Dedykuję
wszystkim mieszkańcom Strzeszyna Greckiego , a właściwie szerzej- wszystkim
mieszkańcom Jeżyc
Miejsce i czas
akcji; rogatki
Miasta Oli listopad 1991r., Dolina Zillertall luty 1996r, dom Oli Strzeszyn
Grecki luty 1996
Napisano; grudzień 2018 r.
Motto; „To co
się wydarzyło nie działo się naprawdę, to tylko telewizja w którą można wejść”
/ słowa mieszkańca planety układu Vega granego przez Romana Wilhelmiego w
filmie Wielka, większa i największa rok 1962 /
Kiedy zaczyna się historia, odwieczne moje pytanie, na
które ciężko odpowiedzieć. Zacznijmy więc ją w listopadzie 1991 roku, tak
będzie dobrze, podpowiada intuicja. Tego dnia, jak co tydzień w środę Ola śmigała swoim Maluchem w kolorze zomo,
zakupionym w Pewexie, do pracy jako radca prawny w pewnej małej Spółdzielni
Produkcyjnej w kolonii pod Szamotułami. Lubiła bardzo prowadzenie samochodu,
czuła się wtedy wolna i niezależna. Podczas jazdy słuchała z małych głośników
na baterie ulubionej piosenki Dziwny ten świat śpiewanej przez Niemena. Kiedy
wyjeżdżała poza rogatki Miasta na niebie kłębiły się olbrzymie, sine, deszczowe
chmury, ciśnienie spadło tak mocno, że oddychanie stało się utrudnione. Olą,
mimo uważności skupionej na kierowaniu samochodem, owładnął jakiś dziwny stan
letargu, przeczucie bliskości czegoś nadprzyrodzonego . I w zgodzie z tym
przeczuciem w bezwonnym dotychczas aucie
poczuła wyraziście, obok, niejako pod nosem, mocny zapach ulubionej męskiej
wody kolońskiej Old Spice. Wody, która już w latach siedemdziesiątych, na
siermiężną Polskę skropioną z rzadka jedynie Przemysławką tchnęła zapach kapitalizmu, erotyki, nawet
seksu. Do tego stopnia, że Ola będąc studentką mówiła, że w zapachu Old Spice
mogłaby się kochać bez miłości. A w
tamtym momencie w aucie, silny zapach nabrał fizycznego kształtu, kształtu zmarłego
przed kilkunastoma dniami ulubionego aktora Oli, przystojnego i bardzo męskiego
Romana Wilhelmiego. Roman Wilhelmi zjawił się nagle , w zasięgu ręki, w
samochodowym fotelu, ubrany w czarny garnitur i białą koszulę, bez krawata,
robił wrażenie mocno poruszonego i skupionego, lecz przede wszystkim
momentalnie zadziałał na Olę miłym
uczuciem – ojcowskiej opiekuńczości, lekko szorstkiej, lecz dającej poczucie
bezpieczeństwa. Ola nic a nic się nie wystraszyła, raczej urzekła się spokojem
i dostojeństwem siedzącej w bliskości postaci. A on powiedział tym swoim głosem ochrypłym, erotycznie wibrującym, silnym; „ Taaak, twój ojciec
śmiertelnie zachoruje w najbliższym czasie i po roku ciężkiej choroby umrze…ale
nic się nie martw wszystko będzie dobrze, jesteś mocna, tylko nie walcz z
alkoholizmem męża, bo zginiesz i koniecznie pamiętaj przestań palić papierosy”.
Po tych słowach wypowiedzianych postać Wilhelmiego uległa całkowitemu
przeobrażeniu. Odmłodniał o przeszło dwadzieścia lat, wyszczuplał, na sobie
miał kostium z filmu, metalowe błyszczące śpioszki, kołnierz wkoło szyi i kask z
czułkami, całość groteskowo-śmieszna w tonacji szaro- białej. Po chwili schudł
jeszcze mocniej, zamienił się w rakietę i umknął z widoku przez przednią szybę
samochodu.
Spotkanie z Wilhelmim podarowało Oli rodzaj
nieuchwytnej harmonii, ładu duchowego, opanowania, które pozwoliło jej przejść
najtrudniejsze chwile w jej życiu ; choroby i śmierci ojca, a także wspomogło
decyzję o rozstaniu z Tamtym Mężem, narzuciło konieczność całkowitego zerwania
z nałogiem tytoniowym.
I stało się Tato Oli zmarł.
Jako jedynaczka odziedziczyła cały majątek ojca. To co
dostała chciała przeznaczyć na coś trwałego, coś co zmieni na dobre życie jej i
jej rodziny. Postanowiła kupić dom, najlepiej na zachód od centrum i nad
jeziorem i żeby było cicho, a jednocześnie żeby mieszkali ludzie, żeby mieć
okno z widokiem na niebo, gwiazdy, słońce i żeby dom był wolnostojący, obok z
sąsiadami, ale tylko za jedną ścianą i żeby wszystko tchnęło nowoczesnością i lekkością
wizji przestrzennej i żeby dzieci miały piętrowe pokoje, żeby mogły zjeżdżać z
sypialni po linie, niczym w Remizie Strażackiej, żeby nie było drzwi /Ola miała
kompleks zamkniętych drzwi/ i,i,i …… Znaleźli takie miejsce na Osiedlu Greckim
Strzeszyn, planowane w stylu haussmanowskim niczym paryskie, czy szczecińskie
rozwiązania architektoniczne, nagroda za najlepiej zaprojektowane osiedle,
ronda- place pełne zieleni na kształt
słońca i ulice niczym wychodzące z niego promienie, oczywiście w planach. Albowiem,
póki co, dom stanowił plac budowy z błotem po pas, z widokiem na skwer co
jeszcze tworzył glajdowatą błotną łąkę, tak samo z resztą jak i ulice.
Ola z Tamtym Mężem kupili skrajny klocek szeregowca w stanie surowym otwartym, wzięli się do roboty i po dwóch i pół roku na mroźną ponad statystyczną przeciętność Wigilię wprowadzili się do nowego domu szczęśliwi bez granic. Niczym pierwsi osadnicy, z wielką energią do działania, ale na razie; zlewozmywak w kuchni na cegłach stał, a w oknach obrusy, zamiast zasłon, na taśmę klejącą przylepione, żadnych mebli, dzieci, nie specjalnie zadowolone, do autobusu w ciemnicy błądziły niebezpiecznie przez tory, aż na Zakopiańską, a do telefonu w kapsule, jedynego na osiedlu, gdzie rozmowy intymne słyszał każdy stojący w kolejce i wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli, szło się przez śliską glajdę, która niby potwór pożerała buty, nawet te najmocniej zasznurowane. Były też dwa sklepy spożywcze, oczywiście z
piwem, wypożyczalnia wideo i to koniec atrakcji.
Ola z Tamtym Mężem kupili skrajny klocek szeregowca w stanie surowym otwartym, wzięli się do roboty i po dwóch i pół roku na mroźną ponad statystyczną przeciętność Wigilię wprowadzili się do nowego domu szczęśliwi bez granic. Niczym pierwsi osadnicy, z wielką energią do działania, ale na razie; zlewozmywak w kuchni na cegłach stał, a w oknach obrusy, zamiast zasłon, na taśmę klejącą przylepione, żadnych mebli, dzieci, nie specjalnie zadowolone, do autobusu w ciemnicy błądziły niebezpiecznie przez tory, aż na Zakopiańską, a do telefonu w kapsule, jedynego na osiedlu, gdzie rozmowy intymne słyszał każdy stojący w kolejce i wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli, szło się przez śliską glajdę, która niby potwór pożerała buty, nawet te najmocniej zasznurowane. Były też dwa sklepy spożywcze, oczywiście z
piwem, wypożyczalnia wideo i to koniec atrakcji.
Oboje- Ola z Tamtym Mężem mieli wtedy złoty okres
finansowy, przepowiedziany w horoskopach, wysokie pensje w swoich pracach i do
tego państwo oddawało za inwestycje budowlaną całość 40% podatku od
wynagrodzenia. Z przyczyn obfitości finansowej Wigilia roku 1995 mimo, że zimna,
prawie bez mebli i sprzętu była bogata w prezenty. Tym najważniejszym
prezentem, oczekiwanym przez wszystkich
był cud techniki, prawdziwy komputer z przepiękną grafiką do gier
komputerowych, od których Ola i jej Syn w szczególności stali się bardzo prędko
prawdziwie uzależnieni. Granie w nowo zainstalowaną grę Gianę Sisters stało się
przymusem, kompulsywnym działaniem, nad którym zdecydowanie utracili kontrolę. Byli
tak zdeterminowani żeby grać bez przerwy, skakać tą uroczą dziewczynką po
ekranie monitora i zbierać złote nagrody, że grali we dwójkę, naprzemiennie,
całymi nocami bez snu, rano szli do pracy i do szkoły, a po zajęciach znowu
grali, sterowali ruchem obiektów na
ekranie, wychylnym drążkiem – dżojstikiem, przechylając go w odpowiednim
kierunku powodowali stosowną reakcję sterowanego obiektu, czyli wesołej
dziewczynki w dwóch postaciach, z dwa razy po trzy życia, zbierali złote monety
- punkty, by dojść kiedyś przez 33 poziomy do prawdy, odnaleźć wśród chaosu
prawdziwy diament, nagrodę za wytrwałość, za bezsenność.
Ale los pokrzyżował ich plany dojścia do końca gry
przez ćwiczenie perfekcji. A zdarzenia losowe to;
1. jeszcze przed świętami odwiedził ich przyjaciel
Stachu, człowiek o gołębim sercu, organizator koleżeńskich wyjazdów sportowo-towarzyskich.
”Jedziemy w lutym, w ferie na narty do Austrii, do Tyrolu, dolina Zillertall, miejscowość
Zell am Ziller największy region narciarski w Alpach, 600 km świetnie
przygotowanych tras narciarskich, gondole, wyciągi, wszystko przyjazne, kanapa podjeżdża
zwalniając i zabiera twoją pupę z resztą
ciała i narty hen wysoko ponad dwa, trzy
tysiące metrów nad poziom morza, wszystko, łącznie z busami, pływalnią,
parkingami do korzystania za jedyny skipas, wynajmujemy od Frau Rose, cały
domek, z kuchnią- świetlicą z pełnym wyposażeniem, jedziemy w 12 osób, kupujemy
wspólnie w Polsce jedzenie, na miejscu dokupujemy jedynie bułki i brandy
Napoleon. To co jedziecie?” „Łaaaał” -krzyknęli całą czwórką, niczym Czterej
Muszkieterowie- „Oczywiście JEDZIEMY”.
2. na początku stycznia pojawił się Pan Tynkarz z
ekipą w celu ocieplenia i wytynkowania domu, dostał w garażu biuro i nie
spieszyło mu się specjalnie z dokończeniem roboty. Rozstawił rusztowanie z
przodu domu. Któregoś popołudnia Ola z Synem grali jak zawsze w Giane Sisters,
byli bardzo szczęśliwi, uśmiechnięci i zjednoczeni ze sobą we wspólnym
działaniu. W pewnej chwili Ola poczuła wyraźne, mocne, świdrujące spojrzenie,
podniosła wzrok i za szybą zobaczyła „złe oko” wysyłane przez młodego pomocnika
tynkarza, spojrzenie pełne zawiści i zazdrości. Chłopak wpatrywał się w grającą
parę, matkę z synem z wrogością tak wielką, że Olę przebiegły po plecach
prawdziwe ciarki-dreszcze, od których
wziął nazwę dreszczowiec /ang. thriller/ . Młody człowiek za oknem na
rusztowaniu w tamtym momencie , Ola jest o tym przekonana, powziął plan
zawłaszczenia komputera. Teraz czekał tylko na dogodną chwilę, która nadeszła
szybciej niż myślał. Mimo, że Oli intuicja przeczuła zagrożenie, będąc w wirze
uzależnienia zapomniała o spojrzeniu
prawdziwego złowieszczego „złego oka”,
3. Ola w tamtym czasie pracowała jako Bardzo Ważny
Radca Prawny w jednej z pierwszych wielkich spółek giełdowych w Polsce, miała
wysoką pensję, złotą kartę, asystentkę, kierowcę do dyspozycji…Prezes podpisał
kartę urlopową na tydzień w Alpach pod warunkiem, że na dzień przed wyjazdem
pojadą razem do Grajewa negocjować wielki wieloletni kontrakt na dostawę
formatek do produkcji mebli dla Niemców. Wszystko musiało być perfekcyjnie
zgrane i przewidziane na wszelkie sposoby łącznie z inflacją, skokami cen walut,
prądu, zmianami podatków i innymi nieprzewidywalnymi sytuacjami
polityczno-gospodarczymi. Mieli z prezesem obgadany podział ról; Prezes był
„dobrym policjantem”, a Ola „złym”, czyli kiedy Prezes się godził na
proponowane warunki Ola mówiła „z prawnego punktu widzenia w tej wersji nie
jest możliwe ujęcie zapisu w kontrakcie”. I tak Ola pojechała, wynegocjowała, ale wróciła z delegacji dopiero na dwie godziny
przed wyjazdem w góry i doprawdy nie miała czasu ogarnąć, ani zabezpieczyć
kompletnie niczego. Klucz od domu zostawili tynkarzowi, co miał kontynuować
pracę i pojechali. A zima tamtego roku była mroźna i śnieżna w całej Europie.
Ola w Alpach
Zachwytu swojego kiedy w nocy
wjechali do oświetlonej doliny Zillertal, a później pierwszego wjazdu na
górę gondolą Ola nigdy nie zapomni, nie zapomni bicia swojego serca, szczęścia
i ekscytacji, że jest tu, pierwszy raz w
zachodniej Europie, po to by przez tydzień szusować po alpejskich stokach.
Och!!!!!. I na drugi dzień po przyjeździe, stanęła na wielkiej górze, w pełnym
słońcu, iskrzącym się śnieżnym puchu, światło i biel wszechogarniające i zieleń
świerków, i góra, i Ola na samej górze z uczuciem, że już nic nie ma wyżej, że
stoi silna naprzeciw słońca, ma super moc, i nagle zjazd, za Synem co pędzi na
krechę bez kijków, a Ola za nim tak szybko jakby startowała w konkurencji
alpejskiej, a przecież uczyła się jazdy tylko raz w Białce Tatrzańskiej i to
właściwie bez śniegu po kamieniach i w deszczu, a teraz bez lęku, nic nie
zwalniając wchodziła w zakręt, nie martwiąc się, czy dalej jest jeszcze droga,
i ten szum wiatru cudowny w uszach, i adrenalina, i endorfiny, serdeczni narciarze
pomagający sobie, mówiący na Ty, jak by byli z jednej rodziny, wszyscy pozdrawiają
się tyrolskim Grus Gott, iiii ….. Łaaaał
jak pięknie swoją przyjazną niedościgłością. No i jeszcze komuna, którą Ola
uwielbia, 12 osób, wspólny stół, jedzenie, gadanie, granie, gadanie, pływalnia,
narty, spacery, biesiady, … przeminęło jednym tchem od soboty do soboty….
Powrót
Powrót to zdecydowanie najsłabszy punkt programu.
Turnus trwa od soboty do soboty, w sobotę rano wszyscy jedzą śniadanie, pakują
się, wszystko trwa bardzo długo, narciarze ruszają swoimi samochodami około
południa, postój w sklepie z pamiątkami, ostatnie zakupy, autostrada, śnieg,
temperatura minus 20 stopni, zamarzające wycieraczki, stanie godzinami w
korkach, siusianie bez wstydu z zimna co chwilkę przy drzwiach samochodu, w ich
Fiacie Uno psuje się ogrzewanie, zaparowują szyby przez które nic nie widać,
katorga, zmieniają drogę na przez Świecko, cała paczka rozprasza się, gubi,
wielki tir leży przez środek drogi, znowu korek, dzieci śpią, Ola prowadzi
samochód, ma w sobie moc, wydaje się, że wystarczy na zawsze…..
Dom po
przejściach
Kiedy wjeżdżali w pierwszej dekadzie lutego 1996 roku
o 4 rano na puste, niezamieszkałe, ciemne Osiedle Greckie poczuli, że potężny
arktyczny wir, przyniósł i tutaj temperaturę minus 25 stopni i wiatr rozpędzony
ponad miarę do 120 km. na godzinę, niosący ze sobą drobinki śniegu jakby piasek
podczas burzy pustynnej. Ich narożnikowy szeregowiec, jedyny do końca
wybudowany obiekt w okolicy wyglądał złowrogo
niczym dom na pustkowiu z Psychozy Hitchcocka. Niestety po przekroczeniu progu
wrażenie zaniepokojenia, wręcz trwogi pogłębiło się. Pomieszczenie, które
ujrzeli nic a nic nie przypominało
ciepłego gniazdka opuszczonego przed tygodniem. Jakby znaleźli się w Krainie
Królowej Śniegu, a salon, który zobaczyli stał się przez czas ich nieobecności lodową
komnatą w zamku Królowej; temperatura w pomieszczeniach zbliżona była do
zewnętrznej, w salonie na kafelkach widniały
zaspy nawianego śniegu, dwuskrzydłowe drzwi tarasu z wybitą szybą i urwaną
klamką przez które wpadał mroźny szalejący wiatr stukały złowieszczo, kwiaty i
wielka palma w salonie zamarznięte z bezwładnie zwisającymi żółtymi liśćmi , na
podłodze leżał rozbity wazon, stół w jadalni stał goły, bez obrusu, na szybach,
lustrze, lampie wiszącej, plafonach
osiadł szron - drobne lodowe kryształki w postaci małych igiełko-piórek. Nietypowo dla
szronu, także na pionowych powierzchniach. Duży mróz stworzył anomalie, wiszące
i stojące sople, pokryte szronem, przypominające stalaktyty i stalagmity. Lecz
widok od którego naprawdę oniemieli to KOTY, różnej maści, kilkanaście
zwierzątek siedzących na bordowej, narożnikowej kanapie, w bezruchu, niektóre
przytulone do siebie, chude, zmarznięte, na pewno wygłodzone i na pewno nie wyglądały
sympatycznie.
W ciągłym oniemieniu, niepewnie weszli po schodach na piętro. Tutaj na podłodze leżały roztrzaskane świnki-skarbonki
dzieci, drobne pieniądze i skorupy rozrzucone po korkowej powierzchni, brak komputera, na
podłodze leżała też splądrowana kasetka z monetami zbieranymi dla Córki Oli
przez babcię, brakuje paru monet, w tym najwartościowszej z Papieżem Janem
Pawłem i dla Oli największa strata- brak pierścionka z diamentem, który Ola
miała po mamie….. Obejmują się całą
czwórką, przywierają do siebie, dają sobie energię, może to był najważniejszy
dla nich moment zjednoczenia w życiu i wtedy chyba ostatni raz byli Czterema
Muszkieterami.
Tamten Mąż, nazwijmy już go prawdziwym imieniem, Rysiek
- wzywa Policję. Przyjeżdża dwóch policjantów, po cywilnemu, jeden z nich posypuje
wszystko złotym proszkiem , który pokrył niektóre rzeczy na zawsze, drugi
nieskończenie długo spisuje kopiowym
ołówkiem protokoł z włamania, żartują, gadają, wyluzowani od momentu kiedy
dowiedzieli się, że dom nie jest ubezpieczony. Dzieci idą spać. Ola musi jechać
do swojej Bardzo Ważnej Pracy. Nie spała 24 godziny, ale trzyma ją moc
alpejskich stoków. Musi napisać informację o Spółce na zieloną stronę w
Rzeczpospolitej, w jednym zdaniu trzeba zawrzeć uspokojenie dla akcjonariuszy,
że wielomilionowy proces przeciwko Spółce jest bezpodstawny i nie będzie miał
wpływu na wartość akcji. Chodzi co pół godziny do Prezesa z nową wersją zdania.
W tym samym czasie, też co pół godziny dzwoni Rysiek , opowiada prawie
histerycznie, niby powieść w co półgodzinnych odcinkach; jak wygonił wszystkie
koty, oprócz tego jednego zdeterminowanego, żeby zostać w przytulisku za
wszelką cenę, nawet kosztem utraty życia, jak on z równą determinacją chciał wyrzucić kota z
domu, jak wreszcie złapał go w pułapkę, na piętrze w wykuszu, w kącie parapetu
okna. Podszedł do niego z gołymi rękoma, chwycił jego mokre ze strachu futerko,
a wtedy kot z całej siły swoich małych ząbków wgryzł się w środkowy palec jego prawej
dłoni, jak wydał /Rysiek!/ z siebie
straszliwy wrzask i machnął w powietrzu kotem, zakręcił palcem z przyczepionym
kotem i uderzył nim wielokrotnie o ścianę z nidagipsu, kot nie puścił palca,
wszędzie sikała krew – kota i jego /Ryśka!/. Po kolejnym uderzeniu kot nieżywy
oderwał się od palca i spadł na podłogę. Rysiek sino-szary z bólu włożył kota
do przeźroczystego worka foliowego i przeniósł go na zewnątrz koło śmietnika.
Potem ledwie przytomny pojechał na pogotowie na Lutycką, gdzie dali mu zastrzyk
przeciw tężcowi, ale mimo wielkiej awantury nie chcieli mu zszyć rany. W
ostatniej rozmowie telefonicznej Rysiek desperacko krzyczy na Olę, że ma natychmiast
przyjechać, zawieść go do prywatnej kliniki do Certusa i zwłoki kota trzeba
zawieść do badania, żeby sprawdzić czy kot ma/nie ma wścieklizny.
Kot rasy
polskiej
Oli udaje się wyrwać wreszcie z pracy. Jest bardzo
ciemno, zimno i późno. Ola na miejscu ze spokojem bierze zwłoki kota i bierze
też ledwo żywego Ryśka. Jadą najpierw do Certusa, tam spokojnie już lekarz
tłumaczy Oli, że szarpanej rany się nie szyje, że trzeba spokojnie poczekać, aż
się rana zagoi, okładać ją lodem, żeby nie puchła. Później jadą do Kliniki
Weterynaryjnej na Grunwaldzką, gdzie kadra lekarzy obiecuje pełną opiekę nad
pupilami, Ola wchodzi z nieżywym kotem w woreczku, za nią kroczy Rysiek. Lekarz
stwierdza zgon kota, krzyczy na Ryśka, że zabił kota, Rysiek krzyczy na
lekarza; „jakby panu kot wgryziony w palec nie chciał puścić też by pan nim
uderzał o ścianę”. Lekarz stwierdza , że nie zajmuje się trupami każe zanieść zwłoki
kota do badania obok, do Senepidu. Wchodzą po wielkich schodach do dużego budynku.
W budynku jest cicho i spokojnie. W
kantorku za ladą siedzi tylko jedna dyżurująca starsza kobieta, z dużym
spokojem wysłuchuje historii o nieżywym kocie, otwiera wielką księgę, kopiowym
ołówkiem zapisuje dane, przy nazwie ulicy „Arystofanesa” podnosi wzrok i mówi
„nie ma takiej ulicy w Poznaniu” Rysiek z determinacją już na stałe
podniesionym głosem prawie krzyczy; „jest, bo na niej mieszkam” kobieta nie
potrafi napisać nazwy ulicy, trzeba jej przeliterować. W wielkiej księdze musi
też opisać przywiezione zwierzę, więc pyta; „proszę podać nazwę rasy kota, jakiej
rasy jest ten kot?”. Ha, to chyba
najgłupsze pytanie jakie Ola słyszała w życiu. Tylko 3% kotów ma rasę, reszta
to podwórkowce. Rysiek błyskotliwie i na odczepnego odpowiada; „Kot rasy
polskiej”. Kobieta nawilżając ołówek kopiowy śliną pisze powoli „Kot rasy polskiej”, później bierze torebkę z kotem, plombuje ją, chce
odnieść do lodówki. Nagle kot w torbie gwałtownie się porusza, otwiera oczka,
wygląda całkiem zdrowo. Kobieta mówi, że
ponieważ kot jest żywy trzeba z piętra przynieść klatkę i zostawić kota na
obserwacji co najmniej 15 dni. Ola już
tego nie słyszy, ani nie widzi. Pierwszy raz w życiu traci przytomność, mdleje.
Kiedy odzyskuje świadomość kota już nie ma, zostawiają samochód, wracają
taksówką do domu. To był najdłuższy dzień w życiu Oli.
Epilog
Następnego dnia Ola opowiadała całą historię o kocie
swojej przyjaciółce Dorotce. A Dorotka, która kocha zwierzęta miłością wielką i
niezmienną, zadzwoniła do Sanepidu, odczekała czas kwarantanny i kiedy się
okazało, że kot jest całkowicie zdrowy zabrała go do magazynu firmy, by tam
pilnował, żeby żadna myszka plecaka nie zjadła. Podobno przez długie lata
sprawował się bardzo dobrze. A jakie imię mu tam nadali Ola zapomniała. Ale
najważniejsze, że hepiend ulubiony przez Olę nastąpił 😊))
Epilog II czas
teraźniejszy
A jak chcecie
dowiedzieć się o prawdziwym hepiendzie to Wam powiem, nastąpił 15 grudnia 2018
roku w zimowej odsłonie Teatru Oli i Artura. Dla przyjaciół, tak jak Ola
marzyła zrobili w jogowym Krótką Przypowieść o Narodzinach Jezusa. Mam
nadzieję, że to będzie przyczynek do spełnienia nowego marzenia Oli i Artura –
stworzenia prawdziwego teatru dla Sąsiadów z Osiedla Greckiego, a właściwie
szerzej dla wszystkich mieszkańców Jeżyc, a może, co tam, dla całego świata.