Zmysł węchu, sześć historyjek o zapachach
Oli, w tym jedna o tym jak Ola odkryła Zapach Najważniejszego Mężczyzny
jej życia
Napisano 22-26 sierpnia 2016 r. Komorze warsztaty
asztangi Mateusza Dekera
Akcja; mieszkanie Oli czerwce od 1960 roku, willa
Matki Chrzestnej od 1960 roku, Kanał Koryncki Grecja lipiec 1975 rok, Delhi
India maj 2014r., Galicja Hiszpania 19 maj 2016 roku, Dom Oli luty 2007 roku
Czerwiec w Mieście Oli jak Ola sięga pamięcią był
zawsze pięknie odmienny, niż inne miesiące roku ; przez lato buchające
początkiem, najdłuższe dni i Międzynarodowe Targi. Rodzice Oli co roku
wynajmowali dwa pokoje, czyli wszystkie, dla Gości Targowych, wtedy całą trójką
cieśnili się na trzech rozkładanych łózkach w kuchni. Ola lubiła bardzo ten
czas. Spała na łóżku obok Mamy i Mama wieczorem opowiadała jej okrutne
historyjki o mściwych kotach, duchach i obrzydliwym kisielu, Ola bardzo chciała
tych opowieści, mimo, że się po nich trochę bała.
Ale największą atrakcją czerwca lat
sześćdziesiątych poprzedniego wieku dla Oli byli Goście Targowi,
przynosili ze sobą do wildeckiego mieszkania powiew Zachodu, a raczej
jego zapach.
W tamtych czerwcowych dniach Ola co rano, na
przywiezionej przez Mamę z NRD, kolorowej tacy, układała przygotowane jajka
na miękko w kolorowych też NRDowskich kieliszkach, świeże bułki w koszyczku,
pokrojone pomidory z cebulką, wędlinę w plasterkach, żółty ser , pukała do
drzwi pokoju, potem wchodziła, mówiła z uśmiechem Guten Morgen i podawała na
stoliczku śniadanie. Za to albo nie za to, tylko tak, zawsze dostawała od
Gości Targowych oryginalne zabawki, kolorowe klocki, wyginającego się gumowego
pajaca, ale najwięcej cieszyło ją, że prawie każdy Gość Targowy zostawiał dla
niej breloczek przyczepiając go do słomianki wiszącej na ścianie w
pokoju, powiększając tym samym oryginalną kolekcję breloczków zbieranych przez
Olę.
Najważniejszym Gościem Targowym, który
zawitał we wczesnych latach sześćdziesiątych, a następnie przyjeżdżał
przez długie lata, był Niemiec z drewnianą ręką, wysoka persona w
koncernie Bayera, Mama Oli pracowała u niego na stoisku, po czym przez następny
rok mieli wspaniałą aspirynę i czekoladowe pastylki na gardło , tak pyszne, że
Ola często udawała, iż boli ją gardło, żeby tylko móc possać i poczuć ich
smak.
Ola oprócz rytualnego podawania śniadania Gościom
miała inny rytuał o którym nigdy nikomu nie opowiadała. Goście Targowi,
zawsze mężczyźni, wychodzili rano na Targi i wtedy Ola wchodziła do
pokoju, otwierała ich walizki, zaglądała do szafy i do łózka; oglądała
różne przedmioty , których przeznaczenia tylko się domyślała; ciemne opaski na
oczy do spania, opaskę na wąsa, żeby się nie nastroszył w nocy, ciemną
siatkowaną czapeczkę na głowę, żeby z kolei nie nastroszyły się włosy, całą elegancką
małą walizeczkę z ogromną ilością szczotek różnych wielkości i kształtów,
których funkcji Ola się nie domyśliła, różne wody perfumowane, wiele , wiele
kolorowych, eleganckich buteleczek, na przed , po i w trakcie golenia ,
nie wiadomo czym się różniące. Ola odkręcała malutkie zakrętki, wyciągała
filigranowe zatyczki i wąchała , wąchała, wąchała odpływając od tych
zapachów w inne przestrzenie rzeczywistości. Ani w domu Oli, ani w szkole, ani
na ulicy nie było prawie żadnych zapachów, Tato Oli używał tylko szarego mydła
i Przemysławki, Mama perfum o zapachu konwalii o nazwie Być może, więc
Oli zmysł powonienia był niby czysta niczym nie zapisana kartka. Najbardziej
dla Oli fascynujące były zapachy ubrań i bielizny, zapachy , które
przechodziły na pościel, które Ola wdychała z lubością, to był pierwszy zapach
innego świata, którym się odurzała i jak mała narkomanka tęskniła za nim
przez cały rok, aż do następnego czerwca.
Przez ten dom pełen innych mężczyzn niż ci znani
dotychczas i cudownych odurzających zapachów, przez Targi co wygląd
szarego wtedy Miasta zmieniały, a potem także przez wiele, wiele innych zdarzeń
,czerwiec do dziś jest ulubionym Oli miesiącem w roku.
Zapach drugi
Matka Chrzestna Oli zwana Ciocią mieszkała w prawdziwej
willi, na samym końcu zabudowań ulicy Grunwaldzkiej, przez dłuższy czas życia
Oli była to najbogatsza osoba jaką Ola znała, Ciocia miała mercedesa, dwa air terriery, jeden z pierwszych telewizorów w mieście przed którym prawie w
każdą niedzielę zasiadała na swojej ryczce Ola , z innymi dzieciakami, i z
rozdziawioną buzią oglądała Klub Myszki Miki , a w podwórzu mieściła się
produkcja piłek , gdzie Rodzice Oli dorabiali sobie wybijając metalowym
wybijakiem kolorowe, gumowe kółeczka, które potem naklejali bezpośrednio
na piłki.
Lecz największą atrakcją dla Oli w domu Matki
Chrzestnej była biblioteka w której na jednej długiej półce poukładano równo
srebrzystymi grzbietami książeczki dla dzieci z disnejowskiej serii , które
przysyłał ktoś z rodziny, systematycznie, w angielskiej paczce, prosto z
Londynu, Olę fascynowały obrazki ulubionych bohaterów, różne sceny z życia
dzieci amerykańskich, wycinanki, naklejki, niespodzianki, których pełno
rozmieszczono w książeczkach, ale najbardziej pobudzającą rzeczą, która
towarzyszyła Oli przez długie lata pozytywnym wspomnieniem, był zapach tych
książeczek.
Ola wyciągała jedną, siadała w głębokim fotelu i kiedy już poznała
na pamięć cała zawartość książeczki wdychała głęboko jej zapach, który potem po
latach odnajdywała, a to w gumie do żucia, a to w różowych cukiereczkach
jedzonych na pikniku śniadaniowym, a nawet niedawno poczuła go jedząc gumowe,
kolorowe w kształcie zwierzaczków płatki do mleka przynależne do zestawu
śniadaniowego w tanim montrealskim hostelu w którym mieszkała podczas swojej
tegorocznej kanadyjskiej przygody.
Zapach trzeci
Trzeba koniecznie wtrącić, iż Ola 20 letnia
była bardzo atrakcyjną dziewczyną, o szczupłej talii, drobnych ramionach,
prostych, mocno trzymających się ziemi nogach, ubrana tego dnia w śliczną
zakupioną na bazarze w Stambule dżinsową sukienkę, z pięknie plecionymi
dżinsowymi szelkami, takimi samymi plecionkami na skośnych kieszonkach i
wspaniale zakończoną na dole dżinsową falbaną, a pod sukienkę założyła koszulkę
o kolorze brudnego bordo. Wszystko cudnie korespondowało z błękitnymi oczami Oli
i jej wspaniałą złota opalenizną z greckiego morskiego słońca. Weszła do
pawilonu, spacerowała sama po wielkiej przestrzeni sklepowej, na szklanych
półkach przyczepionych niewidzialnymi nitkami do sufitu, stały setki
przepięknych butelek z alkoholem, butelki w kształcie galer- statków starogreckich, części akropolu
ateńskiego , kolumny według porządku korynckiego, kształtów kobiecych i
męskich, zabytkowych domów , rzeźb, pomników.
Ola podziwiając te kunsztownie
stworzone butelki jak eksponaty w muzeum doszła do końca sklepu i gdy miała już
zawracać nagle usłyszała huk ogromny i długi dźwięk tego huku jakby tysiące
różnobrzmiących dzwoneczków, dzwonków, dzwonów jednocześnie rozdzwoniło się,
kakofonia dźwięków, bum bum trach tralala dzyń,dzyń, gdy spojrzała wzrokiem w
kierunku hałasu ujrzała, że cała ściana z półkami pełnymi alkoholu
runęła niczym klocki domina, większość spadając na podłogę albo uderzając o
siebie rozbijała się, alkohol najróżniejszy wylewał się tworząc
różnokolorowe i o różnej gęstości kałuże, a zapach tych wielosmakowych;
likierów, koniaków, wódek, nalewek , whisky i win słodkich, półsłodkich,
wytrawnych i innych doszedł do Oli nosa bukietem najoryginalniejszym i zapachem
pełnym emocji katastrofy, największej jaką widziała dotychczas Ola.
I tu zostawiam Was samych z Waszą wyobraźnią
zapachową, dodając, iż w tamtych czasach nie było w greckich sklepach
klimatyzacji, a upał przechodził do wnętrza w wysokości ponad 30 stopni
Celsjusza, co potęgowało jeszcze intensywność zapachu.
Zapach czwarty
Ten dzień dla Oli zaczął się o świcie, wyszła spod
prześcieradła, wzięła prysznic, trochę ciepły, trochę letni - jak leciało,
weszła na cienisty jeszcze dach schludnego i taniego hoteliku w Kolonii
Tybetańskiej z widokiem na Jamunę, a raczej resztki tego co po rzece zostało,
poćwiczyła jogę, potem kupiła na straganie trzy owoce mango, które jadła siedząc
nago w siadzie skrzyżnym na łóżku pod wentylatorem oglądając w telewizji
indyjski "mam talent" gdzie piękne pulchniutkie tancerki
tańczyły taniec brzucha lekko i zwinnie i czekała na gotowość do wyjścia Syna i
Dziewczyny Syna.
Około 12 w południe ruszyli z planem dotarcia do jakiegoś cienistego parku, bo parki w upał najwłaściwsze były do zwiedzania, no i po wyjściu z metra gdzieś w Starej Delhi zupełnie przypadkowo zabłądzili na Chawri Bazar, najruchliwszą część miasta i tak ruchliwego jak żywy, tańczący w oszalałym tańcu organizm,; tragarze z ładunkami na plecach, na wózkach, pchanych, ciągnionych, wyładowanych ponad logikę środka ciężkości, samochody, riksze, skutery, tłum kolorowych ludzi, trzeba geniuszu uważności żeby pod coś nie wpaść, trzeba toczyć bitwę by przejść na druga stronę ulicy, dzielnica koncentrująca przestępczość i prostytucje, całą trójką dzielnie lawirowali w tym harmidrze.
Weszli na długą ulicę gdzie wzdłuż siedzieli na ziemi
mężczyźni zwijający betel- popularną używkę zwijaną z liści pieprzu,
smarowaną mleczkiem wapiennym, z
dodawanymi pokruszonymi orzechami palmy areki, może nawet dodawali heroinę lub
kokainę, w takim miejscu to było możliwym, świadczyły o tym świdrujące
niebezpieczne spojrzenia właścicieli sklepików,
stragany z wachlarzami liści, i już indywidualnie dodawane do betelu
przyprawy; goździki, kardamon, gałka muszkatołowa, anyż, kokos. Zapach
z przypraw usypywanych w stożki
na straganach przy ponad 40 stopniowym upale dodatkowo zmieszany z zapachem wanilii, chili, kuminu, a także
kurzu i wielu nie wiadomo czego, uderzał w nozdrza z ogromną siłą.
Ola wędrując, a raczej przeciskając
się pomiędzy ściskiem Chawri Bazaru czuła się jak w
gorącym, parzącym śnie, z tą różnicą, że była w nim otoczona, przeniknięta na
wskroś zapachami, które stopniowo zaczynały działać na jej układ nerwowy z efektem oszołomienia,
przyjemnego otumanienia, z delikatnym rauszem, uczuciem stanu szczęśliwości bez
rzucia betelu, bez brzydkiego koloru dziąseł, języka, zębów, dzięki temu
zapachowi Ola zaakceptowała mentalnie ponad 40 stopniowy upał zagotowujący mózg i nawet poczuła, że
jest orzeźwiający, miły, że jest częścią indyjskiej przygody, o której tak długo
wcześniej marzyła.
Ponteverda w hiszpańskiej Galicji, już tylko trzy etapy do Santiago de Compostella. Ola z Mężem
wychodzą wczesnym rankiem z albergu z plecaczkami na plecach. Przebijają
się na szlak św. Jakuba wąskimi uliczkami starego miasta. Kiedy dochodzą do
mostu na rzece Lerez z różnych stron nadchodzą inni pielgrzymi, pogoda jest
rześka, mglista, prawie deszczowa. Wszyscy mają do plecaków przytwierdzone kolorowe peleryny, lub ochraniacze przez co wyglądają z daleka jak wesołe żółwie z kreskówek chodzące /jak to w bajkach bywa/ na dwóch nogach. Ola z Mężem powoli wchodzą na łąki, z daleka
widać las, nad łąkami unosi się niejednorodna mgła, niczym gęsty dym. Przed
nimi chwilowo bezmgielne miejsce ukazuje wielkie drzewo z wyraźną żółta strzałką szlaku na pniu, niczym z
reklamówki ubezpieczenia na życie. Patrząc na twardo i mocno stojące drzewo ma się pewność, że życie
będzie stabilne i bezpieczne. Wędrują dalej i wyżej, krajobraz prawie górski z gęstym
zadrzewieniem, kolorową odcieniami zieleni trójwymiarowym planem lasu. Powoli pojawia
się słońce, opary mgły opadają. Las wysłany jest niczym dywan mchami, porostami, pełno wkoło paproci,
gęstej zieleni. Ola wdycha powietrze z zawartością wilgotności, której nigdy wcześniej nie spotkała,
im wyżej, im bliżej godziny południa ciepło dnia tworzy zapach leśny, ten
zapach Olę upaja dodając animuszu do marszu, dodając radości w sercu i
wielkiej szczęśliwości Oli, która i tak na całej tej wyprawie wypełniała się szczęściem
nad szczęścia. I Ola będzie wspominać zapach galicyjski z prowincji
Pontevedra jako Naj, oprócz pozytywnego napędu, który nadawał wędrówce będzie się jej kojarzył z plecami Męża idącego przed nią albo, gdy Ola wychodziła na prowadzenie, ze świadomością
jego bliskości tuż, tuż za swoimi plecami.
Zapach szósty
Któregoś roku Ola pojechała na warsztaty jogowe
nad morze, z jedną przemiłą ich uczestniczką poszła pospacerować
brzegiem, rozmowa zeszła w kierunku intymnym, który Ola bardzo lubiła. Opowieść
młodej dziewczyny sprowadzała się do zwięzłej informacji ; ma chłopaka, który
jest uwikłany; w byłą żonę, córkę, alimenty, kredyty, mało płatną pracę bez
przyszłości , wszystko na nie, lecz nie nie, ciągle jest TAK, ponieważ
dziewczyna nie może go zostawić - chłopak niesamowicie pachnie, wysyła do niej
feromony, erotyczne afrodyzjaki zapachowe o tak intensywnym działaniu, że ją to
zniewala, rozbiera i kompletnie otumania, a także uzależnia do tego stopnia, że
zmienia widzenie rzeczywistości zawsze na korzyść chłopaka i że na seks z nim
jest gotowa zawsze, w każdym miejscu i o każdej porze. Ola mimo, że
już wtedy mocno doświadczona w sprawach damsko- męskich zupełnie
nie wiedziała o czym mowa, ale oczywiście zapamiętała opowieść jak
wszystkie poznawcze opowieści intymne.
Minęło niewiele czasu Ola poznała swojego
Najważniejszego Mężczyznę. Czego jeszcze w tym momencie opowieści nie wiedziała
to znaczy, że będzie Najważniejszy.
Przyszedł czas trzeciej randki, zaprosiła
go na zupę ogórkową, siedzieli naprzeciw siebie przy okrągłym stole, zjedli
pyszną zupę, rozpoczęli rozmowę, rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali, w trakcie
rozmowy, jak dymek w filmach animowanych albo komiksach, używany przez
twórców dla podkreślenia mocy zapachu, przez stół od Mężczyzny do Oli poszedł wyraźnie właśnie taki dymek z ostrym zapachem feromonów, Ola kontynuowała
rozmowę, ale jakby z mniejszym zapałem,zaczęła się dziwnie kręcić, gubiła
wątek, coś ją zdecydowanie rozpraszało. Nagle poczuła w sobie niespotykaną
determinację i wewnętrzną siłę, stanęła za wysokim oparciem krzesła na którym
siedziała, oparła na oparciu dłonie, spojrzała przez stół na Mężczyznę,
zarządziła zdecydowanym głosem " koniec rozmowy", On zrozumiał,
zbliżył się do Oli, przywarli do siebie równoczesnym gwałtownym ruchem i
osunęli się na podłogę dokładnie pomiędzy dwie psie miski, jedną z wodą, a
drugą z karmą purina z serii LOVE, obydwoje zamarli w pocałunku i uścisku
doprawdy na długą chwilę, na czas o niezbadanej długości; albo wieczność albo
chwilę małą. Od momentu tego uścisku-zwarcia, pomiędzy psimi miskami, obydwoje
wiedzieli, że są sobie przeznaczeni i że będą ze sobą na zawsze, choć
oczywiście ich ogniste osobowości nie układały historii miłości w
niekończący się kobierzec z płatków róż.
A dla pesymistów, pesymistycznych realistów, sceptyków
i niedowiarków, a także rożnego rodzaju naukowców psychologów, seksuologów
dziennikarzy t.zw. teoretyków miłości czy seksu , którzy uważają, iż czas
utrzymywania hormonów na poziomie zakochania jest możliwym maksymalnie przez
rok mam informację z pierwszej ręki, że mimo upływu dziesięciu lat od momentu
opisanego wyżej, feromony wysyłane są przez, już Męża Oli z taką samą
siłą i natężeniem i częstotliwością jak pierwszego dnia , a także reakcja Oli
na nie jest, mimo, pomimo upływu długiego czasu, dojrzałego wieku kochanków,
ciągle niezmienna och, ach takimi to Oni są SZCZĘŚCIARZAMI, choć zdecydowanie
uważam, że nie należy ich traktować jako wyjątek potwierdzający regułę, o czym
świadczy ostatnie spotkanie Oli z dziewczyną znad morza, tamci oni też wzięli
ślub, mają jedno sympatyczne dziecko i żyje im się całkiem dobrze o czym
świadczył radosny uśmiech i uroda spotkanej dziewczyny.
* * *
Oczywiście Ola ma jeszcze tysiące przyjemnych
zapachowych wspomnień; zapach liści drzew w Plitwickich jeziorach, zapach
Zakopanego i Kołobrzegu po wyjściu z pociągu, zapach Chanel 5 w Stambule i w
sklepie wolnocłowym na lotnisku londyńskim, zapach wnuków, nic nie może się z nim równać, i oczywiście zapach najnowszej linii zapachowej Oli Sierpień 2016
dochodzący z kuchni agroturystyki Aurelii Przystanek Komorze od przygotowywanych
potraw najlepszego mistrza kuchni Darka ze Szczecina