niedziela, 7 sierpnia 2016

JAK OLA STRACIŁA CNOTĘ I CO BYŁO PRZEDTEM I POTEM, CZYLI 22 LIPCA, PIERWSZY SMS OLI I WYCIECZKA NA COSTA BLANCA


Jak Ola straciła cnotę i co było przedtem i potem czyli 22 Lipca, pierwszy sms Oli i wycieczka na Costa Blanca
Napisano 7 sierpnia 2016 roku
Akcja; Dziwnów 1971 rok, Miasto Oli 1974 rok, Miasto Oli 1986 rok, Miasto Oli 1999 rok Costa Blanca wrzesień 2012 rok

Ola straciła cnotę czerwcowym świtem po swoim balu maturalnym ubrana w cudną suknie uszytą z malowanego w kwiaty wszystkich odcieni liliowego kuponu jedwabiu milanowskiego, zagubiona w setkach wsuwek I szpilek do włosów rozsypanych w pościeli, które wypadły z kunsztownie upiętego koka na głowie Oli.
*   *   *

   A wszystko zaczęło się oczywiście w Dziwnowie. Ola skończyła właśnie pierwszą klasę liceum, po ciężkich przejściach, głównie z nauczycielami i z 200 godzinami nieobecności, usprawiedliwionych lewymi zwolnieniami, cudem przeszła bez poprawki do następnej klasy. Zadowolona pojechała z rodzicami  na drugi lipcowy turnus do ośrodka wypoczynkowego dla pracowników gdzie pracował Tato Oli. Dostali  żółty domek o boskiej i silnej nazwie Jowisz, który wszyscy chcieli mieć, bo był w części ośrodka najbardziej nasłonecznionej. Ponieważ lato miało wspaniałą pogodę, większość czasu  Ola spędzała siedząc, niczym wiejskie dzieci na płocie, na drewnianej, też żółtej, barierce werandy okalającej domek.
Po przekątnej na linii jej wzroku na leżaku półleżał szczupły, opalony chłopak- On, w ciemnych przeciwsłonecznych okularach, spodniach dżinsowych, z gołym torsem, z cudownie ciemnymi  prawie czarnymi kręconymi włosami tworzącymi niczym u Jima Hendrixa wspaniałą szopę. Zapatrzony w Olę jak w obrazek, zafascynowany wodził za nią wzrokiem, rodzice Oli to zauważyli i od razu stwierdzili, że syn nowego kierowcy z Opola w Oli się zakochał.
Minęło parę dni tęsknego wpatrywania się w Olę, aż wreszcie  22 lipca w święto narodowe pełne festynów i zabaw na świeżym powietrzu On  podszedł  do Oli i zaprosił ją na potańcówkę. Ola zgodziła się i od  momentu  pierwszego wspólnego tańca na drewnianym podeście stali się nierozłączną parą ; tańczyli, spacerowali, pływali na kajaku, także oczywiście całowali się czule i namiętnie; pod krzakami, w plażowych koszach, na piasku, przy świetle księżyca, gwiazd, słońca, zawsze na świeżym powietrzu.
Ale koniec turnusu zapowiadał rozstanie, nie do końca, bo mimo odległości miejsc zamieszkania spotykali się. Raz ona pojechała do Opola, raz On  do niej. Mieli swoje rytuały i swoje słowa, przypowieści, opowieści, prezenty- niespodzianki, tajemnice, przygody, listy , oddalenia i powroty.
Fajny wspólny wyjazd na obóz narciarski do Zakopanego, On przywiózł dla Oli i dla siebie, przez siebie uszyte spodnie z granatowej, pluszowej zasłony ukradzionej w szkole z gabinetu chemicznego, biodrówki , w stylu dzwony 40 cm. na dole. Obydwoje w takich samych spodniach i marynarskich bluzkach w paski, tańczyli słonia na dyskotece, a w tańcu wolnym wyznawali sobie miłość. To były pierwsze słowa " kocham Cie" skierowane, a raczej wyszeptane w ucho Oli. Na tym obozie ktoś zrobił im zdjęcie, czarno- białe,  które stało się ulubionym zdjęciem Oli. Ola w góralskim kłującym swetrze założonym na gołe ciało, zaplecionym warkoczu, długiej grzywce na oczy, leży szczęśliwie rozmarzona Z głową na Jego kolanach, obydwoje mają przymknięte oczy, obok na adapterze Bambino gra płyta, wyglądają nostalgicznie szczęśliwie.
*   *   *
Minął rok, drugi, trzeci, taaak, działo się w ich życiach to i owo, lecz gdy zbliżał się czas balu maturalnego Ola poczuła, że chce być na nim  z Nim właśnie, napisała  list-zaproszenie , a On odpowiedział, że chętnie przyjedzie. Bal miał odbyć się w Izbie Rzemieślniczej, 15 czerwca 1974 roku w dzień pamiętnego meczu Polska- Argentyna podczas Mundialu, który Polska wygrała będąc w okresie piłkarskiej świetności, ale nie wyprzedzajmy faktów ...
*   *   *
W owym czasie znamionem elegancji, dobrego smaku, wręcz przepychu, dającym szarej polskiej PRL- owskiej rzeczywistości światowego oddechu był jedwab milanowski. Mało kto teraz pamięta, że w latach dwudziestych XX wieku rodzina Witaczków , a  głównie Henryk Witaczek zaczął spełniać swoje marzenie, wydawałoby się tak utopijne jak wizja szklanych domów, marzenie o produkcji polskiego jedwabiu z jedwabników hodowanych w Polsce I drzew morwy hodowanych ze starodrzewia, sadzonego wszędzie, jako żywopłoty, parki, sady, poletka doświadczalne i gdzie bądź i mimo jedynie dwóch miesięcy zbiorów, interes stał się dochodowy dla wielu i został wsparty przez Rzeczpospolitą Polską, która zleciła hodowle nawet w więzieniach.  
Ale nowa władza powojenna to zmieniła i panu Witaczkowi odebrała wszystko; najpierw stanowisko, majątek, firmę, a potem nawet wolność - zamknięto go  w więzieniu.
Fabryki i sklepy z ekskluzywnymi ręcznie malowanymi wspaniałymi wyrobami z  jedwabiu działały pod nową państwową firmą Zakłady Jedwabiu Naturalnego Milanówek.
Taki to sklep  z ręcznie malowanym polskim jedwabiem mieścił  się w mieście Oli na Placu Wielkopolskim, gdzie Ola razem ze swoją Przyjaciółką przez cały czas Liceum często zaglądały zafascynowane, wręcz zakochane w kuponach jedwabiu wystawionych w całej okazałości na drewnianych drążkach mocowanych do ściany. Ola tak jak teraz, tak i wtedy lubiła na materiałach zestawy odcieni lila i fioletów, a sukienkę na bal maturalny miała wymyśloną od zawsze. Więc Mama kupiła Oli ten wymarzony kupon w odcieniach fioletów i lila pełnych kwiatów i esów- floresów z mazankami, aby jej córka na swym pierwszym balu niczym księżniczka z bajki była. Na podstawie zdjęcia wyciętego przez Olę z prasy Krawcowa Czarodziejka stworzyła suknię  dzieło sztuki, dwuczęściową, góra z golfem, gołe ramiona i szarfa , przeciągana przez sprytną dziurkę w pasie, wiązana na boku w  ogromną kokardę, spódnica  długa do ziemi, szeroka z  podwyższonym  stanem. Wszystko to cudownie podkreślało szczupłe wąskie ramiona Oli i  cienką talię, do tego piękny kok upięty na głowie Oli przez profesjonalnego fryzjera och, ach  tak stylowo i pięknie.
*   *   *
Niestety tylko ten moment kiedy weszli na bal był elegancki i jak z marzeń,  Księżniczka z Księciem, potem chłopaki się popili, kazali wejść na drzewo i kukać jednemu,  co się dziewczynom naraził w szkole, a potem to już nie wiadomo czy On chciał zaimponować maturzystom, zaczął na zawody wyginać sztućce, aż z tego wszystkiego poranił się w dłoń.
Reszty to Ola za bardzo nie pamięta, bo zawsze jej pozytywna pamięć wymazuje mniej ciekawe chwile.
Bal skończył się nad ranem i w trzy pary przyjaciół poszli do domu jednego gdzie właśnie Ola straciła swój wianek, czego świadectwem była zakrwawiona sukienka, tylko do końca nie wiadomo czy krew była dziewicza czy z ręki Onego :-))))).
Na drugi dzień, w niedziele, gdzieś koło 12 w południe stali na Rynku Jeżyckim czekając na taksówkę , padał deszcz, Ola z rozmazanym makijażem, mocno uszkodzoną fryzurą i mokrą sukienką nie wyglądała już na księżniczkę, ale była szczęśliwa, bo ostatnia z całej paczki wreszcie straciła cnotę i świat wydał jej się większy i bardziej dostępny.
*   *   *
Minął rok, drugi, trzeci i dziesiętny z okładem, Ola wyszła za mąż, urodziła dwójkę dzieci, została radcą prawnym i pewnego ranka poszła przed pracą w swoim ulubionym swetrze góralskim z ostrej owczej wełny na łyżwy na Sztuczne lodowisko o nazwie Bogdanka. Po czym  niepomalowana i nieprzebrana siedziała za swoim biurkiem jako pani mecenas w małej spółdzielni rzemieślniczej, podniosła wzrok i w drzwiach zobaczyła zawadiacko uśmiechniętego Jego, który przez lata nic się nie zmienił, a adres jej pracy załatwił w żłobku Oli syna czarując umiejętnie panie żłobianki. Zaprosił Olę na  kawę do Merkurego, opowiadał o swojej żonie, dwóch synach, pracy i robił Oli masę uwag co do jej życia och, ech dostała też od niego chyba z 50 czerwonych róż, które stały w ogromnym wazonie przy stoliku i których Ola nie mogła przynieść do domu, bo męża miała bardzo zazdrosnego więc starym zwyczajem trochę płatków schowała za stanik, a resztę róż położyła pod pomnikiem Adasia na Placu.
*   *   *
Minął rok, drugi, trzeci i dziesiętny z okładem, dzieci Oli dorosły, z mężem było nie najlepiej, zawodowo Ola rozkwitała, i znowu któregoś dnia podniosła wzrok zza biurka prestiżowej firmy konsultingowej  i zobaczyła Jego, nic się nie zmienił, zaprosił Olę do Merkurego, opowiadał o nowej żonie, dwóch córkach, pracy, znowu robił Oli uwagi co do jej życia, w wazonie obok stolika stało z 50 czerwonych róż i znowu wylądowały pod pomnikiem, a jedynie kilka płatków za stanikiem Oli, mąż niezmiennie był zazdrosny. Na drugi dzień chciała podziękować za wieczór, nauczona tej sztuki przez kolegę z pracy wysłała pierwszego smsa w życiu, do Niego , o modnej wówczas treści  " cukiereczki, ciasteczka, całuski" :-))).
*   *   *
Po latach znaleźli się , jak wiele miłości z lat szkolnych na Naszej Klasie.
Zaczęli ze sobą pisać, on opowiadał o tym jak mieszka w hiszpańskiej Denii, z widokiem na morze co pachnie pomarańczami, że na tarasie od bryzy morskiej znajduje rano drobinki soli, ma swój sklep i małą firmę budowlaną, żona z córkami została w Niemczech, je słodkie winogrona, ma pokój wolny i zaprasza Olę do siebie na wakacje. Dwa razy Oli nie mówić,  jak tylko potwierdził zaproszenie kupiła bilet do Alikante na połowę września. Próżno On chciał się wycofać, Ola wsiadła w samolot i poleciała.
Potem dwa tygodnie mieszkała w Denii na ulicy Sandunga w hostelu, zadomowiona, nazywana Alesandrą, włóczyła się po pięknych plażach  w górę i w dół Costa Blanca, na gore Montgo weszła też w upalny dzień i dech jej zaparło od widoków, objadała się tonami szlachetnych winogron kupowanych na targu, jeździła wąską kolejką do przepięknych miejscowości I do Calp, Altea, Benidorm,  a rankiem i wieczorem  chodziła na wschód i zachód słońca do portu, gdzie  codziennie odpływał i przypływał ogromny prom o nazwie Balearia na i z Balearów. 
Patrzyła siedząc na falochronie na port i na słońce, szczęśliwa, rozpoczynając wielką podróż życia, choć Jego nawet nie zobaczyła i pewnie w życiu nigdy nie zobaczy.
*   *   *
To już koniec historyjki, a jeśli należycie do tej większej części ludzi na świecie, którzy uważają, że Monika Lewiński od pierwszego razu z Clintonem chciała to wykorzystać komercyjnie i dlatego przez parę lat przechowywała  nie praną sukienkę ze spermą prezydenta, mylicie się, Ola do dzisiaj w specjalnym ikeowskim pudełku trzyma na szafie w swojej błękitnej sypialni nie praną, ze śladami krwi, sukienkę z jedwabiu milanowskiego, której liliowo fioletowe kolory nie zblakły mimo upływu 43 lat i jest to fakt niewytłumaczalny.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz