Jak Ola stała się Średnikiem i jak zaczęła poznawać DDM / Duszę Dojrzałego Mężczyzny/
BINGO!!! Znaki
przestankowe – czyli PRZESTAJEMY na chwile mówić, robimy przerwę, wciągamy
powietrze, mogą powodować zwrot akcji, zakończenie lub kontynuację historii, to
właśnie METAFORA, której szukałam
dla wyrażenia abstrakcji, emocji twarzy Oli , historii, trochę całości,
trochę roku 2001 i do marca 2002 /Alpy austriackie !/
KROPKA – jako koniec; i żyli
długo i szczęśliwie albo umarli albo przestali marzyć: ponieważ wszystko się
spełniło albo ponieważ zabrakło sił lub
wyobraźni na marzenia, albo przyszła obezwładniająca niemoc albo ból,
cierpienie, lub strach, który stał się
mocniejszy niż energia do tworzenia,
PRZECINEK – wieje nudą, nawykami
codzienności, szarością, brakiem zmiany, historia ciągnie się wszakże do przodu, w
tym samym ślimaczym tempie i tylko cierpliwość i wrodzona ciekawość ciągu
dalszego mobilizuje do mozolnego, brnięcia dalej, potrzebny też na zrobienie
choć płytkiego oddechu, czy zjedzenie
choć małego posiłku , by w ogóle żyć,
ŚREDNIK - odkrycie moje i niedoszłych samobójców, tych
co znajdują siłę, determinację, energię, na ciąg dalszy, na odkrywanie dalszej
historii, kontynuacje, na drugą szanse, już w szybszym tempie i ze spodziewanym
zwrotem akcji. Genialne - mogłoby się skończyć , a jednak kropka unosi się ku górze, wypuszcza? rodzi?
pączkuje? wytwarza mały fragment, który
po oderwaniu już samodzielnie się rozwija i uwaga! uwaga! nie
w wierną kopię rodzicielskiego organizmu, ponieważ z prawej strony wyrasta jak
zakręcona droga, ku niewiadomemu, malutki zawijasek, który daje nadzieję na
efektowny? radosny? szczęśliwy? ciąg dalszy;
WIELOKROPEK – jeszcze ten znak potrzebny tutaj, nie
trzykropek, choć zazwyczaj ma trzy kropki, ale wielo….., znak jako metafora - wątpliwości, niezdecydowania,
niespójności, niedomówienia, lęku przed decyzją, lęku przed postawieniem
konkretnego w swej istocie znaku ………
* *
*
Kropka. - oczywiście żeby postawić kropkę to doprawdy cała
historia musi wydarzyć się przed nią.
Więc zaczęło się w czerwcu 1973 roku w Kinie Świteź w Łagowie Lubuskim,na seansie filmowym Palec Boży Antoniego Krauzego, kiedy Ola zapłakana od sceny z Marianem Opanią rzucającego krzesłami w komisję rekrutującą studentów do szkoły teatralnej, zdjęła druciane okulary z nosa sąsiada kinowego, by ukryć zaczerwienione płaczem oczy, i już razem poszli na spacer wkoło jeziora, spacer, który po dwóch latach zmienił się w związek, po pięciu w małżeństwo, po jedenastu w czteroosobową rodzinę czyli Czterech Muszkieterów. Ola spełniła wszystkie swoje marzenia i zupełnie spokojnie mogła na swoim życiu postawić kropkę.
Więc zaczęło się w czerwcu 1973 roku w Kinie Świteź w Łagowie Lubuskim,na seansie filmowym Palec Boży Antoniego Krauzego, kiedy Ola zapłakana od sceny z Marianem Opanią rzucającego krzesłami w komisję rekrutującą studentów do szkoły teatralnej, zdjęła druciane okulary z nosa sąsiada kinowego, by ukryć zaczerwienione płaczem oczy, i już razem poszli na spacer wkoło jeziora, spacer, który po dwóch latach zmienił się w związek, po pięciu w małżeństwo, po jedenastu w czteroosobową rodzinę czyli Czterech Muszkieterów. Ola spełniła wszystkie swoje marzenia i zupełnie spokojnie mogła na swoim życiu postawić kropkę.
Miała męża, który ja kochał
ponad wszystko na świecie i akceptował bezwarunkowo, przystojnego,
wysportowanego, zaradnego, majsterkowatego, kochającego, opiekuńczego,
inteligentnego, dobrego kierowcę i kajakarza, kolarza i kochanka, pływaka
wyśmienitego, narciarza, kucharza i ratownika życia ludzkiego /Ola trzy razy widziała na
własne oczy jak uratował życie: dwóm pijakom i jednej młodej dziewczynie/, potrafił uszyć zasłonkę, wybudować dom, zarządzać produkcją z 300 osobowym zespołem ludzi, z
tym samym gustem literackim, filmowym co Ola /kochali kino, biegali na zmianę do DKF
raz w tygodniu i na różne festiwale/ z tą sama energią wakacyjną i zamiłowaniem
do przygód. Porządkujący i pedantyczny /pedant, który nie goni do pedantyzmu!!!/, lubiany, szczególnie przez starsze panie, perfekcyjny opiekun dzieci /z małymi wyjątkami/, z tym samym
światopoglądem co Ola, społecznika,
pracowitego, odważnego, wytrwałego, szczodrego, odbdarowującego Olę różnymi
prezentami, listami z rysunkami, czekoladkami, niespodziankami, OCH, ECH, ACH
IDEAŁ!!! Więc nie dziwcie się Oli, że tolerowała, że raz na jakiś czas ten
ideał zamieniał się w pana Hyde. Ola była przekonana, że to cena, która musi
płacić za to wszystko jak wyżej. I płaciła bez reklamacji.
Średnik Pierwszy; wtorek, 3 kwietnia 2001 roku, dzień imienin Oli
Pierwszego Męża, Ola z bukietem czerwonych róż, w błękitnym paryskim kostiumie,
wchodzi do domu ze swoich dwóch prac, w których jest Bardzo Ważną Osobą i Bardzo
Dobrze Wynagradzaną, cały salon i jadalnia domu zalane są cudowną jasnością
słońca mieniącego się barwami dziesiątek kwiatów poukładanych w wazonach i
flakonach umieszczonych na wszystkich meblach pomieszczeń. Ola dostrzega męża
podlewającego ogród, uśmiecha się, lecz uśmiech zastyga na jej twarzy, gdy
widzi dziwny sposób kolebania się męża, jakby wbrew grawitacji. Ola czuje jak
traci przytomność, zalewa ją fala gorąca, widzi w oczach milion światełek
zlewających się w kolorowe plamy, dobiega do męża zaczyna uderzać w niego
kwiatami, pięściami, może jeszcze czymś nie pamięta. Tworzą się dwie Ole; jedna
próbuje bronić męża przed drugą. Tej lepszej udaje się wyprowadzić męża na
ulice, druga, którą trzeba nazwać panią Hyde siada na krześle wściekła i głośno
sapie.
Po paru dniach Ola z mężem
dogadują się, postanawiają, że mąż zamieszkuje na rok osobno, na próbę nie
picia, to ma być ostatnia szansa.
Dla Oli zaczyna się rok bezmyślnego
zawieszenia, rok bycia w niebycie. Tylko praca i dzieci. Żadnych emocji.
Nicość.
Średnik drugi; w mocno pochmurny, ciepły i
bardzo wietrzny październikowy poranek 2001 roku, 46 letnia Ola, w dobrym nastroju, ubrana w śliczny ,
szary, tweedowy krótki płaszczyk, w szaro-srebrną jodełkę, w szaro- srebrną
opaskę w brązowych włosach puszczonych wolno na ramiona, szarych wiązanych do
kostki butach, w ładnym makijażu podkreślającym oczy, jeszcze przed ósmą rano
jechała, swoim szmaragdowym Oplem Astrą, do pracy w porządnej firmie, gdzie
była nazywana „naszą panią mecenas” i gdzie czuła się jak w przyjaznym domu, w
otoczeniu miłych, kompetentnych, pracowitych ludzi.
Gdzieś około 7,45, w czasie największego natężenia ruchu, znalazła się na środku ronda Kaponiera. Nagle silnik samochodu zgasł, wielokrotne przekręcanie kluczyka w stacyjce nic nie pomogło, żadnej reakcji, a raczej wprost przeciwnie w samochodzie włączył się alarm i zaczął straszliwie, przenikliwie i głośno wyć. Ola bezradna wyszła na jezdnie ronda i stanęła parę kroków od pojazdu przyjmując postawę pt. Absolutnie nie jestem odpowiedzialna za to całe zamieszanie. Wiele osób Olę wtedy na rondzie widziało i zapamiętało jej obraz na długo, stojąca w wietrze, z rozwianymi włosami, dumna i nieprzenikniona wyglądała zjawiskowo i tajemniczo. Nie mogła jednak trwać tam wiecznie. Konieczne było teraz wykonanie telefonu do przyjaciela. Ola miała tylko jednego przyjaciela do którego mogła zadzwonić o pomoc, to był telefon do jej męża. Przyjechał jak zawsze błyskawicznie, bez słów wymienili się kluczykami. Już po chwili Ola jechała do pracy czerwonym Fordem, jadąc cały czas słyszała dziwne brzęczenie w bagażniku. Na miejscu sprawdziła skąd brał się hałas. W bagażniku zobaczyła paręnaście butelek po piwie. U Oli wszystko trwało zawsze bardzo długo, myślała wolniej niż inni, musiała poznawać swojego męża 23 lata , żeby się zorientować, że jest alkoholikiem z zaburzeniami osobowości pod wpływem alkoholu. Umysł jej ukrył obraz toczących się butelek przed świadomością. Zastosował lekkie zaprzeczenie i jednoczesnym wyparciem, lecz nie do końca, Ola wiedziała, że ostatnia szansa jej męża na wspólne życie została w tamtej chwili zaprzepaszczona.
Średnik Trzeci; gdzieś w połowie grudnia 2001 roku Oli mąż przyszedł do niej prosząc by mógł wrócić do domu na Święta. Ola nie potrafiła odmówić. Zgodziła się. W noc przedwigilijną, po domu z zapachem choinki, pieczonych pierników rozchodziło się elektryczne napięcie, gdyby wyciągnąć z pudełka zapałkę nastąpił by samozapłon. Dzieci siedziały w swoich pokojach cichutko i spokojnie jak trusie w klatkach, Ola siedziała też cichutko i spokojnie na zamkniętym klapą sedesie w łazience na samym dole przy bilardowym, bezmyślnie wpatrywała się w pająka na ścianie już trzecią godzinę, a mąż szykował na kolację wigilijną karpia w szarym sosie po polsku. Najpierw jeszcze żywą rybę płukał pod bieżącą wodą, potem zabił ją młotkiem, zebrał krzepnącą krew na miseczkę, dodał trochę octu: rybę oczyścił z łuski, sprawił, opłukał powtórnie, posolił na godzinę przed przyrządzeniem, włożył do porcelanowego naczynia. Włoszczyznę opłukał, oczyścił, ugotował 1 litr wywaru, odcedził. Na wrzący wywar włożył rybę i jadalne wnętrzności, ugotował na wolnym ogniu ( 20 min.), rybę wyjął, wywar odcedził, odparował do ¾ litra objętości tj. do zaznaczonego kreską miejsca w garnku. Przyrządził sos: stopił masło, dodał mąkę, mieszając nieco ją zrumienił, odstawił. Zasmażkę rozprowadził winem i wywarem z ryby do odpowiedniej gęstości, dodał rozmąconą krew, mieszając zagotował sos (dodał pokruszony piernik, rozgotował go), sos przetarł. Do sosu dodał soli, kwasku cytrynowego i cukru do smaku, zabarwił go karmelem na kolor ciemnozłoty. Oczyścił rodzynki, sparzył migdały i pokrajał je w piórka. Rybę włożył do sosu, dodał migdały i rodzynki, wyniósł na taras.
Gdzieś około 7,45, w czasie największego natężenia ruchu, znalazła się na środku ronda Kaponiera. Nagle silnik samochodu zgasł, wielokrotne przekręcanie kluczyka w stacyjce nic nie pomogło, żadnej reakcji, a raczej wprost przeciwnie w samochodzie włączył się alarm i zaczął straszliwie, przenikliwie i głośno wyć. Ola bezradna wyszła na jezdnie ronda i stanęła parę kroków od pojazdu przyjmując postawę pt. Absolutnie nie jestem odpowiedzialna za to całe zamieszanie. Wiele osób Olę wtedy na rondzie widziało i zapamiętało jej obraz na długo, stojąca w wietrze, z rozwianymi włosami, dumna i nieprzenikniona wyglądała zjawiskowo i tajemniczo. Nie mogła jednak trwać tam wiecznie. Konieczne było teraz wykonanie telefonu do przyjaciela. Ola miała tylko jednego przyjaciela do którego mogła zadzwonić o pomoc, to był telefon do jej męża. Przyjechał jak zawsze błyskawicznie, bez słów wymienili się kluczykami. Już po chwili Ola jechała do pracy czerwonym Fordem, jadąc cały czas słyszała dziwne brzęczenie w bagażniku. Na miejscu sprawdziła skąd brał się hałas. W bagażniku zobaczyła paręnaście butelek po piwie. U Oli wszystko trwało zawsze bardzo długo, myślała wolniej niż inni, musiała poznawać swojego męża 23 lata , żeby się zorientować, że jest alkoholikiem z zaburzeniami osobowości pod wpływem alkoholu. Umysł jej ukrył obraz toczących się butelek przed świadomością. Zastosował lekkie zaprzeczenie i jednoczesnym wyparciem, lecz nie do końca, Ola wiedziała, że ostatnia szansa jej męża na wspólne życie została w tamtej chwili zaprzepaszczona.
Średnik Trzeci; gdzieś w połowie grudnia 2001 roku Oli mąż przyszedł do niej prosząc by mógł wrócić do domu na Święta. Ola nie potrafiła odmówić. Zgodziła się. W noc przedwigilijną, po domu z zapachem choinki, pieczonych pierników rozchodziło się elektryczne napięcie, gdyby wyciągnąć z pudełka zapałkę nastąpił by samozapłon. Dzieci siedziały w swoich pokojach cichutko i spokojnie jak trusie w klatkach, Ola siedziała też cichutko i spokojnie na zamkniętym klapą sedesie w łazience na samym dole przy bilardowym, bezmyślnie wpatrywała się w pająka na ścianie już trzecią godzinę, a mąż szykował na kolację wigilijną karpia w szarym sosie po polsku. Najpierw jeszcze żywą rybę płukał pod bieżącą wodą, potem zabił ją młotkiem, zebrał krzepnącą krew na miseczkę, dodał trochę octu: rybę oczyścił z łuski, sprawił, opłukał powtórnie, posolił na godzinę przed przyrządzeniem, włożył do porcelanowego naczynia. Włoszczyznę opłukał, oczyścił, ugotował 1 litr wywaru, odcedził. Na wrzący wywar włożył rybę i jadalne wnętrzności, ugotował na wolnym ogniu ( 20 min.), rybę wyjął, wywar odcedził, odparował do ¾ litra objętości tj. do zaznaczonego kreską miejsca w garnku. Przyrządził sos: stopił masło, dodał mąkę, mieszając nieco ją zrumienił, odstawił. Zasmażkę rozprowadził winem i wywarem z ryby do odpowiedniej gęstości, dodał rozmąconą krew, mieszając zagotował sos (dodał pokruszony piernik, rozgotował go), sos przetarł. Do sosu dodał soli, kwasku cytrynowego i cukru do smaku, zabarwił go karmelem na kolor ciemnozłoty. Oczyścił rodzynki, sparzył migdały i pokrajał je w piórka. Rybę włożył do sosu, dodał migdały i rodzynki, wyniósł na taras.
* * *
Nagle Ola wyrwała się z
odrętwienia, pobiegła na górę i rzuciła wyzwanie wszechświatom:
„Wesoła, ciągle uśmiechnięta,
zwariowana joginka z ADHD dla dorosłych, po czterdziestce, 166 wzrostu 60 kg. wagi szuka PRZYJACIELA”
i wtedy też napisała wiersz;
i wtedy też napisała wiersz;
Meil
Parę spontanicznych słów
Rzuconych w przestrzeń,
Moje przesłanie w zaświaty,
O cudzie marzenia jedności,
Wracają głębią miło brzmiącą
Odbija się, przemyka myślą,
Jak przefruwający PTAK,
Po dwóch niebach – błękitnym i
chmurnym,
Staje się energią bliskości,
Przechwyconą, przepracowaną,
wypowiedzianą
Rozkwitłą odpowiedzią.
… I odpowiedzią zjawił
się Marek, by dotykać Olę słowem, by upewnić ją , że jeszcze jest świat inny,
który może chcieć ją przyjąć, ale trudny, depresyjny, zmienny, metafora
Wielokropka, Wielokropek o imieniu Wątpliwość. Przez te dwa miesiące znajomości
udało się Oli zaglądnąć, podważyć zardzewiałe drzwi do DDM, zrobić choć małą
szparkę, przez którą cośkolwiek można dojrzeć. Taaak Ola nie wiedziała, że ona
też ma DDK / Duszę Dojrzałej Kobiety/ do której prowadzą zardzewiałe drzwi, może zamknięte na ciężką
sztabę. To co było nie mogło się udać w sensie hepi-endu, lecz udało się w
sensie odkrycia drogi do zrozumienia drugiego człowieka, zrozumienia samotności
w sieci.
„Witaj Anno…. Twój list-
lekkość , swada, treść….ja też; mata do jogi, bieg, rower, kajak…. Czy mamy
sobie coś do powiedzenia… coś do posłuchania….czy uda mi się choć trochę
otworzyć przed Tobą zardzewiałe drzwi do mojej DDM…..”
oczywiście mieli sobie dużo do
powiedzenia, dużo do posłuchania. Dwóch samotnych, sieroty, jedynacy.
Dla niego poznała
twórczość i życie Balthusa /inspirujące
Marka malarstwo/ , Grynberga /inspirująca Marka poezja/,
zaraz kupiła i puszczała w kółko, w kółko , płyty Stinga /Sting, obok czerwonego wina, lekarstwo Marka na bezsenność/ (jeśli kiedykolwiek wyobrażała sobie Marka fizycznie to właśnie jako Stinga) (nigdy nie przesłali sobie żadnego zdjęcia, jedynie słowa),
Pata Metheni / pokochała dźwięk jazzowej gitary Pata/(płyta wydana 12 lutego 2002r. nagroda Gremmy:-)))….
Listy ich szczere, z serca pisane, prawdziwe, nieśmiałe. Ola nigdy nikomu nie dała takiego pięknego prezentu jak listy do Marka, ale też nigdy tak cudownie nie słuchała jak jego listów, nie analizowała każdego słowa jak jego słów, Marek dotykał ją słowami, metaforami dawał uśmiech lub łzy; pamiętała jego słowa wszystkie, brzmią w jej głowie do dzisiaj pewną melancholią, nie spotkaną nigdy wcześniej, nigdy później, ale też tajemnicą i lękiem przed głębią intelektu przepełnionego cierpieniem, niewiadomą bezkresną;
zaraz kupiła i puszczała w kółko, w kółko , płyty Stinga /Sting, obok czerwonego wina, lekarstwo Marka na bezsenność/ (jeśli kiedykolwiek wyobrażała sobie Marka fizycznie to właśnie jako Stinga) (nigdy nie przesłali sobie żadnego zdjęcia, jedynie słowa),
Pata Metheni / pokochała dźwięk jazzowej gitary Pata/(płyta wydana 12 lutego 2002r. nagroda Gremmy:-)))….
Listy ich szczere, z serca pisane, prawdziwe, nieśmiałe. Ola nigdy nikomu nie dała takiego pięknego prezentu jak listy do Marka, ale też nigdy tak cudownie nie słuchała jak jego listów, nie analizowała każdego słowa jak jego słów, Marek dotykał ją słowami, metaforami dawał uśmiech lub łzy; pamiętała jego słowa wszystkie, brzmią w jej głowie do dzisiaj pewną melancholią, nie spotkaną nigdy wcześniej, nigdy później, ale też tajemnicą i lękiem przed głębią intelektu przepełnionego cierpieniem, niewiadomą bezkresną;
„ Witaj Anno znów noc… pomodlę
się, jakie to niepopularne….. jutro list od Anny, nie będzie Popielca, będzie
ciągle Karnawał… obawa i pewność…Moje drugie imię Wątpliwość… Miałaś dobre
życie, ja krzywdziłem i nadal krzywdzę…Postanowiłem więcej się uśmiechać i być
sympatyczniejszym… Myślę o Tobie więcej niż bym chciał… Nieśmiało i czule
Ciebie dotykam… Mój strój nocny to t-szert i bokserki, czasami obywam się bez
stop… Miałem kiedyś dwa jamniki Bunie i Tarusa /razem/ huragan w domu stop … Dlaczego
Generałowa Zajączkowska miała wannę z lodem pod łóżkiem ? stop… Obudziłaś wspomnienie
lata… Anna prosi o temat… no nie wiem. Przecież listy maja sprawiać radość, być
potrzebą, a nie zobowiązaniem…”
Trzy listy Marka i wiersz;
Data:Środa, 13 lutego 2002
23:52
Temat: popielec
Witaj Anno,
Mój dzisiejszy karnawał nie
różnił się wiele od twego. Wczoraj wieczorem duży syn wziął psa na ręce, pies chciał się wyrwać, zrobił piruet i wylądował na podłodze, i zaczął kuleć.
Początek dnia po Twoich listach, u weterynarza. Wszystko okazało się w
porządku. Ciąg dalszy środy w strugach deszczu, takiego deszczu, że świata nie
widać. Taka pogoda działa na mnie niezwykle deprymująco. Motywacja do
jakiejkolwiek pracy równa zeru.
Ku pokrzepieniu chciałem kupić nowa
płytę Pat’ a Metheny. Miała wyjść do 10 lutego; przesunięto na 25. A chciałem
Ci dzisiaj wieczorem o niej opowiedzieć. Dopiero wieczorem nieco się uspokoiło.
Mogłem pobiec nad rzekę. Bardzo lubię tę wieczorną godzinę. Cicho, tylko wiatr,
ciemno; czasem biegnie ktoś z przeciwka. Godzina tylko dla mnie. Godzina do myślenia,
godzina na układanie listu do Ciebie, czasem godzina na bezrefleksyjny bieg
wyznaczany rytmem butów.
I wreszcie, Twój list. Coś na
co czekam, ktoś na kogo czekam. Szkoda, następne dwa dni bez Ciebie, ale
przeżyj je pięknie. Jutro nad morzem słońce, weź je z sobą, odetchnij ostrym
(jak tylko w Kołobrzegu) powietrzem, weź je ze sobą i podziel się!
Odpowiedzi c.d.
Używki – po ósmej klasie byłem
pierwszy raz (jestem jedynakiem) ‘samodzielnie” na obozie wędrownym- i tu były
inicjacje; Zefir, wino marki Wino, starsze koleżanki… paliłem jak dotąd dwa
tygodnie; Alkohole uprawiam, acz umiarkowanie – czerwone wino- już wiesz,
ostatnio pije chętnie white russian, czyli białogwardziste – ulubiony drink
Dude z „The big Lebowski”, rzadko piwo. Koleżanki,… ech , na dzisiaj wystarczy!
Pozdrawiam Marek
Data: Czwartek, 14 lutego 2002
23:11
Temat: Kołobrzeg
Witaj Anno,
Śniadanie
Muessli z suszonymi owocami, świeżym
jabłkiem, pestkami dyni zalane
Mlekiem sojowym
Zielona herbata
II Śniadanie
2 marchewki
Obiad
Karp smażony, ziemniaki duszone,
mizeria, sałatka z buraków
Woda niegazowana, herbata czarna
Podwieczorek
Espresso z duża ilością cukru
Kolacja
Wasa-chleb, ser, pomidor
Zielona herbata
Później
Szklanka piwa (Żywiec)
Przed wojna, na wschodnich
kresach, biedne żydowskie dzieci śpiewały
Zuntik, bulbes
Montik, bulbes
Dinstik, un mitvokh bulbes
Donersthik un fraytik, bulbes
Shabes in a novene, a bulbe
kugele
Zuntik, vayter bulbes.
… co znaczy,
Niedziela- kartofle
Poniedziałek – kartofle
Wtorek, a i środa – kartofle
Czwartek i piątek – kartofle
A w Sobotę nowość – babka
ziemniaczana
Niedziela znów kartofle.
Brakowało mi dzisiaj Twego
listu
Pozdrawiam Marek
Data: Poniedziałek, 25 Lutego
2002 00:13
Temat: nago nocą
Witaj Anno,
Znowu noc. Niemal przed chwila
wróciłem z kajaków. W sobotę rano, na początek na potoku, po południu i w
niedzielę na basenie. Ćwiczenie, ćwiczenie i jeszcze raz ćwiczenie. Obrót,
obrót, i jeszcze raz obrót. Czy to słabość, czy to zaniedbanie, nie wiem, ale
wiem, że niektóre mięśnie krzyknęły głośno; pamiętaj o nas! Jak ja jutro wstanę
do pracy?
Wczoraj wieczorem po treningu
odwiedziłem przyjaciela. Rozmawiamy często, widujemy się rzadziej; mieszka
daleko, jak wszyscy moi przyjaciele, bardzo boleje. Może powinienem się
przeprowadzić ku nim? Ale w którą stronę, niemal zawsze było by to baaaardzo
daleko.
Mariusz – to kolega jeszcze ze
szkoły, matura, studia w innych miastach. Właściwie bardzo odmienne
zainteresowania, zupełnie inny gust; a mimo to bardzo aktywna i mam nadzieję
bardzo empatyczna pomoc gdy rozstawał się z żoną, właściwie ona go opuszczała;
wiele wspólnych radości i pewność, że zawsze mogę na niego liczyć. Mam
nadzieję, że daje mu również taką świadomość. Jestem spragniony przyjaźni.
Kogoś kto mieszkałby dwie ulice dalej. Wpadłby bez zapowiedzi na herbatę.
Poszedł ze mną na koncert, spontanicznie do knajpy albo do sklepu kiedy muszę
kupić nowe spodnie. Pogadał o „problemie egzestencjalnym”, ale i o „dupie
Maryni”.
Często myślę, że wina leży po
mojej stronie; za rzadko jestem gotowy na inicjatywę, pokazać swoją gotowość;
może stawiam zbyt wysokie wymagania, ciekawe czy sam bym im sprostał?
Chciałem napisać krótkie
usprawiedliwienie, że wczoraj nie, że bo … ale potrzeba rozmowy z Tobą
przeważyła. Twoje listy są dla mnie radością. Ale radością jest też pisanie do
Ciebie.
Pewnie przeczytasz to dopiero
jutro, ale ta późna godzina nastraja szczególnie: śpij dobrze, śnij jasno, miej
piękny ranek i dobry dzień.
Pozdrawiam
Marek
Obudziłaś marzenia o lecie:
nago nocą; czy słyszysz trzciny, wiatr, jezioro, będzie pewnie zmiana pogody.
List Oli z 25 lutego 2002 22:32
Marku, wszystkie moje wampiry
się pobudziły, nie mogę pisać, jak tylko znajdę jakąś cieniutką constans dam
znak. Anula
Data 26 lutego 2002 15:26
Temat: Witaj Anno
Nietykalne białe czereśnie
co przechadzały się z
nami
tamtej wiosny nad bladym stawem
tamtej wiosny nad bladym stawem
zamieniły się w słupy soli
zgięte ciężarem
lecz wiosna wraca za każdym
razem
i w chłodnej ciszy co po nas
została
chłopiec puszcza bańki mydlane
nietykalne nieuchwytne
jak tchnienie białych czereśni
każdej wiosny
każdego życia
-
To napisał
Grynberg
Wysyłam Ci moją pozytywną myśl
Pozdrawiam Marek
Ostatni list
Oli wysłany
Data: 05 marca 2002 07:06
Temat:
Cześć Marku,
No to jadę.
Przykro, że bez dobrego słowa od Ciebie na dobrą drogę.
Wiedz, że
zawsze daje sobie radę, szczególnie teraz, gdy za moimi plecami tylko ściana.
Aż tak
przesadziłam.
Z alpejskim
pozdrowieniem
Ola
Ostatni list
Oli niewysłany
Marku
kochany,
Bardzo za
Tobą tęsknie i nie mogę Tobie tego powiedzieć. Świat jest zły skoro nie możemy
ze sobą porozmawiać. Nie wolno mi już do Ciebie napisać, taka konwencja, taka
stylistyka tego cholernego życia. Ręce mam skute kajdanami, obwiązane
łańcuchami, żeby nie pisać, bo taka konwencja i stylistyka. Potrzebuje Twych
listów jak powietrza. Znowu nie dostane powietrza.
Anula.
Myśli Oli na słonecznym, śnieżnym stoku w austriackich
Alpach 10 marzec 2002 roku.
Dzisiaj zrozumiałam, jak bardzo tęsknie za Tobą Marku.
Tak bym chciała móc to Tobie powiedzieć.
Usiąść z Tobą w Twoim pokoju, ciepłe światło stojącej lampy, fotel, zielona
herbata w czajniku, dźwięk gitary jazzowo-rockowe improwizacje Pat’a Methenego, jamnik co nie lubi wychodzić na
deszcz i my rozmawiamy, milczymy, spacerujemy, modlimy się, choć to takie
niepopularne, spokój , cisza, ale ciepła nie taka zimna jak w wierszu
Grynberga. Chciałabym ogrzać dłońmi, ustami Twoje chłodne serce.
Myśli Oli po 7 dniach szusowania na nartach po słonecznych,
śnieżnych stokach austriackich Alp
Oj Ola, Ola , Ola Boga, co to będzie, co to będzie.
Nie ma Marka, nie dotyka mnie już swoimi
mailowymi słowami, nie dotyka mnie już magicznym chłodnym wirtualnym
pocałunkiem. Dupa, dupa, dupa, dupa. Ola weź się w garść. Stań na nogi !
Najpierw ustaw prace, ogarnij dom, kup mężowi mieszkanie, potem będzie cudowny:
kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, a potem praca, spokój i radość ciągła. Jutro będzie
fascynujące. Obiecuje. Tylko weź się w garść.