niedziela, 28 sierpnia 2016

ZMYSŁ WĘCHU, SZEŚĆ HISTORYJEK O ZAPACHACH OLI

Zmysł węchu, sześć historyjek o  zapachach  Oli, w tym jedna o tym jak Ola odkryła Zapach Najważniejszego Mężczyzny jej życia
Napisano 22-26 sierpnia 2016 r. Komorze warsztaty asztangi Mateusza Dekera
Akcja; mieszkanie Oli czerwce od 1960 roku, willa Matki Chrzestnej od 1960 roku, Kanał Koryncki Grecja  lipiec 1975 rok, Delhi India maj 2014r., Galicja Hiszpania 19 maj 2016 roku, Dom  Oli luty 2007 roku

Zapach pierwszy

Czerwiec w Mieście Oli jak Ola sięga pamięcią był zawsze pięknie odmienny, niż inne miesiące roku ; przez lato buchające początkiem, najdłuższe dni i Międzynarodowe Targi. Rodzice Oli co roku wynajmowali dwa pokoje, czyli wszystkie, dla Gości Targowych, wtedy całą trójką cieśnili się na trzech rozkładanych łózkach w kuchni. Ola lubiła bardzo ten czas. Spała na łóżku obok Mamy i Mama wieczorem opowiadała jej okrutne historyjki o mściwych kotach, duchach i obrzydliwym kisielu, Ola bardzo chciała tych opowieści, mimo, że się po nich trochę bała.
Ale największą atrakcją czerwca  lat sześćdziesiątych poprzedniego wieku  dla Oli byli Goście Targowi, przynosili ze sobą do wildeckiego mieszkania powiew Zachodu, a raczej  jego zapach.
W tamtych czerwcowych dniach Ola co rano,  na przywiezionej przez Mamę z NRD, kolorowej tacy, układała przygotowane  jajka na miękko w kolorowych też NRDowskich kieliszkach, świeże bułki w koszyczku, pokrojone pomidory z cebulką, wędlinę w plasterkach, żółty ser , pukała do drzwi pokoju, potem wchodziła, mówiła z uśmiechem Guten Morgen i podawała na stoliczku śniadanie.  Za to albo nie za to, tylko tak, zawsze dostawała od Gości Targowych oryginalne zabawki, kolorowe klocki, wyginającego się gumowego pajaca, ale najwięcej cieszyło ją, że prawie każdy Gość Targowy zostawiał dla niej breloczek przyczepiając go  do słomianki wiszącej na ścianie w pokoju, powiększając tym samym oryginalną kolekcję breloczków zbieranych przez Olę.
 Najważniejszym  Gościem Targowym, który zawitał we wczesnych latach sześćdziesiątych, a  następnie przyjeżdżał  przez długie lata, był Niemiec z drewnianą ręką, wysoka persona w koncernie Bayera, Mama Oli pracowała u niego na stoisku, po czym przez następny rok mieli wspaniałą aspirynę i czekoladowe pastylki na gardło , tak pyszne, że Ola często udawała, iż boli ją gardło, żeby tylko móc possać i poczuć ich smak. 
Ola oprócz rytualnego podawania śniadania Gościom miała inny  rytuał o którym nigdy nikomu nie opowiadała. Goście Targowi, zawsze mężczyźni, wychodzili rano na Targi  i wtedy  Ola wchodziła do pokoju,  otwierała ich walizki, zaglądała do szafy i do łózka; oglądała różne przedmioty , których przeznaczenia tylko się domyślała; ciemne opaski na oczy do spania, opaskę na wąsa,  żeby się nie nastroszył w nocy, ciemną siatkowaną czapeczkę na głowę, żeby z kolei nie nastroszyły się włosy, całą elegancką małą walizeczkę z ogromną ilością szczotek różnych wielkości i kształtów, których funkcji Ola się nie domyśliła, różne wody perfumowane, wiele , wiele kolorowych, eleganckich buteleczek,  na przed , po i w trakcie golenia , nie wiadomo czym się różniące. Ola odkręcała malutkie zakrętki, wyciągała filigranowe zatyczki  i wąchała , wąchała, wąchała odpływając od tych zapachów w inne przestrzenie rzeczywistości. Ani w domu Oli, ani w szkole, ani na ulicy nie było prawie żadnych zapachów, Tato Oli używał tylko szarego mydła i Przemysławki, Mama perfum o zapachu konwalii o nazwie  Być może, więc Oli zmysł powonienia był niby czysta niczym nie zapisana kartka. Najbardziej  dla Oli fascynujące były zapachy ubrań i bielizny, zapachy , które przechodziły na pościel, które Ola wdychała z lubością, to był pierwszy zapach innego świata, którym  się odurzała i jak mała narkomanka tęskniła za nim przez cały rok, aż do następnego czerwca.
Przez ten dom pełen innych mężczyzn niż ci znani dotychczas i cudownych odurzających zapachów, przez  Targi co wygląd szarego wtedy Miasta zmieniały, a potem także przez wiele, wiele innych zdarzeń ,czerwiec do dziś jest ulubionym Oli miesiącem w roku.

Zapach drugi 
Matka Chrzestna Oli zwana Ciocią mieszkała w prawdziwej willi, na samym końcu zabudowań ulicy Grunwaldzkiej, przez dłuższy czas życia Oli była to najbogatsza osoba jaką Ola znała, Ciocia miała  mercedesa, dwa air terriery, jeden z pierwszych telewizorów w mieście przed którym prawie w każdą niedzielę zasiadała na swojej ryczce Ola , z innymi  dzieciakami, i z rozdziawioną buzią oglądała Klub Myszki Miki , a w podwórzu mieściła się produkcja  piłek , gdzie Rodzice Oli dorabiali sobie wybijając metalowym wybijakiem kolorowe, gumowe kółeczka, które potem naklejali  bezpośrednio na piłki.
Lecz największą atrakcją dla Oli w domu Matki Chrzestnej była biblioteka w której na jednej długiej półce poukładano równo srebrzystymi grzbietami książeczki dla dzieci z disnejowskiej serii , które przysyłał ktoś z rodziny, systematycznie, w angielskiej paczce, prosto z Londynu, Olę fascynowały obrazki ulubionych bohaterów, różne sceny z życia dzieci amerykańskich, wycinanki, naklejki, niespodzianki, których pełno rozmieszczono w książeczkach, ale najbardziej pobudzającą rzeczą, która towarzyszyła Oli przez długie lata pozytywnym wspomnieniem, był zapach tych książeczek. 
Ola wyciągała jedną, siadała w głębokim fotelu i kiedy już poznała na pamięć cała zawartość książeczki wdychała głęboko jej zapach, który potem po latach odnajdywała, a to w gumie do żucia, a to w różowych cukiereczkach jedzonych na pikniku śniadaniowym, a nawet niedawno poczuła go jedząc gumowe, kolorowe w kształcie zwierzaczków płatki do mleka przynależne do zestawu śniadaniowego w tanim montrealskim hostelu w którym mieszkała podczas swojej tegorocznej kanadyjskiej przygody.

Zapach trzeci
 Ola z Rodzicami w trabancie i Matka Chrzestna z mężem i córką  w mercedesie pojechali na wyprawę Turcja- Grecja , przygód było bez liku, aż dojechali do najdalej wysuniętego punktu ich wyprawy Kanału Korynckiego. Wysiedli z samochodu w upale podchodzili  do skraju kanału i zaglądali na bezkres jego głębokości i malutkie dla oka, wielkie statki przez niego przepływające. Ola, jak to często czyniła,  oderwała się od grupy wycieczkowo- rodzinnej i poszła zwiedzić z daleka widoczny pawilon, cały oszklony, o niewiadomej zawartości. 
   Trzeba koniecznie wtrącić, iż Ola 20 letnia była bardzo atrakcyjną dziewczyną, o szczupłej talii, drobnych ramionach, prostych, mocno trzymających się ziemi nogach, ubrana tego dnia w śliczną zakupioną na bazarze w Stambule dżinsową sukienkę, z pięknie plecionymi dżinsowymi szelkami, takimi samymi plecionkami na skośnych kieszonkach i wspaniale zakończoną na dole dżinsową falbaną, a pod sukienkę założyła koszulkę o kolorze brudnego bordo. Wszystko cudnie korespondowało z błękitnymi oczami Oli i jej wspaniałą złota opalenizną z greckiego morskiego słońca.      Weszła do pawilonu, spacerowała sama po wielkiej przestrzeni sklepowej, na szklanych półkach przyczepionych niewidzialnymi nitkami do sufitu, stały setki przepięknych butelek z alkoholem, butelki w kształcie galer-  statków starogreckich, części akropolu ateńskiego , kolumny według porządku korynckiego, kształtów kobiecych i męskich, zabytkowych domów , rzeźb, pomników.
   Ola podziwiając te kunsztownie stworzone butelki jak eksponaty w muzeum doszła do końca sklepu i gdy miała już zawracać nagle usłyszała huk ogromny i długi dźwięk tego huku jakby tysiące różnobrzmiących dzwoneczków, dzwonków, dzwonów jednocześnie rozdzwoniło się, kakofonia dźwięków, bum bum trach tralala dzyń,dzyń, gdy spojrzała wzrokiem w kierunku hałasu  ujrzała, że   cała ściana z półkami pełnymi alkoholu runęła niczym klocki domina, większość spadając na podłogę albo uderzając o siebie rozbijała się, alkohol najróżniejszy wylewał się tworząc  różnokolorowe i o różnej gęstości kałuże, a zapach tych wielosmakowych; likierów, koniaków, wódek, nalewek , whisky i win słodkich, półsłodkich, wytrawnych i innych doszedł do Oli nosa bukietem najoryginalniejszym i zapachem pełnym emocji katastrofy, największej jaką widziała dotychczas Ola.
I tu zostawiam Was samych z Waszą wyobraźnią zapachową, dodając, iż w tamtych czasach nie było w greckich sklepach klimatyzacji, a upał przechodził do wnętrza w wysokości ponad 30 stopni Celsjusza, co potęgowało jeszcze intensywność zapachu.

Zapach czwarty
  Ten dzień dla Oli zaczął się o świcie, wyszła spod prześcieradła, wzięła prysznic, trochę ciepły, trochę letni - jak leciało, weszła na cienisty jeszcze dach schludnego i taniego hoteliku w Kolonii Tybetańskiej z widokiem na Jamunę, a raczej resztki tego co po rzece zostało, poćwiczyła jogę, potem kupiła na straganie trzy owoce mango, które jadła siedząc nago w siadzie skrzyżnym na łóżku pod wentylatorem oglądając w telewizji indyjski "mam  talent" gdzie piękne pulchniutkie tancerki tańczyły taniec brzucha lekko i zwinnie i czekała na gotowość do wyjścia Syna i Dziewczyny Syna.

Około 12 w południe ruszyli z planem dotarcia do jakiegoś cienistego parku, bo parki w upał najwłaściwsze były do zwiedzania, no i po wyjściu z metra gdzieś w Starej Delhi zupełnie przypadkowo zabłądzili na Chawri Bazar, najruchliwszą część miasta i tak ruchliwego jak żywy, tańczący w oszalałym tańcu organizm,; tragarze z ładunkami na plecach, na wózkach, pchanych, ciągnionych, wyładowanych ponad logikę środka ciężkości, samochody, riksze, skutery, tłum kolorowych ludzi, trzeba geniuszu uważności żeby pod coś nie wpaść, trzeba toczyć bitwę by przejść na druga stronę ulicy, dzielnica koncentrująca przestępczość i prostytucje, całą trójką dzielnie lawirowali w tym harmidrze.
Weszli na długą ulicę gdzie wzdłuż siedzieli na ziemi mężczyźni zwijający betel- popularną używkę zwijaną z liści pieprzu, smarowaną  mleczkiem wapiennym, z dodawanymi pokruszonymi orzechami palmy areki, może nawet dodawali heroinę lub kokainę, w takim miejscu to było możliwym, świadczyły o tym świdrujące niebezpieczne spojrzenia właścicieli sklepików,  stragany z wachlarzami liści, i już indywidualnie dodawane do betelu przyprawy; goździki, kardamon, gałka muszkatołowa, anyż, kokos.  Zapach  z przypraw usypywanych w stożki  na straganach przy ponad 40 stopniowym upale dodatkowo zmieszany  z zapachem wanilii, chili, kuminu, a także kurzu i wielu nie wiadomo czego, uderzał w nozdrza z ogromną siłą.
Ola wędrując, a raczej przeciskając się  pomiędzy ściskiem Chawri Bazaru  czuła się jak w gorącym, parzącym śnie, z tą różnicą, że była w nim otoczona, przeniknięta na wskroś zapachami, które stopniowo zaczynały działać  na jej układ nerwowy z efektem oszołomienia, przyjemnego otumanienia, z delikatnym rauszem, uczuciem stanu szczęśliwości bez rzucia betelu, bez brzydkiego koloru dziąseł, języka, zębów, dzięki temu zapachowi Ola zaakceptowała mentalnie ponad 40 stopniowy  upał zagotowujący mózg i nawet poczuła, że jest orzeźwiający, miły, że jest częścią indyjskiej przygody, o której tak długo wcześniej marzyła.

Zapach piąty 

Ponteverda w hiszpańskiej Galicji, już tylko trzy  etapy do Santiago de Compostella. Ola z Mężem wychodzą  wczesnym rankiem z albergu z plecaczkami na plecach. Przebijają się na szlak św. Jakuba wąskimi uliczkami starego miasta. Kiedy dochodzą do mostu na rzece Lerez z różnych stron nadchodzą inni pielgrzymi, pogoda jest rześka, mglista, prawie deszczowa. Wszyscy mają do plecaków przytwierdzone kolorowe peleryny, lub ochraniacze przez co wyglądają z daleka jak wesołe żółwie z kreskówek chodzące /jak to w bajkach bywa/  na dwóch nogach. Ola z Mężem powoli wchodzą na łąki, z daleka widać las, nad łąkami unosi się niejednorodna mgła, niczym gęsty dym. Przed nimi chwilowo bezmgielne miejsce ukazuje wielkie drzewo z wyraźną żółta strzałką szlaku na pniu, niczym z reklamówki ubezpieczenia na życie.  Patrząc na twardo i mocno  stojące drzewo ma się pewność, że życie będzie stabilne i bezpieczne. Wędrują dalej i wyżej, krajobraz  prawie górski z gęstym zadrzewieniem, kolorową odcieniami zieleni trójwymiarowym planem lasu. Powoli pojawia się słońce, opary mgły opadają. Las wysłany jest niczym dywan  mchami, porostami, pełno wkoło paproci, gęstej zieleni.  Ola wdycha powietrze z zawartością wilgotności, której nigdy wcześniej nie spotkała, im wyżej, im bliżej godziny południa ciepło dnia tworzy  zapach leśny,  ten zapach Olę upaja dodając animuszu do marszu, dodając radości w sercu i wielkiej szczęśliwości Oli, która i tak na całej tej wyprawie wypełniała się szczęściem nad szczęścia. I Ola będzie wspominać zapach  galicyjski z prowincji Pontevedra  jako Naj,  oprócz pozytywnego napędu, który nadawał wędrówce  będzie się jej kojarzył z plecami  Męża idącego przed nią albo, gdy Ola wychodziła na prowadzenie, ze świadomością jego bliskości tuż, tuż za swoimi plecami.

Zapach szósty 
 Któregoś roku Ola pojechała na warsztaty jogowe nad morze,  z jedną przemiłą ich uczestniczką poszła pospacerować brzegiem, rozmowa zeszła w kierunku intymnym, który Ola bardzo lubiła. Opowieść młodej dziewczyny sprowadzała się do zwięzłej informacji ; ma chłopaka, który jest uwikłany; w byłą żonę, córkę, alimenty, kredyty, mało płatną pracę bez przyszłości , wszystko na nie, lecz nie nie,  ciągle jest TAK, ponieważ dziewczyna nie może go zostawić - chłopak niesamowicie pachnie, wysyła do niej feromony, erotyczne afrodyzjaki zapachowe o tak intensywnym działaniu, że ją to zniewala, rozbiera i kompletnie otumania, a także uzależnia do tego stopnia, że zmienia widzenie rzeczywistości zawsze na korzyść chłopaka i że na seks z nim jest gotowa zawsze,  w każdym miejscu i o każdej porze.  Ola mimo, że już wtedy mocno doświadczona  w sprawach damsko- męskich zupełnie  nie wiedziała o czym mowa, ale oczywiście zapamiętała opowieść jak wszystkie poznawcze opowieści intymne.
   Minęło niewiele czasu Ola poznała swojego Najważniejszego Mężczyznę. Czego jeszcze w tym momencie opowieści nie wiedziała to znaczy, że będzie Najważniejszy. 
   Przyszedł czas trzeciej randki, zaprosiła go na zupę ogórkową, siedzieli naprzeciw siebie przy okrągłym stole, zjedli pyszną zupę, rozpoczęli rozmowę, rozmawiali, rozmawiali, rozmawiali, w trakcie rozmowy, jak dymek w filmach animowanych  albo komiksach, używany przez twórców dla podkreślenia mocy zapachu, przez stół od Mężczyzny do Oli poszedł wyraźnie  właśnie taki dymek z ostrym zapachem feromonów, Ola kontynuowała rozmowę, ale jakby z mniejszym zapałem,zaczęła się dziwnie kręcić, gubiła wątek, coś ją zdecydowanie rozpraszało. Nagle poczuła w sobie niespotykaną determinację i wewnętrzną siłę, stanęła za wysokim oparciem krzesła na którym siedziała, oparła na  oparciu dłonie, spojrzała przez stół na Mężczyznę, zarządziła zdecydowanym głosem " koniec rozmowy", On zrozumiał, zbliżył się do Oli, przywarli do siebie równoczesnym gwałtownym ruchem i osunęli się na podłogę dokładnie pomiędzy dwie psie miski, jedną z wodą, a drugą z karmą purina z serii LOVE, obydwoje zamarli w  pocałunku i uścisku doprawdy na długą chwilę, na czas o niezbadanej długości; albo wieczność albo chwilę małą. Od momentu tego uścisku-zwarcia, pomiędzy psimi miskami, obydwoje wiedzieli, że są sobie przeznaczeni i że będą ze sobą na zawsze, choć oczywiście ich ogniste osobowości nie układały historii miłości   w niekończący się kobierzec z płatków róż.
   A dla pesymistów, pesymistycznych realistów, sceptyków i niedowiarków, a także rożnego rodzaju naukowców psychologów, seksuologów  dziennikarzy t.zw. teoretyków miłości czy seksu , którzy uważają, iż czas utrzymywania hormonów na poziomie zakochania jest możliwym maksymalnie przez rok mam informację z pierwszej ręki, że mimo upływu dziesięciu lat od momentu opisanego wyżej, feromony wysyłane są przez,  już Męża Oli z taką samą siłą i natężeniem i częstotliwością jak pierwszego dnia , a także reakcja Oli na nie jest, mimo, pomimo upływu długiego czasu, dojrzałego wieku kochanków, ciągle niezmienna och, ach takimi to Oni są SZCZĘŚCIARZAMI, choć zdecydowanie uważam, że nie należy ich traktować jako wyjątek potwierdzający regułę, o czym świadczy ostatnie spotkanie Oli z dziewczyną znad morza, tamci oni też wzięli ślub, mają jedno sympatyczne dziecko i żyje im się całkiem dobrze o czym świadczył radosny uśmiech i uroda spotkanej dziewczyny.
*   *   *

Oczywiście Ola ma jeszcze tysiące przyjemnych zapachowych wspomnień; zapach liści drzew w Plitwickich jeziorach, zapach Zakopanego i Kołobrzegu po wyjściu z pociągu, zapach Chanel 5 w Stambule i w sklepie wolnocłowym na lotnisku londyńskim, zapach wnuków, nic nie może się z nim równać,   i oczywiście zapach najnowszej linii zapachowej Oli Sierpień 2016 dochodzący z kuchni agroturystyki Aurelii Przystanek Komorze od przygotowywanych potraw najlepszego mistrza kuchni Darka ze Szczecina



czwartek, 18 sierpnia 2016

DWA POŻARY, SPORTY, PIWNICA I DOTYK SKRZYDŁA CZARNEGO ANIOŁA

Dwa pożary, Sporty, piwnica i dotyk skrzydła Czarnego Anioła
Napisano 17 sierpnia 2016 roku Kamińsko - Floryda
Akcja;  Miasto Oli 1962 - 1965 rok

   Jak już pisałam z dniem 1 września 1962 roku skończył się dla Oli okres nudy, dostała klucz od domu na szyje, fartuszek z białym kołnierzykiem, NRD- owski piórnik z gumką i linijką, tekturowy tornister, worek z kapciami i  poszła do  szkoły. To był cudowny okres w życiu Oli, nie wierzyła własnym oczom, w szkole było morze dzieci i wszystkie chciały się z nią bawić, wszystkie chętnie słuchały jej historyjek, a do tego Ola rozpoczynając pierwszą klasę potrafiła  biegle czytać ze zrozumieniem, pisać prawą i lewą ręką, a nawet obiema naraz, znała tabliczkę mnożenia i ułamki, tak więc mogła spokojnie cały czas oddawać się realizacji swoich szalonych pomysłów.
*   *   *
   Taki oto obraz Oli siedmioletniej, w drodze powrotnej ze szkoły, przedstawiam Wam teraz. Pulchniutka dziewczynka, z długą grzywką, krzywo zapiętym satynowym fartuszkiem, jeden bok dłuższy, drugi krótszy, kołnierzyk wymięty, upaprany atramentem, w podartych na kolanach rajstopach i poranionych zadrapaniami nogach, idzie lekko podskakując - uffff prawdziwy ekscentryczny zodiakalny baranek. Podobno mały Salvatore Dali był ekscentryczny i mając siedem lat sam sobie wyrzeźbił guziki do mundurka szkolnego, ale Ola, wtedy i także długo potem,  biła go ekscentrycznością na głowę, do każdego guzika fartuszka doczepiała worek na papcie co najmniej  sześciu  uczniów i tak przyozdobiona uderzając worki nogą, kolanem, a nawet udem maszerowała szczęśliwa opowiadając dzieciakom od worków  i innym tłumnie za nią maszerującym różniaste historyjki , o tym jak rodzice  adoptowali parę bliźniaków i jak ma w domu tresowanego misia, który mieszka w szafie i śpi na garniturach Taty, no i oczywiście małpkę o której Ola marzyła bez przerwy, ojej tych historyjek było bez liku.  Im większe audytorium tym historyjki barwniejsze.
*   *   *
   W pierwszych dniach pełnej wolności , swobody poruszania się po dowolnych przestrzeniach, bez nadzoru, Ola rozpoczęła poznawanie świata; najpierw od podwórka, ulicy, ulic sąsiednich i dość szybko nawet  całego miasta, tak więc  Ola poznała własne podwórko, wejście do kamienicy od podwórka, czwarte piętro tego wejścia, pralnie z pralką za którą starsze dziewczyny trzymały papierosy, które tam pod pralnią paliły. Ola śmierdzącymi, mocnymi jak sto diabłów,  papierosami marki Sport, podkradanymi ojcu, przekupywała starsze koleżanki, które pozwalały jej palić razem z nimi i słuchać opowiadanych przez nich świńskich czyli sprośnych  dowcipów, których Ola nic a nic nie rozumiała, ale śmiała się z nich do rozpuku.
Kiedyś całą pralniową paczkę zaprosiła do siebie do domu, po czym pół wildeckich podwórek grało koralami Mamy Oli , której kolekcja czeskiej sztucznej biżuterii zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach. Chyba było tak, że Oli Tata wdrożył śledztwo i część biżuterii została odzyskana, ale to już są fakty domyślne.
Któregoś dnia życzliwa sąsiadka z kamienicy od podwórka zadenuncjowała Rodzicom Oli, że ich siedmioletnia latorośl pali w pralni papierosy. Rodzice posadzili Olę w kuchni przy dużym stole, Tato w oparach śmierdzącego  dymu papierosowego, bez specjalnego przekonania, tłumaczył Oli o szkodliwości palenia, potem kazali Oli przysiąc, że już aż do pełnoletności nie będzie palić i dla przypieczętowania przysięgi miała wypalić ostatniego papierosa razem z Rodzicami, Tato poczęstował ją Sportem, Ola powiedziała, że woli swoje i pobiegła do meblościanki wyciągając ze skrytki paczkę papierosów Damskich z tekturowymi ustnikami i zapaliła swojego papierosa wydmuchując śmieszne kółka z dymu i nic się przy tym nie krztusząc. Rodzice byli uspokojeni, a scena powyższa stanowiła na lata anegdotę rodzinną.

*   *   *
Firma Taty Oli oprócz mieszkań wybudowała też na podwórku obok dwupoziomową piwnicę, która była przynależna do mieszkania Oli Rodziców. Ola dość szybko zorientowała się, że Mama zostawiała otwarte małe okienko. Jak Ola to robiła do dziś nie wiadomo, ale wchodziła po ścianie niczym Człowiek Pająk, przeciskała się przez małe okienko i otwierała od środka piwnicę. Po czym zapraszała dzieciaki z całej ulicy, które  bawiły się w piwnicy w przedstawienia, przebierały się w szpilki Mamy Oli i inne jej ubrania odłożone do piwnicy jako niepotrzebne. Biegały potem w tych dziwnych dorosłych strojach i było z tego dużo śmiechu.
Ola też potrafiła podnieść wielką drewnianą klapę i zejść jeszcze niżej, w podziemną ciemną i tajemniczą część piwnicy. Na zrobionej z desek półce stawiała zapalone  świeczki, wybrała się do jednego sklepu, w odległej dzielnicy, z gospodarstwem  domowym i tam zakupiła za otrzymywaną od Taty tygodniówkę, biało- czarnego porcelanowego Buddę, którego też postawiła na półce, przyrządziła miksturę z proszku do pieczenia, utartych i zagotowanych lekarstw, surowego ziemniaka, och, ech świństwo obrzydliwe i zaprosiła Elę,Alę i Ulę, dziewczynki, z którymi najbliżej była zaprzyjaźniona w klasie, na przysięgę z piciem mikstury, z przecinaniem palca żyletką i przysięgą na Buddę. Nie miała pomysłu co dalej więc postanowiła zaprosić gościa - Rysia z klasy, co jej kałamarz, a potem wieczne pióro zawsze świeżym atramentem uzupełniał.
*   *   *
   Ola uczęszczała do szkoły podstawowej nr 6 im. szewca Jana Kilińskiego, w samym oku cyklonu biednej robotniczej dzielnicy Wilda, której Ola była ostatnim absolwentem, gdyż po zakończeniu Oli ósmej klasy szkoła została przemianowana dla dzieci specjalnej troski. Oprócz paru w miarę dobrze wychowanych dzieci, które raczej były wyjątkami, do klasy Oli chodziło; trzech braci Kaczmarków , w różnym wieku, z których jeden ciągle okradał sekretariat szkoły, a Milicja była u nich stałym gościem, siostra Kaczmarków w szóstej podstawowej zaszła w ciąże i Ola z koleżankami z ogromną ciekawością podglądały ją przez okno , a raczej jej brzuszek, do klasy Oli chodziła też  Mariola z długim rudym warkoczem, która po lekcjach ubierała czarne siatkowe pończochy i w bramie za dwa złote dawała się dotykać różnym starszym obleśnym panom, do klasy Oli chodził też Rysiu N. 
   Rysiu N. rodzice nieznani, babcia znana, miała stragan z warzywami na Rynku Wildeckim. Rysiu pomagał babci, ale głównie chuliganił, strzelał  z procy  do lamp ulicznych, gonił z cyrklem nauczyciela, miał dziwną twarz taką jakby przekrzywioną, mocno niesymetryczną, kupował papierosy Sporty na sztuki, nieraz częstował Olę, palili w ukryciu za kioskiem Ruchu, chyba lubili się z Rysiem, choć on zdecydowanie nie był sympatyczną osobą, lecz dla Oli każde dziecko, które choć trochę się nią interesowało było po latach samotności wielką atrakcją, a poza tym j.w. uzupełniał sprzęt pisarskiOli atramentem.   
*   *   *
Więc przyszedł zaproszony na pierwszy poziom podziemny piwnicy. Podnosiło się ciężką drewnianą klapę i potem w dół po drewnianej wygodnej schodo- drabinie. Jejku już nikt nie pamięta szczegółów, fakt jest taki, że zaczęli się bawić podpalając od świeczki fafoły, które wychodziły z materacy z łóżeczka dziecięcego Oli, bardzo efektownie fafoły paliły się niby miniaturowe sztuczne ognie. Potem wszyscy wyszli z piwnicy, a potem to już jak Mama Oli w swoich wysokich jak wieża Ejfla szpilkach wracała z pracy, to tabun dzieciaków biegł za nią i krzyczał, że w jej piwnicy jest pożar i strażacy wyważyli drzwi i wyciągnęli bosakami dwa żarzące się materace i one się dymią jeszcze na podwórku.
Tak właśnie było i potem Ola miała zakaz wstępu do piwnicy i zakaz wychodzenia z domu w ogóle.
*   *   *
    Minął jakiś czas, dzwonek do drzwi , otworzyła Mama Oli, w  drzwiach stał Rysiu N. " w pożarze w piwnicy miałem kurtkę, która spłonęła , chcę za nią 500 zł." Zażądał nieznoszącym sprzeciwu tonem, zupełnie nie przystającym do dziewięcioletniego chuderlawego chłopca. Ale Mama Oli była też pewną siebie osobą, zignorowała go całkowicie, a ponieważ znała jego babcię u której często kupowała warzywa na rynku, powiedziała " przyjdź z babcią to porozmawiamy". 
Oj, oj co to będzie, co to będzie  Rysiu N. opuścił próg drzwi ze stężałą złością twarzą, bardzo, bardzo zły, a nawet wściekły.
*   *   *
   Ola dziewięcioletnia jeszcze chodziła na religie, na samym  szczycie wieży kościoła na Rynku Wildeckim była salka katechetyczna. Zajęcia z religii prowadził ksiądz Cz., był bosko przystojny / wszystkie mamy się w nim kochały/, a jego kultowy tekst brzmiał "mówią wam w szkole, że człowiek pochodzi od małpy, jak tak myślą niech sobie oni od małpy pochodzą, my pochodzimy od Boga to chyba dużo ładniejsze". 
   I nagle z impetem, tak zwane wielkie wejście, z którego Ula była znana, wpadła do salki razem z dezorientowanym foksterierem szorstkowłosym psiakiem Oli , " proszę księdza, proszę księdza, a u Oli w domu jest pożar". Ola więc na nic nie czekając pobiegła pędem  za Ulą do domu trzymając pieska na pasku od fartuszka, nie miała pojęcia co to znaczy, że dom się pali. Już od narożnika ulicy Przemysłowej zobaczyła, że to coś innego niż dwa dymiące materace w piwnicy, tu były trzy !!!  wozy strażackie, jeden milicyjny, tłum ludzi, drabina sięgająca do trzeciego piętra, a na niej strażak sikający wodą z sikawki. Ola pobiegła szybko po schodach, w mieszkaniu wszędzie spalenizna, woda, czarne ściany, nie ma meblościanki Kowalskich w części z zabawkami Oli, nie ma jednej szafy w drugim pokoju w części z ubraniami Oli. Oficer Milicji rozmawia z Rodzicami Oli " byliście państwo ubezpieczeni" " nie " odpowiadają. Ola słyszy jak Oficer mówi do kolegi " to ja już nic nie rozumiem". Trochę też Milicjanci się dziwili, gdy na pytanie jak podpalacz dostał się do mieszkania, usłyszeli, że zwyczajowo klucz był pod wycieraczką / bo Ola bardzo klucze gubiła/  a za wizytówką na drzwiach wkładano kartkę " klucz jest pod wycieraczką ".
   A ja z kolei nic na to nie poradzę, że pierwszą myślą Oli kiedy rozglądała się po pobojowisku było " o rany jak fajnie spaliły się te trzy sukienki od Babci" . Sukienki były  butelkowego koloru z kuponu wełny, którego nikt z męskiej części rodziny nie chciał na garnitur, kupiony okazyjnie przez Babcię Oli, uszyte przez sąsiadkę Babci w stylu sukienek  Ani z Zielonego Wzgórza przed czasem gdy dostała od Mateusza prawdziwą sukienkę z bufkami. Potem nim mieszkanie się wyremontowało przy pomocy ludzi dobrej woli Ola mieszkała u Dorotki córki przyszywanej Cioci Danusi i opowiadała Dorotce co wieczór straszne historie o duchach od których Dorotka nie spała te wszystkie dni mieszkania z Olą. Ola też ze zbiórki od ludzi dostała masę pięknych sukienek i ocelotowy płaszczyk, w którym wyglądała trochę grubawo.
*   *   *
   Po paru tygodniach przyszło do domu Oli wezwanie na Olę na wildecką komendę milicji jako podejrzaną o podpalenie. Ola poszła z Tatą. Miły Milicjant zapytał czy może paliła papierosy, Ola z kamienną twarzą powiedziała, że nie i to było Oli pierwsze prawdziwe kłamstwo i to urzędnikowi państwowemu, a trzeba dodać, że absolutnie bez żadnych wyrzutów sumienia.
Po jakimś czasie przyszedł pocztą następny dokument, iż śledztwo w sprawie podpalenia zostało przeciwko Oli umorzone z braku dowodów winy, dokument ten długie lata przechowywano w archiwum rodzinnym.
Zaś tajemnica kto był sprawcą podpalenia do dziś pozostaje nie wyjaśniona, tak jak zabójstwo Johna Kennediego i śmierć Marilyn Monroe, chociaż Ola wychowana przez mistrza Conan Doyla i Edgara Allana Poego ma we wszystkich trzech przypadkach swoje pewniaki.
*   *   *
   A Rysiu N. po paru miesiącach od tych wydarzeń  bawił się z kolegą w skoki  po krze na zamarzniętej Warcie. Nieszczęśliwie poślizgnął się , wpadł do wody topiąc się całkowicie i nieodwołalnie.
   Ola często myślała o tej sytuacji, choć pod powiekami miała zamiast Rysia skaczącą po krze bez dublerki Lilian Gish w Męczennicy Miłości z 1920r.  pewnie dlatego, że Ola miała zawsze bzika na punkcie hepiendów, a historia Lilian Gish w przeciwieństwie do historii Rysia N. skończyła się bardzo dobrze.
   Ola jadąc ze śmiejącą się i rozgadaną  klasą i staruszką wychowawczynią na pogrzeb Rysia N. na Cmentarz Junikowski, w tramwaju , poczuła drugi dotyk skrzydła Czarnego Anioła.
*   *   *
   
A pierwszy  poczuła, kiedy miała jakieś pięć lat.  Któregoś dnia rano Tato Oli wszedł do domu, kucnął, chwycił Olę  za ramiona i  powiedział " teraz zejdziemy na dół, na ulicy stoi taksówka, a w niej Ciocia Zula,siostra mojej mamy,  nigdy jej nie widziałaś i już nigdy więcej jej nie zobaczysz, tylko ten jeden raz- teraz, Ciocia jedzie do szpitala, żeby tam umrzeć, proszę pożegnaj się z Ciocią serdecznie". Tato wziął Olę za rękę i poszli na pustą ulicę gdzie stała taksówka, samochód marki Warszawa. Ola na głębokim, niczym wygodna kanapa, tylnym siedzeniu Warszawy zobaczyła  tajemniczą panią w kapeluszu z woalką,  przez małe okienko dochodziła niewielka ilość światła co dodawało  tamtej chwili tajemniczości. Ola weszła do samochodu, wdrapała się na kolana Cioci, poczuła jej słodki zapach, Ciocia odsunęła woalkę, na jej twarzy nie było cierpienia, raczej jedynie poruszenie, przytuliły się obie do siebie mocno, jakby znały się i lubiły od zawsze i wtedy Ola pierwszy raz w życiu poczuła dotyk skrzydła Czarnego Anioła.




niedziela, 7 sierpnia 2016

JAK OLA STRACIŁA CNOTĘ I CO BYŁO PRZEDTEM I POTEM, CZYLI 22 LIPCA, PIERWSZY SMS OLI I WYCIECZKA NA COSTA BLANCA


Jak Ola straciła cnotę i co było przedtem i potem czyli 22 Lipca, pierwszy sms Oli i wycieczka na Costa Blanca
Napisano 7 sierpnia 2016 roku
Akcja; Dziwnów 1971 rok, Miasto Oli 1974 rok, Miasto Oli 1986 rok, Miasto Oli 1999 rok Costa Blanca wrzesień 2012 rok

Ola straciła cnotę czerwcowym świtem po swoim balu maturalnym ubrana w cudną suknie uszytą z malowanego w kwiaty wszystkich odcieni liliowego kuponu jedwabiu milanowskiego, zagubiona w setkach wsuwek I szpilek do włosów rozsypanych w pościeli, które wypadły z kunsztownie upiętego koka na głowie Oli.
*   *   *

   A wszystko zaczęło się oczywiście w Dziwnowie. Ola skończyła właśnie pierwszą klasę liceum, po ciężkich przejściach, głównie z nauczycielami i z 200 godzinami nieobecności, usprawiedliwionych lewymi zwolnieniami, cudem przeszła bez poprawki do następnej klasy. Zadowolona pojechała z rodzicami  na drugi lipcowy turnus do ośrodka wypoczynkowego dla pracowników gdzie pracował Tato Oli. Dostali  żółty domek o boskiej i silnej nazwie Jowisz, który wszyscy chcieli mieć, bo był w części ośrodka najbardziej nasłonecznionej. Ponieważ lato miało wspaniałą pogodę, większość czasu  Ola spędzała siedząc, niczym wiejskie dzieci na płocie, na drewnianej, też żółtej, barierce werandy okalającej domek.
Po przekątnej na linii jej wzroku na leżaku półleżał szczupły, opalony chłopak- On, w ciemnych przeciwsłonecznych okularach, spodniach dżinsowych, z gołym torsem, z cudownie ciemnymi  prawie czarnymi kręconymi włosami tworzącymi niczym u Jima Hendrixa wspaniałą szopę. Zapatrzony w Olę jak w obrazek, zafascynowany wodził za nią wzrokiem, rodzice Oli to zauważyli i od razu stwierdzili, że syn nowego kierowcy z Opola w Oli się zakochał.
Minęło parę dni tęsknego wpatrywania się w Olę, aż wreszcie  22 lipca w święto narodowe pełne festynów i zabaw na świeżym powietrzu On  podszedł  do Oli i zaprosił ją na potańcówkę. Ola zgodziła się i od  momentu  pierwszego wspólnego tańca na drewnianym podeście stali się nierozłączną parą ; tańczyli, spacerowali, pływali na kajaku, także oczywiście całowali się czule i namiętnie; pod krzakami, w plażowych koszach, na piasku, przy świetle księżyca, gwiazd, słońca, zawsze na świeżym powietrzu.
Ale koniec turnusu zapowiadał rozstanie, nie do końca, bo mimo odległości miejsc zamieszkania spotykali się. Raz ona pojechała do Opola, raz On  do niej. Mieli swoje rytuały i swoje słowa, przypowieści, opowieści, prezenty- niespodzianki, tajemnice, przygody, listy , oddalenia i powroty.
Fajny wspólny wyjazd na obóz narciarski do Zakopanego, On przywiózł dla Oli i dla siebie, przez siebie uszyte spodnie z granatowej, pluszowej zasłony ukradzionej w szkole z gabinetu chemicznego, biodrówki , w stylu dzwony 40 cm. na dole. Obydwoje w takich samych spodniach i marynarskich bluzkach w paski, tańczyli słonia na dyskotece, a w tańcu wolnym wyznawali sobie miłość. To były pierwsze słowa " kocham Cie" skierowane, a raczej wyszeptane w ucho Oli. Na tym obozie ktoś zrobił im zdjęcie, czarno- białe,  które stało się ulubionym zdjęciem Oli. Ola w góralskim kłującym swetrze założonym na gołe ciało, zaplecionym warkoczu, długiej grzywce na oczy, leży szczęśliwie rozmarzona Z głową na Jego kolanach, obydwoje mają przymknięte oczy, obok na adapterze Bambino gra płyta, wyglądają nostalgicznie szczęśliwie.
*   *   *
Minął rok, drugi, trzeci, taaak, działo się w ich życiach to i owo, lecz gdy zbliżał się czas balu maturalnego Ola poczuła, że chce być na nim  z Nim właśnie, napisała  list-zaproszenie , a On odpowiedział, że chętnie przyjedzie. Bal miał odbyć się w Izbie Rzemieślniczej, 15 czerwca 1974 roku w dzień pamiętnego meczu Polska- Argentyna podczas Mundialu, który Polska wygrała będąc w okresie piłkarskiej świetności, ale nie wyprzedzajmy faktów ...
*   *   *
W owym czasie znamionem elegancji, dobrego smaku, wręcz przepychu, dającym szarej polskiej PRL- owskiej rzeczywistości światowego oddechu był jedwab milanowski. Mało kto teraz pamięta, że w latach dwudziestych XX wieku rodzina Witaczków , a  głównie Henryk Witaczek zaczął spełniać swoje marzenie, wydawałoby się tak utopijne jak wizja szklanych domów, marzenie o produkcji polskiego jedwabiu z jedwabników hodowanych w Polsce I drzew morwy hodowanych ze starodrzewia, sadzonego wszędzie, jako żywopłoty, parki, sady, poletka doświadczalne i gdzie bądź i mimo jedynie dwóch miesięcy zbiorów, interes stał się dochodowy dla wielu i został wsparty przez Rzeczpospolitą Polską, która zleciła hodowle nawet w więzieniach.  
Ale nowa władza powojenna to zmieniła i panu Witaczkowi odebrała wszystko; najpierw stanowisko, majątek, firmę, a potem nawet wolność - zamknięto go  w więzieniu.
Fabryki i sklepy z ekskluzywnymi ręcznie malowanymi wspaniałymi wyrobami z  jedwabiu działały pod nową państwową firmą Zakłady Jedwabiu Naturalnego Milanówek.
Taki to sklep  z ręcznie malowanym polskim jedwabiem mieścił  się w mieście Oli na Placu Wielkopolskim, gdzie Ola razem ze swoją Przyjaciółką przez cały czas Liceum często zaglądały zafascynowane, wręcz zakochane w kuponach jedwabiu wystawionych w całej okazałości na drewnianych drążkach mocowanych do ściany. Ola tak jak teraz, tak i wtedy lubiła na materiałach zestawy odcieni lila i fioletów, a sukienkę na bal maturalny miała wymyśloną od zawsze. Więc Mama kupiła Oli ten wymarzony kupon w odcieniach fioletów i lila pełnych kwiatów i esów- floresów z mazankami, aby jej córka na swym pierwszym balu niczym księżniczka z bajki była. Na podstawie zdjęcia wyciętego przez Olę z prasy Krawcowa Czarodziejka stworzyła suknię  dzieło sztuki, dwuczęściową, góra z golfem, gołe ramiona i szarfa , przeciągana przez sprytną dziurkę w pasie, wiązana na boku w  ogromną kokardę, spódnica  długa do ziemi, szeroka z  podwyższonym  stanem. Wszystko to cudownie podkreślało szczupłe wąskie ramiona Oli i  cienką talię, do tego piękny kok upięty na głowie Oli przez profesjonalnego fryzjera och, ach  tak stylowo i pięknie.
*   *   *
Niestety tylko ten moment kiedy weszli na bal był elegancki i jak z marzeń,  Księżniczka z Księciem, potem chłopaki się popili, kazali wejść na drzewo i kukać jednemu,  co się dziewczynom naraził w szkole, a potem to już nie wiadomo czy On chciał zaimponować maturzystom, zaczął na zawody wyginać sztućce, aż z tego wszystkiego poranił się w dłoń.
Reszty to Ola za bardzo nie pamięta, bo zawsze jej pozytywna pamięć wymazuje mniej ciekawe chwile.
Bal skończył się nad ranem i w trzy pary przyjaciół poszli do domu jednego gdzie właśnie Ola straciła swój wianek, czego świadectwem była zakrwawiona sukienka, tylko do końca nie wiadomo czy krew była dziewicza czy z ręki Onego :-))))).
Na drugi dzień, w niedziele, gdzieś koło 12 w południe stali na Rynku Jeżyckim czekając na taksówkę , padał deszcz, Ola z rozmazanym makijażem, mocno uszkodzoną fryzurą i mokrą sukienką nie wyglądała już na księżniczkę, ale była szczęśliwa, bo ostatnia z całej paczki wreszcie straciła cnotę i świat wydał jej się większy i bardziej dostępny.
*   *   *
Minął rok, drugi, trzeci i dziesiętny z okładem, Ola wyszła za mąż, urodziła dwójkę dzieci, została radcą prawnym i pewnego ranka poszła przed pracą w swoim ulubionym swetrze góralskim z ostrej owczej wełny na łyżwy na Sztuczne lodowisko o nazwie Bogdanka. Po czym  niepomalowana i nieprzebrana siedziała za swoim biurkiem jako pani mecenas w małej spółdzielni rzemieślniczej, podniosła wzrok i w drzwiach zobaczyła zawadiacko uśmiechniętego Jego, który przez lata nic się nie zmienił, a adres jej pracy załatwił w żłobku Oli syna czarując umiejętnie panie żłobianki. Zaprosił Olę na  kawę do Merkurego, opowiadał o swojej żonie, dwóch synach, pracy i robił Oli masę uwag co do jej życia och, ech dostała też od niego chyba z 50 czerwonych róż, które stały w ogromnym wazonie przy stoliku i których Ola nie mogła przynieść do domu, bo męża miała bardzo zazdrosnego więc starym zwyczajem trochę płatków schowała za stanik, a resztę róż położyła pod pomnikiem Adasia na Placu.
*   *   *
Minął rok, drugi, trzeci i dziesiętny z okładem, dzieci Oli dorosły, z mężem było nie najlepiej, zawodowo Ola rozkwitała, i znowu któregoś dnia podniosła wzrok zza biurka prestiżowej firmy konsultingowej  i zobaczyła Jego, nic się nie zmienił, zaprosił Olę do Merkurego, opowiadał o nowej żonie, dwóch córkach, pracy, znowu robił Oli uwagi co do jej życia, w wazonie obok stolika stało z 50 czerwonych róż i znowu wylądowały pod pomnikiem, a jedynie kilka płatków za stanikiem Oli, mąż niezmiennie był zazdrosny. Na drugi dzień chciała podziękować za wieczór, nauczona tej sztuki przez kolegę z pracy wysłała pierwszego smsa w życiu, do Niego , o modnej wówczas treści  " cukiereczki, ciasteczka, całuski" :-))).
*   *   *
Po latach znaleźli się , jak wiele miłości z lat szkolnych na Naszej Klasie.
Zaczęli ze sobą pisać, on opowiadał o tym jak mieszka w hiszpańskiej Denii, z widokiem na morze co pachnie pomarańczami, że na tarasie od bryzy morskiej znajduje rano drobinki soli, ma swój sklep i małą firmę budowlaną, żona z córkami została w Niemczech, je słodkie winogrona, ma pokój wolny i zaprasza Olę do siebie na wakacje. Dwa razy Oli nie mówić,  jak tylko potwierdził zaproszenie kupiła bilet do Alikante na połowę września. Próżno On chciał się wycofać, Ola wsiadła w samolot i poleciała.
Potem dwa tygodnie mieszkała w Denii na ulicy Sandunga w hostelu, zadomowiona, nazywana Alesandrą, włóczyła się po pięknych plażach  w górę i w dół Costa Blanca, na gore Montgo weszła też w upalny dzień i dech jej zaparło od widoków, objadała się tonami szlachetnych winogron kupowanych na targu, jeździła wąską kolejką do przepięknych miejscowości I do Calp, Altea, Benidorm,  a rankiem i wieczorem  chodziła na wschód i zachód słońca do portu, gdzie  codziennie odpływał i przypływał ogromny prom o nazwie Balearia na i z Balearów. 
Patrzyła siedząc na falochronie na port i na słońce, szczęśliwa, rozpoczynając wielką podróż życia, choć Jego nawet nie zobaczyła i pewnie w życiu nigdy nie zobaczy.
*   *   *
To już koniec historyjki, a jeśli należycie do tej większej części ludzi na świecie, którzy uważają, że Monika Lewiński od pierwszego razu z Clintonem chciała to wykorzystać komercyjnie i dlatego przez parę lat przechowywała  nie praną sukienkę ze spermą prezydenta, mylicie się, Ola do dzisiaj w specjalnym ikeowskim pudełku trzyma na szafie w swojej błękitnej sypialni nie praną, ze śladami krwi, sukienkę z jedwabiu milanowskiego, której liliowo fioletowe kolory nie zblakły mimo upływu 43 lat i jest to fakt niewytłumaczalny.