niedziela, 22 stycznia 2023

JESTEM NA TAK


JESTEM NA TAK

wiersz- napisałam 17 stycznia 2023r. godz.2,30

 

JESTEM NA TAK

U mnie wszystko tak długo trwa

Że muszę żyć 120 lat

Żeby z tym wszystkim zdążyć

Ale to dotyczy tylko rzeczy

Które można zrobić później

Lubię godzinę 2,30

Nie tak bardzo jednak

Jak 4 rano

0 2,30 – czy wstałeś, czy się kładziesz-

Trzeba coś zrobić z nocą

O 4 można wstać wcześniej

A o 2,30 nie da rady

Za to o 2,30 można napisać wiersz

Właściwie nic to nie zmienia

Bo o Czwartej nad ranem też

Znam takich co nie mogą wstać wcześniej

Nawet o 8 rano

Mając 67 lat zaczęłam czytać poezję

Mając 67 lat zaczęłam być @ola_pogodynka

Mając 67 lat napisałam słowa mojej wnuczki

Z telefonu na tekst w komputerze

O rany, jak za mojego życia

Zmieniła się treść słowa napisałam

Ale także -poznałam człowieka-.

O 2,30 poznałam człowieka na Instagramie

Czy mogę go nazwać przyjacielem

Oczywiście, przecież nazywasz przyjaciółką;

Marilyn Monroe, Isadorę Duncan, Virginie Woolf

Johna Kennedyego i Trumana Capote,

A imieniem Agathy Christie

Nazwałaś nawet swoją córkę.

Masłowska używa nie jako stylu charakterystycznego

A ja staram się pomijać to słowo

Jak tylko można.

Jeśli się nad tym zastanowić

Miałam to od zawsze


 

czwartek, 6 stycznia 2022

LIST DO SZCZYGŁA, CZYLI WOŁANIE O RADĘ PEWNEJ DOJRZAŁEJ WIEKIEM AUTORKI-DEBIUTANTKI

 


LIST DO SZCZYGŁA, CZYLI WOŁANIE O RADĘ PEWNEJ DOJRZAŁEJ WIEKIEM AUTORKI-DEBIUTANTKI
podtytuł; MIESIĄC MOJA KSIĄŻKA MA


Mariusz Szczygieł znany, lubiany, nagradzany polski pisarz,  reportażysta, dziennikarz, debiutował jako 16 latek, Aleksandra Grabowska-Szych - zupełnie nieznana, nienagradzana, trochę lubiana, polska autorka książki pt. Słoneczna strona księżyca, radczyni prawna, aktorka, blogerka, debiutowała jako 66- latka.


Motto; "jesteś lekiem na całe zło

I nadzieją na przyszły rok"

 / póki co to dla Prany nie dla Pana :-]]/


Dzień dobry Panie Mariuszu,

Opowiem Panu o moim kłopocie, czy Pan chce czy nie. Ma Pan szczęście, że od zawsze nie pisze rozwlekle więc nie będzie dużo do czytania, poćwierkam krótko, ale bez przesady. Jak sam Pan zauważył, żeby historia mogła być opowiedziana potrzeba więcej niż 140 znaków. A więc zaczynamy. Od zawsze chciałam napisać książkę, ale nie potrafiłam. próbowałam, próbowałam i nic nie wychodziło. Próbowałam pisać na pomostach, kamiennych ławkach nad Oceanem, na otomanach, pod kołdrą w łóżku, leżąc na kocu z przepływającymi górą chmurami. NIC, lub prawie nic. Córka mówiła: " nie martw się  albo się żyje, albo się pisze". Może rzeczywiście tylko żyłam, choć przecież nie byłam bardzo zajęta. Prawda jest taka, że słowa się nie układały, a jak wychodziły z głowy to niczym buty nie do pary. Lecz nagle wszechświat się dla mnie odmienił. Stało się to gdy przeszłam na emeryturę. Wtedy przestałam być prawnikiem i utworzyła się wokół mnie wolna przestrzeń, zostałam też aktorką /aktorzy częściej od innych piszą, tak mi się wydaje/.Zaczęły wówczas ze mnie wypływać szeregi słów, które układały się w historyjki. Rozpoczęłam pisanie bloga. Po czterech latach stworzyłam z blogowych postów 23 filmiki, a gdy pandemia zabrała mi wszystkie perfekcyjnie zaplanowane podróże, które miały szczelnie wypełnić cały 2020 rok, półleżąc ułożyłam, jak w Kandycie, 30 historyjek o Oli od jej poczęcia do 66-tych urodzin. Opowiadałam je jako narratorka na wzór Baśni z 1001 nocy, aby każdego ciekawiło co będzie dalej i jak to się skończy, no i oczywiście czy będzie hepiend. Książkę wysłałam do czterdziestu wydawnictw i tylko jedno się zainteresowało - wydawnictwo Nova Res. Fakt ten odebrałam jako znak od wszechświata, że będzie dobrze. Wydawnictwo mieści się kilka domów obok na ulicy Świętojańskiej w Gdyni, tam gdzie kamienica, która przez 10 lat była w części moja, jako spadek po wujku-dziadku. Spadku w konsekwencji wieloletniego procesu nie wygrałam choć walczyłam  dzielnie jak lwica przed gdyńskimi sądami. Po podpisaniu z Wydawnictwem umowy czekałam cierpliwie na premierę. Już w październiku 2021 roku Empik, a zanim wszystkie prestiżowe księgarnie internetowe, rozpoczęły przedsprzedaż książki. Najbardziej zainteresowane czytelniczki zamówiły książkę od razu. Moja cierpliwość, której jako zodiakalnemu baranowi, zawsze mi brakuje, została wystawiona na Wielką Próbę. Z powodu wielotygodniowych światowych zatorów w dostawie papieru drukarnie nie wywiązywały się z terminów produkcji. Przyszło mi czekać i czekać w napięciu ogromnym. Dopiero w dniu Świętego Mikołaja Prana krzyknął; "Ola, zapraszam na dół". Zbiegłam po schodach i zobaczyłam cztery wielkie paczki, które zaczęłam rozrywać. Mój entuzjazm został uwieczniony na filmiku i wrzucony na Facebuka. W paczkach była oczywiście moja książka Słoneczna strona księżyca.


Wpadłam w przedziwny stan euforyczny, stałam się kimś kim zawsze chciałam być, !!!AUTORKĄ!!!. Nagle rozszerzyły mi się horyzonty. 150 egzemplarze Słonecznej strony księżyca zostały rozpakowane i ułożone na półce. Część musiałam od nowa przeczytać, a część rozdać pomiędzy bliskich i dalszych bliskich. Oprócz tego Wydawnictwo rozsyłało dzieło swoimi kanałami. 

Przez miesiąc, od 6 grudnia  do 6 stycznia, spotkały ??mnie-ją?? zadziwiające zdarzenia i emocje;

  • na allegro pojawiło się 150 ofert, w tym jedna za 58,99 /inne tylko trochę ponad  20/ z zaznaczeniem, iż wysyłka nastąpi po 3 stycznia, gdy dokona się inwentaryzacja,
  • trzy przyjaciółki wysłały w różne miejsca bardzo miłe recenzje,
  • mama przyjaciółki córki /emerytowana polonistka z liceum/ stwierdziła, że super się czyta i książka jest bardzo dowcipna,
  • do salonu fryzjerskiego Lejly zawiozłam na próbę parę egzemplarzy do sprzedania. Jeszcze nie dojechałam do domu, a już Lejla dzwoniła, że mam przywozić następne. Zawoziłam nowe książki trzy razy. Czyżby księgarnie nie były już potrzebne?
  • przyjaciółka, bohaterka jednego opowiadania, domagała się sprostowania, iż nie mogła prosić o ogórka, bo na ogórki jest od zawsze uczulona,

  • mój 96- letni wujek, najstarszy ministrant w Polsce, czyta codziennie jeden rozdział swojej żonie z demencją. Trochę miałam stracha jak się zetknie w tekście z „momentami” i moim ateizmem. Córka powiedziała, że trzeba przestać starych ludzi traktować jak małe dzieci. Przestałam.
  • bohater historyjki  "Dobrego uczynku Oli" czyta swojej żonie po ciężkim covidzie /80% płuc była zajęta/, tą właśnie opowieść,
  • przyjaciółka pisze "czyta się jak wygładzone kamyczki",
  • inna przyjaciółka pisze "wszystkim się podoba twoja książka",
  • inna przyjaciółka pisze "Marysia jest zachwycona twoją książką, nie może się oderwać”,
  • koleżanka pisze " świetnie się czyta, kilka razy się wzruszyłam, cieszę się, że te historie zostaną na świecie na zawsze. Czymkolwiek jest "na zawsze",
  • Moja córka też się cieszy, że te historie zostaną już "na zawsze", dla jej wnuków, pra i pra i pra.
  • Prawie żona Tamtego Męża po przeczytaniu książki pierwszy raz wyszła z domu, w którym tkwiła od przeszło roku. Powiedziała, że zachciało jej się działać.
  • przyjaciółka pisze: "Dzięki za książkę. Przeczytałam jednym tchem z wielką przyjemnością. Gratulacje."
  • z czterech osób publicznych, którym książkę wysłałam żadna nie dała znaku życia, że przeczytała,
  • Prana codziennie po seksie mówi, że moja książka jest wspaniała. Proszę pamiętać, że „po”, a nie „przed”, a Prana zna się na rzeczy we wszystkich tematach.
  • około 30 księgarni internetowych ma książkę w sprzedaży,
  • blogerka Magda dodała do recenzji ocenę 6/10 i nazwała bohaterkę "mocno dojrzałą". Chyba nie ma się z czego cieszyć.
  • co najmniej 10 przyjaciółek obdarowanych książką milczy,

  • syn też milczy w temacie książki, ale jest zakochany. To jakieś usprawiedliwienie. Moje przyjaciółki nie są zakochane. Żadna nie jest. Chyba bym wiedziała.
  • książka jest od dzisiaj u Renatki w Kanadzie,
  • jest na półce jako"prezent pod choinkę" w księgarni "czytam.pl" i tylko tam.

W innych księgarniach, hurtowniach moje dziecko stoi /leży?/ na półce w magazynie.

PANIE MARIUSZU !!NA POMOC!!, !!HELP!! !!!Plis!!! Nie mogę spać po nocach wyobrażając sobie jaka musi być biedna i samotna, ale też zakurzona, czy nawet przywalona innymi książkami na regałach. A na pewno chciałaby, tak jak ja chcę dla niej,  trafić do jakiegoś przyjaznego domu.

To już koniec i tu jest miejsce na prośbę o radę do Pana Panie Mariuszu.

Co ja mogę zrobić, by książka moja Słoneczna strona księżyca trafiła do czytelników, czytelniczek. CO JA MOGĘ ZROBIĆ??????

Oglądnęłam kilkadziesiąt filmików z Panem na youtubie i jest Pan naprawdę dobry „w te klocki”, wierzę, że to właśnie Pan potrafi odpowiedzieć na moje pytanie, dać mi jakąś sensowną radę.

Z wielkim szacunkiem i podziwem dla Pana, ale też niecierpliwością oczekuję odpowiedzi.

Stać mnie na wiele, w sensie działania. Jestem odważna i zdeterminowana.

Z poważaniem

fanka Pana inteligencji, błyskotliwości, poczucia humoru, otwartości i znawstwa w temacie książek, które się czyta,

     Ola



 


środa, 20 października 2021

JERZYK W DOLINIE BOBRU - dla dzieci

 


JERZYK W DOLINIE BOBRU
na You Tubie czyta /pod tym samym tytułem/ ARTUR SZYCH

 Przygotowane na konkurs Biedronki Książeczka dla dzieci 2021, ale niestety opowieść nic nie wygrała :-(((

Dla Lidki i Piotra z Kuźni nad Bobrem


Mam na imię Jurek, ale wszyscy wołają na mnie Jerzyk. Ja jestem ze swojego imienia bardzo zadowolony. To pierwszy prezent, jaki dostałem od moich rodziców. Właściwie imię Jerzyk brzmi tak samo jak nazwa sympatycznego kolczastego zwierzątka. Jeż zwierzątko
to miły stworek, ale potrafi też napiąć kolce, żeby się obronić, lub zaatakować nawet groźnego przeciwnika, jak ropuchę czy żmiję.


Potrafi zwinąć się w kulkę dla szybkiego turlania. Ja także umiem tak schować głowę między nogi i opleść rękoma kolana, że staję się prawdziwym toczącym się turlusiem. W moim pokoju mam całą kolekcję jeżyków: jeże przytulanki, jeże namalowane na łóżeczku i ścianach, jeże przyszyte przez mamę na koszulkach i bluzach, puchatą zabawkę jeża-węża, a na dodatek na stoliczku pod oknem stoi lampka w kształcie jeża. Niedawno w szkole dowiedziałem się, że po Polsce fruwa ptaszek, który odlatuje na zimę do Afryki ‒ nazywa się jerzyk. Może unosić się w powietrzu bez odpoczynku przez trzy lata i fruwa najszybciej ze wszystkich ptaków na świecie. Chyba też się z nim zaprzyjaźnię. 

Moją najlepszą przyjaciółką jest starsza o dwa lata siostra Koala. Właściwie to jej imię brzmi Alicja, ale ponieważ wszyscy ją kochamy, dodaliśmy na początku imienia „Ko”. Koala jest wyższa ode mnie o 10 centymetrów, biega szybciej, nigdy nie wkłada kurtki ani rękawiczek, bo zawsze jest jej ciepło, śpi tylko pięć godzin dziennie i przeczytała wszystkie siedem części Chłopca Czarodzieja, które mi potem dokładnie opowiada, bo ja nie czytam jeszcze za dobrze. Koala potrafi nawet czytać książkę do góry nogami, leżąc na kanapie z głową w dole.


Mam jeszcze młodszą siostrę. Już przed urodzeniem nazwaliśmy ją Perłą. Tak zostało do dzisiaj. O Perle nic nie powiem, ponieważ dopiero się do niej przyzwyczajam.

Dziwne imiona mają też moi rodzice. Tato ma na imię Mikołaj i do niedawna myślałem, że jak idzie do pracy, to rozwozi prezenty wszystkim dzieciom na świecie. Dopiero ostatnio się dowiedziałem, że praca Taty polega na wymyślaniu wynalazków na komputerze. A mama nazywa się Agata po ukochanym psie swojej mamy, czyli babci Oli, który był wielkim czarnym pudlem i dawno temu uciekł przez szparę w drzwiach na ulicę. Biegł, biegł, aż wpadł pod autobus. Babcia miała wtedy 7 lat, to znaczy, że była tylko o rok starsza ode mnie. Bardzo nie lubię, jak słyszę, że ktoś umiera. Wtedy robi mi się zimno w brzuchu. 

W zeszłym tygodniu miałem urodziny, skończyłem 6 lat. Na urodziny dostałem zegarek, który wskazuje godzinę, ile kroków zrobiłem i jaka jest temperatura powietrza. Zawsze chcę zrobić jak najwięcej kroków, więc nieraz biegam tam i z powrotem. Czasu nie potrafię przyspieszyć, ale dokładnie go sprawdzam i naliczam naliczaczem godzin, który jest
w zegarku. Teraz na przykład mam naliczone na naliczaczu 60 godzin. Dostałem też wielkie, pięknie rzeźbione szachy, w które lubię grać, i cały zestaw szturchaczy razem z kulami do ich łapania i trzymania w zamknięciu. Postanowiliśmy z Koalą zostać trenerami szturchaczy. Wiem o ich zwyczajach i mocy bardzo dużo. Kiedy mówię babci, że mam słabą pamięć jak ona, babcia, śmiejąc się, mówi: „Ktoś, kto pamięta sto imion szturchaczy, ich typy i ewolucje, nie może mieć kiepskiej pamięci”.

Oczywiście ze wszystkich szturchaczy najbardziej lubię ród kolczastych, bo one bardzo przypominają mi jeże. Są spokojne, trochę nieśmiałe, można je często spotkać w lasach pełnych suchych brązowych liści, mają brązowe grzbiety z kolcami, które podczas akcji płoną mocnym ogniem. Wśród prezentów kulowych łapaczy, w srebrno-złotej kuli znalazłem szturchacza, którego nazwałem Jeżykiem. Miał bardzo dużo małych białych igiełek na grzbiecie. Był cały koloru białego. Koala, kiedy tylko go zobaczyła, od razu stwierdziła, że jest kolczastym albinosem. Nie chciałem się z nim rozstawać, więc włożyłem go do mojej indyjskiej torby podarowanej przez wujka, która zawsze jest przy mnie. Do torby włożyłem też pokarm dla szturchacza, cały duży zapas żurawin. Wymyśliłem sobie, że będzie chętnie wysuwał ze swojego pyszczka, podobnego do małej trąbki, długi, wąski języczek, chwytając suszony owoc i zajadając go ze smakiem. 

     Moja mama dobrze się nami opiekuje. Organizuje dla nas dużo fajnych rzeczy.
W zeszłym roku, w lipcu, zapisała mnie, Koalę i Perłę do takiego programu NASA, gdzie można było zgłosić swoje imię i nazwisko, które później zamieszczano na płycie razem z różnymi informacjami o Ziemi. Podobno zgłosiło się 11 milionów ludzi. Cieszyłem się, że to jakbym pojechał z tymi ludźmi razem na Marsa. Ale czy byśmy się wszyscy tam zmieścili? Mars jest przecież mniejszy od Ziemi.

Przez wirusa świrusa w tym roku nie było ferii, więc babcia Ola z dziadkiem Arturem wymyślili zimowisko. Mieliśmy wziąć dwa pieski dziadków i pojechać z Koalą na pięć nocek do Przeździedzy, gdzie w bardzo starej kuźni, w dolinie Bobru razem z mężem mieszka przyjaciółka babci i tam wynajmują pokoje. Dzień przed wyjazdem, wieczorem przyjechaliśmy do babci i dziadka. Szybko położyliśmy się do wielkiego łóżka pod milutką flanelową kołderką w czerwono- granatową kratę i oglądaliśmy z Koalą, jak łazik z zaczipowanym naszym nazwiskiem ląduje na powierzchni Marsa w kraterze Jezero. W ręce trzymałem bilet na Marsa świeżo ofoliowany.


Poprzez magię myśli poczułem pod nogami powierzchnię innej planety, byłem trzykrotnie lżejszy, więc leciutki, bez problemu unosiłem się w atmosferze. Powoli mój umysł odpływał, mocno przytuliłem bilet i przytulankę jeża, bez której nie mógłbym zasnąć. Oczy same mi się zamknęły, w oddali usłyszałem nieznany głos mówiący kawałek wiersza: „Jeżyk, jeżyk miły zwierz, potuptał w las nim nadszedł zmierzch”. Usnąłem.

 

WYPRAWA NA ŁOPATĘ

Na drugi dzień zaczęło się małe zimowisko. Dojechaliśmy do Przeździedzy szybciutko, bo dziadek jest świetnym kierowcą.


 Przeździedza to trudne słowo do zapamiętania, ale jak się już tam jest i przeczyta się zieloną tablicę na wjeździe, to się zapamiętuje. Zamieszkaliśmy w domku zwanym „Kuźnią”, na skraju wsi. Tutaj wszystko jest zupełnie inne niż w miejscu, gdzie mamy swój dom w dużym mieście. Przede wszystkim zamiast bloków i samochodów widać pola, drzewa, rzekę, krowy i dużo, dużo nieba.          

Pierwszą wyprawą, jaką zaplanowaliśmy, była wycieczka na wzniesienie Łopata o wysokości 366 metrów. Kiedy dziadek wyjmował nam kijki do chodzenia z samochodu i ustawiał ich długość, ja i Koala pobiegliśmy do płotu, żeby się przywitać z owcami,



a szczególnie z baranem Karolem, który zawsze przybiegał pierwszy. Niestety Karol miał dzisiaj bardzo zły humor, rozpędzał się i walił rogami w ogrodzenie. Trochę mnie wystraszył, bo płot był zrobiony z plecionych patyczków i mógł łatwo się przewrócić. Przyszła babcia
z kanapkami, wszyscy gotowi ruszyliśmy w drogę. Klik, klik, uderzaliśmy kijkami o asfalt aż do sklepu w Marczewie.

Po drodze przeszliśmy przez most na Bobrze. Tutaj znajdował się próg wodny i spadająca woda mocno hałasowała, aż zatykaliśmy z Koalą uszy, bo bardzo nie lubimy hałasu. W sklepie od miłej, wysokiej sprzedawczyni kupiliśmy wodę i jagodzianki. Wiemy oczywiście od rodziców, że cukier jest trucizną, ale urodziłem się w tłusty czwartek, kiedy wszyscy jedli bardzo dużo słodkich pączków, nawet moja mama, więc ja muszę lubić słodycze. Pani sprzedawczyni zapytała nas, gdzie się wybieramy na spacer, kiedy usłyszała, że na Łopatę, zrobiła zdziwioną minę, okazało się, że ci, co mieszkają w okolicy, nazywają górę, na którą chcieliśmy wejść, Księżą Górą. W sklepie zobaczyliśmy też ogłoszenie i zdjęcie pana, który zaginął. Sprzedawczyni była smutna, gdy opowiadała nam, że pan wyszedł z domu dwa tygodnie temu, ma 82 lata i wybierał się właśnie na spacer na Księżą Górę i żebyśmy uważali, bo możemy go spotkać. Ruszyliśmy dalej. Droga prowadziła dosyć stromo, ale mieliśmy wspaniałe humory, więc śpiewaliśmy wesoło. Nagle z góry wyskoczyło duże stado saren, chyba osiem, rozdzieliły się i przebiegły bardzo blisko nas z obu stron. Wszystkie były jasnobrązowe i miały białą łatkę pod ogonkiem. Koala, która wie wszystko, zaczęła opowiadać, dlaczego sarny mają pupy właśnie takiego jasnego koloru.  Babcia nic
a nic nie rozumiała z tej opowieści, więc aby wytłumaczyć, odegraliśmy z Koalą scenkę.
Ja schowałem się za drzewo, bo byłem dzikim zwierzątkiem, czającym się, by zapolować na sarnę, a Koala przedstawiała sarnę, która zauważyła napastnika i bardzo śmiesznie wypięła do mnie pupę, co miało znaczyć:

‒ Widzę cię, drapieżniku, wiem, że chcesz na mnie zapolować. Nie uda ci się mnie złapać, jestem szybka jak błyskawica.

Babcia z dziadkiem mocno się chichrali z tego przedstawienia. Kiedy zdobyliśmy górę, zrobiliśmy przerwę na zjedzenie kanapek i podziwialiśmy niesamowity widok na drogę, którą przyszliśmy, pola, wsie i rzekę Bóbr. Rzeka wyglądała jak kolorowa niebieska wstążka. Kiedy siedzieliśmy, jedząc kanapki, dziadek poszedł na zwiady. Po chwili zawołał nas i kiedy
do niego dobiegliśmy, okazało się, że z tamtego miejsca widać Śnieżkę, najwyższy szczyt Karkonoszy, i Śnieżne Kotły, które były oddalone o 60 kilometrów. Dziadek kocha góry. Powiedział nam, że mamy taki superwidok, bo dzisiaj jest fantastyczna widoczność. Mieliśmy też plan, co zrobimy, jak znajdziemy zaginionego pana. Troszkę się bałem, ale ustaliliśmy, że zadzwonimy zaraz na 112 i wtedy przyjadą ratownicy. W drodze powrotnej zabłądziliśmy, było dużo kłujących krzaków jeżyn i błota z liśćmi. Musieliśmy iść przez las bez drogi. Dziadek uczył nas, jak mamy stawiać nogi, żeby się nie ześlizgnąć. Przede wszystkim nie wolno było układać nóg na krzyż, tylko obok siebie, no i trzeba było umiejętnie wbijać
w ziemię kijki. Wreszcie udało nam się wyjść na tory kolejowe, prowadzące wzdłuż rzeki Bóbr.

‒ To najbardziej malownicza linia kolejowa w Polsce, ma numer 283 – powiedziała babcia. – Niestety jest nieczynna od paru lat – dodała.

Ja pierwszy raz szedłem, skacząc po podkładach kolejowych, to było bardzo przyjemne. Między torami rosły małe sosenki i leżało mnóstwo dużych, białych skorupek, domków po ślimakach. Dziadek się upierał, że to skorupki od jajek. Nie miał okularów, więc dopiero kiedy wziął skorupki do ręki, przyznał nam rację. Koala ciągle nie mogła zrozumieć, dlaczego po torach nie jeżdżą pociągi. Babcia tłumaczyła:

– Dlatego, że ludzie nie chcą jeździć pociągami.

– To nie prawda, pociągi są bardzo fajne – nie zgadzała się Koala.

– A ty czym najbardziej lubisz jeździć? – zapytała babcia.

– Najbardziej to ja lubię jeździć na koniu, a potem samochodem.

– No widzisz, Koalo, tak właśnie myśli większość ludzi – zakończyła babcia.

A Koala skakała dalej po podkładach kolejowych, opierając się na kijkach, i niestrudzona przez cały czas zadawała pytania: czy na świecie jest więcej ludzi, czy psów, dlaczego każdy musi mieć rodziców, jak wygląda ciało w grobie, czym się różni ślub od wesela?... Dziadek zaś, który teraz szedł z Koalą, cierpliwie odpowiadał, chociaż niektóre pytania, jak mówił, były piekielnie trudne. Koali w pewnym momencie wpadły do buta kamyczki, więc usiadła na torach, dziadek jej pomagał. My z babcią ruszyliśmy dalej, a ja nawet przyspieszyłem, bo dostałem mocnego napędu. Szedłem, wszystkich wyprzedzając, i śpiewałem piosenkę o dwóch szewcach, którzy wędrowali jak ja. Z lewej strony torów płynął Bóbr mocnym prądem, bo miał w sobie stopiony śnieg, a z prawej rosły drzewa, teraz po zimie bez zielonych liści, tylko z resztkami takich wysuszonych, rudych. Powiedziałem do siebie z satysfakcją: „Ależ oni się ślimaczą jak prawdziwe ślimaki”. Kiedy doszedłem do szosy, czekając na resztę drużyny, sprawdziłem na zegarku: była godzina 16:15 i przeszedłem
10 kilometrów, czyli 12 500 kroków. To najwięcej, ile zrobiłem w życiu.

 

KUŹNIA

 

Kiedy wróciliśmy z wyprawy, po obiedzie wujek Piotr z ciocią Lidką (to nie są oczywiście wujek i ciocia z krwi, ale wszystkich przyjaciół babci nazywamy wujkiem albo ciocią) pokazali nam kuźnię. Wujek opowiadał, jak dawno, dawno temu, kiedy nie było samochodów i ludzie przemieszczali się konno lub wozami zaprzężonymi w konie, kowal był najważniejszą osobą we wsi. Nie tylko podkuwał konie, ale robił różne rzeczy z żelaza: bramy, łopaty, noże, a także zbroje dla rycerzy i miecze. Bywało też, że pomagał wyrywać zęby, a nawet leczył różne choroby. Musiał rozpalić palenisko, i to bardzo mocno. Do dobrego ognia potrzebny był miech, który dmuchał powietrze dla utrzymania wysokiej temperatury. Musiał roztopić żelazo i potem przenieść je szczypcami i uformować. Ciocia opowiadała bardzo tajemniczo o magii tego miejsca, że zmarły w kuźni kowal przychodził tu w nocy i zapalał wygaszone palenisko. Psy wyczuwały kowala, bardzo się denerwowały i niespodziewanie, bez powodu w nocy wyły. Trochę się wystraszyłem, bo bardzo się boję duchów. Wieczorem, kiedy poszliśmy spać, przytuliłem się do przytulanki jeża, ale też wziąłem do łóżka szturchacza Jeżyka, żeby w razie czego mnie obronił.

W nocy obudził nas jakiś dziwny rumor, całą trójkę, bo spaliśmy z babcią na złączonych łóżkach. Babcia chciała pogłaskać mnie po głowie, mówiąc:

‒ Jerzyku drogi, nie bój się, to tylko hałas.

Po chwili okazało się, że babcia głaszcze naszego pieska, westkę Gufi, która z nami spała. Wszyscy bardzo się śmialiśmy i cały strach zniknął. Przytuliliśmy się do siebie i zapadliśmy w sen do rana.


WYPRAWA NA AGATY ZA NOWY KOŚCIÓŁ

     Drugiego dnia dokładnie o 11:04 podjechaliśmy do wsi Nowy Kościół po pana przewodnika, który był geologiem, miał pracownię i wystawę agatów, ale też oprowadzał wycieczki i pokazywał najciekawsze miejsca. Przez grząską łąkę, na której zaparkowaliśmy samochód, weszliśmy całą grupą poszukiwawczą w las. Pan przewodnik pytał, czy chcemy trasę dla cieniasów, czy dla odważnych. Oczywiście chcieliśmy tę dla odważnych. Las, przez który wędrowaliśmy, był pagórkowaty, pełen błota, rozlanych mokradeł przy strumykach i grząskich, śliskich pagórków. Wszędzie było błoto, dlatego że od odwilży stopniał cały śnieg, którego jeszcze niedawno napadało tutaj naprawdę dużo. My z Koalą biegaliśmy po lesie, podskakując i mknąc do przodu. Słońce dawało ciepło, przechodziło ciepłem przez drzewa. Spojrzałem na zegarek, wskazywał plus 10 stopni, a jeszcze parę dni temu było minus 14.

Pan przewodnik prowadził. Nadaliśmy mu z Koalą przezwisko Pepe. Od pana przewodnika i jednego piłkarza, którego znałem. Pepe, prowadząc nas do najlepszych agatowych miejsc, opowiadał:

‒ Tu, gdzie idziemy, 250 milionów lat temu było głębokie morze, a na jego dnie znajdowały się podwodne wulkany. Wulkany wybuchały i powstałe z wybuchu stożki tworzyły wyspy, a nawet całe rozległe krainy. Z dna morza wychodziły na powierzchnię różne skały.

Pepe przerwał objaśnianie, bo zbliżyliśmy się do miejsca, na widok którego uśmiechnął się, ogarniając wzrokiem teren, i powiedział:

– Tutaj zostajemy na poszukiwania.

Wyciągnął dla nas i dla siebie z plecaka młotki. Wskoczył do głębokiej dziury, gdzie ziemia była miękka i pełna grząskiej mazi, a my wskoczyliśmy za nim.

Pepe dalej nas instruował:

– Przeszukujemy ziemię. Ziemia ta nazywa się tuf ryolitowy.

(Powtórzyliśmy dwa razy zgodnym chórem „tuf ryolitowy”)

– Ryolit to jest taka skała wulkaniczna – kontynuował Pepe – która wypływała na powierzchnię z głębokości około jednego kilometra podczas wybuchu wulkanu. A ta ziemia, która jest tutaj, to są po prostu zastygłe popioły i w tych popiołach znajdowały się pustki wypełnione gazem, pęcherzyki gazu zostawały uwięzione w stygnącej lawie i do tych pustek napływała krzemionka i krystalizowała się we wnętrzu pustek.

– I ta skrystalizowana krzemionka to są właśnie agaty – podsumował dziadek, stojąc
z babcią na górze. Ich zadanie polegało na łapaniu rzuconych do nich przez Pepe agatów i chowaniu ich do plecaka.

– Właśnie tak – potwierdził Pepe.

Z dużą energią zabraliśmy się za szukanie agatów. Najwięcej znajdywał oczywiście Pepe, potem Koala, a ja najmniej. Właściwie każdą skałę, jaką podawałem do oceny, Pepe odrzucał jako bezwartościową. Nagle udało mi się znaleźć trzy chropowate, owalne kamienie i… hurra!!! Pepe ocenił, że to bardzo ładne agaty. Ogarnęło mnie radosne uczucie.


Poszliśmy dalej przez las szukać innych miejsc agatowych. Na końcu doszliśmy do torów przy szosie. Tam znajdowały się głębokie dziury obudowane drewnianymi belkami. W niektórych podobno można wykopać agaty po 100 i więcej kilogramów. My oczywiście takich wielkich byśmy nie udźwignęli. Tutaj już nic nie znaleźliśmy, ale Pepe ciekawie opowiadał o okolicy:

– Ta dolina, gdzie jesteśmy, nazywa się doliną Kaczawy, oczywiście nazwa pochodzi
od rzeki Kaczawy, która tutaj płynie. Dawno temu tą szeroką doliną płynął Bóbr razem
z Kaczawą. Podczas ruchów górotwórczych Bóbr zmienił swój bieg, a lądolód, który przyszedł później, rozdzielił rzeki i skierował ich koryta w miejsce, gdzie płyną teraz. Kiedy jeszcze Bóbr płynął doliną Kaczawy, naniósł z gór dużo złota i innych wartościowych kamieni. Do dzisiaj ludzie płuczą piasek w rzece Kaczawie. Najwięcej złota zostało
w Złotoryi. Tutaj przyjeżdżają kopacze z całego świata i szukają złota. Można go jeszcze dużo znaleźć. W przyszłym roku w Złotoryi odbędą się mistrzostwa świata w płukaniu złota. Pomyślałem, że bardzo bym chciał przyjechać i brać udział w takich zawodach.

Zrobiło się już późno – 14:30, a my jeszcze mieliśmy pociąć i oszlifować zebrane kamienie. Pojechaliśmy do pracowni obróbki kamieni. Tam dostaliśmy wiadro z mydłem
i szczotki, żeby umyć nasze znaleziska. Myła tylko Koala, ponieważ ja nie znoszę, kiedy mi się pomoczą rękawy przy bluzie. Po umyciu agatów Pepe wybrał te najlepsze, włączył szlifierkę i przecinał kamienie na pół. Wyglądało to bardzo niebezpiecznie, a do tego strasznie hałasowało.
         Po przecięciu agaty stały się doprawdy przepiękne, szybko upychałem je do moich dużych kieszeni. Chociaż pamiętałem, że jeden musi być dla mojej mamy Agaty i dla babci. Potem oglądaliśmy muzeum, które znajdowało się nad pracownią. Tam zobaczyliśmy za szybami gablot cudne kamienie, oprócz agatów o różnych kolorach prezentowały się piękne krzemienie pasiaste, ametysty i inne, których nazw nie pamiętam. Na samym końcu Pepe dał nam w prezencie po jednym agacie wstęgowym o dziwnym kształcie, podobno takie są jedyne na świecie w Przeździedzy na Górze Folwarcznej. Oczywiście jutro tam pójdziemy. A na pożegnanie, machając ręką, Pepe powiedział:

– Połóżcie agaty na stoliczku przy swoim łóżku, one przyniosą wam spokojny, kolorowy sen.


 

DZIEŃ OSTATNI – GÓRA FOLWARCZNA – NA AGATOWEJ SKALE

Dzisiejsza wyprawa odbyła się tylko na nogach, bo Góra Folwarczna znajdowała się niedaleko. Oczywiście chcieliśmy poszukać agatów wstęgowych, których po jednym okazie dał nam Pepe. Wzięliśmy młotki, jedzonko na piknik i ruszyliśmy na wycieczkę.
W gospodarstwie po drodze zobaczyliśmy biegające kury, kaczki, gęsi i indory. Chyba pierwszy raz w życiu zobaczyłem te zwierzęta z bliska. Musieliśmy wskrobać się znowu na górę po liściach. Minęliśmy ruiny klasztoru Benedyktynek, które jak mówiła babcia, były właścicielkami Przeździedzy i góry. Babcia też opowiadała, jak Walonowie, tacy ludzie
z Belgii, którzy najlepiej na świecie znali się na magii i poszukiwaniu skarbów, odkryli właśnie tutaj na Górze Folwarcznej i w strumieniu miejsca, gdzie można znaleźć agaty i złoto. Złota szukano w strumieniu, a agaty zaczęto wydobywać w kamieniołomie. Kamieniołom jest teraz nieczynny, ale i tak przyjeżdża tu dużo ludzi i ciągle słychać stukot młotków. Wszyscy są chętni, żeby znaleźć charakterystyczne agaty wstążkowe, inne od kulistych, najczęściej spotykanych. Walonowie byli też znani z tego, że dokładnie znaczyli i opisywali miejsca ukrytych skarbów. Pozostawiali tam tajemne znaki. Babcia bardzo by chciała takie tajemne znaki zobaczyć. Weszliśmy na górę o wysokości 347 metrów. Szukaliśmy agatów w kamieniołomie, ale mi dwa razy utknęła boleśnie noga między kamieniami, więc zrezygnowaliśmy. Poza tym niespecjalnie mogliśmy odróżnić zwykłą bezwartościową skałę od agatu. Ponieważ bardzo się nam podobało w muzeum Pepe, postanowiliśmy zrobić swoje muzeum. Zabraliśmy się ostro do pracy, ustawialiśmy kamienie, czyściliśmy je z piasku, tłukliśmy młotkami, układaliśmy w różnorodne kupki. Koala zarządziła układanie według tego, jak nam się podobają, wymyśliła też łamaczkę. Łamaczka to był ostry kamień w ziemi, który miał służyć do łamania innych kamieni. Babcia z dziadkiem rozłożyli się na kocu
i wygrzewali na słońcu do czasu, aż zaprosiliśmy ich do zwiedzania i powiedzieliśmy:

‒ Gotowe. Zapraszamy na otwarcie muzeum.

I zaczęliśmy oprowadzać gości, mówiąc jednocześnie. No, nie do końca, bo Koala zawsze mówi więcej ode mnie i mnie przegadała, chociaż próbowałem krzyczeć głośniej od niej: 

‒ Jeszcze raz zapraszamy. Dzień dobry państwu. Tutaj jest węgiel. Tutaj jest bardzo ładny kamień. To są super hiper hiperładne kamienie. Ten jest taki ładny, bo tu ma takie srebrne żyłeczki i tu, i tu. To jest agat, który razem znaleźliśmy.

‒ Nie, chyba to nie jest agat, ponieważ kamień powinien być bardziej chrupki, nie taki gładki jak ten ‒ powiedziała krytycznie babcia.

‒ Chrupkie zostało odbite, to jest agat – stwierdził dziadek.

‒ Tak, tak to jest agat ‒ krzyczeliśmy głośno ‒ chrupkie było odbite, bierzemy agat do domu.

Dalej to już mówiła Koala. Ja za nią nie nadążałem. Robiłem bardziej za jej echo, potarzałem tylko ostatnie słowa:

‒ Tutaj są ładne, ale nie takie hiperładne ładne. Tutaj są takie normalne okazy, które niektórym się przydają, a niektórym nie. Taka na przykład ogryzka od kamienia nie wiadomo, do czego może służyć. Tutaj są takie małe odłamki, małe odłamki ładne. Tutaj są malutkie odłameczki, które będziemy łamać. Tutaj jest pełno fioletowych kamieni.

‒ Ale piękne ‒ krzyknęła w zachwycie babcia.

‒Tutaj jest stół pracowniczy, jeszcze go do końca nie zrobiliśmy, trzeba go odziemić. Tutaj na przykład jest łamaczka. Zaprezentuję, tylko potrzebuję młotka i kamienia. Tutaj się siada.

Jednocześnie jak mówiła, Koala wzięła młotek i odłameczek, usiadła na przygotowanym kamieniu, przed którym stał wkopany w ziemię duży kamień o ostrym wierzchu, i wykonując dokładne ruchy, opowiadała dalej.

‒ Łamaczka, czyli łamie się na niej kamienie. Bierze się kamień na linię, gdzie się kamień chce odłamać, i uderza się młotkiem. O, gotowe.

W tym momencie kamień rozpadł się na dwie części.

‒ Super, super ‒ wołała babcia, podskakując – proszę jeszcze raz, bo chcę nagrać film o łamaczce.

Koala powtórzyła, babcia nagrała i zaraz wrzuciła na Facebooka. Teraz dużo ludzi będzie mogło oglądnąć nasze muzeum. Bardzo byłem zadowolony z naszego muzeum i pomyślałem, że chciałbym je pokazać moim dzieciom. Myślę, że to możliwe, ponieważ kamienie żyją najdłużej ze wszystkich rzeczy na świecie, może nawet 200 milionów lat.

A wieczorem poszliśmy jeszcze na nocny spacer do małpiego gaju zbudowanego na wielkiej wierzbie. Oglądaliśmy Wielki Wóz i Mały Wóz, i Księżyc. Dziadek na chwilkę znikł i nagle wyskoczył zza drzewa z dwoma tryskającymi iskrami zimnymi ogniami, które mu zostały od sylwestra. Niby się nie bałem, ale mocno trzymałem babcię za rękę.

Na drugi dzień już wracaliśmy do domu. Pożegnałem się ze wszystkimi, ale najbardziej z ogromnym psem gospodarzy rasy wilczarz, który się nazywa Merta.


Szepnąłem jej do ucha:

‒ Kocham cię, Merto ‒ żeby wiedziała.

Powrotna droga była króciutka, trochę spałem. A kiedy weszliśmy do domu, tato spojrzał na mnie i powiedział z ogromnym zaskoczeniem:

‒ Ale ty urosłeś przez te pięć dni, ojejej.

         My pierwszą rzecz, jaką zrobiliśmy po zdjęciu butów, to pokazywaliśmy nasz zbiór agatów.

To było naprawdę udane małe zimowisko.



Napisano; Przeździedza, Kuźnia nad Bobrem 2021 rok

 

wtorek, 17 marca 2020

WUJEK KSIĄDZ, DZIEŃ KONIA I DŁUG KARCIANY


WUJEK KSIĄDZ, DZIEŃ KONIA I DŁUG KARCIANY

MOTTO;   OLA NIE MA BRATA
                   ALE BRATA MA AGATA
                   RAZ, DWA, TRZY
                   MOIM WUJKIEM BĘDZIESZ TY

piątek, 14 lutego 2020

WALENTYNKOWA OPOWIEŚĆ, CZYLI PIERWSZY PRAWDZIWY SCENARIUSZ OLI


WALENTYNKOWA OPOWIEŚĆ

Akcja od 3 lutego 2007 do 14 lutego 2020

HA, HA gdzieś w marcu 2019 roku Ola wymyśliła przeniesienie najpopularniejszych postów z bloga 60 Twarzy Oli na kanał Youtube o tej samej nazwie, czyli 60 Twarzy Oli.  Jak wymyśliła tak zrobiła. Do zmontowania i nakręcenia filmów znalazła Delfina, który filmy nakręci i zmontował, a ukochany Oli mąż wykonywał dzielnie wszystkie zadania aktorskie. Stworzyli dwadzieścia filmów, które Ola z niesamowitymi emocjami wrzucała w co drugą środę na kanał. Niestety, przewidywany  złoty deszcz nie spadł, oglądalność filmów malutka, ale i tak Ola jak zawsze bardzo zadowolona ponieważ „wyrobiła się” artystycznie i twórczo. Tak, tak do ostatniego filmu Walentynkowa opowieść wymyśliła i spisała scenariusz prawie profesjonalny. A więc poniżej scenariusz do Walentynkowej opowieści i link do filmu. 
link https://www.youtube.com/watch?v=3f0wv8tgw6c

SCENARIUSZ

NAPISAŁA ALEKSANDRA Grabowska-SZYCH

WALENTYNKOWA OPOWIEŚĆ

Miniaturka – nasze zdjęcie w złotej ramie i w serduszkach z napisem „WALENTYNKOWA OPOWIEŚĆ”

SCENA 1

Wnętrze, błękitna sypialnia, noc z pełnią księżyca

OLA lat 52 – 3 lutego 2007 roku

Ola śpi w swoim łóżku. Budzi ją światło księżyca. Włącza laptopa. Bierze mandarynkę, obiera ją. Przegląda informacje na ekranie laptopa. Zjada powoli mandarynkę. Kadry różnych rzeczy w sypialni.

Tekst z offu czyta Ola – 1 minuta nagranie 0044

Obudziłam się w nocy od blasku światła uderzającego prosto w twarz, księżyc zalewał całą moją błękitną sypialnie, pobudziła mnie jego wszechogarniająca jasność, poczułam zew idący od księżyca, który wołał, że nadszedł już  czas by zacząć szukać swojego przeznaczenia. Wzięłam mandarynkę z koszyczka, włączyłam laptopa, obrałam mandarynkę /czując jej przyjemny zapach/, włączyłam internet, dalej w głąb – Sympatię. Wkładając małe, słodkie cząstki mandarynki do buzi rozpoczęłam magiczny rytuał dla spełnienia przeznaczenia z wymarzonym hepiendem, och, ach wszechświecie proszę; tylko? aż?  Właśnie o to. O hepiend,

SCENA 2

Wnętrze, pokój oświetlony światłem elektrycznym, noc

ARTUR lat 52 – 1 lutego 2007 roku

Artur siedzi na kanapie, myśli, następnie zaczyna pisać na klawiaturze laptopa, przerywa zamyślając się, popijając herbatę.

Tekst z offu czyta Artur – 2 minuty 40 sekund nagranie 0045

Już długo jestem Robinsonem na bezludnej wyspie, może wystarczy tej samotności, może właśnie już przyszedł czas by rozpalić ognisko, by dać znak światu, że szukam towarzystwa, więc klikam, dotykam delikatnie klawiatury, jakbym chciał wydobyć z niej piękną, cichą  muzykę, nazwałem siebie PRANA 54, bo przecież jestem energią, jestem żywy, oddycham, głęboko, pragnę;

Szanuj marzenia, korzystaj z doświadczeń

Wiek- 52

Wzrost – 180

Włosy – ciemny blond

Oczy – niebieskie

Znak zodiaku – strzelec

Wykształcenie – wyższe niepełne

Zawód – wolny zawód

Papierosy – nie przepadam

Alkohol – lubię tylko okazjonalnie

Stan cywilny – kawaler

Ma dzieci – tak

Chce dzieci – nie wiem

Szukam – kobiet, przyjaźni

Chyba jestem samotnikiem, który potrzebuje ciepłego portu. Samotność jest mi potrzebna by uzyskać właściwe skupienie w pracy, w działaniu. Port… by dzielić się z bliskimi , leczyć „rany”… i nabrać mocy do dalszego działania. Życie traktuje jaką swoistą drogę, wędrówkę.

Chciałbym by lubiła dzieci i zwierzęta. By lubiła wędrować i …. Nic nie robienie. By z pasją oddawała się swoim zawodowym zobowiązaniom- marzeniom. By umiała i mogła spojrzeć w oczy wszystkim z którymi przyszło jej się spotkać. By lubiła karimatę i łóżko, każdą pogodę, cichą muzykę, a także w ciszy słyszała bogactwo dźwięków. By…by… by…

Scena 3

Wnętrze, sypialnia, światło elektryczne, noc

Ola 52 – 3 luty 2007 roku

Ola siedzi w siadzie skrzyżnym przed laptopem i pisze, uśmiecha się, zamyśla, kadr na różne przedmioty w sypialni

Tekst z offu czyta Ola nagranie 0046 czas 1, 30 minuty

Hej, lubię karimatę , nawet bardziej niż przeciętnie, wyznacza mi moją przestrzeń, nie raz myślę, że przestrzeń całkowicie wystarczającą. Kocham dzieci i zwierzęta/mam dwójkę dzieci, dwa psy, miałam dwa szynszyle, ale zdechły/…Pewnie, że lubię wędrówki; na nogach, na rowerze, w kajaku…Lubię każdą pogodę, nauczyłam się tego na spływach kajakowych na które jeżdżę od 14 lat, lubię też „nic nie robić”, leżeć i patrzeć na przepływające chmury. A Ty??? Jak to jest??/ całe dotychczasowe życie bez partnera z celem na zawsze, czy jesteś Wielkim Samotnikiem??? Bardzo mnie ciekawi skąd biorą się takie wybory; z lęku, z wygodnictwa z wszystkiego po trochu? Wybacz pytanie, lecz byłam z mężem przeszło 20 lat i tak bardzo nie lubię być sama, bez bliskości drugiej osoby na co dzień…. Ojej tak się rozgadałam w pierwszej wiadomości – to przez wczorajszą pełnie księżyca, wtedy krew mi szybciej krąży w żyłach… pozdrawiam Ola

Scena 4

Wieczór, wnętrze, światło elektryczne

Artur 52 lata – 4 luty 2007 roku

Artur siedzi dalej na tej samej kanapie, przed tym samym laptopem, pisze

Czyta Artur z offu nagranie 0047

Hej, wpływam delikatnie w tą wirtualną przestrzeń, jaką utworzyłaś  swymi pytaniami kierowanymi do mnie. Ta moja samotność – o którą pytałaś to w sumie bardzo, bardzo dziwna sprawa. Całkiem świadomie użyłem słowa „chyba jestem”. Tak do końca nie jest to wybór radosny. Bardziej zdarzenie w rodzaju „Robinson Crusoe”.

Scena 5

Wnętrze, pokój, światło elektryczne, dzień

Ola 52 – 5 luty 2007 roku

Ola wraca z pracy, z hipsterską teczką, siada na krześle przy sekretarzyku, włącza laptopa i pisze, uśmiecha się, zamyśla, kadry Temidy i innych drobiazgów

Ola czyta z offu nagranie 0048 1,16 minuta

Hej, dopiero teraz przy komputerze, przyznaje od razu, że trochę ubarwiam, fakt, moje ubarwianie to kokieteria albo czarowanie, wiem okropna jestem, taka bezproblemowa, żyjąca chwilą, przyjemnością ,trochę NIESERIO,Z DYSTANSEM Z HUMOREM, ZE SWOIM HI,HI HA,HA, ze swoją NIEZALEŻNOŚCIĄ, która nie raz męczy, ale nie da się już z niej wyzwolić… czasem daję dużo innym zupełnie mimochodem i to może być opacznie zrozumiane, jak ktoś serio traktuje to moje NI TO NI OWO.  Ja nie jestem ani Baranem, ani Olą , ja jestem tym czymś czego jeszcze  nie widzisz, dostrzegasz tylko to co sobie stworzyłeś o mnie, a to to nijak się ma do PRAWDY, która tak naprawdę nie istnieje.

Hej, czy na twojej wyspie nie ma miejsca nawet dla Piętaszka????

Scena 6

Noc, wnętrze, światło elektryczne

Artur 52 lata – 5 luty 2007 roku

Artur siedzi dalej na tej samej kanapie, przed tym samym laptopem, pisze, jest bez marynarki

Artur czyta tekst z offu nagranie 0049 2,01 minuty

Ha….ale napisała….Rozpalałem ognisko dzisiaj kilka razy ,spoglądając w morze…Fakt jeden jest prawdą; bezsprzecznie prawdą jest fizyczny moment naszego pisania do siebie. Dalej…czytania tego co wzajemnie piszemy… i interpretowania zawartych w listach informacji. Ten trzeci element jest najbardziej ekscytujący – bo jak słusznie zauważyłaś powstaje w naszej wyobraźni. Ona natomiast korzysta z wcześniejszych doświadczeń. To może dać całkiem dziwne obrazy końcowe. Zupełnie inne niż na początku wysyłanego komunikatu. Czy z biegiem czasu poznam PRAWDZIWĄ PRAWDĘ. Na razie jako Robinson odbudowuje Zagrodę, czasami rozpalam ognisko sygnalizując Światu, że jestem. Może z otaczających mnie ludzi zaakceptuje mnie jakiś Piętaszek. Chociaż nie, raczej wolę spotkać Żaglowiec – Szlachetną Damę – który zabierze mnie wraz z doświadczeniem jakie nabyłem z tej bezludnej wyspy. Wiesz nie podoba mi się nasza historia…. Złapałem się dzisiaj /prawda/ na kilkakrotnym spoglądaniu w morze, za żaglami z Twoją Nieprawdziwą Prawdą na masztach wysokich łopoczącą, Hej podskakuj radośnie hi,hi to przecież musi być ekstra widok i uczucie. Prana

Scena 7

Razem mówimy tekst /to co nagrałeś w Sali teatralnej/

14 luty 2007 roku

Po dwóch /niecałych / tygodniach KORESPONDENCJI/ umówili się wieczorową porą w Dzień Walentynkowy na brzegu parku Cytadelą zwanym.

Scena 8

Sala teatralna, Ola z balonikami w kurtce i chodzi niby po parku, rozgląda się, uśmiecha

Ola czyta tekst z offu nagranie 0050 0,36 minuty

Ubrałam czarne spodnie, wysokie buty, czarny dość gruby golf, skórzaną brązową krótką kurtkę.  Moje czarno-białe psy na czerwonych smyczach wskoczyły raźno do szmaragdowego Opelka, puściłam, ha, ha na pewno nie cicho, prostą linię melodyczną Yanna Tiersena z filmu Amelia  i ruszyłyśmy na pierwszą randkę z Robinsonem.

Scena 9

Sala teatralna, Artur stoi, rozgląda się, jest zamyślony, czeka, na końcu tekstu Artura, Ola i Artur  podchodzą do siebie,

Czyta Artur z offu nagranie 0051 czas 0.47 minut 

Czekałem pod drzewem kasztana dużo wcześniej niż byliśmy umówieni. Chyba byłem mocno zdenerwowany. Jakoś dziwnie przekonany, że nie przyjdzie, a nawet jeśli przyjdzie nie sprosta moim oczekiwaniom. Szlachetna dama na swoim żaglowcu. Przyjechała punktualnie, wygramoliła się ze swojego Opelka z dwoma psiakami. Zobaczyłem przyjazną twarz, taką w pierwszym skojarzeniu „po przejściach”. Taką dokładnie jaką chciałem zobaczyć.

Scena 10


Wnętrze, błękitna sypialnia, ranek

Ola i Artur mają po 61 lat

Artur śpi, Ola budzi się, przesuwa, zmienia pozycje, przytula się do męża, siadają, półleżą

Tekst z offu, przeplatany zdjęciami ślubnymi /prześlę 10, Delfin sam wybierz – mogę przesłać więcej

Czyta Ola z offu nagranie 0052 czas 1,28 minuty

 14 luty 2016r. Pierwsza Rocznica Ślubu Oli

Ola budzi się, albo nie, jeszcze śpi, jest taki czas między obudzeniem, a snem, to jej ulubiona czwarta rano. 

Ola nie otwiera jeszcze oczu, więc zmysł wzroku nie działa, działa dotyk i wyczuwalność temperatury, wszystko związane z Oli Mężem. 

Dotyka teraz jego pleców i pupy swoim brzuchem i łonem.

 Chłód Oli ciała rozgrzewa gorąco jego ciała. Wszystko jego jest gorące, miękkie twardą miękkością, przyjazne, bezpieczne, czytelne, zrozumiałe i zaakceptowane. 

Od roku dla Oli przyszedł czas, który od dziecka ją fascynował, przyszedł czas na "i żyli długo i szczęśliwie", tekst, który następował pod koniec bajki. 

Żyć w hepi-endzie życia, choć przez chwile tu i teraz, to dużo, a rok cały to wielkie szczęście. Tak, to stało się prawdą, żyli szczęśliwie.



Czyta Artur z offu nagranie 0053 czas 0,57 minuty



 Ola od roku czuła się jak w cukrowej wacie, wszystko przepełnione słodyczą, słodkie, najsłodsze, przemiło słodkie.

Obydwoje od momentu ślubu stawali się awatarem braci syjamskich, uśmiechniętym dwugłowym smokiem, kołami zębatymi zachodzącymi w siebie, a jednocześnie wolnymi ptakami mieszkającymi na "dwa dachy".

Rankiem kiedy jeszcze ciemność zalewała jej błękitną sypialnie, przysunęła się  bliżej do jego ciepła, przebudzenie, wspólny chichot, frywolny wierszyk, wzruszenie, poruszenie, dotyk świadomy, przesunięcie, splot.



Scena 11

Ten sam czas co w scenie 10, Ola patrzy w sufit, pokazują się obrazy tygrysów / przesyłam moje trzy/ może byś miał Delfinie!  jakiegoś orła, samolot, bądź pawia.

Ola czyta tekst z offu nagranie 0054 czas 0,44 minuty
Nad Artura głową, jak zawsze w chwilach seksualnej magii,  widziała przelatujące orły, samoloty, przechodzące dostojnie kolorowe wielkie bengalskie tygrysy lub skrzeczące pawie z ogromnymi ogonami.



Ten poranny niedoznudzenia rytuał pobudzał jakieś przestrzenie w Oli mózgu  odpowiadające za widzenie świata w tęczy baśni 1001 nocy- stąd te orgazmowe fatamorgany








Scena 12

Ciągle sypialnia w tym samym czasie. Ola siada w łóżku i prawie krzyczy /to nagrałeś jak mówię/



A jeszcze dwa lata temu nie było widać prostego rozwiązania jakim jest ślub. Mózg, a raczej myśli Oli okupowało tysiące skaczących niesfornych złośliwych małp, które miłość potrafiły zamienić w sekutnicze biedolenie.

Oj,oj,oj,oj.



Scena 13

Sala teatralna, dekoracja, która ma przedstawiać plaże Gangi w Riszikesz

Ola lat 59 siedzi w medytacji zbliża się do niej Artur jako Baba i wręcza jej naszyjnik

Artur czyta w offie nagranie 0055 czas 1,15 minuty



I taka właśnie Ola, kupka rozczarowania nie wiadomo czym , po całej przepłakanej nocy, z matą  i podpuchniętymi płaczem oczyma, w białym stroju, czyściutka po 9 prysznicach, stanęła  na srebrzystej plaży Gangi w Riszikesz, by powitać słońce i stało się coś co też tylko w bajkach się zdarza, poprzez blask wschodzącego słońca Ola ujrzała Pomarańczowego Babe, czarodzieja Indii, od spraw błogosławieństw i niesienia dobrych rozwiązań.



Baba powitał ją pokłonem złożonych dłoni, uśmiechnął się, i proroczo powiedział "nie płacz już więcej, wszystko będzie dobrze" dając Oli w prezencie dla wzmocnienia swoich słów naszyjnik.



Scena 14

Ola czyta w offie, przez cały czas czytania jedno zdjęcie – Ola nad brzegiem Gangi nagranie 0056 czas 0,40 minuty



I tak łatwo, pewnie z klimatu zaczarowanej Indii, stało się dla Oli oczywiste, coś co było wcześniej najbardziej zagmatwanym w jej życiu; poczuła lekkość i że kocha  miłością czystą i prawdziwą  i chce być z Nim na dobre i złe, na zawsze cokolwiek to znaczy i tak się stało;



Scena 15

14 lutego 2015 roku Sala teatralna

Ola i Artur bawią się balonami, rzucają, śmieją się itp.

Razem czytają tekst z offu nagranie 0057 czas 0,40 minuty

A później prawie zaraz  był ślub najpiękniejszy, w walentynkowych serduszkowych balonikach w całym domu, na drzewach i w chmurach, w czerwonej sukience, nawet psy miały czerwone chusteczki na szyjach tuż przy obrożach i ratusz był na przeciw żółtej kamienicy co się Ola w niej urodziła, i słońce świeciło, a Ola miała hipisowski haftowany kożuszek i czerwone goździki, a Pan Młody był mężem pierwszy raz.


Scena 16

Sala teatralna, czas 14 lutego 2020 roku

Ola i Artur razem mówią w ramie

„Piąta rocznica ślubu”

KONIEC