wtorek, 17 kwietnia 2018

OLA W RISZIKESZ, HISTORIA EGZOTYCZNA, CZYLI; SYN, UPAŁ, BITELSI I TRUP ZA OKNEM


OLA W RISZIKESZ, HISTORIA EGZOTYCZNA, CZYLI; SYN, UPAŁ, BITELSI I   TRUP ZA OKNEM


Motto; trzeba mieć chaos w sobie by porodzić gwiazdę tańczącą / Friedrich Nietzsche / wyczytane w pracy magisterskiej pt. Wizja roli artysty Fryderyka Nietzschego i Stanisława Ignacego Witkiewicza  napisanej przez Syna Oli


Dedykuje ten post mojemu Tacie w  dzień 26 kwietnia 2018 roku - 25 rocznicy jego śmierci. Miał wtedy 64 lata, tylko o rok więcej, niż ja teraz. Byłby szczęśliwy widząc nasze życie.
Akcja; maj, czerwiec 2014 roku Rischikesz India


Ola wszystkie ważne sprawy w życiu załatwiała tak zwaną „poważną rozmową” i generalnie zawsze jej się udawało dopiąć swego.


Gdzieś około roku 2010 Syn Oli ze znacznym opóźnieniem zakończył studia filozoficzne i tym samym skończył też ciągnące się w nieskończoność pisanie pracy magisterskiej. Olę z wyższego wykształcenia Syna, mimo pomimo długiego przebiegu edukacji, rozpierała duma. Dodatkowo wyczekiwanie na tytuł magistra słodko udobruchała ją dedykacja na drugiej stronie pracy; „ kochanej matce- za wspieranie przez te wszystkie lata- syn” – pierwsza dedykacja dla niej na dokumencie publicznym och, ach wzruszenie. Tak więc po wypełnieniu swoich obowiązków Syn Oli w spokoju mógł oddać się całkowicie pasji muzycznej doskonaląc granie na intuicyjnych panelach, używając  61 klawiszy dynamicznych keyboarda Yamaha w swoim pokoju pod dachem, z oknem dachowym, z widokiem na gwiazdy lub słońce – zależnie od pory doby oraz na bezpłatnych działaniach teatralnych z grupą przyjaciół.  Powoli też Syn Oli przemieniał się z młodzieńca lubiącego różnego rodzaju luksusy w mężczyznę minimalistycznego, któremu do życia wystarczały dochody uzyskiwane z lekcji jogi i ustawiania musztardy na półkach w supermarkecie. Może i by tak trwało w nieskończoność i żyliby sobie nie wadząc nikomu -  Syn na górze, a Ola na dole, ich sympatycznego domu,  gdyby to Ola nie przeczytała w jakimś mądrym czasopiśmie artykułu o młodych Hiszpanach, którzy mieszkając z rodzicami grają całymi dobami w gry komputerowe, nie rozglądając się nawet za pracą, choć dawno przekroczyli trzydziestkę. Olę, od tej informacji zalała krew, przecież jej idolami i  pasją  byli wielcy podróżnicy hiszpańskiego pochodzenia, zaczytywała się w życiorysach brawurowych, nieustraszonych, pełnych energii, weny, wigoru podróżnikach i odkrywcach, hiszpańskich konkwistadorach.
Kochała Krzysztofa Kolumba i prawie wszystkich członków jego załogi, szczególnie od kiedy zobaczyła replikę legendarnego żaglowca Santa Maria w puszczykowskim ogrodzie w skali 1:1 uznała tamtych podróżników za kolosów, nie mających równych w historii świata. Dlatego wstrząsnęła nią informacja, że ich hiszpańscy potomkowie rozmemłali się w swoich rodzinnych domach, zatracając resztki energii przy monitorach komputerów. Nie wiadomo dlaczego całe rozżalenie na młodych hiszpańskich współczesnych leniuchów płci męskiej skupiło się na Oli Synu i Ola nagle  zdecydowała, iż nadszedł czas rozwiązań definitywnych. Zaprosiła więc Syna do stołu, na poważną rozmowę, przyjmując pozę groźnego prawnika, co zawsze przynosiło zakładany efekt, rzekła -  „Synu spodziewam się, że do 30-tego roku życia opuścisz dom rodzinny”. To stwierdzenie zabrzmiało bardzo ostatecznie i zostało bez dyskusji przyjęte. Cóż Ola potrafiła powiedzieć coś bezapelacyjnie, kto ją zna od tej strony, ten wie, że to działa.




I tak na dwa lata  przed terminem ultimatum, 28 letni Syn Oli rozdał wśród znajomych cały swój dobytek, łącznie z ukochanym aparatem fotograficznym, laptopem i nie swoim projektorem; parę pamiątek, książek  i dokumentów spakował w dwa pudła i schował pod schodami, następnie wyleciał z Okęcia do Indii, tanimi, telepiącymi się liniami rosyjskimi, w na prawdę gęstej mgle, całkowicie  bez telefonu, co uniemożliwiało jakikolwiek kontakt z domem. Ola bardzo się stresowała brakiem wiadomości, nie spała całą noc gapiąc się w napięciu  na przemiennie to na stronę facebookową Syna, to na informacje ze świata o ewentualnych katastrofach samolotowych. Wreszcie pojawiła się wieść, że szczęśliwie wylądował, wtedy odetchnęła z ogromną ulgą  i zapałała miłością wieczną i niezmienną zarówno do Facebooka jak i do Messengera,  z którego otrzymywała przez dwa lata skromne w treści, urywane i raczej bardziej poetyckie, niż reportażowe komunikaty. Ze źródeł facebookowo-messengerowskich   dowiadywała się, że Syn przebywa we wspólnocie nadmorskiej  na zachodnim wybrzeżu Tańczącego Sziwy, że leci  helikopterem z dwoma hindusami na wschód, że zamyka się w klasztorze na 11 dni nic niemówienia, że kąpie słonie w parku narodowym, że medytuje z pomarańczowym babą w jaskini, że zamieszkuje w górach i zbiera zioła z induską, że trenuje w jodze tybetańską żeńską drużynę piłki nożnej, że wędruje w poszukiwaniu buddyjskiego klasztoru, grając na zakupionej misie tybetańskiej, że kąpał się 3 razy w strumyku na golasa i że małpki szaleją po drzewach.



Przedstawiam Wam też trochę poetycko-filozoficznych wieści, które robiły z serca matczynego Oli miodzikowy ulepek i spokój, że Syn wędruje właściwą drogą;  - dobrze mi tu, beztrosko, praca nad sobą, trochę się gubię, trochę znajduję, ten aschram to czyściec dusz, wolność, miłość, światłość, BÓG! , spokój tu mam i ciszę, teraz nad morzem, kocham, nie tęsknie! Pa!, buziaki śle i miłości pełną wannę , fajnie, bez oczekiwań z pełną akceptacją zaczynam nowy dzień i jest cudnie, no tak zmiany, życie, nowy rok spędziłem tu wśród flag tybetańskich, z księżycem bajecznym, życie to jest bajka, fantasmagoria, sen, moje życie teraz to spokój, małe potrzeby- ciepła i posiłku- wędrówka wewnątrz siebie – minimalizuje swe potrzeby, przesyłam kupę dobrej energii i miłości OM GAM GANA PADA NAMAHA to mantra usuwająca wszystkie przeszkody z drogi , Mami, dzięki za wszystko, w szczególności za zarażenie pasją do jogi i opłacanie lekcji angielskiego  ; bez tego trudniej by mi tu było, żyjesz kolorowo- wysyłam Ci moc szmaragdu, turkusu, żółci i pomarańczu- trzeci raz ktoś mi gwizdnął japonki spod świątyni, hehe, ale zabrałem komuś inne,,, znak życia przekazuje znowu- cudownie tu- ostatnie chwile łapie;

Aż wreszcie informacja- zdjęcie, które na Oli zrobiło największe wrażenie, że jest nad Gangą w Rischikesz i że ćwiczy jogę ze 104 letnim joginem, co ma 84 lata praktyki i że przeszedł przez płot z drutu kolczastego, żeby zwiedzić aszram, słucha muzyki Beatelsów granej gdzieś na srebrzysto białej plaży Gangi- łoooł-. Ola z tęsknoty za Synem, ale i też dla budowania marzenia, kupiła zaraz Biały Album, dziewiątą najlepszą płytę w dziejach muzyki i słuchała, słuchała znanych utworów. Oglądała w internecie egzotyczne widoki  wiszących mostów, aschramu, przeczytała historię Makarishiego Mahesha Yogiego i wciągnęła się w opowieść o medytacji transcendentalnej, jak ważnym była ona elementem kultury hippisowskiej lat 60-tych, o całej wyprawie celebrycko- muzycznej Beatelsów, Mia Farrow i innych do Rishikesz, cofnęła się w czasie i przestrzeni do  roku 1968, a potem dla zapełnienia obrazu oglądnęła film  Dawid chce odlecieć, przepiękny, wyważony film o poszukiwaniu duchowości w świecie i o pułapkach czyhających  na poszukiwaczy. Całe przemyślenia doprowadziły ją do wniosków, że niezmiennie jest dzieckiem kwiatem, wieczną hippiską, której bliska jest ideologia duchowości New Age, czy indywidualizmu, od Sokratesa, Demokryta do wartości demokratycznych i niezmiennie najwyższej wartości WOLNOŚCI. Ufffff taka to cała Ola wypłynęła od tych myśli i emocji.




Upał
Pewnego dnia Ola dostała od Syna zaproszenie w podróż do Indii. Syn po wielu miesiącach pracy w londyńskim mglisto- deszczowo- zimnym klimacie, rozwożąc kanapki po biurowcach korporacji londyńskiej city na rowerowej rikszy,  napisał; „Mami, mi się rok zaczyna świadomie- dużo pracy nad sobą- podwyższanie poziomu- miłość- uważność – koncentracja – czasem wychodzi-czasem nie – obserwacja--- ja kupuje Tobie bilet w jedną stronę- to Ci funduje – na urodziny – hi,hi – w drugą stronę to już musisz sobie wymyślić – my będziemy na kursie jogi ----- buziaki, kocham mocno – koło Rishikesh jest ashram w którym beatesi siedzieli – wiec może tam sobie pobędziesz – otwarta głowa i serce – tak więc zastanów się przede wszystkim kiedy chcesz wracać – najlepiej zostać jak najdłużej – przynajmniej taki mój punkt widzenia – możesz też wracać pieszo- hi,hi – pielgrzymka z indii do polski – he,he – słyszałem o gościu co z polski do indii pielgrzymkę odbył – ale to chyba 6 miesięcy szedł – niech wszystkie istnienia będą szczęśliwe – najpierw tydzień w Delhi, hotel nad Jamuną w Kolonii Tybetańskiej, potem vipassana 10 dni milczenia w Karnal, to już na północ, bliżej gór coraz chłodniej – wędrówka po małych Himalajach, a potem miejsce na Twoją przygodę, bo my intensywne kursy jogi rozpoczynamy- niech światłość będzie w Tobie”.

Kiedy tylko Ola dowiedziała się, że jedzie w maju na północ Indii do źródeł Gangi, w Himalaje Garhwalu przeczytała w internecie, że właśnie w kwietniu topnieją śniegi i maj jest najlepszym czasem na wędrówkę. Uspokojona czekała na czas wyprawy. 26 kwietnia w noc rocznicy śmierci Taty, bardzo zimną i deszczową tego roku, Ola obudziła się z gorąca. Czuła rozpalony upałem swój oddech, nie wiedziała co się dzieje, bezwiednie wrzuciła w google „pogoda w Delhi” i wyskoczyło pierwsze w jej życiu 45 stopni Celsjusza. Na razie wirtualnie, a już wewnętrzny żar w jej oddechu się nasilał i powstawało uczucie strachu, nie pamiętała w sobie, aż takiego uczucia przerażenia, nigdy. Nerwowo, wręcz obsesyjnie wrzucała dalsze hasła w internecie; Riszikesz-  znowu powyżej 40 stopni Celsjusza, - pogoda na najbliższe dwa tygodnie, znowu powyżej 40 stopni,  ha, czyta dalej, jest jeszcze gorzej, „ tylko kretyni jadą w maju do Indii”, jeszcze dalej „ w Delhi w maju z upału występują częste wyłączenia prądu, wyłączenia prądu zdarzają się także w metrze”, wchodzi na blog jakiegoś młodego człowieka, mężczyzna przylatuje w maju do Delhi, zarzuca plecak na plecy i …… mdleje już na lotnisku. Ola panikuje, co kilka minut sprawdza temperaturę w Delhi, ciągle powyżej 40 stopni, nawet w nocy, do tego niebezpieczny smog, ostrzeżenia dla turystów. Przypomniała sobie, że ma książkę J. Kreta o Indii, cały rozdział poświęcony upałowi. Czyta szybko porady – smarować włosy olejem kokosowym /nie zmywać !/, zawijać głowę w wilgotny turban, pić wodę w cieniu, przed wyjściem z domu, z imbirem, miętą i limonką, unikać pełnego słońca, a i tak zdarza się paskudne uczucie przytykania upałem, omdlenie, zasłabnięcie...

Ola ma mętlik w głowie, przychodzi na myśl odwołanie wyjazdu, wewnętrzny głos krzyczy „ rany, ja za chwilę kończę 60 lat, jestem starszą panią”. Spłoszona ponad granice Ola patrzy na spokojnie śpiącego Przyszłego Męża, w ich błękitnej sypialni. Słyszy jego równomierny oddech. Egoistycznie budzi go, prawie wykrzykuje swoje wszystkie wątpliwości… Przyszły Mąż łagodnie odpowiada; „wystarczy, żebyś zawsze nosiła przy sobie butelkę z wodą, ciągle popijaj, nawilżaj krtań, wszystko będzie dobrze, przecież tam mieszkają ludzie, żyją z tym upałem na co dzień, no i zawsze chroń głowę parasolem” i tu Przyszły Mąż Oli wyciągnął spod łóżka żółty, składany parasol, który na tle niebieskich ścian i sufitu, rozbłysnął, niby wschodzące – bo lekkość koloru – słońce. Przyszły Mąż podarował jej prezent, który okazał się jednym z najbardziej użytecznych prezentów jaki Ola dostała w życiu.

Od pierwszego głębokiego oddechu wciągniętego powietrza, wypełnionego, jak podaje prasa, trującymi substancjami, gorącego ponad miarę, od pierwszego uderzającego w uszy hałasu, całego tego  zgiełku specyficznego miasta, trzeciego co do wielkości i ludności na świecie, zaraz po wyjściu przed lotnisko Delhi dla Oli stało się jasne, że wszystko w Polsce było idiotycznymi strachami, bezpodstawnymi ciemnymi chmurami przepływającymi przez umysł, skaczącymi małpami głupich wątpliwości. A czar, niepowtarzalność i egzotyka  całości indyjskiej przygody  wziął się właśnie z upału, smogu, mnogości kolorowych ludzi, zapachu i jasno święcącego słońca, które rozwarstwiło umysł i ciało Oli na pomarańczowe bijące blaskiem poziomy, zmieniając fizyczność i psychikę, dawało pewien rodzaj duchowości, spokoju egzystencji, poczucie swojej własnej indywidualności i wyjątkowości nie związanej ze sferą materialną, a jedynie z własnym nasłonecznionym, świetlistym wnętrzem, będącym już teraz w ciągłej sprawności i samozadowoleniu.

Po Delhi, Viapassanie, Małych Himalajach Ola rozstała się z Synem i jego Dziewczyną, oni rozpoczęli doprawdy intensywny kurs jogi, a Ola zamieszkała w lekko podziemnym /przez co w miarę chłodnym/ obszernym pokoju z wnęką kuchenną i wysoko umieszczonymi oknami mieszczącym się w największym aszramie Riszikesz Parmarth Nihelen.

Tutaj wśród zieleni trawy, rajskich kwiatów, palm z dorodnymi owocami kokosa pielgrzymi z całych Indii, a także innych części świata przyjeżdżali na Światowy Festiwal Jogi, wykłady z filozofii wedyjskiej, zabiegi ajurwedy, ceremonie palenie świętego ognia  i poranną pudżę nad Gangą, święto Chaudas w wigilie pełni księżyca,  rytualne obmywanie ciała w rzece i puszczanie na wodę wianków z kwiatów, ze światełkiem w środku. Ola, w tych wszystkich ceremoniach uczestniczyła, najwięcej jednak w praktykach jogi. O tak, tak, Ola jogę kochała całym sercem i ciałem od 20 lat z okładem.

JOGA
Codziennie po porannych medytacjach, ceremoniach w świątyni kończących się całowaniem stóp głównego prowadzącego,  do sanktuarium wchodził malutki człowieczek w pomarańczowym stroju -  Baba, może Jogin czy Sadhu, co znaczy  po polsku po prostu dobry człowiek. Dobry Człowiek miał ze sobą;  czarny parasol, kij bambusowy obwiązany chustą i srebrzystą kankę , z tajemniczą niewiadomą zawartością czyli nieodzowne atrybuty Baby, czy miał haszysz, tego Ola nie wiedziała.

Zajęcia jogi, a raczej zabawę w jogę prowadził ze swoją śliczną ciemnowłosą asystentką. Ćwiczący to głównie pielgrzymi, w tym dzieci, młode kobiety, starcy, w zasadzie sami Indusi i oczywiście Ola. Zabawy i śmiechu od świtu było po same pachy, joga śmiechu; ha,ha, hi,hi, ho,ho i walka tygrysów i odbijanie niewidzialnych piłeczek brzuchem, podskakiwanie, brzęczenie, wydawanie dziwnych dźwięków, zestaw ćwiczeń na lędźwiową część kręgosłupa, przedstawianie całej menażerii zwierząt Azji…. Dobry Człowiek mimo, pomimo swoich 105 lat wydawał się super sprawny i zdrowy, a do tego był najradośniejszym człowiekiem jakiego Ola w życiu spotkała.



Przed 10 rano Ola brała matę i szła kolorową, kwiecistą ścieżką do budynku Instytutu Jogi. Tam Mędrcy uczyli filozofii jogi poprzez pięć zjawisk świadomości; prawdziwe poznanie, błąd prawdy, fantazjowanie, głęboki sen, przypomnienie. Ola korzystała z wszystkich pięciu i nie pytajcie jak rozumiała treść wykładów bez znajomości angielskiego, sama nie wiem. Praktykowała tam też co raz bardziej skomplikowane asany z podkładem anatomii i rysunków z uczniami na podwyższeniu jako wzór. Tutaj przychodziło więcej Europejczyków, wszyscy w białych strojach, Ola wiele rzeczy się domyślała bez słów, a i sama ich nie wypowiadała, ponieważ przez cały miesiąc w aszramie żyła w ascezie milczenia.


A na koniec dnia Ola chodziła do części tybetańsko-bitelskowej  Riszikesz na zajęcia z jogi Iyengara. B.K.S. Iyengar to  Oli największy guru i mistrz jogowy od samego początku do zawsze.  Jego uczeń, a nauczyciel Oli przyjeżdżał na zajęcia białym  skuterem, żywcem wyjętym z lat 60-tych poprzedniego wieku, w białym ubranku, z czarnymi długimi włosami, długą czarną brodą i czarnymi, łagodnymi, błyszczącymi, niby gwiazdy na firmamencie nieba, oczyma – Jogin Ciacho, najprzystojniejszy mężczyzna jakiego Ola widziała kiedykolwiek.  Ćwiczyła zazwyczaj z grupą Rosjanek, suto wytatuowanych, z pełnym makijażem i nie specjalnie przykładających się do nauk prowadzącego. Na koniec zajęć, już po relaksie,  Jogin Ciacho pokazywał zestaw asan, och, ach niesamowite akrobacje wyczyniał i wygibasy ze swoim ciałem.




A  zupełnie na samym końcu, przed wyjazdem, kiedy Ola poszła do niego się pożegnać, dostała błogosławieństwo uśmiechu i prezent – znak hinduski z Ganesą, który daje powodzenie, usuwa przeszkody, daruje obfitość i dobrobyt. Już się spełniło i niech się spełnia dalej.



 



Ayurweda
Riszikesz jest także stolicą ayurwedy, nauki, koncepcji zdrowia i terapii. Ayurweda łączy i harmonizuje za pomocą prany – oddechu wszystkie trzy aspekty życia – fizyczny, psychiczny i duchowy, tak aby umysł miał moc dla osiągnięcia wewnętrznego piękna i w konsekwencji wiódł długie, zdrowe, aktywne życie. Ola jakby przypadkowo przez sam fakt bycia w określonym miejscu i czasie wchłaniała w siebie wszystkie narzędzia ayurwedy; jogę poprzez rutynę codziennych ćwiczeń i masaże. Systematycznie co dwa dni zażywała masaży, nie raz na cztery ręce - terapia odblokowująca kanały energetyczne, dziwne dymne konchy w uszach i nosie, kąpiele w ciepłym oleju sezamowym, aż raz zabieg prawdziwej czarodziejki, z utratą świadomości, doznanie orgastycznej przyjemności i moment przebudzenia, kiedy Ola usiadła z lekkim zawrotem głowy, spojrzała na swoje ciało i z zachwytem, wewnętrznie zawołała „o rany mam znowu 20 lat”.

Trzecim, pewnie najważniejszym narzędziem terapii wschodu jest dieta.  Po dwóch całkowicie nieudanych próbach jedzenia w aszramie Ola zrezygnowała z darmowych posiłków i postanowiła żywić się sama. I tak przez przypadek zaczęła stosować odżywianie według zasad Ayurvedy właśnie, czyli doboru diety, która nie opiera się na liczeniu kalorii, czy ściśle określonych zasad odżywiania, godzin posiłków, dobierania poszczególnych składników według ilości, czy zawartości. Ayurveda opiera się na doborze jedzenia intuicyjnie, wybiera do spożywania produkty kierując się jedynie smakiem, zapachem, temperaturą, kolorem, dotykiem.

Ola codziennie po rannych zajęciach chodziła na ulice za aszramem, gdzie w ciasnej uliczce otoczonej murami i budynkami stały zazwyczaj trzy stragany ze świeżymi pachnącymi warzywami i owocami. Ola brała warzywa  w rękę, przytulała je do policzka i kiedy czuła od nich przyjaźń i serdeczność kupowała. Nauczyła się też dostrzegać pod straganami w pudełkach odłożone najlepsze produkty, zazwyczaj cebulę i czosnek, kiedy wyciągała je z tajemnego miejsca sprzedawcy, jakby się wstydzili tego chowania, zawsze je zbywali Oli i to po niższej cenie, choć na pewno miały inne przeznaczenie. Kupowała zazwyczaj; kapustę, pomidory, ogórki, paprykę, liście szpinaku i robiła w pokojowej kuchni sałatkę, dodając ulubiony ser panir, oliwę z oliwek, zioła – kolendrę lub kozieradkę, cebulę, czosnek – wszystko mieszała w zakupionej drewnianej misie, drewnianymi łyżkami i zjadała rytualnie, powolutku, delektując się, przeżuwając, siedząc niezmiennie- nago, pod kręcącym się wentylatorem.

Raz kiedy robiła zakupy na ulice wleciało stado motyli, były ich tysiące, żółte cytrynki, wspaniale czuły się w słońcu, pewnie przez wspólność barwy, skupiały w jasnych skrzydłach słoneczną energię, wyglądały jak zawsze motyle w słońcu na bardzo szczęśliwe. Ola wtedy schudła już około 10 kilogramów i też czuła, że mogłaby lewitować ponad dachami miasta jak Motyl. Szczęście.  

Trup za oknem
Ola śmierci się nie bała. Śmierć wręcz budziła Oli ciekawość, dlatego nie dziwiło ją, iż dla Indusów śmierć jest zjawiskiem radosnym, pozytywnym, którego nie należy się obawiać.  Szczególnie jeśli prowadzi się życie nie krzywdząc innych, według zasady   „ by nikt przeze mnie nie płakał” – Oli udało się tak właśnie żyć. Tamtego dnia w samo południe, jak zawsze o tej porze, siedziała ze swoją bambusową misą pełną warzywnej sałatki, zajadając powolutku i smakując smaki, nago, pod wielkim, czteroramiennym, pędzącym wentylatorem. Wszystko wkoło fruwało od wzburzonego powietrza.  Nagle jednostajny szum wentylatora przerwały śpiewy, głośne uderzenia w bębny, srebrzyste dźwięki dzwonków, jakby ogromny tłum ludzi zbliżał się w radośnie świętującej coś procesji. Ola podniosła wzrok znad misy i przez odsłonięte okna swojego pokoju ujrzała nieboszczyka odświętnie ubranego, w biały, czyściutki strój, namaszczonego olejkami, z wystrzyżonymi pięknie włosami, ogolonego, obłożonego tęczowymi, pachnącymi kwiatami i drzewem sandałowym. Ola patrzyła  na przesuwający się po całej długości ściany pokoju obraz trupa, niesionego niczym na odsłoniętej lektyce.  Zupełnie bez zdziwienia uśmiechnęła się do tego widoku, nawet niewidzialnym gestem pomachała ręką do umrzyka, który wyglądał doprawdy na bardzo zadowolonego, w tej odświętnej, dostojnej, barwnej oprawie. 


Wycieczka z Synem do aszramu Bitelsów

Ola umówiła się z Synem w jego niedzielny dzień wolny,  na wycieczkę. Wyszła z aszramu jeszcze przed świtem. Szła główną handlową ulicą Riszikesz, którą nazywała Galerią, lecz w porze przedświtu ulica wyglądała zupełnie inaczej, niż za dnia. Sklepy zamknięte, zasunięte żaluzje, brak jakiegokolwiek ruchu, a na ziemi, aż gęsto, wszędzie leżały śpiące krowy wygodnie rozłożone w swoich odchodach. Nagle z oddali Ola usłyszała znajome dźwięki muzyki, rozpoznała melodię Ody do radości. Szła za muzyką , niby zaczarowany szczur z niemieckiej legendy, aż zobaczyła w świetle wschodzącego słońca na dachu budynku swojego Syna grającego na flecie. Przywitali się.
Syn spojrzał na Olę, uśmiechnął się;  " Mami, jest ciebie teraz dużo mniej".


Po śniadaniu ze słodkich owoców poszli wzdłuż Gangi do aszramu Bitelsów, opuszczonego, owiniętego drutem kolczastym, niby zapomniana bombonierka. Podobno w sądzie toczy się bez końca sprawa o prawa własności ziemi, przez to nikt nie opiekuje się tym miejscem. Przeszli przez dziurę w drucie i chodzili po zrujnowanych budynkach, czuło się tam magię końca, jakby definicję słowa "ruina" .



Zmęczeni wspinaniem się po zniszczonych resztkach budynków usiedli razem nad brzegiem Gangesu. Poruszeni upadkiem, śmiercią miejsca, które przed pół wiekiem rozbrzmiewało muzyką, nadzieją, inspiracją, twórczą siłą.... Dlaczego ? Pytali siebie i w zamyśleniu nie znajdując odpowiedzi medytowali zmienność istoty rzeczy. W oddali płynęły szybko wzburzone wody Gangi. Matka i Syn blisko siebie. Razem w milczeniu. I wtedy Syn Oli pierwszy raz w życiu zaczął mówić Oli - Matce swoje tajemnice z wieku dojrzewania. A Ola słuchała, słuchała i oczy robiła jak talerzyki i zadziwiła się nad swoją nieznajomością życia, a nawet brakiem znajomości czegokolwiek. W oddali po drugiej stronie rzeki paliły się stosy z ciałami zmarłych, a oni trwali w bliskości tamtego niepowtarzalnego dnia.


A kto chce jeszcze poczytać o Oli Indii zapraszam na 104 porady jak radośnie spędzić czas w Indii, oto link http://60twarzyoli.blogspot.com/2016/03/104-porady-oli-jak-wesoo-i.html