sobota, 1 września 2018

OLA W LICEUM, CZYLI GARSTKA EPIZODÓW I ANGDOT; PIERWSZY BAL, REWOLUCJA, HERR ELEGANT, WIELKI PERFORMANCE I INNE


OLA W LICEUM CZYLI GARSTKA EPIZODÓW I ANEGDOT; PIERWSZY BAL, REWOLUCJA, HERR ELEGANT, WIELKI PERFORMANCE I INNE

Akcja; Miasto Oli od 1 września 1970 roku do maja 1974 roku

Napisano; sierpień, wrzesień 2018 roku dom Oli

MOTTO;

Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie.

Pleni się ta swawola jak wiatropylny chwast

Na grządce wytyczonej pod stokrotki

/Wisława Szymborska Głos w sprawie pornografii/

Niewielu potrafiło  tak jak Ola na „grządce wytyczonej pod stokrotki”  zbudować zamek swojej wyobraźni 😊)

Wszelkie podobieństwo osób i rzeczy jest przypadkowe, zdecydowanie nie ma na celu urażenia kogokolwiek



WSTĘP


Ola przez osiem lat szkoły podstawowej stanowiła mieszankę wybuchową Tomka Sawyera, Marka Piegusa i Pipi Langstrumpf. Jej niewiarygodne wyczyny i skłonność do opowiadania niestworzonych historii rozbrzmiewały echem po całej dzielnicy Wilda. Zwariowane zakłady Oli takie jak; kto wypije więcej wody, kto rzuci i rozmaże na twarzy Bogdana F. brzdące zakupione  w Cukierni Filmowa, słynny pojedynek, bójka, z sekundantami, na boisku szkolnym o tegoż samego Bogdana F., działania założonego przez Olę gangu Bułeczki, opowieści  o niedźwiadku, który mieszka u niej w szafie, o adoptowanych przez rodziców Oli bliźniaczkach i o tym jak wyjdzie za mąż za swojego kuzyna jak tylko uzyska zgodę biskupa /…/ gruntowały pozycje Oli jako osoby ekstrawaganckiej, z elementami błazeństwa. Ola stworzyła też własny styl w ubiorze; do fartuszka przyszywała czerwoną włóczką czerwone lakierowane łatki ze sztucznej skóry, przyszywała też wszędzie kolorowymi nitkami guziki ze swojej guzikowej kolekcji. Do tego Ola zupełnie nic się nie ucząc miała z wszystkich przedmiotów same piątki, a co najważniejsze lubili ją uczniowie i nauczyciele. Z wychowawczynią, niczym przyjaciółki serdeczne, razem płakały siedząc przytulone na katedrze w gabinecie fizyki, kiedy Ola opowiadała o mamie całującej się z innym mężczyzną, a nauczycielka  matematyki, z dumą, prezentowała Olę starszym klasom,  by rozwiązywała zadania, których nikt tam nie potrafił doprowadzić do prawidłowego wyniku. Ola też jak nikt wcześniej z dużą swadą i animuszem odgrywała na akademiach szkolnych patrona szkoły Jana Kilińskiego, w pięknej czapce, z przyklejonym wąsem wymachując szablą na Moskala, ognistym, mocnym głosem grzmiała po szkolnym korytarzu słowami Marii Konopnickiej; Majster Jan Kiliński / Był z Trzemeszna rodem / Nieraz on zapłakał / nad swoim narodem. Taak, w tamtym miejscu i o tamtym czasie Ola mogła żyć w rytmie swojego oddechu, w rytmie swojego największego atutu – w rytmie wyobraźni.


I tak Ola dostała się do Liceum, do klasy z rozszerzonym językiem niemieckim, klasy dla geniuszy, klasy, która miała zaspokoić próżność Dyrektora i wynieść jego szkołę do pierwszej dziesiątki liceów w Polsce. Za sprawą piątkowego świadectwa i splotu różnych okoliczności od 1 Września 1970 roku Ola zdecydowanie przestała być w dobrym miejscu, o dobrym czasie.





DYREKTOR


Dyrektor Oli Liceum rządził apodyktycznie, w stylu czasów komuny, „ po linii, na bazie”. Dyrektor uważał, że nic tak nie deprawuje młodych dziewcząt jak rozpuszczone włosy, spodnie i brak przyszytego numerka do rękawa, a nic tak nie podnosi ogólnego morale, szczególnie w pierwszych klasach,  jak ujednolicony fartuszek o długości do kolan z białym kołnierzykiem przy szyi. Realizując swój program stawał, od czasu do czasu, za drzwiami wejściowymi kontrolując wypełnianie regulaminu. Wyławiał bezwzględnie delikwentów, którzy nie przestrzegali reguł. Jego działanie doprowadziło do kontrofensywy, uczniowskiej inicjatywy strategicznej. W pierwszych dniach września Ola wchodząc na teren szkoły zobaczyła koło śmietnika działającą sprawnie pomoc krawiecką. Za niewielką opłatą szybko przyszywano czerwone tarcze do rękawa, można też było zostawić spodnie na przechowanie, dostać gumkę do spięcia włosów. Ola zabezpieczona mogła pewnie przejść dyrektorskie sito, po czym szybko i bezwzględnie dała Dyrektorowi ksywę Wieloryb, ze względu na zwalistą posturę i fontannę śliny, którą rozbryzgiwał wkoło, niby wydech wieloryba.



PIERWSZY BAL



Każdy uczeń w szkole marzył o nowoczesnej dyskotece, a szczególnie chłopcy z trzeciej klasy, którzy chcieli organoleptycznie sprawdzić nowy narybek dziewczyn, co umożliwiał wolny taniec we dwójkę w auli z  przyciemnionym światłem. Niestety Dyrektor uwsteczniony, w tym względzie nie wyobrażał sobie zgody na podrygiwanie młodzieży w takt wrzaskliwej muzyki i do tego w ciemnicy. Szkolna MM, pożądana przez płeć męską, Pani od Geografii, wymyśliła fortel i za jej zaleceniem wysłano prymuskę, która zaproponowała Dyrektorowi „Bal z ulubionym Czworonogiem”. Dyrektor uśmiechnął się, bo kochał zwierzęta i prymuski, zezwolił na zabawę. Ola natknęła się na plakat jeszcze jesienią, potraktowała zaproszenie bardzo poważnie i ucieszyła się na zabawę. W tamtym czasie Ola fascynowała się Arturem Conan Doylem, zaczytana w Sherlocku Holmsie, ale też zgłębiała ukochany przez Artura spirytyzm. Wierzyła w rodzaj reinkarnacji, w to, że symboliczny „czynnik myślący” zmarłej osoby wchodzi w istotę żywą. Wyobrażała sobie, że w znajomych ludziach, lub zwierzętach znajduje się cząstka znanej, zmarłej wcześniej, postaci. Około pół roku przed Balem weszła do ulubionego sklepu zoologicznego i patrząc na klatkę z chomikami doznała olśnienia. Nad głową jednego z chomików roztaczała się wyraźna aura, chomik patrzył na nią inteligentnie i przypominał wypisz wymaluj Johna Kennedyego, który miał niewzruszone trzecie miejsce na liście idoli Oli, a datę jego śmierci /sic! 22.11.1963r./, jako jedną z niewielu, zawsze pamiętała. 
Ola zaraz kupiła chomika z aurą, nazwała go Prezydentem i od tego czasu stali się nierozłączną parą. Dlatego nie miała żadnych wątpliwości z kim pójdzie na Bal. Tamtego popołudnia wcisnęła JFK do zielonej wielkiej butli z szerokim otworem, choć nie tak szerokim by się obyło bez lekkiego użycia siły, na szyjce butelki zawiązała czerwoną kokardkę, ubrała dżinsy, ojca koszulę spiętą czerwonym pasem, a na szyi powiesiła smoczek, też na czerwonej kokardce. Włosy zaplotła w długi warkocz, wzięła butelkę z czworonogiem i pojechała tramwajem na Bal. W holu szkoły witał gości Dyrektor. Okazało się, że tylko Ola i jedna Ela przyszły z zwierzątkowymi przyjaciółmi. Dyrektor zachwycony wręczył Oli batonika i zapamiętał ją sympatycznie, co miało jej się przydać na ostatniej Radzie Pedagogicznej pierwszej klasy. Czy Olę ktoś poprosił do tańca, czy tańczyła z butelką, niestety nie pamiętam, ale Bal ze wszech miar znamienity stworzył emocji na dziesiątki lat. Ola poznała rudego Piotra w kożuszku, Olka amanta  najprzystojniejszego w szkole, Wojtka znanego muzyka, Krzysztofa jeszcze bardziej znanego biologa, a także chudego, wysokiego Zbyszka, który dość głośno relacjonował kolegom „Mówię wam, zakochałem się, w tej blondynce z I A, ona nie miała stanika, czułem jej przytulne, ciepłe piersi tak blisko” – z tamtego tańca powstała super para, potem małżeństwo, a potem, niestety, zdecydowany brak hepiendu – och, życie.




 A Prezydent nie doznał uszczerbku podczas rozbijania butli i wiele razy jeszcze odwiedzał szkołę Oli, siejąc ataki histerii wśród damskiego grona pedagogicznego, szczególnie u Pani od Śpiewu.



PIERWSZA WYWIADÓWKA


Na lekcji chemii Ola została wywołana do tablicy na decydujące przepytanie. Stała niczym żona Lota do tego z czarną dziurą w mózgu. Pani od Chemii, z nienaganną tapirowaną tlenioną na blond fryzurą, kierowała na nią palec wskazujący, z długim, pomalowanym na czerwono paznokciem i z nałożonym na palec złotym ogromnym pierścieniem z piaskiem pustyni, a dalej za palcem i dłonią na nadgarstku brzęczał przepychem pęk złotych bransoletek. Po całej klasie rozbrzmiewał ironiczno- zjadliwy głos nauczycielki. Niczym zła, piękna czarownica rzucała w Olę trzema pytaniami, które pozostawały bez odpowiedzi. Po trzecim nastąpiło pytanie ostateczne najbardziej sarkastyczne wypowiedziane ze złośliwym uśmiechem; „Czy ty dziecko wiesz chociaż jak masz na imię”. ”Wiem, Ola” odpowiedziała z ulgą, że coś wie, Ola. Gros klasy parsknęło śmiechem, ale Ola nie rozumiała przyczyn śmiechu i też uśmiechnęła się radośnie, choć wiedziała, że ocena niedostateczna na okres z chemii jest nieunikniona.

Po tym feralnym dniu w szkole, dniu wyznaczonym też na pierwszą licealną wywiadówkę Ola wracała do domu, kiedy szła krok za krokiem pełnym dziur chodnikiem  Dolnej Wildy znienacka i bezwzględnie pod samymi nogami, przebiegł przed nią czarny kot, wtedy już wiedziała, że pech przeniesie się na cały dzień łącznie z wieczorem. I tak się stało.

Tato po wywiadówce wszedł do domu smutny. Usiadł przy biurku Oli, zapalił śmierdzącego Sporta i puszczając po zaciągnięciu się papierosem duszący dym, powiedział „Najgorsza uczennica w klasie, sześć ocen niedostatecznych, muszę z tym żyć, że mam córkę przeciętną dziewczynę bez ambicji”. A potem jakby troszkę chciał złagodzić to co powiedział albo choć w części odwołać, przyniósł swój indeks ze studiów, pokazał Oli parę ocen niedostatecznych i powiedział;

„ na pierwszym roku studiów tylko się bawiłem, oblałem prawie wszystkie egzaminy, w tym czasie umarła moja mama, tacie domiarem odebrali restauracje i bardzo zachorował, zrobiło mi się wstyd, zacząłem się uczyć i nadrobiłem zaległości”. 


Oli też zrobiło się wstyd i od tamtego czasu powoli zmieniała swój stosunek do nauki.  Chemica zaś chciała ją usadzić, żeby powtarzała klasę, lecz Dyrektor pamiętając Olę z długim warkoczem i chomikiem w butelce po prostu na to nie pozwolił. O tym Ola dowiedziała się przypadkowo i po latach.



JĘZYK NIEMIECKI




W czasach, kiedy Ola chodziła do szkoły nie znane było słowo dysleksja, nie badano dzieciom słuchu, więc osoby z takimi ułomnościami musiały sobie radzić same. Dyslektycy lat siedemdziesiątych mylili kształty, litery, dźwięki, podobne litery i podobno brzmieniowo głoski wyłącznie na swój rachunek. Nikt nie pochylił się nad ich problemem, nazywano ich „zdolnymi leniami”, bo niby inteligentny i bystry, a jednak tępak. Najłatwiej nauczycielom było wpisać dwóje do dziennika i tak najczęściej robili. W tej grupie wyraźnie znalazła się Ola. Może przez to, że jako leworęczna zmuszano ją przywiązując lewą rękę do ławki do pisania prawą ręką, a może przez jej niedosłuch na pewne dźwięki, a może była inna przyczyna. Któż to wie. Więc Ola zdezorientowana myliła słowa, szczególnie te o podobnych literach, używała wyrazów o podobnym brzmieniu w nieprawidłowy sposób, bazgrała jak kura pazurem, nikt nie potrafił odczytać jej pisma, nawet ona sama, nie potrafiła też dwa razy tak samo się podpisać, . Taak, przez cztery lata nikt się nie zainteresował problemem, nikt nie okazał odrobiny serdeczności, nie zwrócił uwagi  choć na chwilkę, żeby zrozumieć skąd się biorą trudności. Najgorzej sprawa się miała z językiem obcym, niemieckich słówek Ola nie mogła zapamiętać, ciągle popełniała omyłki. Po szkole, w której większość uczniów miała zdolności do nauki języków obcych, krążyły anegdoty o dziwnych przejęzyczeniach, czy ładniej ujmując lapsusach językowych Oli. Najsłynniejsza teraz Wam opowiem. W podręczniku do języka niemieckiego znajdowały się dialogi. Pani zadawała do domu nauczenie się tekstu, później ze znajomości zadanego tekstu odpytywała, najczęściej po dwóch uczniów, w parach. Ola razem ze swoim kolegą została wywołana do odpowiedzi. Kolega, partner w dialogu nazywał się pan Klein /pan Mały/ i Ola miała mu powiedzieć komplement, że jest dzisiaj bardzo elegancki. Ola jednak powiedziała trochę inaczej; „Sie sind heute sehr klein Herr Elegant”/ bardzo pan dzisiaj mały Panie Elegancki/. Cała klasa dostała ataku śmiechu, uczniowie leżeli na ławkach i płakali z chichotu, tylko partner z dialogu zrobił się bardzo czerwony na twarzy, poczuł się obrażony i tylko nie wiadomo czy odniósł ten tekst do swojego niewielkiego wzrostu, czy też niewielkiego przyrodzenia. W każdym razem  określenie Herr Elegant przypięło się do niego się do niego niby rzep do psiego ogona i nie odczepiło się co najmniej, aż do matury.


Pani od Niemieckiego, zaś powiedziała do Oli; „ Ty dziecko siadaj na niemieckim w ostatniej ławce i nie przeszkadzaj  mi w lekcji. Daje tobie, łącznie ze świadectwem maturalnym ocenę dostateczną in blanco”.


Dzisiaj Ola z niemieckiego potrafi jedynie powiedzieć z nienagannym berlińskim akcentem „die Sehenwurdigkeiten in Berlin”, czyli wymienić osobliwości miasta Berlina Wschodniego, szczegóły ich parametrów. Ola bezbłędnie wskaże wysokość największej ówczesnej atrakcji berlińskiej Fernsehturm, wieży telewizyjnej oddanej do użytku w 1969 roku, wtedy drugiej co do wielkości na świecie – 368 metrów. Ola także pamięta, że  restauracja znajdująca się na wysokości 207 metrów obraca się o 360 stopni w czasie jednej godziny, no i zna oczywiście trzy czarodziejskie słowa; proszę, dziękuję, przepraszam /bitte schon, danke schon, entschuldiegen/. 



KÓŁKO TEATRALNE



Jednak Ola, ze swoimi trzema przyjaciółkami potrafiła wyszukać miejsce dla nich przyjazne, miejsce, w którym czuły się bardzo dobrze, gdzie Ola odnalazła sama siebie. Na samym początku pierwszej klasy zapisały się do Kółka Teatralnego, a później do Towarzystwa Przyjaciół Teatru. Kółko prowadziła przedwojenna polonistka, drobna, mocno starsza pani, siwiuteńka, włosy zawinięte w mały koczek. Pani z charakterem, żeby nie powiedzieć charakterkiem i dużym zacięciem reżyserskim oraz fantazją artystyczną. Już pierwszy ich występ stanowił sensację, odbył się na akademii ku czci Rewolucji Październikowej. Cztery przyjaciółki, równego wzrostu, a odmiennej urody pojawiły się na scenie w długich niebieskich prostych szatach, zszytych jedynie po bokach, bez rękawów, przez ramię przerzucone miały czerwone szarfy, spływające po niebieskiej materii w dół, niby krew z rany od postrzału.  Z magnetofonu zagrała rewolucyjna muzyka, dziewczyny rozpoczęły reklamacje rewolucyjnych wierszy dźwiękami pełnymi walecznych emocji, lecz nikt nie słuchał deklamacji.  Po całej Sali, od pierwszych rzędów, aż do ostatnich, gdzie uczniowie zaczęli wstawać, a nawet wchodzić na krzesła, roznosił się najpierw cichy, a później coraz głośniejszy szept; „one są bez butów, one są na boso, mają wymalowane paznokcie u nóg na czerwono, to hipiski, zwolenniczki wolnej miłości, życia dniem dzisiejszym, tu i teraz, bez świata dorosłych, życia jak wolny ptak /…/” głosy różnorodnych haseł wolnościowych rozprzestrzeniały się niczym echo, wszystkie miały źródło w bosych stopach recytatorek. Cztery bohaterki, w jednej chwili stały się prawdziwymi Rewolucjonistkami. Niewiele ponad trzy lata od powstania ruchu hipisowskiego w polskiej szkole licealnej, w dzień rocznicy Rewolucji Październikowej stała się  prawdziwa Rewolucja Dzieci Kwiatów. Niezamierzenie stworzyły symbol wolności młodych, którym stało się chodzenie na boso. Od następnego dnia po Akademii, kiedy Dziewczyny Celebrytki przechadzały się po szkolnych korytarzach, na ich widok uczniowie zdejmowali buty i machali do nich ze znaczącym uśmiechem na ustach. Niby nie było dla Oli konsekwencji tego wydarzenia, a jednak myślę, że Ola od tamtych chwil poczuła w sobie moc, moc inności, która nie zawsze musi się kończyć dwóją w dzienniku, czyli przykrymi konsekwencjami.

Na rozpoczęcie roku szkolnego drugiej klasy Oli pt. Dni Lata, Ola  zagrała w  etiudzie mieszczkę czytająca z przyjaciółką list  od chłopaka, ale o tym nikt by nie pamiętał, gdyby nie jedyne zdjęcie pozostałe z działań artystycznych w Liceum, które tu załączam.

Koniec Kółka Teatralnego nastąpił nagle i niespodziewanie, zakończył się odejściem Pani od Teatru oraz dwóch Przyjaciółek Oli, ze szkoły.  Afera wybuchła wielka, jak pęknięty balon, zrobiła huk, lecz kto balon przebił i jaka była tego przyczyna nie wiadomo do dziś, trzeba się z istnieniem tajemnicy pogodzić. A było to tak;

Pani od Teatru postanowiła, że wystawi Pluskwę Majakowskiego. Miała swoją koncepcję. Skupiła się na części dramatu od przebudzenia Prisypkina po 50 latach od wesela. Lecz nie chciała przedstawienia niczym berlińska inscenizacja Konrada Swinarskiego z 1965 roku, który pokazał wolne odmrożenie Prisypkina wzorem dramatycznej szekspirowskiej sceny przebudzenia Julii w Katakumbach. Pani od Teatru wybrała wersje bardziej komediową, na czasie, przedstawiając  Odmrożeńca na podobieństwo Louisa de Funes w filmie Hibernatus z 1969 roku. Tak więc Ola jako Profesor w białym kitlu z wielką strzykawką biegała po scenie goniąc odtajałego Prisypkina. Zamiast pokazać plagę lizusostwa rozprzestrzeniającą się w świecie wszyscy biorący udział w przedstawieniu dostali głupawki, w chaosie przemierzali scenę udając pieski stojące na dwóch łapkach, podchlebiające się panu, liczące na jakieś smakołyki. Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć czy doszło do premiery. Możliwe, że Starszej Pani nie udało się już okiełznać rozbrykanych aktorów, może przeżyła załamanie, a może Dyrekcji szkoły nie spodobała się wersja mocno komediowo- groteskowa, nie zważając, że Majakowski przecież Wielkim Futurystą był i ze sztuk jego awangardowych można było zarówno płakać jak i się śmiać.  

A Ola, cóż!!!!! po 40 latach wróciła do grania i robi  teraz aktorską karierę grając Liska w sztuce, którą wspólnie z Mężem napisali, pt. Naszyjnik Przyjaźni, przesłanie Indian Migmaków. Widzowie tłumnie przybywają do ich Teatru Ogródkowego, a i ze spektaklem   są też zapraszani w plener. W tą niedzielę na przykład  uświetniali imprezę o Wydarzeniu na FB nazwanym Otwarcie wybiegu dla psów. Ola z Mężem świetnie się bawią. O ich inicjatywie  napisali w Głosie Wielkopolskim i w ogólnopolskich Faktach, nazywając Olę aktorką, z czego jest bardzo zadowolona. Och, ach taki piękny, ulubiony przez Olę hepiend. 
  

PERFORMANCE; FATRUSZEK, WIGRY I 18-te URODZINY


Gdzieś około stycznia 1973 roku Ola ustatkowała się, stała się spokojniejsza, złapała harmonię, pisała białe wiersze, dostawała coraz lepsze stopnie, z wypracowań, mimo błędów ortograficznych i chaosie w znakach interpunkcyjnych, trafiały się czwórki. Ola miała chłopaka, sympatycznego, całkiem ogarniętego i dość przystojnego Zbyszka - hokeistę na trawie. Zaczęła chodzić na mecze, zrobiła wielki kolorowy pompon z wełny i kibicowała swojemu chłopakowi na małym stadionie przy ulicy Przybyszewskiego, pokrzykując i wymachując pomponem. Lecz, tak myślę, najbardziej odmienił Olę prezent jaki dostała od rodziców na Gwiazdkę 1972 roku, kultowy niebieski rower składak - Wigry. Wiosną następnego roku zaczęła jeździć na rowerze wszędzie i bez ustanku, z czasem zrosła się z rowerem niczym z bratem syjamskim. Wtedy też zaczęła tworzyć w wyobraźni postać wyrośniętej grzecznej dziewczynki, Oli z I A szkoły podstawowej. I tak Ola stała się pierwszą w Polsce performerką. Stwarzała codziennie sytuację artystyczną, której przedmiotem i podmiotem było jej ciało, ruch performerki w określonym czasie, przestrzeni, ale też  ograniczeniach. 
W buncie przeciwko całemu światu dorosłych, z którym nie potrafiła się dogadać, ani go zrozumieć, tym bardziej zaakceptować, stworzyła rzeczywisty kształt, formę i treść wymyślonego profilu. Uczesała się w dwa warkocze, na ich końce przewiązała szerokie, atłasowe, białe wstążki, ubrała granatowy fartuszek z białym kołnierzykiem, do rękawa przyszyła dużą czerwoną tarczę z numerem szkoły, na plecy założyła tekturowy tornister z wielką nalepką OLA I A i ruszyła do szkoły na błękitnych Wigrach. Tak jeździła, gdy tylko pozwoliła bezdeszczowa pogoda, całą wiosną 1973 roku. Aż nadszedł dzień na który bardzo czekała Ola. Od zawsze wydawało jej się, że skończenie 18 lat otworzy szeroko drzwi dorosłości, będzie jak równy z równym z całym światem. Nikt jej już nie powie: "Dziecko nie masz głosu, nie wolno". 18 lat kojarzyło się Oli ze słodyczą, wolnością, smakiem Carmenów, jasnego piwa i sceną, o której marzyła i którą co najmniej od dwóch lat miała perfekcyjnie wymyśloną i co w detalach udało się jej wykonać. 9 kwietnia 1973 roku, w poniedziałek, po szkole pojechała w fartuszkowym kostiumie na rowerze na Komendę Milicji Obywatelskiej odebrać dowód osobisty. Potem, w ten ciepły wiosenny dzień skierowała się do parku, zaparkowała pod Barem Dębinka, weszła, stanęła przy kontuarze i głębokim głosem powiedziała; "Piwo duże, jasne w grubym kuflu proszę". Pani barmanka oceniając wiek Oli na jedyne 15 lat zażądała; " dowodzik osobisty proszę". Na co Ola z prawdziwą dumą i wdziękiem wyciągnęła z kieszeni fartuszka zieloną książeczkę. Była bardzo zadowolona,  usiadła z kuflem przy stoliku i powoli sączyła pszenicznego koloru gorzki napój. 
Wieczorem do jej ekstrawaganckiego /ekscentrycznego, surrealistycznego/ pokoju ze stopami na suficie, zachodzącym słońcem i wielką płytą chodnikową przyszedł jej chłopak z ulizanymi tłustą brylantyną z woskiem ciemnymi włosami i z bukietem pięknych,  czerwonych róż. Potem przez trzy godziny siedzieli blisko siebie na egzotycznych indyjskich pufach i całowali się wyrafinowanie, na pewno nie dziecinnie. Ola wyraźnie czuła, że jest wreszcie znowu na swoim miejscu, że jest całkiem dorosła i w swojej skórze nareszcie. Uffff.
Maturę Ola zdała na same czwórki, a z geografii za swoją pracę maturalną Surowce mineralne Wielkopolski dostała piątkę. Kiedyś po latach odwiedziła szkołę i w gablotce na korytarzu zobaczyła swoją pracę otwartą na stronie z pięknie wyrysowanymi mapkami ha, ha. 
A kto chce wiedzieć coś o balu maturalnym i o straconej cnocie Oli musi przeczytać post z 7 sierpnia 2016 roku o tytule „Jak Ola straciła cnotę /…/”.