OLA W LICEUM CZYLI GARSTKA EPIZODÓW I
ANEGDOT; PIERWSZY BAL, REWOLUCJA, HERR ELEGANT, WIELKI PERFORMANCE I
INNE
Akcja; Miasto Oli od 1 września 1970 roku do maja 1974
roku
Napisano; sierpień, wrzesień 2018 roku dom Oli
MOTTO;
Nie ma
rozpusty gorszej niż myślenie.
Pleni się ta swawola
jak wiatropylny chwast
Na grządce
wytyczonej pod stokrotki
/Wisława
Szymborska Głos w sprawie pornografii/
Niewielu potrafiło tak jak Ola na „grządce wytyczonej pod
stokrotki” zbudować zamek swojej
wyobraźni 😊)
Wszelkie
podobieństwo osób i rzeczy jest przypadkowe, zdecydowanie nie ma na celu
urażenia kogokolwiek
WSTĘP
Ola przez
osiem lat szkoły podstawowej stanowiła mieszankę wybuchową Tomka Sawyera, Marka
Piegusa i Pipi Langstrumpf. Jej niewiarygodne wyczyny i skłonność do opowiadania
niestworzonych historii rozbrzmiewały echem po całej dzielnicy Wilda.
Zwariowane zakłady Oli takie jak; kto wypije więcej wody, kto rzuci i rozmaże
na twarzy Bogdana F. brzdące zakupione w
Cukierni Filmowa, słynny pojedynek, bójka, z sekundantami, na boisku szkolnym o
tegoż samego Bogdana F., działania założonego przez Olę gangu Bułeczki,
opowieści o niedźwiadku, który mieszka u
niej w szafie, o adoptowanych przez rodziców Oli bliźniaczkach i o tym jak
wyjdzie za mąż za swojego kuzyna jak tylko uzyska zgodę biskupa /…/ gruntowały
pozycje Oli jako osoby ekstrawaganckiej, z elementami błazeństwa. Ola
stworzyła też własny styl w ubiorze; do fartuszka przyszywała czerwoną włóczką
czerwone lakierowane łatki ze sztucznej skóry, przyszywała też wszędzie
kolorowymi nitkami guziki ze swojej guzikowej kolekcji. Do tego Ola zupełnie
nic się nie ucząc miała z wszystkich przedmiotów same piątki, a co
najważniejsze lubili ją uczniowie i nauczyciele. Z wychowawczynią, niczym
przyjaciółki serdeczne, razem płakały siedząc przytulone na katedrze w
gabinecie fizyki, kiedy Ola opowiadała o mamie całującej się z innym mężczyzną,
a nauczycielka matematyki, z dumą, prezentowała
Olę starszym klasom, by rozwiązywała
zadania, których nikt tam nie potrafił doprowadzić do prawidłowego wyniku. Ola
też jak nikt wcześniej z dużą swadą i animuszem odgrywała na akademiach
szkolnych patrona szkoły Jana Kilińskiego, w pięknej czapce, z przyklejonym
wąsem wymachując szablą na Moskala, ognistym, mocnym głosem grzmiała po
szkolnym korytarzu słowami Marii Konopnickiej; Majster Jan Kiliński / Był z
Trzemeszna rodem / Nieraz on zapłakał / nad swoim narodem. Taak, w tamtym miejscu
i o tamtym czasie Ola mogła żyć w rytmie swojego oddechu, w rytmie swojego
największego atutu – w rytmie wyobraźni.
DYREKTOR
I tak Ola
dostała się do Liceum, do klasy z rozszerzonym językiem niemieckim, klasy dla
geniuszy, klasy, która miała zaspokoić próżność Dyrektora i wynieść jego szkołę
do pierwszej dziesiątki liceów w Polsce. Za sprawą piątkowego świadectwa i
splotu różnych okoliczności od 1 Września 1970 roku Ola zdecydowanie przestała
być w dobrym miejscu, o dobrym czasie.
DYREKTOR
Dyrektor Oli
Liceum rządził apodyktycznie, w stylu czasów komuny, „ po linii, na bazie”.
Dyrektor uważał, że nic tak nie deprawuje młodych dziewcząt jak rozpuszczone
włosy, spodnie i brak przyszytego numerka do rękawa, a nic tak nie podnosi
ogólnego morale, szczególnie w pierwszych klasach, jak ujednolicony fartuszek o długości do kolan
z białym kołnierzykiem przy szyi. Realizując swój program stawał, od czasu do
czasu, za drzwiami wejściowymi kontrolując wypełnianie regulaminu. Wyławiał
bezwzględnie delikwentów, którzy nie przestrzegali reguł. Jego działanie
doprowadziło do kontrofensywy, uczniowskiej inicjatywy strategicznej. W
pierwszych dniach września Ola wchodząc na teren szkoły zobaczyła koło
śmietnika działającą sprawnie pomoc krawiecką. Za niewielką opłatą szybko
przyszywano czerwone tarcze do rękawa, można też było zostawić spodnie na
przechowanie, dostać gumkę do spięcia włosów. Ola zabezpieczona mogła pewnie
przejść dyrektorskie sito, po czym szybko i bezwzględnie dała Dyrektorowi ksywę
Wieloryb, ze względu na zwalistą posturę i fontannę śliny, którą rozbryzgiwał
wkoło, niby wydech wieloryba.
PIERWSZY BAL
Każdy uczeń w
szkole marzył o nowoczesnej dyskotece, a szczególnie chłopcy z trzeciej klasy,
którzy chcieli organoleptycznie sprawdzić nowy narybek dziewczyn, co umożliwiał
wolny taniec we dwójkę w auli z przyciemnionym światłem. Niestety Dyrektor
uwsteczniony, w tym względzie nie wyobrażał sobie zgody na podrygiwanie
młodzieży w takt wrzaskliwej muzyki i do tego w ciemnicy. Szkolna MM, pożądana przez
płeć męską, Pani od Geografii, wymyśliła fortel i za jej zaleceniem wysłano
prymuskę, która zaproponowała Dyrektorowi „Bal z ulubionym Czworonogiem”.
Dyrektor uśmiechnął się, bo kochał zwierzęta i prymuski, zezwolił na zabawę.
Ola natknęła się na plakat jeszcze jesienią, potraktowała zaproszenie bardzo
poważnie i ucieszyła się na zabawę. W tamtym czasie Ola fascynowała się Arturem
Conan Doylem, zaczytana w Sherlocku Holmsie, ale też zgłębiała ukochany przez Artura
spirytyzm. Wierzyła w rodzaj reinkarnacji, w to, że symboliczny „czynnik
myślący” zmarłej osoby wchodzi w istotę żywą. Wyobrażała sobie, że w znajomych
ludziach, lub zwierzętach znajduje się cząstka znanej, zmarłej wcześniej,
postaci. Około pół roku przed Balem weszła do ulubionego sklepu zoologicznego i
patrząc na klatkę z chomikami doznała olśnienia. Nad głową jednego z chomików
roztaczała się wyraźna aura, chomik patrzył na nią inteligentnie i przypominał
wypisz wymaluj Johna Kennedyego, który miał niewzruszone trzecie miejsce na
liście idoli Oli, a datę jego śmierci /sic! 22.11.1963r./, jako jedną z
niewielu, zawsze pamiętała.
Ola zaraz kupiła chomika z aurą, nazwała go Prezydentem i od tego czasu stali się nierozłączną parą. Dlatego nie miała żadnych wątpliwości z kim pójdzie na Bal. Tamtego popołudnia wcisnęła JFK do zielonej wielkiej butli z szerokim otworem, choć nie tak szerokim by się obyło bez lekkiego użycia siły, na szyjce butelki zawiązała czerwoną kokardkę, ubrała dżinsy, ojca koszulę spiętą czerwonym pasem, a na szyi powiesiła smoczek, też na czerwonej kokardce. Włosy zaplotła w długi warkocz, wzięła butelkę z czworonogiem i pojechała tramwajem na Bal. W holu szkoły witał gości Dyrektor. Okazało się, że tylko Ola i jedna Ela przyszły z zwierzątkowymi przyjaciółmi. Dyrektor zachwycony wręczył Oli batonika i zapamiętał ją sympatycznie, co miało jej się przydać na ostatniej Radzie Pedagogicznej pierwszej klasy. Czy Olę ktoś poprosił do tańca, czy tańczyła z butelką, niestety nie pamiętam, ale Bal ze wszech miar znamienity stworzył emocji na dziesiątki lat. Ola poznała rudego Piotra w kożuszku, Olka amanta najprzystojniejszego w szkole, Wojtka znanego muzyka, Krzysztofa jeszcze bardziej znanego biologa, a także chudego, wysokiego Zbyszka, który dość głośno relacjonował kolegom „Mówię wam, zakochałem się, w tej blondynce z I A, ona nie miała stanika, czułem jej przytulne, ciepłe piersi tak blisko” – z tamtego tańca powstała super para, potem małżeństwo, a potem, niestety, zdecydowany brak hepiendu – och, życie.
Ola zaraz kupiła chomika z aurą, nazwała go Prezydentem i od tego czasu stali się nierozłączną parą. Dlatego nie miała żadnych wątpliwości z kim pójdzie na Bal. Tamtego popołudnia wcisnęła JFK do zielonej wielkiej butli z szerokim otworem, choć nie tak szerokim by się obyło bez lekkiego użycia siły, na szyjce butelki zawiązała czerwoną kokardkę, ubrała dżinsy, ojca koszulę spiętą czerwonym pasem, a na szyi powiesiła smoczek, też na czerwonej kokardce. Włosy zaplotła w długi warkocz, wzięła butelkę z czworonogiem i pojechała tramwajem na Bal. W holu szkoły witał gości Dyrektor. Okazało się, że tylko Ola i jedna Ela przyszły z zwierzątkowymi przyjaciółmi. Dyrektor zachwycony wręczył Oli batonika i zapamiętał ją sympatycznie, co miało jej się przydać na ostatniej Radzie Pedagogicznej pierwszej klasy. Czy Olę ktoś poprosił do tańca, czy tańczyła z butelką, niestety nie pamiętam, ale Bal ze wszech miar znamienity stworzył emocji na dziesiątki lat. Ola poznała rudego Piotra w kożuszku, Olka amanta najprzystojniejszego w szkole, Wojtka znanego muzyka, Krzysztofa jeszcze bardziej znanego biologa, a także chudego, wysokiego Zbyszka, który dość głośno relacjonował kolegom „Mówię wam, zakochałem się, w tej blondynce z I A, ona nie miała stanika, czułem jej przytulne, ciepłe piersi tak blisko” – z tamtego tańca powstała super para, potem małżeństwo, a potem, niestety, zdecydowany brak hepiendu – och, życie.
A Prezydent nie doznał uszczerbku podczas
rozbijania butli i wiele razy jeszcze odwiedzał szkołę Oli, siejąc ataki
histerii wśród damskiego grona pedagogicznego, szczególnie u Pani od Śpiewu.
PIERWSZA
WYWIADÓWKA
Na lekcji
chemii Ola została wywołana do tablicy na decydujące przepytanie. Stała niczym
żona Lota do tego z czarną dziurą w mózgu. Pani od Chemii, z nienaganną
tapirowaną tlenioną na blond fryzurą, kierowała na nią palec wskazujący, z
długim, pomalowanym na czerwono paznokciem i z nałożonym na palec złotym
ogromnym pierścieniem z piaskiem pustyni, a dalej za palcem i dłonią na
nadgarstku brzęczał przepychem pęk złotych bransoletek. Po całej klasie
rozbrzmiewał ironiczno- zjadliwy głos nauczycielki. Niczym zła, piękna czarownica
rzucała w Olę trzema pytaniami, które pozostawały bez odpowiedzi. Po trzecim nastąpiło
pytanie ostateczne najbardziej sarkastyczne wypowiedziane ze złośliwym
uśmiechem; „Czy ty dziecko wiesz chociaż jak masz na imię”. ”Wiem, Ola”
odpowiedziała z ulgą, że coś wie, Ola. Gros klasy parsknęło śmiechem, ale Ola
nie rozumiała przyczyn śmiechu i też uśmiechnęła się radośnie, choć wiedziała,
że ocena niedostateczna na okres z chemii jest nieunikniona.
Po tym
feralnym dniu w szkole, dniu wyznaczonym też na pierwszą licealną wywiadówkę
Ola wracała do domu, kiedy szła krok za krokiem pełnym dziur chodnikiem Dolnej Wildy znienacka i bezwzględnie pod
samymi nogami, przebiegł przed nią czarny kot, wtedy już wiedziała, że pech
przeniesie się na cały dzień łącznie z wieczorem. I tak się stało.
Tato po
wywiadówce wszedł do domu smutny. Usiadł przy biurku Oli, zapalił śmierdzącego
Sporta i puszczając po zaciągnięciu się papierosem duszący dym, powiedział
„Najgorsza uczennica w klasie, sześć ocen niedostatecznych, muszę z tym żyć, że
mam córkę przeciętną dziewczynę bez ambicji”. A potem jakby troszkę chciał
złagodzić to co powiedział albo choć w części odwołać, przyniósł swój indeks ze
studiów, pokazał Oli parę ocen niedostatecznych i powiedział;
„ na pierwszym
roku studiów tylko się bawiłem, oblałem prawie wszystkie egzaminy, w tym czasie
umarła moja mama, tacie domiarem odebrali restauracje i bardzo zachorował, zrobiło
mi się wstyd, zacząłem się uczyć i nadrobiłem zaległości”.
Oli też zrobiło się wstyd
i od tamtego czasu powoli zmieniała swój stosunek do nauki. Chemica zaś chciała
ją usadzić, żeby powtarzała klasę, lecz Dyrektor pamiętając Olę z długim
warkoczem i chomikiem w butelce po prostu na to nie pozwolił. O tym Ola
dowiedziała się przypadkowo i po latach.
Na rozpoczęcie
roku szkolnego drugiej klasy Oli pt. Dni Lata, Ola zagrała w etiudzie mieszczkę czytająca z przyjaciółką list
od chłopaka, ale o tym nikt by nie
pamiętał, gdyby nie jedyne zdjęcie pozostałe z działań artystycznych w Liceum,
które tu załączam.
A kto chce wiedzieć coś o balu maturalnym i o straconej cnocie Oli musi przeczytać post z 7 sierpnia 2016 roku o tytule „Jak Ola straciła cnotę /…/”.
JĘZYK
NIEMIECKI
W czasach, kiedy Ola chodziła do szkoły nie znane było słowo dysleksja, nie badano
dzieciom słuchu, więc osoby z takimi ułomnościami musiały sobie radzić same. Dyslektycy
lat siedemdziesiątych mylili kształty, litery, dźwięki, podobne litery i podobno
brzmieniowo głoski wyłącznie na swój rachunek. Nikt nie pochylił się nad ich problemem, nazywano ich „zdolnymi
leniami”, bo niby inteligentny i bystry, a jednak tępak. Najłatwiej
nauczycielom było wpisać dwóje do dziennika i tak najczęściej robili. W tej
grupie wyraźnie znalazła się Ola. Może przez to, że jako leworęczna zmuszano ją
przywiązując lewą rękę do ławki do pisania prawą ręką, a może przez jej niedosłuch na pewne dźwięki, a może była inna przyczyna. Któż to wie. Więc Ola zdezorientowana myliła słowa, szczególnie te o
podobnych literach, używała wyrazów o podobnym brzmieniu w nieprawidłowy
sposób, bazgrała jak kura pazurem, nikt nie potrafił odczytać jej pisma, nawet
ona sama, nie potrafiła też dwa razy tak samo się podpisać, . Taak, przez cztery
lata nikt się nie zainteresował problemem, nikt nie okazał odrobiny
serdeczności, nie zwrócił uwagi choć na
chwilkę, żeby zrozumieć skąd się biorą trudności. Najgorzej sprawa się miała z
językiem obcym, niemieckich słówek Ola nie mogła zapamiętać, ciągle popełniała
omyłki. Po szkole, w której większość uczniów miała zdolności do nauki języków
obcych, krążyły anegdoty o dziwnych przejęzyczeniach, czy ładniej ujmując
lapsusach językowych Oli. Najsłynniejsza teraz Wam opowiem. W podręczniku do
języka niemieckiego znajdowały się dialogi. Pani zadawała do domu nauczenie się
tekstu, później ze znajomości zadanego tekstu odpytywała, najczęściej po dwóch
uczniów, w parach. Ola razem ze swoim kolegą została wywołana do odpowiedzi.
Kolega, partner w dialogu nazywał się pan Klein /pan Mały/ i Ola miała mu
powiedzieć komplement, że jest dzisiaj bardzo elegancki. Ola jednak powiedziała
trochę inaczej; „Sie sind heute sehr klein Herr Elegant”/ bardzo pan dzisiaj
mały Panie Elegancki/. Cała klasa dostała ataku śmiechu, uczniowie leżeli na
ławkach i płakali z chichotu, tylko partner z dialogu zrobił się bardzo czerwony
na twarzy, poczuł się obrażony i tylko nie wiadomo czy odniósł ten tekst do
swojego niewielkiego wzrostu, czy też niewielkiego przyrodzenia. W każdym
razem określenie Herr Elegant przypięło
się do niego się do niego niby rzep do psiego ogona i nie odczepiło się co
najmniej, aż do matury.
Pani od
Niemieckiego, zaś powiedziała do Oli; „ Ty dziecko siadaj na niemieckim w
ostatniej ławce i nie przeszkadzaj mi w
lekcji. Daje tobie, łącznie ze świadectwem maturalnym ocenę dostateczną in
blanco”.
Dzisiaj Ola z
niemieckiego potrafi jedynie powiedzieć z nienagannym berlińskim akcentem „die Sehenwurdigkeiten
in Berlin”, czyli wymienić osobliwości miasta Berlina Wschodniego, szczegóły
ich parametrów. Ola bezbłędnie wskaże wysokość największej ówczesnej atrakcji berlińskiej
Fernsehturm, wieży telewizyjnej oddanej do użytku w 1969 roku, wtedy drugiej co
do wielkości na świecie – 368 metrów. Ola także pamięta, że restauracja znajdująca się na wysokości 207
metrów obraca się o 360 stopni w czasie jednej godziny, no i zna oczywiście
trzy czarodziejskie słowa; proszę, dziękuję, przepraszam /bitte schon, danke
schon, entschuldiegen/.
KÓŁKO TEATRALNE
Jednak Ola, ze
swoimi trzema przyjaciółkami potrafiła wyszukać miejsce dla nich przyjazne,
miejsce, w którym czuły się bardzo dobrze, gdzie Ola odnalazła sama siebie. Na
samym początku pierwszej klasy zapisały się do Kółka Teatralnego, a później do
Towarzystwa Przyjaciół Teatru. Kółko prowadziła przedwojenna polonistka,
drobna, mocno starsza pani, siwiuteńka, włosy zawinięte w mały koczek. Pani z
charakterem, żeby nie powiedzieć charakterkiem i dużym zacięciem reżyserskim oraz
fantazją artystyczną. Już pierwszy ich występ stanowił sensację, odbył się na
akademii ku czci Rewolucji Październikowej. Cztery przyjaciółki, równego
wzrostu, a odmiennej urody pojawiły się na scenie w długich niebieskich prostych
szatach, zszytych jedynie po bokach, bez rękawów, przez ramię przerzucone miały
czerwone szarfy, spływające po niebieskiej materii w dół, niby krew z rany od
postrzału. Z magnetofonu zagrała
rewolucyjna muzyka, dziewczyny rozpoczęły reklamacje rewolucyjnych wierszy dźwiękami
pełnymi walecznych emocji, lecz nikt nie słuchał deklamacji. Po całej Sali, od pierwszych rzędów, aż do ostatnich,
gdzie uczniowie zaczęli wstawać, a nawet wchodzić na krzesła, roznosił się
najpierw cichy, a później coraz głośniejszy szept; „one są bez butów, one są na
boso, mają wymalowane paznokcie u nóg na czerwono, to hipiski, zwolenniczki
wolnej miłości, życia dniem dzisiejszym, tu i teraz, bez świata dorosłych,
życia jak wolny ptak /…/” głosy różnorodnych haseł wolnościowych
rozprzestrzeniały się niczym echo, wszystkie miały źródło w bosych stopach
recytatorek. Cztery bohaterki, w jednej chwili stały się prawdziwymi
Rewolucjonistkami. Niewiele ponad trzy lata od powstania ruchu hipisowskiego w
polskiej szkole licealnej, w dzień rocznicy Rewolucji Październikowej stała się
prawdziwa Rewolucja Dzieci Kwiatów.
Niezamierzenie stworzyły symbol wolności młodych, którym stało się chodzenie na
boso. Od następnego dnia po Akademii, kiedy Dziewczyny Celebrytki przechadzały
się po szkolnych korytarzach, na ich widok uczniowie zdejmowali buty i machali
do nich ze znaczącym uśmiechem na ustach. Niby nie było dla Oli konsekwencji
tego wydarzenia, a jednak myślę, że Ola od tamtych chwil poczuła w sobie moc,
moc inności, która nie zawsze musi się kończyć dwóją w dzienniku, czyli
przykrymi konsekwencjami.
Koniec Kółka
Teatralnego nastąpił nagle i niespodziewanie, zakończył się odejściem Pani od
Teatru oraz dwóch Przyjaciółek Oli, ze szkoły. Afera wybuchła wielka, jak pęknięty balon,
zrobiła huk, lecz kto balon przebił i jaka była tego przyczyna nie wiadomo do
dziś, trzeba się z istnieniem tajemnicy pogodzić. A było to tak;
Pani od Teatru
postanowiła, że wystawi Pluskwę Majakowskiego. Miała swoją koncepcję. Skupiła
się na części dramatu od przebudzenia Prisypkina po 50 latach od wesela. Lecz
nie chciała przedstawienia niczym berlińska inscenizacja Konrada Swinarskiego z
1965 roku, który pokazał wolne odmrożenie Prisypkina wzorem dramatycznej
szekspirowskiej sceny przebudzenia Julii w Katakumbach. Pani od Teatru wybrała
wersje bardziej komediową, na czasie, przedstawiając Odmrożeńca na podobieństwo Louisa de Funes w
filmie Hibernatus z 1969 roku. Tak więc Ola jako Profesor w białym kitlu z
wielką strzykawką biegała po scenie goniąc odtajałego Prisypkina. Zamiast
pokazać plagę lizusostwa rozprzestrzeniającą się w świecie wszyscy biorący
udział w przedstawieniu dostali głupawki, w chaosie przemierzali scenę udając
pieski stojące na dwóch łapkach, podchlebiające się panu, liczące na jakieś smakołyki.
Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć czy doszło do premiery. Możliwe, że
Starszej Pani nie udało się już okiełznać rozbrykanych aktorów, może przeżyła
załamanie, a może Dyrekcji szkoły nie spodobała się wersja mocno komediowo-
groteskowa, nie zważając, że Majakowski przecież Wielkim Futurystą był i ze
sztuk jego awangardowych można było zarówno płakać jak i się śmiać.
A Ola, cóż!!!!!
po 40 latach wróciła do grania i robi teraz
aktorską karierę grając Liska w sztuce, którą wspólnie z Mężem napisali, pt. Naszyjnik
Przyjaźni, przesłanie Indian Migmaków. Widzowie tłumnie przybywają do ich Teatru
Ogródkowego, a i ze spektaklem są też zapraszani w plener. W tą niedzielę na
przykład uświetniali imprezę o
Wydarzeniu na FB nazwanym Otwarcie wybiegu dla psów. Ola z Mężem świetnie się
bawią. O ich inicjatywie napisali w
Głosie Wielkopolskim i w ogólnopolskich Faktach, nazywając Olę aktorką, z czego
jest bardzo zadowolona. Och, ach taki piękny, ulubiony przez Olę hepiend.
PERFORMANCE; FATRUSZEK, WIGRY I 18-te URODZINY
Gdzieś około stycznia 1973 roku Ola ustatkowała się, stała się
spokojniejsza, złapała harmonię, pisała białe wiersze, dostawała coraz lepsze
stopnie, z wypracowań, mimo błędów ortograficznych i chaosie w znakach
interpunkcyjnych, trafiały się czwórki. Ola miała chłopaka, sympatycznego,
całkiem ogarniętego i dość przystojnego Zbyszka - hokeistę na trawie. Zaczęła
chodzić na mecze, zrobiła wielki kolorowy pompon z wełny i kibicowała swojemu
chłopakowi na małym stadionie przy ulicy Przybyszewskiego, pokrzykując i
wymachując pomponem. Lecz, tak myślę, najbardziej odmienił Olę prezent jaki
dostała od rodziców na Gwiazdkę 1972 roku, kultowy niebieski rower składak -
Wigry. Wiosną następnego roku zaczęła jeździć na rowerze wszędzie i bez
ustanku, z czasem zrosła się z rowerem niczym z bratem syjamskim. Wtedy też
zaczęła tworzyć w wyobraźni postać wyrośniętej grzecznej dziewczynki, Oli z I A
szkoły podstawowej. I tak Ola stała się pierwszą w Polsce performerką.
Stwarzała codziennie sytuację artystyczną, której przedmiotem i podmiotem było
jej ciało, ruch performerki w określonym czasie, przestrzeni, ale też ograniczeniach.
W buncie przeciwko całemu światu dorosłych, z którym nie potrafiła się dogadać, ani go zrozumieć, tym bardziej zaakceptować, stworzyła rzeczywisty kształt, formę i treść wymyślonego profilu. Uczesała się w dwa warkocze, na ich końce przewiązała szerokie, atłasowe, białe wstążki, ubrała granatowy fartuszek z białym kołnierzykiem, do rękawa przyszyła dużą czerwoną tarczę z numerem szkoły, na plecy założyła tekturowy tornister z wielką nalepką OLA I A i ruszyła do szkoły na błękitnych Wigrach. Tak jeździła, gdy tylko pozwoliła bezdeszczowa pogoda, całą wiosną 1973 roku. Aż nadszedł dzień na który bardzo czekała Ola. Od zawsze wydawało jej się, że skończenie 18 lat otworzy szeroko drzwi dorosłości, będzie jak równy z równym z całym światem. Nikt jej już nie powie: "Dziecko nie masz głosu, nie wolno". 18 lat kojarzyło się Oli ze słodyczą, wolnością, smakiem Carmenów, jasnego piwa i sceną, o której marzyła i którą co najmniej od dwóch lat miała perfekcyjnie wymyśloną i co w detalach udało się jej wykonać. 9 kwietnia 1973 roku, w poniedziałek, po szkole pojechała w fartuszkowym kostiumie na rowerze na Komendę Milicji Obywatelskiej odebrać dowód osobisty. Potem, w ten ciepły wiosenny dzień skierowała się do parku, zaparkowała pod Barem Dębinka, weszła, stanęła przy kontuarze i głębokim głosem powiedziała; "Piwo duże, jasne w grubym kuflu proszę". Pani barmanka oceniając wiek Oli na jedyne 15 lat zażądała; " dowodzik osobisty proszę". Na co Ola z prawdziwą dumą i wdziękiem wyciągnęła z kieszeni fartuszka zieloną książeczkę. Była bardzo zadowolona, usiadła z kuflem przy stoliku i powoli sączyła pszenicznego koloru gorzki napój.
Wieczorem do jej ekstrawaganckiego /ekscentrycznego, surrealistycznego/ pokoju ze stopami na suficie, zachodzącym słońcem i wielką płytą chodnikową przyszedł jej chłopak z ulizanymi tłustą brylantyną z woskiem ciemnymi włosami i z bukietem pięknych, czerwonych róż. Potem przez trzy godziny siedzieli blisko siebie na egzotycznych indyjskich pufach i całowali się wyrafinowanie, na pewno nie dziecinnie. Ola wyraźnie czuła, że jest wreszcie znowu na swoim miejscu, że jest całkiem dorosła i w swojej skórze nareszcie. Uffff.
Maturę Ola zdała na same czwórki, a z geografii za
swoją pracę maturalną Surowce mineralne Wielkopolski dostała piątkę. Kiedyś po
latach odwiedziła szkołę i w gablotce na korytarzu zobaczyła swoją pracę
otwartą na stronie z pięknie wyrysowanymi mapkami ha, ha. W buncie przeciwko całemu światu dorosłych, z którym nie potrafiła się dogadać, ani go zrozumieć, tym bardziej zaakceptować, stworzyła rzeczywisty kształt, formę i treść wymyślonego profilu. Uczesała się w dwa warkocze, na ich końce przewiązała szerokie, atłasowe, białe wstążki, ubrała granatowy fartuszek z białym kołnierzykiem, do rękawa przyszyła dużą czerwoną tarczę z numerem szkoły, na plecy założyła tekturowy tornister z wielką nalepką OLA I A i ruszyła do szkoły na błękitnych Wigrach. Tak jeździła, gdy tylko pozwoliła bezdeszczowa pogoda, całą wiosną 1973 roku. Aż nadszedł dzień na który bardzo czekała Ola. Od zawsze wydawało jej się, że skończenie 18 lat otworzy szeroko drzwi dorosłości, będzie jak równy z równym z całym światem. Nikt jej już nie powie: "Dziecko nie masz głosu, nie wolno". 18 lat kojarzyło się Oli ze słodyczą, wolnością, smakiem Carmenów, jasnego piwa i sceną, o której marzyła i którą co najmniej od dwóch lat miała perfekcyjnie wymyśloną i co w detalach udało się jej wykonać. 9 kwietnia 1973 roku, w poniedziałek, po szkole pojechała w fartuszkowym kostiumie na rowerze na Komendę Milicji Obywatelskiej odebrać dowód osobisty. Potem, w ten ciepły wiosenny dzień skierowała się do parku, zaparkowała pod Barem Dębinka, weszła, stanęła przy kontuarze i głębokim głosem powiedziała; "Piwo duże, jasne w grubym kuflu proszę". Pani barmanka oceniając wiek Oli na jedyne 15 lat zażądała; " dowodzik osobisty proszę". Na co Ola z prawdziwą dumą i wdziękiem wyciągnęła z kieszeni fartuszka zieloną książeczkę. Była bardzo zadowolona, usiadła z kuflem przy stoliku i powoli sączyła pszenicznego koloru gorzki napój.
Wieczorem do jej ekstrawaganckiego /ekscentrycznego, surrealistycznego/ pokoju ze stopami na suficie, zachodzącym słońcem i wielką płytą chodnikową przyszedł jej chłopak z ulizanymi tłustą brylantyną z woskiem ciemnymi włosami i z bukietem pięknych, czerwonych róż. Potem przez trzy godziny siedzieli blisko siebie na egzotycznych indyjskich pufach i całowali się wyrafinowanie, na pewno nie dziecinnie. Ola wyraźnie czuła, że jest wreszcie znowu na swoim miejscu, że jest całkiem dorosła i w swojej skórze nareszcie. Uffff.
A kto chce wiedzieć coś o balu maturalnym i o straconej cnocie Oli musi przeczytać post z 7 sierpnia 2016 roku o tytule „Jak Ola straciła cnotę /…/”.