Motto; trzeba mieć chaos w sobie by porodzić gwiazdę
tańczącą / Friedrich Nietzsche / wyczytane w pracy magisterskiej pt. Wizja roli
artysty Fryderyka Nietzschego i Stanisława Ignacego Witkiewicza napisanej przez Syna Oli
Dedykuje ten post mojemu
Tacie w dzień 26 kwietnia 2018 roku - 25
rocznicy jego śmierci. Miał wtedy 64 lata, tylko o rok więcej, niż ja teraz. Byłby
szczęśliwy widząc nasze życie.
Akcja; maj, czerwiec 2014 roku
Rischikesz India
Gdzieś około roku 2010 Syn Oli ze
znacznym opóźnieniem zakończył studia filozoficzne i tym samym skończył też
ciągnące się w nieskończoność pisanie pracy magisterskiej. Olę z wyższego
wykształcenia Syna, mimo pomimo długiego przebiegu edukacji, rozpierała duma.
Dodatkowo wyczekiwanie na tytuł magistra słodko udobruchała ją dedykacja na
drugiej stronie pracy; „ kochanej matce- za wspieranie przez te wszystkie lata-
syn” – pierwsza dedykacja dla niej na dokumencie publicznym och, ach wzruszenie.
Tak więc po wypełnieniu swoich obowiązków Syn Oli w spokoju mógł oddać się
całkowicie pasji muzycznej doskonaląc granie na intuicyjnych panelach, używając
61 klawiszy dynamicznych keyboarda
Yamaha w swoim pokoju pod dachem, z oknem dachowym, z widokiem na gwiazdy lub
słońce – zależnie od pory doby oraz na bezpłatnych działaniach teatralnych z
grupą przyjaciół. Powoli też Syn Oli przemieniał
się z młodzieńca lubiącego różnego rodzaju luksusy w mężczyznę
minimalistycznego, któremu do życia wystarczały dochody uzyskiwane z lekcji
jogi i ustawiania musztardy na półkach w supermarkecie. Może i by tak trwało w
nieskończoność i żyliby sobie nie wadząc nikomu - Syn na górze, a Ola na dole, ich sympatycznego
domu, gdyby to Ola nie przeczytała w
jakimś mądrym czasopiśmie artykułu o młodych Hiszpanach, którzy mieszkając z
rodzicami grają całymi dobami w gry komputerowe, nie rozglądając się nawet za
pracą, choć dawno przekroczyli trzydziestkę. Olę, od tej informacji zalała
krew, przecież jej idolami i pasją byli wielcy podróżnicy hiszpańskiego
pochodzenia, zaczytywała się w życiorysach brawurowych, nieustraszonych,
pełnych energii, weny, wigoru podróżnikach i odkrywcach, hiszpańskich
konkwistadorach.
Kochała Krzysztofa Kolumba i prawie wszystkich członków jego załogi, szczególnie od kiedy zobaczyła replikę legendarnego żaglowca Santa Maria w puszczykowskim ogrodzie w skali 1:1 uznała tamtych podróżników za kolosów, nie mających równych w historii świata. Dlatego wstrząsnęła nią informacja, że ich hiszpańscy potomkowie rozmemłali się w swoich rodzinnych domach, zatracając resztki energii przy monitorach komputerów. Nie wiadomo dlaczego całe rozżalenie na młodych hiszpańskich współczesnych leniuchów płci męskiej skupiło się na Oli Synu i Ola nagle zdecydowała, iż nadszedł czas rozwiązań definitywnych. Zaprosiła więc Syna do stołu, na poważną rozmowę, przyjmując pozę groźnego prawnika, co zawsze przynosiło zakładany efekt, rzekła - „Synu spodziewam się, że do 30-tego roku życia opuścisz dom rodzinny”. To stwierdzenie zabrzmiało bardzo ostatecznie i zostało bez dyskusji przyjęte. Cóż Ola potrafiła powiedzieć coś bezapelacyjnie, kto ją zna od tej strony, ten wie, że to działa.
Ola wszystkie ważne sprawy w życiu
załatwiała tak zwaną „poważną rozmową” i generalnie zawsze jej się udawało
dopiąć swego.
Kochała Krzysztofa Kolumba i prawie wszystkich członków jego załogi, szczególnie od kiedy zobaczyła replikę legendarnego żaglowca Santa Maria w puszczykowskim ogrodzie w skali 1:1 uznała tamtych podróżników za kolosów, nie mających równych w historii świata. Dlatego wstrząsnęła nią informacja, że ich hiszpańscy potomkowie rozmemłali się w swoich rodzinnych domach, zatracając resztki energii przy monitorach komputerów. Nie wiadomo dlaczego całe rozżalenie na młodych hiszpańskich współczesnych leniuchów płci męskiej skupiło się na Oli Synu i Ola nagle zdecydowała, iż nadszedł czas rozwiązań definitywnych. Zaprosiła więc Syna do stołu, na poważną rozmowę, przyjmując pozę groźnego prawnika, co zawsze przynosiło zakładany efekt, rzekła - „Synu spodziewam się, że do 30-tego roku życia opuścisz dom rodzinny”. To stwierdzenie zabrzmiało bardzo ostatecznie i zostało bez dyskusji przyjęte. Cóż Ola potrafiła powiedzieć coś bezapelacyjnie, kto ją zna od tej strony, ten wie, że to działa.
I tak na dwa lata przed terminem ultimatum, 28 letni Syn Oli
rozdał wśród znajomych cały swój dobytek, łącznie z ukochanym aparatem
fotograficznym, laptopem i nie swoim projektorem; parę pamiątek, książek i dokumentów spakował w dwa pudła i schował
pod schodami, następnie wyleciał z Okęcia do Indii, tanimi, telepiącymi się
liniami rosyjskimi, w na prawdę gęstej mgle, całkowicie bez telefonu, co uniemożliwiało jakikolwiek
kontakt z domem. Ola bardzo się stresowała brakiem wiadomości, nie spała całą
noc gapiąc się w napięciu na przemiennie
to na stronę facebookową Syna, to na informacje ze świata o ewentualnych
katastrofach samolotowych. Wreszcie pojawiła się wieść, że szczęśliwie
wylądował, wtedy odetchnęła z ogromną ulgą
i zapałała miłością wieczną i niezmienną zarówno do Facebooka jak i do Messengera,
z którego otrzymywała przez dwa lata
skromne w treści, urywane i raczej bardziej poetyckie, niż reportażowe komunikaty.
Ze źródeł facebookowo-messengerowskich dowiadywała się, że Syn przebywa
we wspólnocie nadmorskiej na zachodnim wybrzeżu Tańczącego Sziwy, że
leci helikopterem z dwoma hindusami na wschód, że zamyka się w klasztorze
na 11 dni nic niemówienia, że kąpie słonie w parku narodowym, że medytuje z
pomarańczowym babą w jaskini, że zamieszkuje w górach i zbiera zioła z induską,
że trenuje w jodze tybetańską żeńską drużynę piłki nożnej, że wędruje w
poszukiwaniu buddyjskiego klasztoru, grając na zakupionej misie tybetańskiej,
że kąpał się 3 razy w strumyku na golasa i że małpki szaleją po drzewach.
Przedstawiam Wam też trochę
poetycko-filozoficznych wieści, które robiły z serca matczynego Oli miodzikowy
ulepek i spokój, że Syn wędruje właściwą drogą; - dobrze mi tu, beztrosko, praca nad sobą,
trochę się gubię, trochę znajduję, ten aschram to czyściec dusz, wolność,
miłość, światłość, BÓG! , spokój tu mam i ciszę, teraz nad morzem, kocham, nie
tęsknie! Pa!, buziaki śle i miłości pełną wannę , fajnie, bez oczekiwań z pełną
akceptacją zaczynam nowy dzień i jest cudnie, no tak zmiany, życie, nowy rok
spędziłem tu wśród flag tybetańskich, z księżycem bajecznym, życie to jest
bajka, fantasmagoria, sen, moje życie teraz to spokój, małe potrzeby- ciepła i
posiłku- wędrówka wewnątrz siebie – minimalizuje swe potrzeby, przesyłam kupę
dobrej energii i miłości OM GAM GANA PADA NAMAHA to mantra usuwająca wszystkie
przeszkody z drogi , Mami, dzięki za wszystko, w szczególności za zarażenie
pasją do jogi i opłacanie lekcji angielskiego
; bez tego trudniej by mi tu było, żyjesz kolorowo- wysyłam Ci moc
szmaragdu, turkusu, żółci i pomarańczu- trzeci raz ktoś mi gwizdnął japonki
spod świątyni, hehe, ale zabrałem komuś inne,,, znak życia przekazuje znowu-
cudownie tu- ostatnie chwile łapie;
Aż
wreszcie informacja- zdjęcie, które na Oli zrobiło największe wrażenie, że jest
nad Gangą w Rischikesz i że ćwiczy jogę ze 104 letnim joginem, co ma 84 lata
praktyki i że przeszedł przez płot z drutu kolczastego, żeby zwiedzić aszram,
słucha muzyki Beatelsów granej gdzieś na srebrzysto białej plaży Gangi- łoooł-.
Ola z tęsknoty za Synem, ale i też dla budowania marzenia, kupiła zaraz Biały Album,
dziewiątą najlepszą płytę w dziejach muzyki i słuchała, słuchała znanych utworów.
Oglądała w internecie egzotyczne widoki wiszących mostów, aschramu,
przeczytała historię Makarishiego Mahesha Yogiego i wciągnęła się w opowieść o
medytacji transcendentalnej, jak ważnym była ona elementem kultury hippisowskiej
lat 60-tych, o całej wyprawie celebrycko- muzycznej Beatelsów, Mia Farrow i innych
do Rishikesz, cofnęła się w czasie i przestrzeni do roku 1968, a potem dla zapełnienia obrazu
oglądnęła film Dawid chce odlecieć,
przepiękny, wyważony film o poszukiwaniu duchowości w świecie i o pułapkach czyhających
na poszukiwaczy. Całe przemyślenia doprowadziły
ją do wniosków, że niezmiennie jest dzieckiem kwiatem, wieczną hippiską, której
bliska jest ideologia duchowości New Age, czy indywidualizmu, od Sokratesa,
Demokryta do wartości demokratycznych i niezmiennie najwyższej wartości
WOLNOŚCI. Ufffff taka to cała Ola wypłynęła od tych myśli i emocji.
Upał
Pewnego dnia Ola dostała od Syna zaproszenie w podróż do Indii. Syn po wielu
miesiącach pracy w londyńskim mglisto- deszczowo- zimnym klimacie, rozwożąc
kanapki po biurowcach korporacji londyńskiej city na rowerowej rikszy, napisał; „Mami, mi się rok zaczyna świadomie-
dużo pracy nad sobą- podwyższanie poziomu- miłość- uważność – koncentracja – czasem
wychodzi-czasem nie – obserwacja--- ja kupuje Tobie bilet w jedną stronę- to Ci
funduje – na urodziny – hi,hi – w drugą stronę to już musisz sobie wymyślić –
my będziemy na kursie jogi ----- buziaki, kocham mocno – koło Rishikesh jest
ashram w którym beatesi siedzieli – wiec może tam sobie pobędziesz – otwarta głowa
i serce – tak więc zastanów się przede wszystkim kiedy chcesz wracać –
najlepiej zostać jak najdłużej – przynajmniej taki mój punkt widzenia – możesz
też wracać pieszo- hi,hi – pielgrzymka z indii do polski – he,he – słyszałem o
gościu co z polski do indii pielgrzymkę odbył – ale to chyba 6 miesięcy szedł –
niech wszystkie istnienia będą szczęśliwe – najpierw tydzień w Delhi, hotel nad
Jamuną w Kolonii Tybetańskiej,
potem vipassana 10 dni milczenia w Karnal, to już na północ, bliżej gór coraz
chłodniej – wędrówka po małych Himalajach, a potem miejsce na Twoją przygodę,
bo my intensywne kursy jogi rozpoczynamy- niech światłość będzie w Tobie”.
Kiedy tylko Ola dowiedziała się, że jedzie w maju na północ
Indii do źródeł Gangi, w Himalaje Garhwalu przeczytała w internecie, że właśnie
w kwietniu topnieją śniegi i maj jest najlepszym czasem na wędrówkę. Uspokojona
czekała na czas wyprawy. 26 kwietnia w noc rocznicy śmierci Taty, bardzo zimną
i deszczową tego roku, Ola obudziła się z gorąca. Czuła rozpalony upałem swój
oddech, nie wiedziała co się dzieje, bezwiednie wrzuciła w google „pogoda w
Delhi” i wyskoczyło pierwsze w jej życiu 45 stopni Celsjusza. Na razie
wirtualnie, a już wewnętrzny żar w jej oddechu się nasilał i powstawało uczucie
strachu, nie pamiętała w sobie, aż takiego uczucia przerażenia, nigdy. Nerwowo,
wręcz obsesyjnie wrzucała dalsze hasła w internecie; Riszikesz- znowu powyżej 40 stopni Celsjusza, - pogoda na
najbliższe dwa tygodnie, znowu powyżej 40 stopni, ha, czyta dalej, jest jeszcze gorzej, „ tylko
kretyni jadą w maju do Indii”, jeszcze dalej „ w Delhi w maju z upału występują
częste wyłączenia prądu, wyłączenia prądu zdarzają się także w metrze”, wchodzi
na blog jakiegoś młodego człowieka, mężczyzna przylatuje w maju do Delhi,
zarzuca plecak na plecy i …… mdleje już na lotnisku. Ola panikuje, co kilka
minut sprawdza temperaturę w Delhi, ciągle powyżej 40 stopni, nawet w nocy, do
tego niebezpieczny smog, ostrzeżenia dla turystów. Przypomniała sobie, że ma
książkę J. Kreta o Indii, cały rozdział poświęcony upałowi. Czyta szybko porady
– smarować włosy olejem kokosowym /nie zmywać !/, zawijać głowę w wilgotny turban,
pić wodę w cieniu, przed wyjściem z domu, z imbirem, miętą i limonką, unikać
pełnego słońca, a i tak zdarza się paskudne uczucie przytykania upałem,
omdlenie, zasłabnięcie...
Ola ma mętlik w głowie, przychodzi na myśl odwołanie wyjazdu,
wewnętrzny głos krzyczy „ rany, ja za chwilę kończę 60 lat, jestem starszą
panią”. Spłoszona ponad granice Ola patrzy na spokojnie śpiącego Przyszłego Męża,
w ich błękitnej sypialni. Słyszy jego równomierny oddech. Egoistycznie budzi
go, prawie wykrzykuje swoje wszystkie wątpliwości… Przyszły Mąż łagodnie
odpowiada; „wystarczy, żebyś zawsze nosiła przy sobie butelkę z wodą, ciągle
popijaj, nawilżaj krtań, wszystko będzie dobrze, przecież tam mieszkają ludzie,
żyją z tym upałem na co dzień, no i zawsze chroń głowę parasolem” i tu Przyszły
Mąż Oli wyciągnął spod łóżka żółty, składany parasol, który na tle niebieskich
ścian i sufitu, rozbłysnął, niby wschodzące – bo lekkość koloru – słońce.
Przyszły Mąż podarował jej prezent, który okazał się jednym z najbardziej użytecznych
prezentów jaki Ola dostała w życiu.
Od pierwszego głębokiego oddechu wciągniętego powietrza, wypełnionego,
jak podaje prasa, trującymi substancjami, gorącego ponad miarę, od pierwszego uderzającego
w uszy hałasu, całego tego zgiełku
specyficznego miasta, trzeciego co do wielkości i ludności na świecie, zaraz po
wyjściu przed lotnisko Delhi dla Oli stało się jasne, że wszystko w Polsce było
idiotycznymi strachami, bezpodstawnymi ciemnymi chmurami przepływającymi przez
umysł, skaczącymi małpami głupich wątpliwości. A czar, niepowtarzalność i
egzotyka całości indyjskiej przygody wziął się właśnie z upału, smogu, mnogości
kolorowych ludzi, zapachu i jasno święcącego słońca, które rozwarstwiło umysł i
ciało Oli na pomarańczowe bijące blaskiem poziomy, zmieniając fizyczność i
psychikę, dawało pewien rodzaj duchowości, spokoju egzystencji, poczucie swojej
własnej indywidualności i wyjątkowości nie związanej ze sferą materialną, a
jedynie z własnym nasłonecznionym, świetlistym wnętrzem, będącym już teraz w
ciągłej sprawności i samozadowoleniu.
Zajęcia jogi, a raczej zabawę w jogę prowadził ze swoją śliczną ciemnowłosą asystentką. Ćwiczący to głównie pielgrzymi, w tym dzieci, młode kobiety, starcy, w zasadzie sami Indusi i oczywiście Ola. Zabawy i śmiechu od świtu było po same pachy, joga śmiechu; ha,ha, hi,hi, ho,ho i walka tygrysów i odbijanie niewidzialnych piłeczek brzuchem, podskakiwanie, brzęczenie, wydawanie dziwnych dźwięków, zestaw ćwiczeń na lędźwiową część kręgosłupa, przedstawianie całej menażerii zwierząt Azji…. Dobry Człowiek mimo, pomimo swoich 105 lat wydawał się super sprawny i zdrowy, a do tego był najradośniejszym człowiekiem jakiego Ola w życiu spotkała.
Po Delhi, Viapassanie, Małych Himalajach Ola rozstała się z
Synem i jego Dziewczyną, oni rozpoczęli doprawdy intensywny kurs jogi, a Ola
zamieszkała w lekko podziemnym /przez co w miarę chłodnym/ obszernym pokoju z
wnęką kuchenną i wysoko umieszczonymi oknami mieszczącym się w największym
aszramie Riszikesz Parmarth Nihelen.
Tutaj wśród zieleni trawy, rajskich kwiatów, palm z dorodnymi
owocami kokosa pielgrzymi z całych Indii, a także innych części świata
przyjeżdżali na Światowy Festiwal Jogi, wykłady z filozofii wedyjskiej, zabiegi
ajurwedy, ceremonie palenie świętego ognia
i poranną pudżę nad Gangą, święto Chaudas w wigilie pełni księżyca, rytualne obmywanie ciała w rzece i puszczanie
na wodę wianków z kwiatów, ze światełkiem w środku. Ola, w tych wszystkich
ceremoniach uczestniczyła, najwięcej jednak w praktykach jogi. O tak, tak, Ola
jogę kochała całym sercem i ciałem od 20 lat z okładem.
JOGA
Codziennie po porannych medytacjach, ceremoniach w świątyni
kończących się całowaniem stóp głównego prowadzącego, do sanktuarium wchodził malutki człowieczek w
pomarańczowym stroju - Baba, może Jogin
czy Sadhu, co znaczy po polsku po prostu
dobry człowiek. Dobry Człowiek miał ze sobą; czarny parasol, kij bambusowy obwiązany chustą
i srebrzystą kankę , z tajemniczą niewiadomą zawartością czyli nieodzowne
atrybuty Baby, czy miał haszysz, tego Ola nie wiedziała. Zajęcia jogi, a raczej zabawę w jogę prowadził ze swoją śliczną ciemnowłosą asystentką. Ćwiczący to głównie pielgrzymi, w tym dzieci, młode kobiety, starcy, w zasadzie sami Indusi i oczywiście Ola. Zabawy i śmiechu od świtu było po same pachy, joga śmiechu; ha,ha, hi,hi, ho,ho i walka tygrysów i odbijanie niewidzialnych piłeczek brzuchem, podskakiwanie, brzęczenie, wydawanie dziwnych dźwięków, zestaw ćwiczeń na lędźwiową część kręgosłupa, przedstawianie całej menażerii zwierząt Azji…. Dobry Człowiek mimo, pomimo swoich 105 lat wydawał się super sprawny i zdrowy, a do tego był najradośniejszym człowiekiem jakiego Ola w życiu spotkała.
Przed 10 rano Ola brała matę i szła kolorową, kwiecistą
ścieżką do budynku Instytutu Jogi. Tam Mędrcy uczyli filozofii jogi poprzez
pięć zjawisk świadomości; prawdziwe poznanie, błąd prawdy, fantazjowanie,
głęboki sen, przypomnienie. Ola korzystała z wszystkich pięciu i nie pytajcie
jak rozumiała treść wykładów bez znajomości angielskiego, sama nie wiem.
Praktykowała tam też co raz bardziej skomplikowane asany z podkładem anatomii i
rysunków z uczniami na podwyższeniu jako wzór. Tutaj przychodziło więcej Europejczyków,
wszyscy w białych strojach, Ola wiele rzeczy się domyślała bez słów, a i sama
ich nie wypowiadała, ponieważ przez cały miesiąc w aszramie żyła w ascezie milczenia.
A na koniec dnia Ola chodziła do części
tybetańsko-bitelskowej Riszikesz na
zajęcia z jogi Iyengara. B.K.S. Iyengar to Oli największy guru i mistrz jogowy od samego początku
do zawsze. Jego uczeń, a nauczyciel Oli
przyjeżdżał na zajęcia białym skuterem,
żywcem wyjętym z lat 60-tych poprzedniego wieku, w białym ubranku, z czarnymi
długimi włosami, długą czarną brodą i czarnymi, łagodnymi, błyszczącymi, niby
gwiazdy na firmamencie nieba, oczyma – Jogin Ciacho, najprzystojniejszy
mężczyzna jakiego Ola widziała kiedykolwiek. Ćwiczyła zazwyczaj z grupą Rosjanek, suto wytatuowanych,
z pełnym makijażem i nie specjalnie przykładających się do nauk prowadzącego.
Na koniec zajęć, już po relaksie, Jogin Ciacho
pokazywał zestaw asan, och, ach niesamowite akrobacje wyczyniał i wygibasy ze
swoim ciałem.
A zupełnie na samym
końcu, przed wyjazdem, kiedy Ola poszła do niego się pożegnać, dostała błogosławieństwo
uśmiechu i prezent – znak hinduski z Ganesą, który daje powodzenie, usuwa
przeszkody, daruje obfitość i dobrobyt. Już się spełniło i niech się spełnia
dalej.
Ayurweda
Riszikesz jest także stolicą ayurwedy, nauki, koncepcji
zdrowia i terapii. Ayurweda łączy i harmonizuje za pomocą prany – oddechu wszystkie
trzy aspekty życia – fizyczny, psychiczny i duchowy, tak aby umysł miał moc dla
osiągnięcia wewnętrznego piękna i w konsekwencji wiódł długie, zdrowe, aktywne
życie. Ola jakby przypadkowo przez sam fakt bycia w określonym miejscu i czasie
wchłaniała w siebie wszystkie narzędzia ayurwedy; jogę poprzez rutynę
codziennych ćwiczeń i masaże. Systematycznie co dwa dni zażywała masaży, nie
raz na cztery ręce - terapia odblokowująca kanały energetyczne, dziwne dymne
konchy w uszach i nosie, kąpiele w ciepłym oleju sezamowym, aż raz zabieg
prawdziwej czarodziejki, z utratą świadomości, doznanie orgastycznej
przyjemności i moment przebudzenia, kiedy Ola usiadła z lekkim zawrotem głowy,
spojrzała na swoje ciało i z zachwytem, wewnętrznie zawołała „o rany mam znowu
20 lat”.
Trzecim, pewnie najważniejszym narzędziem terapii wschodu
jest dieta. Po dwóch całkowicie
nieudanych próbach jedzenia w aszramie Ola zrezygnowała z darmowych posiłków i
postanowiła żywić się sama. I tak przez przypadek zaczęła stosować odżywianie
według zasad Ayurvedy właśnie, czyli doboru diety, która nie opiera się na
liczeniu kalorii, czy ściśle określonych zasad odżywiania, godzin posiłków,
dobierania poszczególnych składników według ilości, czy zawartości. Ayurveda
opiera się na doborze jedzenia intuicyjnie, wybiera do spożywania produkty
kierując się jedynie smakiem, zapachem, temperaturą, kolorem, dotykiem.
Ola codziennie po rannych zajęciach chodziła na ulice za
aszramem, gdzie w ciasnej uliczce otoczonej murami i budynkami stały zazwyczaj
trzy stragany ze świeżymi pachnącymi warzywami i owocami. Ola brała warzywa w rękę, przytulała je do policzka i kiedy
czuła od nich przyjaźń i serdeczność kupowała. Nauczyła się też dostrzegać pod
straganami w pudełkach odłożone najlepsze produkty, zazwyczaj cebulę i czosnek,
kiedy wyciągała je z tajemnego miejsca sprzedawcy, jakby się wstydzili tego chowania,
zawsze je zbywali Oli i to po niższej cenie, choć na pewno miały inne
przeznaczenie. Kupowała zazwyczaj; kapustę, pomidory, ogórki, paprykę, liście
szpinaku i robiła w pokojowej kuchni sałatkę, dodając ulubiony ser panir, oliwę
z oliwek, zioła – kolendrę lub kozieradkę, cebulę, czosnek – wszystko mieszała
w zakupionej drewnianej misie, drewnianymi łyżkami i zjadała rytualnie,
powolutku, delektując się, przeżuwając, siedząc niezmiennie- nago, pod kręcącym
się wentylatorem.
Raz kiedy robiła zakupy na ulice wleciało stado motyli, były
ich tysiące, żółte cytrynki, wspaniale czuły się w słońcu, pewnie przez
wspólność barwy, skupiały w jasnych skrzydłach słoneczną energię, wyglądały jak
zawsze motyle w słońcu na bardzo szczęśliwe. Ola wtedy schudła już około 10
kilogramów i też czuła, że mogłaby lewitować ponad dachami miasta jak Motyl.
Szczęście.
Trup za oknem
Ola śmierci się nie bała. Śmierć wręcz budziła Oli ciekawość,
dlatego nie dziwiło ją, iż dla Indusów śmierć jest zjawiskiem radosnym,
pozytywnym, którego nie należy się obawiać.
Szczególnie jeśli prowadzi się życie nie krzywdząc innych, według zasady „ by nikt przeze mnie nie płakał” – Oli udało się tak właśnie żyć. Tamtego dnia
w samo południe, jak zawsze o tej porze, siedziała ze swoją bambusową misą
pełną warzywnej sałatki, zajadając powolutku i smakując smaki, nago, pod
wielkim, czteroramiennym, pędzącym wentylatorem. Wszystko wkoło fruwało od
wzburzonego powietrza. Nagle jednostajny
szum wentylatora przerwały śpiewy, głośne uderzenia w bębny, srebrzyste dźwięki
dzwonków, jakby ogromny tłum ludzi zbliżał się w radośnie świętującej coś
procesji. Ola podniosła wzrok znad misy i przez odsłonięte okna swojego pokoju
ujrzała nieboszczyka odświętnie ubranego, w biały, czyściutki strój,
namaszczonego olejkami, z wystrzyżonymi pięknie włosami, ogolonego, obłożonego
tęczowymi, pachnącymi kwiatami i drzewem sandałowym. Ola patrzyła na przesuwający się po całej długości ściany
pokoju obraz trupa, niesionego niczym na odsłoniętej lektyce. Zupełnie bez zdziwienia uśmiechnęła się do
tego widoku, nawet niewidzialnym gestem pomachała ręką do umrzyka, który
wyglądał doprawdy na bardzo zadowolonego, w tej odświętnej, dostojnej, barwnej
oprawie.
Wycieczka z Synem do
aszramu Bitelsów
A kto chce jeszcze poczytać o Oli Indii zapraszam na 104 porady jak radośnie spędzić czas w Indii, oto link http://60twarzyoli.blogspot.com/2016/03/104-porady-oli-jak-wesoo-i.html
Ola umówiła się z Synem w jego niedzielny dzień
wolny, na wycieczkę. Wyszła z aszramu jeszcze przed świtem.
Szła główną handlową ulicą Riszikesz, którą nazywała Galerią, lecz w porze przedświtu ulica
wyglądała zupełnie inaczej, niż za dnia. Sklepy zamknięte, zasunięte żaluzje,
brak jakiegokolwiek ruchu, a na ziemi, aż gęsto, wszędzie leżały śpiące krowy
wygodnie rozłożone w swoich odchodach. Nagle z oddali Ola usłyszała znajome
dźwięki muzyki, rozpoznała melodię Ody do radości. Szła za muzyką , niby
zaczarowany szczur z niemieckiej legendy, aż zobaczyła w świetle wschodzącego
słońca na dachu budynku swojego Syna grającego na flecie. Przywitali się.
Syn
spojrzał na Olę, uśmiechnął się; " Mami, jest ciebie teraz dużo mniej".
Po śniadaniu ze słodkich owoców poszli wzdłuż Gangi do aszramu
Bitelsów, opuszczonego, owiniętego drutem kolczastym, niby zapomniana
bombonierka. Podobno w sądzie toczy się bez końca sprawa o prawa własności
ziemi, przez to nikt nie opiekuje się tym miejscem. Przeszli przez dziurę w
drucie i chodzili po zrujnowanych budynkach, czuło się tam magię końca, jakby
definicję słowa "ruina" .
Zmęczeni wspinaniem się po zniszczonych
resztkach budynków usiedli razem nad brzegiem Gangesu. Poruszeni upadkiem,
śmiercią miejsca, które przed pół wiekiem rozbrzmiewało muzyką, nadzieją,
inspiracją, twórczą siłą.... Dlaczego ? Pytali siebie i w zamyśleniu nie
znajdując odpowiedzi medytowali zmienność istoty rzeczy. W oddali płynęły
szybko wzburzone wody Gangi. Matka i Syn blisko siebie. Razem w milczeniu. I
wtedy Syn Oli pierwszy raz w życiu zaczął mówić Oli - Matce swoje tajemnice z
wieku dojrzewania. A Ola słuchała, słuchała i oczy robiła jak talerzyki i
zadziwiła się nad swoją nieznajomością życia, a nawet brakiem znajomości
czegokolwiek. W oddali po drugiej stronie rzeki paliły się stosy z ciałami
zmarłych, a oni trwali w bliskości tamtego niepowtarzalnego dnia.
A kto chce jeszcze poczytać o Oli Indii zapraszam na 104 porady jak radośnie spędzić czas w Indii, oto link http://60twarzyoli.blogspot.com/2016/03/104-porady-oli-jak-wesoo-i.html