaki to był bogaty czas, w pracy miała swój wielki gabinet, pokój przyjęć, panią do robienia herbaty, złotą kartę płatniczą, kierowcę do dyspozycji, do tego  całkiem wysoką pensję, zaczęli całą rodziną mieszkać w pięknym, dużym domu na klimatycznym, cichym , eleganckim Osiedlu Oli, które to miejsce wybrała Ola ze względu na zaprojektowanie urbanistyczne osiedla w haussmanowskim paryskim stylu czyli w gwiaździstym układzie ulic, które odchodzą promieniście od rond.
   Ha, więc stać ją wreszcie było na zabranie swojego Chłopaka, który w między czasie stał się Tamtym Mężem z 20 letnim /bez jednego miesiąca/ stażem na wycieczkę do Paryża.
   W tym celu Ola zakupiła czterodniową, majową , autokarową wycieczkę w biurze podróży o wdzięcznej nazwie Słońce Paryża.
   Już w autokarze Ola zorientowała się, że  o romantycznej podróży raczej nie ma mowy. Przewodniczka, którą Ola zaraz, ze względu na wygląd, nazwała w myślach Koniem Bretońskim miała zapędy dyktatorskie, mówiła bez zatrzymanki, nie zwracając uwagi na nic i na nikogo. Ważne było jedynie trzymanie się planu wycieczki, a plan narzucono odgórnie mocno rozbudowany. Wieczorem dotarli do swojego pokoiku na czwartym piętrze skromnego hoteliku. Musieli wejść po wąskiej klatce schodowej, ponieważ we dwójkę nawet z niedużym bagażem nie mieścili się do windy. Cały pokoik zajmowało podwójne łóżko, telewizor na ścianie, mały stolik, a dostanie się do łazienki wymagało przeturlania ciała po łóżku na drugą stronę.  Za to widok z okna nie pozostawiał nic do życzenia . Wieża Eiffla cieszyła oczy swoim wysmukłym kształtem i lekką konstrukcją. Ten widok i świadomość, że są w Paryżu wystarczyło by mieli cudowny nastrój.
 Następne dni to tempo przemieszczania się w ciągłym biegu i pośpiechu, tym bardziej, że każdy posiłek serwowano w innej restauracji i dzielnicy.
Mimo to Tamten Mąż Oli wyglądał cały czas na niespotykanie szczęśliwego , a już pełną kulminacje szczęścia zobaczyła Ola w jego oczach na nocnym rejsie statkiem po Sekwanie.  Olę z kolei najwięcej cieszyła możliwość powłóczenia się po Luwrze, lecz kiedy spędzając całą grupę pod piramidę Koń Bretoński zarządził gromkim głosem “ za dwie godziny zbiórka przy autokarze jedziemy na Montmartre na obiad” , a potem pięć starszych pań dokleiło się do Oli Tamtego Męża, mówiąc “ ojej pan to na pewno wszędzie trafi” Ola zainscenizowała bezruch, który pamiętała z filmów pt. Gonili go i uciekł, scena gdy uciekający schyla się by zawiązać sznurowadło w bucie i udaje mu się zmylić pogoń. Tak też Ola zrobiła i bardzo zadowolona trzymając plan Luwru w ręce  przemieszczała się, już sama,  po największym muzeum świata, niczym w zabawie w podchody, zgodnie z  kolorowymi liniami na podłodze, wędrowała w kolejności  po starożytnym Egipcie, Bliskim Wschodzie, Grecji, Rzymie, aż dotarła do Mona Lizy malowanej  na drzewie topoli. Nie rozczarował jej niewielki rozmiar obrazu /53cm. x 77 cm./, ani też kuloodporna szyba, Ola stała wpatrując się urzeczona, ponieważ wcześniej widziała Mona Lizę jedynie na obrazku z pudełka czekoladek, więc teraz patrzyła na oryginał, w oczy kobiety sprzed wieków, szukając zagadki bytu i wszechświata, stała tam przeszło godzinę, a wcześniejsze  wędrowanie zajęło jej przeszło sześć godzin, tak więc wiadomo  już autokaru z grupą na parkingu  nie było. Kiedy wieczorem dotarła do hotelu, poszła spać bez kolacji, Tamten Mąż wyraził zrozumienie. Spali słodko zmęczeni.

A potem już w drodze powrotnej rano na granicy niemiecko- polskiej , kiedy autokar po tankowaniu benzyny wycofywał się, a Ola poprawiała makijaż oka patrząc w lusterko, zobaczyła obok swojej twarzy Tamtego Męża jak upada na ziemię, trochę to wyglądało tak jakby go autobus przejechał po nogach, wezwano karetkę, przyjechała szybko, polska. Tamten Mąż tracił  przytomność, nie miał władzy w nogach, " pani żona, proszę wsiadać" krzyknął Lekarz, pojechała więc Ola wskakując  do karetki za Tamtym Mężem, aparat do pomiaru ciśnienia podłączony do Tamtego Męża wskazywał maksimum, Tamten Mąż wymiotował, Ola bez torebki, bez dokumentów bez pieniędzy powtarzała jak mantrę w kółko i w kółko " nie pasuje do mnie słowo wdowa, nie pasuje do mnie słowo wdowa” , a autokar z biura podróży o już zdecydowanie niewdzięcznej nazwie Słońce Paryża pojechał z ich podróżnym dobytkiem,
w tym reprodukcją Błękitnej sypialni Van Gogha  do Miasta Oli, nie troszcząc się więcej o nic, bo przecież wszyscy śpieszyli się do domu, a Koń Bretoński musiał zakończyć wycieczkę o czasie ustalonym na wstępie.
*   *   *
   Oli 55 urodziny przypadały w piątek, postanowiła zrobić Wielką Babską Imprezę, zaprosiła 14 swoich ukochanych koleżanko- przyjaciółek, siedem w swoim wieku, siedem o +- 20 lat młodszych. Impreza nad wyraz się udała, popłynęło morze alkoholu, a wszyscy mieli takie humory i chęć do rozmów polityczno- historycznych, co już dawno nie bywało, impreza przesunęła się do białego rana.  Ola od Córki, która też bawiła się tego wieczora i nocy świetnie, dostała w prezencie  dwuosobową czterodniową majową wycieczkę do Paryża, przy czym osobą towarzyszącą Oli miała być sama Córka Oli. Och, ach jak Ola się cieszyła, wręcz skakała z radości. 
   Tą radość niestety popsuła rano okrutna informacja potwierdzana co rusz telefonami wszystkich uczestniczek, o katastrofie samolotu polskiego wiozącego delegację polską razem z Prezydentem i jego żoną na obchody 70 rocznicy zbrodni katyńskiej, zginęło 96 osób, dramat smutek solidarność i żałoba całego kraju, żałoba teraz już zdecydowanie najdłuższa w historii Polski...
   Życie jednak toczy się dalej, a po każdej nocy dzień wstaje, więc Ola wróciła do myśli o realizacji swojego planu, który miała co najmniej od roku kiedy to   uczestniczyła w spotkaniu hellingerowskim.  Na ustawieniu rodzinnym, na razie jedynym w którym brała udział zrozumiała, że najważniejszy w relacji z rodzicami i przodkami jest szacunek, który z kolei jest niemożliwym do istnienia przy utrzymywaniu tajemnic. Tajemnice najbardziej ze wszystkiego w świecie psują relacje w rodzinie, zakłócają rzeczywistość , a nawet tworzą nową i w tej sieci kłamstw, nierzeczywistych i niekonsekwentnych działań i obrazów dojrzewa nieświadome niczego dziecko. Ola nie była jeszcze gotowa na rozwikłanie tajemnicy jej rodu pokolenia wyżej, lecz miała świadomość, iż to że nigdy nie powiedziała Mamie " kocham cię", a i Mama nie powiedziała tak do niej, odbiło  się negatywnie na jej życiu. Ola nie chciała tego samego dla swojej Córki, więc postanowiła dla uporządkowania więzów rodzinnych zdradzić Córce cztery  tajemnice , które miała. Uważała, że Córka, która za dwa tygodnie skończy 30 lat jest w wieku, w którym wszystko powinna ogarnąć i zrozumieć, a paryska restauracja nadaje się nad wyraz do takich zwierzeń. 
   Niestety plan radosnego wyjazdu Matki i Córki  lekko zawiódł, gdyż przed samym wyjazdem chłopak Córki, co był prawie narzeczonym rozstał się z nią i Córka miała chwilowo bolące i nadłamane Serduszko. Ale cóż bilety kupione więc zgodnie z planem poleciały majowym lotem frrrrr prosto nad dachy Paryża. Rozkład wycieczki był przez Córkę Oli ściśle opracowany, bilety na różne imprezy taniej zakupione w internecie i potem precyzyjnie odebrane we właściwych miejscach. 
   Zobaczyły więc  to najważniejsze, posiedziały na Pond des Arts, jeszcze zdążyły zanim zawalił się pod ciężarem 4,5 ton zakochanych kłódek, zobaczyły oryginał Sypialni niebieskiej Van Gogha w Muzeum d,Orsay, piły szampana na bulwarach Sekwany, spacerowały po Dzielnicy Żydowskiej, słuchały agitacji związków zawodowych w niewiadomej sprawie na Placu  Rewolucji i zjadły wspólnie   jedno z najpiękniejszych śniadań, w parku obok Luwru, na dizajnerskim drewnianym zielonym leżaku składające się z humusu, oliwek, sałaty, truskawek, bagietek i białego wina, gdzie Ola biegała po trawie, w czerwonej sukni z dużym dekoltem, z bagietką w dłoni, pozując do zwariowanych zdjęć.  Przeznaczyły też  oczywiście calutki caluteńki dzień na chodzenie po Luwrze.  Zaś wieczorem, w restauracji, przy tacy serów rozmaitych  i butelce czerwonego wina Ola wypowiedziała swoje tajemnice Córce. Oli było trudno, bardzo się gimnastykowała przy mówieniu i nie wie Ola do dzisiaj jaki efekt zwierzenie przyniosło, lecz zaliczone odhaczone, węzełki rozsupłane i ze strony Oli do Córki tylko proste jasne promyczki dochodzą. Hi, hi tak Ola to swoim optymizmem odbiera.
A w pokoju hotelowym dużo Ola przez okno patrzyła i od tego patrzenia wiersz do swego Przyszłego Męża sms-em wysłała, a On zaraz też wierszem i sms-em odpisał.

Wiersz o Paryżu
Napisała Ola /wysłany sms-em do Przyszłego Męża  z Paryża, maj 2010 roku/

Przez nasze okno w Paryżu
Widać kawałek wody w Sekwanie
I doniczkowy ogród różany
I biegnącego pana,
A zaraz za nim pana z dwoma pieskami
I światło co jest zawsze zielone
I uśmiechniętego wróbelka

Paryska Poetka
napisał; Przyszły Mąż Oli / wysłany sms-em do Oli  z Miasta Oli maj, 2010 roku/

poetko paryska
pogodna radością
przymorskiej plaży
kochanek twój choć
nie co zagnany o tobie
wieczorem marzy I w sercu
swym bicie twego słyszy a w
uszach miły szept
słodszy od
świątecznych słodyczy






niedziela, 2 października 2016

HISTORIA DWÓCH CIĄŻ, NIESPEŁNIONE MARZENIE OLI I PIERWSZA DEMONSTRACJA OLI

Historia dwóch ciąż, niespełnione marzenie Oli   i pierwsza demonstracja Oli
Akcja; Bieszczady sierpień 1978 rok, Szamocin luty 1979 rok, i nazajutrz  Centrum Miasta Oli  3 października 2016 rok
Napisano; 1-2 października 2016r. Dom Oli

    Ola z Mężem zaraz po swoim ślubie pojechali w podróż poślubną w najdziksze i najdalej położone polskie góry Bieszczady. Wzięli ze sobą dwa nieduże plecaki, śpiwory i mały jednoosobowy, wysokogórski namiot do którego wchodziło się bardzo skomplikowanie, długim , wąskim rękawem. Po trzech dniach wędrówki w słońcu i chmurach, po górach i dolinach, czyli głównie po połoninach, zaczął padać deszcz, najpierw powoli , siąpił deszczyk małymi kroplami, mgiełką prawie, powoli rozkręcał się w swojej sile, mocniej, mocniej, krople deszczu stawały się coraz większe i większe, , uderzały w powstałe kałuże tak silnie, że miało się wrażenie, że deszcz pada z dołu do góry. Dotarli nad Solinę, deszcz padał tak nie przerwanie, że powstały na kampingu ogromne zalewy wody po kolana, rozbili namiot na  specjalnie ustawionych drewnianych platformach. W namiocie spędzili dwa dni, kochając się i jedząc mielonkę z puszki brrrr obrzydliwość, oczywiście tylko mielonka. Namiot przeciekał i lało im na głowę deszczem, dodatkowo na wewnętrznych ścianach namiotu, od ich wydechów skraplała się woda, która też spływała na ich głowy.  Wszystko mieli mokre. Uciekli od mokrego autobusem do Ustrzyk Górnych, wędrowali nad potokiem Wołosatym, po połoninach, aż na Tarnicę, pięknie, ale mokro, ciągle mokro, więc poszli do knajpy, zamówili bigos, dostali bigos i po secie karbidówki, kelnerka powiedziała, że to konieczne dla przeżycia. Szli i szli, chcieli się gdzieś ogrzać i przespać,  i szukali schronienia, aż doszli do odludnej leśniczówki, przyjął ich miły leśniczy, gdzieś z dala od szosy w bieszczadzkiej głuszy, obiecał wysuszyć ubrania i zrobić herbatę, tylko rozpali w piecu, czekali aż spełni obietnice trzy dni, poszedł do lasu po drewno i zaginął. Więc trzy dni leżeli w stodole, całkiem nadzy, przytuleni, grzali się ciepłem swoich ciał, młodości i miłości. Co świt przychodził do nich szczur, siadał, patrzył, ruszał wąsami. Ola lubiła jak patrzyli sobie przez chwile w oczy. Nigdy jeszcze nie patrzyła w oczy szczurowi. Ola i Mąż byli młodymi w podróży poślubnej. Tacy ufni, że wszystko będzie wspaniale i na pewno im się Życie uda.
*
    Z tego bieszczadzkiego  kochania Ola zaszła w ciąże, taka radość dla wszystkich, ,  od razu wiedziała, że to chłopiec będzie i że da mu na imię Mikołaj, bo  marzenie, od zawsze  miała, chciała do Syna mówić MIKI.  To od ukochanego bohatera Włóczęgów północy Curwooda pieska Mikiego – najmądrzejszego i najsympatyczniejszego  z wszystkich psów na świecie. Tak to było w tajemnicy przed wszystkimi wymyślone. Lecz niestety marzenie się nie spełniło. 
    Od paru tygodni Ola pracowała w pierwszej pracy, w zaprojektowanym przez  znanego niemieckiego architekta Stullera, w stylu toskańskim, cudownie odrestaurowanym, zabytkowym  pałacu, w Strzelcach, zobaczyła ten pałac kiedyś jadąc kolejką wąskotorową do Zacharzyna, stał dostojnie, z widoczną z daleka wysoką wieżą, w polu po kres, pełnym wron i deszczu i tam zachciała pracować i się stało. 
    Tego dnia jak zawsze radosnego, ze względu na ciąże co w brzuszku się rozwijała i nareszcie samodzielne życie, w ubikacji pałacu dostrzegła złowieszcze czerwone ślady. Ratunku!!!, szybka akcja, taksówką do Miasta Oli, do znajomego szpitala i Pana Doktora, co od razu do szpitalnego łóżka Olę położył, dał tabletki na podtrzymanie ciąży i ruszać się nie kazał. Ola grzecznie blisko dwa miesiące leżała , czytała , czytała, wszystko z biblioteki szpitalnej i jeszcze na dodatek dwa tomy w Poszukiwaniu straconego czasu Prousta, zajadała przy tym rożki pyszne czekoladowe i tort lodowy z nowo otwartego Hortexu, co je tonami przynosił pracodawca dla pięknej, czarnowłosej sąsiadki z łóżka obok.  
Była Ola jak w Czarodziejskiej Górze Manna w swoim zamkniętym świecie oddziału patologii ciąży, a w tym czasie w Polsce zima stulecia szalała, Bałtyk zamarzł , aż po Szwecję, że saniami można było jeździć, prądu nie było, transportu nie było, zaopatrzenia nie było, śnieg zasypał wszystko, a wiatr nieskończenie przesuwał zaspy. Paraliż /…/ Tak przeżyła Ola w szpitalu zimę stulecia, bez wyłączeń prądu, bo szpital miał swój agregat, i Sylwestra, w którym mąż kończył 25 lat, a Rodzice obchodzili 25 rocznicę ślubu spędziła w szpitalnym łóżku.  
Któregoś dnia  mroźnego stycznia znajomy Pan Doktor powiedział „my tutaj z założenia ciąż nie usuwamy, nawet tych martwych, co ma tutaj miejsce, za siedem miesięcy albo wcześniej przyjdzie właściwy czas to płód się sam usunie. Idź do domu dziecko”. A Ola cóż, znała się na prawie, dobrze na kryminalistyce, ładnie pisała pisma urzędowe, potrafiła szybko pływać kraulem i jeździć na rowerze, a życiowo to chyba Gapcia była, bo nawet nie umiała nic zapytać, tym bardziej żądać.
*
    Obudziła się mroźnego, śnieżnego ciągle poranka,   w swoim domku z garażu zrobionym, bez kibelka, brzuszek ja bolał mocno, musiała wyjść przez okno, bo śnieg zasypał drzwi wejściowe po samą klamkę.
    Poszła do lekarza w Małym Mieście, co w nim mieszkała za Mężem, a Doktor, zamachał rękoma,  za głowę się złapał, „ Co oni w tym Wielkim Mieście wymyślili, to może pójść gangrena na cały organizm, zagrożenie życia, pani natychmiast jedzie do szpitala” . Pojechali pożyczonym Maluchem w tunelach śnieżnych, do Szamocina w śnieżyce, hamowali nogami przez otwarte drzwi, żeby nie wpaść do rowu. 

Znowu długo czekała, jakby ją tam testowali, czytała, czytała, tym razem Śniegi Kilimandżaro, było w szpitalu duszno i gorąco, kaloryfery grzały na cały regulator, a za oknami straszna zima, Ola była rozgrzana i tak marzyła jak nigdy o niczym, żeby ktoś przyszedł z tego zimnego, prawdziwego  świata i ją pocałował zimnym pocałunkiem, dotknął zimnym policzkiem jej gorącego. Och jak pragnęła tego lodowatego pocałunku, och, ech jak pragnęła.  Czytała też pod kołdrą przy latarce, teraz Śniegi Kilimandżaro, wydawało jej się ,że widzi ten wieczny śnieg na szczycie, ze podsumowuje swoje życie.  Nie mogła w ogóle spać, dzień mylił jej się z nocą. Marzenie by ktoś ją pocałował zimnym pocałunkiem i to drugie o zobaczeniu ośnieżonego szczytu Kilimandżaro dawało siłę przetrwania.
    Tamtej nocy chrapanie sąsiadki i parzący kaloryfer obok łóżka, ale głównie duchota wygoniła ją na korytarz, chodziła po nim cichutko, niewidzialnie,  nagle zobaczyła dwie postacie idące po korytarzu,  Ordynatora, najważniejszą osobę w tamtym świecie, Boga prawie,  i drobną Kobietę idąca w dziwnym zgięciu jakby obejmowała Doktora to za nogi to za ręce, Ola schowała się w ciemny  wyłom w ścianie korytarza, oni dwoje weszli do gabinetu, nie domknęli drzwi, Ordynator usiadł za stołem , a z drugiej strony siedziała Ona, młoda, zdesperowana, cierpiąca, błagająca Kobieta, „nie, nie, nie w żadnym wypadku, w MOIM szpitalu takich zabiegów się nie robi, NIGDY” mówił, „Błagam doktorze, nie mogę urodzić siostry, nie mogę” mówiła głuchym, głębokim głosem pełnym rozpaczy i determinacji. „nie, ostatecznie mówię  nie” powtarzał, ona przechyliła się przez stół i pocałowała go w rękę, Doktor wyrwał rękę wstał, z gestem pt. Rozmowa skończona. I kiedy Kobieta zrozumiała, że Doktor nie zmieni zdania, podniosła się, nabrała w sobie siły, cofnęła się dwa kroki, położyła ręce na oparciu krzesła „to zobaczymy, myślę, że jednak pan zrobi ten zabieg’. Tak, tak tamte noce w szamocińskim szpitalu to były najmniej przyjemne noce w życiu Oli.
I tak się stało. Nad ranem przywiozło Kobietę Pogotowie, włożyła sobie kij od szczotki  w drogi rodne, ledwo ją uratowali, dzieci nie urodzi, na imię miała Beata, Ola wie, weszła do jej pokoju i potrzymała Beatę za rękę. Ola też była już po operacji, trzech lekarzy kiwało głowami z niedowierzaniem „rzeczywiście płód w pełnym rozkładzie”.
***
Ola od zawsze definiowała WOLNOŚĆ, PRAWO DO WOLNOŚCI  i do miłości to dla niej najwyższe dobra. Wolność jako możliwość podejmowania decyzji, brak przymusu, sytuacja w której można dokonać wyborów spośród wszystkich dostępnych opcji. A człowiek gdy ma wolną wolę, wyborów może dokonywać tylko gdy działa dobrowolnie, a jako moralna istota wyboru dokona najlepszego ze swoją wiedzą, warunkami, ze swoją moralnością.
***
    Kiedyś w Sądzie Sędzia pyta Olę, „a od kiedy pani mecenas uważa, że żyje w wolnym kraju” , „od 4 czerwca 1989 roku proszę Wysokiego Sądu howgh” bez namysłu, ostatecznie i z wielką pewnością powiedziała Ola.
    I jeszcze Plac Wolności 1 maja 2004 roku, kiedy skakały z uciechy ze swoją Przyjaciółką  Hanią, dwie euroentuzjastki, nareszcie WOLNOŚĆ. WOLNOŚĆ na Placu Wolności. Cudownie, Ola doczekała się /…/
***
    Aż tu nagle, brum, pum, trala, la wolność się skończyła, Sejm pluje ustawami jak SMOK ognistym wydechem , co niszczy wszystko co na drodze mu stoi, ku unicestwieniu  Państwa, Wolności, Narodu, Solidarności, tego wszystkiego o co walczyli CI których Ola ceni najbardziej.
    Więc Ola idzie jutro na Ogólnopolski Strajk Kobiet, bierze pomarańczowe instrumenty, które przywiozła z Indii dla obudzenia śpiących i obojętnych, czarny helowy balon, żeby Olę było widać z daleka, i ubiera czarny strój, bo na Czarny Protest trzeba ubrać czarny strój.
    Idzie, idziemy, w Marszu z Jeżyc, a potem się połączą Marsze z Grunwaldu, Łazarza, Nowego Miasta i z innych dzielnic Miasta Oli, a także ci bez dzielnic, ponieważ  nie pozwolimy odebrać naszego prawa do Wolności, prawa do Wolności Wyboru.  Ola wierzy mocno, że taką postawą wszyscy zmienimy ten kraj, zmienimy myśl ustawodawczą , zmienimy polskę na POLSKĘ.
***

A dla spragnionych hepiendu Ola w kwietniu 1980 roku urodziła najpiękniejszą i najmądrzejszą Dziewczynkę na świecie i nazwała ją po swoim ukochanym foksterierze, psie z dzieciństwa J)))))