środa, 17 stycznia 2018

OLA W NOWYM JORKU. HISTORIA DRUGA; OLA I MORZE


Ola w Nowym Jorku. Historia Druga; Ola i Morze

2 M Coney Island /Koni Ajlend- Koło cudów /Wonder Wheel łander łil/ albo polską wersja Na karuzeli życia

Akcja; Nowy Jork wrzesień 2017 roku

Napisano; Przeździedza, Pokój  Zielony  17, 18 stycznia 2018 roku

31 sierpnia 2017 roku, w dniu kiedy sztorm tropikalny uzyskał status huraganu o nazwie Irma, Ola spędzała pierwszy czas w Nowym Jorku włócząc się wstępnie wkoło miejsca nowego zamieszkania, po dzielnicy Ridgewood. Z powodu wzrostu cen najmu i nieruchomości na Greenpontcie , Polacy, w ostatnich latach  albo posprzedawali swoje nieruchomości za ogromne pieniądze i stali się milionerami albo przenieśli się do tańszej dzielnicy Ridgewood. Dlatego Ola wędrując  główną, szeroką po samo niebo, ulicą Myrtle Avenue słyszała dookoła język polski, widziała napisy polskie w sklepach, u fryzjera, u kosmetyczki, a w sklepie o swojskiej nazwie Biedronka zrobiła, naprawdę tanie, pierwsze zakupy, będąc obsługiwana przez ciemnoskórą ekspedientkę mówiącą całkiem ładną polszczyzną, a nawet dostała propozycję pracy „na kasie”.
Olę to wszystko bardzo bawiło, chichrała się pod nosem i podskakiwała radośnie, tym bardziej, że słoneczko grzało pięknie, a uszkodzenie więzozrostu barkowo-obojczykowego po upadku na rowerze, tuż, tuż przed samym odlotem, bolało coraz mniej. 

 4 września 2017 roku, w czasie gdy huragan Irma osiągnął najwyższą piątą kategorię, a  gubernator stanu Floryda ogłosił stan wyjątkowy, huragan Irma, jako najsilniejszy, który kiedykolwiek nawiedził
Stany Zjednoczone poprzesuwał masy powietrza, również nad Nowym Jorkiem. I tak nowojorski wrzesień, który tradycyjnie był miesiącem słonecznym i ciepłym, stał się w 2017 roku- parzącym; słońcem, gorącym wiatrem i  temperaturą wysoką ponad miarę. Ola, po doświadczeniu dwóch miesięcy w Indii, na upały uodporniła się zupełnie, a ciekawość Miasta owładnęła nią całą, podniosła adrenalinę, powodując przyspieszenie rytmu serca, rozszerzenie źrenic, łatwość oddychania, niespotykaną kondycję, co pomogło jej  zachłannie, bez jakiegokolwiek zmęczenia, biegać  po mieście; tego dnia wysiadła na stacji Metra linii L na 14 th Street- Union Squer, posiedziała chwilkę na skwerze sycąc się różnorodnym widokiem /…/ przysłuchiwała się także śpiewom ruchu Hary Kryszna i zdziwiona, że zna dobrze 16 słów mantry, śpiewając wznosiła swój umysł na wyższe stany świadomości, nastawiła mały, kieszonkowy kompas na północ i ruszyła Uptown, czyli zawsze w stronę Central Parku, Piątą Aleją, Górnym Manhattanem,  od 14 th. Street  do 59  i trochę po skosie i Central Park i dalej, dalej bez końca ….. tak, tak 30 kilometrów bez mała.

A dopiero rankiem  6 września 2017 roku, w trakcie niszczącego pędu  Irmy  po wyspach Małych Antyli i ewakuacji ludności największej w historii  Stanów Zjednoczonych  Ola, obudziwszy się, cała oblepiona wilgocią potu, przegrzana, lekko odwodniona, skojarzyła, że Nowy Jork leży na trzech wyspach nad Oceanem Atlantyckim, czyli po prostu nad Morzem, gdzie HURA! mogą być  plaże i może można się wykąpać w słonej, ciepłej wodzie.





   

Wybrała Coney Island, głównie dlatego, że można tam dojechać metrem / ha, już od 1920 roku/ - brooklyński  półwysep wysunięty w głąb Oceanu Atlantyckiego, położony na wyspie, który też był kiedyś wyspą, nazywany "ziemią bez cieni", najważniejsze miejsce nowojorskiego widoku na Ocean , przeszło cztery kilometry pięknej szerokiej plaży, z co najmniej sześcioma punktami Globalnej Rozpoznawalności, widocznymi z każdego miejsca; szeroka długa na cztery

kilometry drewniana promenada Riegelmann Boardwalk wybudowana w roku 1925, z charakterystycznymi ławkami i lampami, diabelskie koło zwane Wonder Wheel czyli  Koło Cudów, z lat 20-tych / nic nie można więcej doczytać w internecie o tym kole, bo nazwę ukradł w całości nowy film Woody Allena/, Wieża Parachute Jump / Skok Spadochronowy/,  o której mówi się Wieża Eiffla z Brooklynu/, Coney Island Cyclone /Cyklon/ jeden z pierwszych rollercoasterów w USA, otwarty w 1927, 26 czerwca 2017 r. obchodził swoje 90-te urodziny, Akwarium najstarsze  w USA, nowa kolejka górska Thunderbolt /Piorun/ otwarta w 2014 roku, w miejsce starej i wesołymi miasteczkami  z masą atrakcji, dzięki którym Coney Island był nazywany od początku XX wieku „największym placem zabaw na świecie" , fantastycznymi przestrzennymi, słonecznymi planami filmowymi setek filmów /.../


  
Ola wychodzi z metra, oszołomiona widokiem, jasnej, złocistej przestrzeni, zapowiadającej zbliżanie się morza, plaży. Mieszanina zapachu palonego cukru z maszyny do kolorowej cukrowej waty, popcornu , smażonej ryby; i kiedy zobaczyła pawilon z największą "rybkodajnią"  na świecie,  postanowiła zacząć swoje bycie na Coney Island  właśnie od zjedzenia  smażonej ryby /wybranej bardziej po cenie, niż po nazwie/, dużej porcji frytek  i wypiciu doprawdy zimnej coca-coli z puszki. Kiedy płaciła kartą miły, przystojny pan, stojący za nią, widząc jej polskie nazwisko, zagadnął po polsku, po czym przystanął przy Oli i zaczął opowiadać, o tym jak pracuje w tutejszych wesołych miasteczkach, jak w 2012 roku przyszedł huragan Sandy, jak on stanął bezradny patrząc na zniszczenia i chciał uciekać na zawsze, bo nie wierzył, że to się da odbudować, jak przez wielogodzinne przerwy w dostawie prądu wyginęły ryby i zwierzęta wodne z Akwarium i zniszczyło się, bądź popsuło  większość urządzeń, jak przez pięć miesięcy wszyscy pracowali bez wytchnienia i na Niedzielę Palmową tradycyjny dzień inauguracji sezonu wszystko było gotowe, przez co uwierzył w siłę człowieka i trochę w nieśmiertelność i jak jakiś zwariowany miłośnik wieży Parachute Jump zainwestował w światełka na niej 2 miliony dolarów po to - jak mówił- by była wystarczająco widoczna dla istot z innej galaktyki / Ola uwielbiała tą nowojorską fantazję milionerów/.

  

Potem Ola oczarowana drewnianą promenadą przeszła nią wzdłuż i wszerz, poleżała na swoim składanym, kolorowym ręczniku na twardym piasku plaży,  wykąpała się kilkakrotnie w lekko śmierdzącej rybami i zaśmieconej wodzie, zrobiła parokrotnie siusiu w stylowych, murowanych, też brudnych i zniszczonych kibelkach stojąc w kolejce z tłumem rozgadanych Rosjanek  kąpiących opiaszczone nogi i dzieci w umywalkach, spacerując brzegiem fotografowała i chłonęła w siebie; muszle i resztki morskich zwierzątek rozrzucone przez fale, ptaki czarne i białe gęsto chodzące po piasku, latające w powietrzu razem z helikopterami, poszukiwaczy skarbów z wykrywaczami metali, szkielet w trampkach przy komputerze, parasolki chroniące od

słońca niewiadomoczemu często czarnego koloru /czyżby pokłosie Czarnego Protestu/ , palmę tryskająca wodą, samochód policyjny nawołujących megafonem kąpiących, piękne, długie molo z wędkarzami i muzyką kubańską, niesamowitego mężczyznę z ptaszkami grający na gitarze utwory Beatelsów, kobietę w czerni zajadająca chipsy, istna Mary Poppins; nieurodziwa, egocentryczna, oschła, niemiła /to wszystko wyczytała Ola z jej postaci

obserwując ją długo siedząc oparta na barierce i robiąc jej zdjęcia z ukrycia/, niesamowite latawce w trupie czaszki prosto na Halloween , konną plażową policję, ćwiczącego jogę, przystojnego mężczyznę, rodzinę w tradycyjnych strojach żydowskich odprawiającą jakiś nieznany Oli rytuał z niemowlakiem. A na końcu plaży zaczął się Brighton Beach- Mała Odessa, przestrzeń dla rosyjsko-ukraińsko- żydowskich emigrantów. Ola przysiadła na ławce rozmawiając ze starszym panem ubranym na biało, wyjętym jakby ze starej Rosyji, nawet nie źle jej szło porozumienie się po rosyjsku, poczęstował ją

neonowym napojem w plastikowych woreczkach ze słomką, które już można zobaczyć tylko w filmach, a potem dwie restauracje Tatiana Grill i druga, której nazwy Ola nie pamięta, z obrusami w kratę i perfekcyjnymi ubranymi elegancko kelnerami podającymi bliny, pierożki, herbatę, szampana i białą wódkę, a na końcu w specjalnym miejscu pod daszkiem kilkunastu mocno starszych, na wózkach inwalidzkich mówiących po rosyjsku, identycznymi jak w filmie  „Odessa, Odessa!” emigrantów, nostalgicznie śpiewających stare
ukraińskie, a może żydowskie pieśni,  z boleścią duszy za wszystkim co jest daleko, tak , tak Ola zobaczyła prawdziwych emigrantów, nie radosnych, energetycznych, lecz takich z przytępionym , szklanym wzrokiem od alkoholu, bólu starości i tęsknoty. A jeszcze później /może też innego dnia, bo w sumie Ola spędziła na Coney Island cztery dni/  Ola poszła zobaczyć ryby w Akwarium, wykorzystać tani bilet, bo Akwarium nie całkiem zrekonstruowane i jeszcze  chciała coś zrobić pierwszy raz - pojechała nowym Piorunem, wybudowanym za 10 milionów dolarów, sama w sześcioosobowym wagoniku, szaleństwo trwające niewiele ponad minutę , 90 stopniowy spadek, po którym zeszła na ląd z utratą przytomności spowodowaną zmianami prędkości, wysokości, działaniem przeciążeń, nieważkości, niedociążeń, zaburzeniem błędnika, pociemnieniem i poczerwienieniem pola widzenia. Niezły odlot /.../





A w Coney Island pod kolejką górską na Brooklynie 1 grudnia 1935 roku urodził się, a później wychował i dojrzewał Woody Allen. Często powtarzał słowami swoich filmowych postaci „Jak na wychowanego na Brooklynie i tak jestem całkiem normalny”. Jak to widać w pierwszych scenach najlepszego filmu Woodego /według Oli i Akademii/ Annie Hall, kolejka górska wprowadzała w wibracje cały dom Woody Allena, łącznie ze stołem na którym odrabiał lekcje i

przez to został nieukiem w całym tego słowa znaczeniu, co nie przeszkadzało mu zostać genialnym komikiem, scenarzystą i reżyserem, czyli TWÓRCĄ DOSKONAŁYM. Wychował się w największym na świecie placu zabaw, co musiało wpłynąć na jego niepowtarzalnie fantastyczne poczucie humoru i nie traktowanie świata serio. Mimo nienachalnej urody miał też fenomenalne powodzenie u pięknych, inteligentnych kobiet, co nie dziwi, bo w rankingu cech, które mają wpływ na
wybór partnera przez kobiety poczucie humoru ma najwyższe miejsce. Jest też piękna scena, nostalgiczna, w Annie Hall,  kiedy Woody z Annie i przyjacielem odwiedzają rodzinę Woodiego z przeszłości, kiedy rozmawiają z małym chłopcem, przez okno widać Wonder Wheel – chyba to symbolicznie najważniejsza ikona Woodiego, którą nazwał swój nowy film, bo wychowując się w cieniu Koła Cudów jego życie stało się cudem. Ola jest przekonana, że postać jego i twarz szczupła, nerwowa, w okularach wejdzie na zawsze do panteonu bóstw XX, a może też XXI  wieku. Ha, pewnie Ola tak kocha Woodego, bo obydwoje jako dzieci byli strasznymi nieukami, ze skłonnościami piromańskimi i obsesjami erotycznymi, a także w szkole, z zaskoczenia, całowali dzieci odmiennej płci, z czego się robił poważny problem wychowawczy /źródło informacji Annie Hall/.


Dlatego nie krytykujcie ostatniego filmu Woodego, że  stworzył dla siebie nostalgiczną pocztówkę z dzieciństwa. Nawet jeśli tak było to Ola traktuje ten film jako najpiękniejszy prezent od Woodiego. Nie załapała się już na Festiwal Filmowy w Nowym Jorku, gdzie film był pokazywany na koniec Festiwalu 14 października, ani tym bardziej na premierę światową, która przypadała 1 grudnia na jego 82 urodziny.


  
Za to  jeszcze tego samego roku, pewnego  grudniowego wieczoru Ola umówiła się z Siostrą na nowy film Woodego Allena w swoim ulubionym kinie Pałacowym, lubi oglądać filmy  bez zapachu popcornu i bez reklam, ale za to z  mocną  specyficzną ciemnością dzięki której czuje się  magię kina i że film jest snem, sennym wspomnieniem. Oglądały w całkowitej ciszy i skupieniu, na niezbyt pełnej Sali. Ola spędziła jakby piąty dzień na Coney Island, podsumowujący, z zawrotem głowy równym jeździe kolejką górską… Łaaał jakie to było przeżycie…. te wszystkie Globalne Rozpoznawalności i Punkty Widokowe Miasta, które Ola miała schowane w uwielbieniu pod powiekami, ale także uwiecznione z dużą intuicją na fotografiach robionych telefonem, te wszystkie, które też dla Woodiego były ważne, a może dla całej ludzkości jak Słoneczniki Van Gogha, Mona Liza, Marilyn Monroe, JFK, Wieża Eiffla /…/ myślenie symbolami, skrótami, ikonami, co w dobie internetu jest jeszcze bardziej wyraziste, niż dawniej. Do tego, jeszcze nowsze technologie, jak mówi Woody, film się sam kręci, specjaliści od generowania obrazów komputerowo tzw CGI tworzyli rzeczywistość Coney Island lat 50-tych, a nawet jeszcze precyzyjniej rzeczywistość lat 50-tych dokładnie taką jaką zapamiętał Woody, który mówił w wywiadzie „nic się nie napracowałem, przychodziłem na gotowe”.


 A scenariusz, cóż możliwe, że to on był tłem do pocztówki, ciągle te same emocje  od czasów tragedii greckiej te same postaci ; stary mąż alkoholik „nicniewidzący”, piękna dojrzała zła żona-macocha z synem piromanem, śliczna młoda i niewinna w kłopotach kryminalnych córka-pasierbica i bosko piękny narrator kochanek obydwu pań, bardziej skierowany ku młodszej. Tragi-komedia zagrana perfekcyjnie. Ola, Siostra i Akademia już rozdała Oskara za pierwszoplanową rolę kobiecą dla Kate Winslet- grającą kobietę po przejściach w okolicach 40-tych urodzin, najtrudniejszym momencie dla każdej kobiety /dla Oli 40-te urodziny to jakaś najgorsza w życiu porażka była/, a i Siostra czterdziestoletnia, też doceniła bardzo dobrą oceną grę Kate pełną  tragicznej dramaturgii dojrzałej kobiecości, będąc bliżej właśnie tego myślenia może, że nic już się w życiu nie wydarzy w przeciwieństwie do Oli, która ze swoim optymistycznym 60+, liczy na to, że życie nie dało jej jeszcze najbardziej wygranego losu na loterii.


Hej  KOBIETY CZTERDZIESTOLETNIE wszystko wydarzyć się może jeśli tylko otworzycie swoje serca ku światu.
Moje miejsce pisania; Przeździedza 17 i 18 styczeń 2018 rok


czwartek, 11 stycznia 2018

LISTY OD M, CZYLI JAK MELANCHOLIA WYPADŁA Z SZUFLADY


Listy od M, czyli jak melancholia wypadła z szuflady

Kiedy Ola, w tym roku robiła porządki w szufladzie starej komody; miejscu gdzie nie układała rzeczy od wielu lat, z rąk wypadła jej papierowa teczka z napisem „budowa” i rozsypało się po podłodze 18 listów – wydrukowanych maili- od M. Ola usiadła na nowej czekoladowej kanapie, poczuła jak ogarnia ją fala łagodnego smutku na widok widzianego w każdym liście nagłówka; „Witaj Anno”. Te i wszystkie inne słowa Marka, którymi ją dotykał przez cały krótki miesiąc luty i jeden dzień marca, stworzyły na dnie jej serca definicję słowa melancholia. Myślę, że każdy z nas ma gdzieś w podświadomości coś, to coś lekko mroczne, nieznane, coś na pograniczu marzenia, coś co się nie spełniło, coś, co naprawdę nie powinno się spełnić , nie mogło. Ten smutek na dnie serca, czy duszy, obraz zatrzymany na wieki tworzy emocje twórczą, myśl nostalgiczną, lecz w konsekwencji zbawczą, oczyszczającą i oddziałującą kojąco. Czytając stare listy z uczuciem smutnego ukojenia Ola odpłynęła w przestrzeń do Oli sprzed 16 lat, zakochanej w listach od M, co zostawiły w niej ślad melancholii  na zawsze.


List 1

2 luty 2002

/witaj Anno/

Witaj Anno,

Już wołacz użyty przez Ciebie był zapowiedzią przyjemności jaką był Twój list.

Turystyka; rower jest nie tyle moim „narzędziem” turystycznym, a codziennością, środkiem lokomocji, to tu, to tam; kiedyś wiele lat temu byłem na wycieczce rowerowej nad granicą litewską, na Suwalszczyźnie, po pustych drogach jakby bez celu; dziś rower pomaga mi głównie dźwigać zakupy,

                kajak, szczególnie ten krótki, do szybkiej górskiej wody, gdy głowa bywa niewiele częściej na górze niż na dole, pod wodą – to jedna z moich większych radości

                żaglówka, radości równie wiele, ale można ją dodatkowo dzielić  z innymi

                buty, plecak, lina, to kolejne fetysze, i często nie jest ważne czy używane daleko i wysoko, czy niemal „za domem”

Filozofia; zawód dawno nie wykonywany; czasem żal, czasem radość, że kiedyś potrafiłem ocenić własne możliwości, co może pozwoliła mi na tym polu unikać rozczarowań,

- tu można popełnić wiele pustych słów

Yoga; czasem strasznie nie chce mi się rankiem rozwinąć maty, ale gdy tego nie zrobię, usiłując dalej spać, dzień mści się zazwyczaj „okrutnie”

Czy mamy sobie coś do powiedzenia? Znając Twój list myślę że są dobre rokowania na dobrą rozmowę. Myślę że zawsze, że każdy ma coś do powiedzenia;

pięknie  jest gdy każdy „ma coś do posłuchania”!

Anno, Twój list, swada, lekkość, treść – dziękuje! Maja obawa jest, że nie sprostam Twoim oczekiwaniom – DDM –„dusza dojrzałego mężczyzny”, każde z tych trzech słów budzi we mnie ciąg pytań, i często tylko pytań, bez końca, a Ty oczekujesz odpowiedzi!?

Czyż średnik (;) nie jest pięknym znakiem interpunkcyjnym?

Pozdrawiam i czekam na Twój list.

Marek



List 2

3 luty 2002

/niedziela/

Witaj Anno,

Dwa dni pełne słońca, ciepło; kwitnie wierzba i leszczyna,

i dwa bardzo intensywne dni, długie i wyczerpujące wędrówki

i wczoraj w nocy, krótko przed zaśnięciem:

a może dostałem list od A.?

i jest

i – odpisze w niedzielny wieczór

i dziś spędzone w drodze

i na układaniu listu

i gdy; Witaj Anno,

dzwonek telefonu

i przyjaciel najbliższy przyjaciel, najstarszy

i najdalej mieszkający

i niemal trzy godziny rozmowy

i obawa, że o tej porze, dziś, nie napiszę już listu jaki bym chciał

i pewność, że muszę napisać choć słowo, choćby to miało być

i

Pozdrow i enia Marek



List 3

6 luty 2002

/wtorek/

Witaj Anno,

Właśnie obejrzałem krótki film z krótką rolą Stinga. W nim można się zakochać. Teraz czeka mnie długa noc, ciekawe ilu jego płyt zdołam dzisiaj posłuchać zanim zasnę…

Dostałem dzisiaj książkę. Zamówiona przed miesiącami. I jest. Długie oczekiwanie, duża radość. W drugiej połowie ubiegłego roku była w Wenecji wystawa jednego z malarzy „mojej prywatnej galerii” – Balthusa, nie mogłem jej widzieć, więc katalog-książka to nieco rekompensuje. Teatralne obrazy, doskonała technika i znakomity rysunek, Świetne klasyczne, przedimpresjonistyczne pejzaże, ale przede wszystkim figuratywne portrety młodych kobiet. Każdy emanuje siłą, ma własną prawdę, przekazuje chwile, tak że ta ociera się o świętość. No może trochę przesadziłem. Balthus często malował dziewczęta – to portrety zmysłowe ale nie pobudzające. On sam, wydaje się, daleki był od wzbudzania erotycznych skojarzeń. Celem było raczej pokazanie doskonałej proporcji młodego ciała,

Choć kto wie; Balthus był bardzo tajemniczym człowiekiem i twórcą.

Kolory wcześniejszych prac zazwyczaj mocniejsze, wysycone, później jakby spopielałe. Oryginały (jak to często bywa) robią dużo większe wrażenie, i nie tylko dlatego że są bardzo duże. Rzadki sposób kładzenia farby, wiele warstw- czasem z bliska wyglądają jak z betonu. Niestety większości obrazów nie można zobaczyć, są w rękach prywatnych, dlatego wenecka wystawa była taką gratką, żal; ale może będę żył, jak TY, 110 lat – więc pewnie zdarzy się powtórna okazja.

 110 lat. Coraz częściej myślę jakie pytanie będę sobie stawiał, a ważniejsze jakich odpowiedzi będę mógł sobie udzielić gdy skończę 109 lat. Czasami myślę że może to już czas zacząć przygotowania do tych urodzin. Co?, po co?, dlaczego?. Dla kogo?, sobie?...

Zazwyczaj uciekamy przed taką refleksją ale czy nie jest to ucieczka donikąd – tylko my o tym jeszcze nie wiemy!

Pozdrowienia

Marek

Dzisiaj był przyczynek do Twoich studiów nad DDM

List 4

7 lutego

/środa/

Witaj Anno,

Spotkania z Tobą stają się ważnym punktem moich dni. Rano sprawdzenie poczty, szybkie szukanie między nadawcami, jest „Anna Grabowska” – ten list czytam zawsze jako pierwsza; nie ma – sprawdzę za godzinę. Potem czytam Twój list raz i jeszcze raz, a może dwa; I przewijający się motyw w ciągu dnia. Jaka będzie moja odpowiedź? O czym chciałbym Ci dzisiaj opowiedzieć? Co chciałbym powiedzieć? Czasem wiem, a mimo tego piszę zupełnie co innego, i tak jest dobrze. Nie chce pisać przestylizowanych wyprawek czy nadmuchanych eseji – obawiam się, że mój wczorajszy list zmierzał niestety w tym kierunku. Postaram się być bardziej spontaniczny, może uda mi się puścić cugle, niech moje emocje też płyną. Zazdroszczę Tobie Twej emocjonalnej swobody, ja należę do tych „zrównoważonych”; z dystansem, ironicznie, a czasem niestety z nonszalancją patrzę na innych i świat, jedynym usprawiedliwieniem jest może to, że siebie nie traktuję zbyt serio.

Napisałaś dzisiaj, że gwarancją spełnionego życia jest, jeśli dobrze rozumiem, bezwarunkowa samoakceptacja – bo to jest według mnie warunkiem miłości, w tym przypadku do siebie samego, a jest to możliwe jedynie w samotności.

Bardzo to niepopularne. Od dawna uważam, że koncentracja na sobie (by nie powiedzieć egocentryzm) jest warunkiem koniecznym do prawdziwego rozwoju osoby. Teorie spełnienia przez poświęcenie, służbę dla innych, mogą być metodami „ucieczkowymi” przed sobą. A samotność – ona daje siłę, oczywiście myślę o, powiedzmy, „metasamotności” czyli pewnym stanie obcowania ze sobą, trudno określalnego minimum samowiedzy, sile, co niewiele ma do czynienia z zewnętrznym „stanem posiadania” partnera, rodziny czy przyjaciół. Oj chyba jestem zwierze!

A tematy na dzisiaj planowane to; intelektualny, a emocjonalny odbiór dzieła sztuki;

Jazz; jogging. Może innym razem, a może nie?

„Ludzie tylko dlatego nie żyją tak długo, bo im się nie chce” – ładne!

Pozdrawiam Marek

List 5

11 lutego 2002

/list/

Witaj Anno

Już relatywnie długo nie było listu od Ciebie. Mam nadzieję, że wiedzie Ci się dobrze. Jeśli straciłaś ochotę na naszą korespondencję, prześlij krótką wiadomość; choć mam nadzieję, że tak się nie stało.

Pozdrawiam Marek

List 6

11 lutego 2002

/czwartek/poniedziałek/

Witaj Anno,

Cieszę się, bardzo.

Mea culpa, mea maxima culpa. Po Twoim czwartkowym liście, szybko, na tyle szybko jak to w ten czwartek było możliwe, pisałem list do Ciebie. Jako, że miałem bardzo długi i wyczerpujący dzień list był gotowy niemal rankiem – i tu, błąd, drobny błąd w adresie – i klapa. Czekałem na odpowiedź, odpowiedź na list który nie doszedł. I miałem te wszystkie obawy, które i Ty miałaś. By zachować porządek poniżej „jeszcze raz” list z czwartku. Dziś już nie całkiem aktualny; niektóre rzeczy inaczej bym napisał, ale tak jest lepiej.

Przesyłaj wszystko, proszę co napisałaś,

Teraz, niestety tylko tyle- mało czasu, ale więcej wieczorem.

Szczególne pozdrowienia

Marek

Witaj Anno,

Gdy byłem dzisiaj wczesnym przedpołudniem w parku – pies musi się wybiegać- jakaś szalona dziewczyna na rowerze, z plecakiem, z predkością wiatru niemal otarła się o mój rękaw; obejrzałem się, długie rozwiane włosy, czarny sweter, krótka spódnica; zapomniałem o psie, rzuciłem się do biegu, byłem dobry; gdy poczułem po chwili krople wody rozpryskiwane z kałuż przez koła roweru – pomyślałem: mam ją! I wtedy to ukłucie, najpierw krótkie, później… i teraz na chmurce siedem wiem więcej

- Nie lataj dziadu za dziewczynami!!!

Czy to byłaś Ty?

Dziś dostałem konkretny zestaw pytań. Spróbuję, zaczynamy.

Szkoła, to chyba najgorszy dotychczas okres. Jak ja jej nienawidziłem!

Rannego wstawania, niektórych kolegów, większości nauczycieli – ze wzajemnością z resztą, siebie.

Byłem cool, choć nikt tego tak nie nazywał. Ja wiedziałem lepiej, zawsze.

Byłem najlepszy!

Wiedziałem więcej niż nauczyciel, a jeśli nie to przynajmniej starałem siętakie stwarzać wrazenie. W dyskusji mówiłem ostatni, mój głos to było podsumowanie. Zawsze chłodny z dystansem; zapalczywy, pobudzony jedynie wtedy gdy trzeba było błysnąć oryginalna myślą, nowym zwrotem, najlepiej żeby wytknąć komuś niewiedzę, mierną inteligencję. A wszystko to w aurze nonszalancji, a i często cynizmu. I koleżanki, ciągle nowe, porzucane; wciąż gotowe pocieszać tego, zapewne nieszczęśliwego poetę- intelektualistę.

Pozornie niedbały w stroju, „ja z innego Świata” dopełnia ten żałosny portret!

A naprawdę; dużo kompleksów, świadomości własnych ograniczeń, mizernych intelektualnych i kreatywnych możliwości. Choć mój penis wówczas nie był tematyzowany, to cała sfera erotyki była problemem. Trudne początki, konfrontacja z winą, takie paskudne pod tym względem były czasy. Wiele lat trzeba było by udało się te potwory przegonić, a i czasem dziś widzę ich cień.

Nie miałem zwariowanej koleżanki pędzącej na rowerze z tornistrem na plecach. Może gdybym miał, gdyby chciała ze mną chodzić na wagary, szukać wiosny na początku stycznia, leżąc na łące i nic nie robić, żeglować bez celu, słuchać Cohena i Wolnej Grupy Bukowina, czule wzajemnie się dotykać, może … moglibyśmy spędzić wspólnie trzy miesiące.

Zawsze pociągała mnie w innych ich suwerenność i autonomia, świadomość własnej wartości, oryginalność w przezywaniu świata. Z rowerzystką zaczęło by się od awantury, walki o dominację, ale później po obwąchaniu może udało by się nam zaprzyjaźnić. 

Po raz kolejny podziwiam Twoją siłę, samoświadomość, pewność. Ja mam na drugie imię Watpliwość, nie – ja jestem wątpliwością. Musisz mieć dobre zycie. Ja krzywdziłem wiele i krzywdzę nadal.

Właśnie zjadłem 137-go pączka i nie wiem jak się nazywam.

Pozdrawiam Wojtek

List 7

12 lutego 2002

Witaj Anno,

Mój czwartkowy list, list źle zaadresowany nie wrócił do mnie. Oznacza to, że przeczytała go jakaś nieznajoma osoba; dotychczas nie odpowiedziała; jeśli to zrobi opowiem Ci ciąg dalszy, cóż za historia!

Zdecydowanie wolę pisać listy do Ciebie.

Dziś długi dzień; głównie w lesie i na polach. Byłem z psem na spacerze. Przeszliśmy ponad 10 kilometrów; wiał bardzo silny wiatr, było mgliście, zacinał deszcz; mój pies to uwielbia, choć gdy droga jest długa to udaje, że boli go noga i wówczas muszę nieść go w plecaku. Szczęśliwie nie jest to brytan tylko czarny jamnik. O Twoich psach jeszcze nic nie wiem. Mam mało w domu mocnych alkoholi.

Po powrocie z wycieczki Twój list.

„Przypadkiem” mam w domu Pulp Fiction, zacząłem oglądać, otworzyłem butelkę czerwonego wina, a że jak wiesz film długi… Teraz butelka pusta, ja w błogim stanie, pełen chęci rozmowy z Tobą; choć chętniej bym z Tobą pomilczał.

Właściwie chciałem powiedzieć o krzywdzie i winie. O krzywdzie zaznanej i doznanej; winie obiektywnej i subiektywnej; miał być to list – ciąg dalszy mego listu z czwartku. Czasem obawiam się, że to o czym piszę jest zbyt ogólne; jest osobiste, moje, bo przedstawia, przynajmniej po części mój obraz mojego świata, ale może nie tego oczekujesz? Pytaj, pytaj wprost!

Mnie interesują również twoje informacje (jak w ostatnim liście) o tym, że masz dzieci i dlaczego; męża, Twego szukania siebie w Jego chorobie.

Myślę, że będzie lepiej jeśli skończę i spróbuje pójść spać. Szczęśliwie mój materac leży niedaleko i dobrze znam drogę.

Pozdrawiam Marek



List 8

13 lutego 2002

/wtorek/

Witaj Anno,

Miłe słowa, dzięki!

Moja parodniowa laba się niestety już kończy i czas wrócić do prawdziwej pracy. Punktualnie ze środą popielcową.

Czas postu i wyrzeczeń? Dla mnie też? Może warto spróbować. Wielu podejmuje postanowienia; nie palić, nie pić, nie jeść słodyczy. Czy ktoś decyduje się częściej uśmiechać? Być zawsze i dla wszystkich sympatycznym? Post, wiara, religia. To jest dla mnie temat! Chyba nigdy nie udało mi się tego „przepracować”. W pewnym, dalekim czasie była to wazna część mojego życia. Od lat nie byłem w kościele z powodów religijnych, tylko jako turysta. Czasem mam ogromną ochotę pójść tam np. w Wielki Piątek, ot posłuchać chóru, misterium; albo na pasterkę, pośpiewać kolędy; ale nie robię tego – obawiam się? Nie wiem

Wystarczy!, choć chyba posłcham sobie piesni wielkopostnych – śpiewa Sojka – słuchałem tego tez w karnawale. A jutro śledzie.

Lubisz tańczyć? Chyba tak; pisałaś „potańczę sobie”. Ja lubię bardzo, ostatnio tańczyłem przed dwunastoma laty. Było super!

Miałem kiedyś dwa jamniki /na raz/ huragan w domu! Stop T-Shirt i tzw. Bokserki to mój nocny odzienek, czasem obywam się bez nich.

Stop

Dlaczego generałowa miała wannę z lodem pod łóżkiem? Stop

Jeśli pójdę teraz spać, zasnę, to niedługo będzie rano, a jak będzie rano to może dostanę Twój list, jak dostane list to nie będzie środy popielcowej, to będzie nadal karnawał!

Śmiało całuje i pozdrawiam Marek



List 9

13 lutego 2002

/popielec/

Witaj Anno,

Mój dzisiejszy karnawał nie różnił się wiele od twego. Wczoraj wieczorem duży syn wziął psa na ręce, pies chciał się wyrwać, zrobił piruet i wylądował na podłodze, i zaczął kuleć. Początek dnia po Twoich listach, u weterynarza. Wszystko okazało się w porządku. Ciąg dalszy środy w strugach deszczu, takiego deszczu, że świata nie widać. Taka pogoda działa na mnie niezwykle deprymująco. Motywacja do jakiejkolwiek pracy równa zeru.

Ku pokrzepieniu chciałem kupić nowa płytę Pat’ a Metheny. Miała wyjść do 10 lutego; przesunięto na 25. A chciałem Ci dzisiaj wieczorem o niej opowiedzieć. Dopiero wieczorem nieco się uspokoiło. Mogłem pobiec nad rzekę. Bardzo lubię tę wieczorną godzinę. Cicho, tylko wiatr, ciemno; czasem biegnie ktoś z przeciwka. Godzina tylko dla mnie. Godzina do myślenia, godzina na układanie listu do Ciebie, czasem godzina na bezrefleksyjny bieg wyznaczany rytmem butów.

I wreszcie, Twój list. Coś na co czekam, ktoś na kogo czekam. Szkoda, następne dwa dni bez Ciebie, ale przeżyj je pięknie. Jutro nad morzem słońce, weź je z sobą, odetchnij ostrym (jak tylko w Kołobrzegu) powietrzem, weź je ze sobą i podziel się!

Odpowiedzi c.d.

Używki – po ósmej klasie byłem pierwszy raz (jestem jedynakiem) ‘samodzielnie” na obozie wędrownym- i tu były inicjacje; Zefir, wino marki Wino, starsze koleżanki… paliłem jak dotąd dwa tygodnie; Alkohole uprawiam, acz umiarkowanie – czerwone wino- już wiesz, ostatnio pije chętnie white russian, czyli białogwardziste – ulubiony drink Dude z „The big Lebowski”, rzadko piwo. Koleżanki,… ech , na dzisiaj wystarczy!

Pozdrawiam Marek



List 10

17 lutego 2002

/sobota/

Witaj Anno,

Nie, nie jestem obrażalski.

Wreszcie chwila dla mnie. Ale jestem jak wyciśnięta cytryna. Trudno mi zebrać myśli i sformułować sensowne zdanie.

Zaraz do łóżka, bo jutro świtem znowu do pracy. Do lasu, w pogóry. Przez łąki i strumienie. Ma być świetna pogoda. Już się cieszę!!!

Twój obszerny list Kołobrzeg/ piątek wieczór – dzięki, uwielbiam długie listy; ten ma w sobie tyle tematów, że pewnie bym potrzebował dużo czasu  by wszystkie chociaż „zahaczyć”.

Choć czy to jest potrzebne …

Te najprostrze: brody nie mam; dawno, dawno temu, gdy młody byłem miałem brodę;

I trudno mi było się z nią całkiem rozstać, więc jako „półśrodek” noszę tzw. Trzydniowy zarost; kolczyków nie używam

Chciałbym dalej pisać ale „odjeżdżam”

Życzę pięknej niedzieli

I pozdrawiam Marek



List 11

17 lutego 2002

/niedziela w lesie/

Witaj Anno,

Mam poważne zaległości w pisaniu do Ciebie, ale nie brak chęci, brak treści, a jedynie „okoliczności zewnętrzne” są winne. Właśnie wróciłem z lasu. Znów padam. Dzień był niestety jaki był. Jeden z moich klientów ładował twarzą na ziemi, stres, opatrunek, szpital. Pierwszy raz zdarzyło się coś takiego.

Opowiadał mi ktoś dowcipz dzisiejszej Gazety Wyborczej; średni, ale odpowiadający mojemu dzisiejszemu poziomowi intelektualnemu;

Tato, czy barany się żenią?

Tylko barany, synku.

I tym miłym akcentem zmuszony jestem skończyć dzisiaj, obiecując, że jutro, jeśli cegła nie spadnie mi na głowę, napiszę więcej. Mądrzej?, czulej?



List 12

18 lutego 2002

/Paweł/

Witaj Anno,

Nareszcie w domu. Przy biurku z widokiem za okno. Szaro i pada deszcz. Lampa się pali. Zielona herbata. Dobrze, jest tak jak lubię.

W domu cicho, tylko z kąta słychać gitarę Pata Metheny. Świetnie, że mam nową słuchawkę.

W domu cicho i spokój. Dziecko wyjechało na niemal tygodniową wycieczkę. Będzie ciszej i spokojniej, ale i smutniej. Przed piętnastoma laty jak się urodził popadłem w małą panikę, nieplanowane acz oczekiwane dziecko wywróciło wszystko do góry nogami. Dziś, z perspektywy, wspominam czas mojego urlopu wychowawczego jako jeden z lepszych i milszych. Spacery, albo jedynie przesiadywanie w ogrodzie, niewiele obowiązków, radocha z rosnącego Pawła. To była radość; była i jest. Zmienia się, jest ciągle inna, ale może nawet jest jej ciągle więcej. Zawsze staram się tak wspierać moje dziecko by było pewne swojej wartości, umiało realnie ocenić swoje możliwości, miało odwagę cywilną głosić swoje zdanie, być wolnym. Chciałbym żeby był naprawdę autonomiczny. Nie wychowywałem go na swego kupla, towarzysza wypraw, przyjaciela czy w przyszłości opiekuna. Wazne jest dla mnie, że będzie on człowiekiem-sam-dla-siebie. O, moje espresso już gotowe…

Walentynki; z upodobaniem obchodzę urodziny i imieniny, swoje (no może nie zawsze urodziny) i innych, różne ważne i mniej ważne rocznice, ale zawsze obchodziłem z daleka święta grupowe – 8-marca, dzień matki, czy ostatnio Walentynki. Jeśli inni się tym bawią, to świetnie, ja nie potrafię. Choć to taka nowa swiecka tradycja…

Czytając przed wysłaniem listy do Ciebie, mam przed sobą obraz smutnego i nudnawego faceta z kompleksami, nie znam go!

Myślę częściej o Tobie niż bym chciał

Pozdrawiam Marek



List 13

19 luty 2002

/40 dni do Wielkanocy/

Witaj Anno,

Leniwy poranek, długo w łóżku, yoga – bez wysiłku, łagodnie i relaksowo, sniadanie, którego szczegółów Ci oszczędzę. Spacer z psem; krótki bo pada, a ona nie lubi deszczu. Fotel, lampa, herbata i książka. Pełnia szczęścia. Chętnie zostałbym emerytem?

Po południu praca, kilka spotkań, jogging, może później kino.

Jutro wycieczka, zwana wyjazdem służbowym, do miasta które bardzo lubię; szybko obowiązki i potem przyjemności; posiedzieć w ulubionej knajpie, popatrzeć na przechodzących ludzi – bądźmy szczerzy – na przechodzące panienki, może uda mi się odwiedzić muzeum- tam sa obrazy które należą do „mojej prywatnej galerii”.

Obawiam się, że wampiry, nie chodzą spać. Nawet te nasze-my wampiry nie śpią, kiedy my spimy. Ale może się mylę?

Pozdrawiam

Starzec-Satyr Marek



List 14

22 lutego 2002

/stół jako biurko/

Witaj Anno,

Znów wieczorowa pora. Przy biurku. A właściwie dużym starym stole. Stole zarzuconym książkami i papierami. Na stole dwie lampy, jedna typowa biurowa i druga stara WG 24 – ta stwarza nastrój, właśnie ona daje mi teraz światło.

Przede mną, oparta o książki karta pocztowa z reprodukcją Caravaggio Złożenie Chrystusa do grobu. Mały, stary globus. W doniczce kwitnące niebieskie irysy. Dalej czarna plama okna. Za dnia łąka i drzewa. Lubię to miejsce, lubię ten stół moje biurko.

Nie mam niestety żadnych rzeczy, które byłyby naznaczone historią mojej rodziny. Bardzo niewiele przetrwało, te nieliczne sa w moim „domu rodzinnym”, a ten daleko. To jedna z konsekwencji zmiany miejsc.

Wczoraj szukałem wzrokiem 12 letnie dziewczyny w czerwonym swetrze i czarnych spodniach. Nieskutecznie. Ale piękna pogoda, radość oglądania ulubionych obrazów, możliwość „zagapiania” się na, niestety rzadko, piękne panienki – rekompensowały mi choć w części niepowodzenie; to był świetny dzień!

Z czułością pozdrawiam Marek



List 15

23 luty 2002

Witaj Anno,

Szaleństwo zajęć. Mimo chęci tylko zdanie. Właśnie stoję przed kajakiem.

Następne dwa dni na wodzie. Postaram się więcej w niedziele wieczorem, gdy będę już w domu.

Z kajakarskim pozdrowieniem

Marek



List 16

25 luty 2002

/nago nocą/

Witaj Anno
/…/
Jestem spragniony przyjaźni. Kogoś kto mieszkałby dwie ulice dalej. Wpadłby bez zapowiedzi na herbatę. Poszedł ze mną na koncert, spontanicznie do knajpy  

albo do sklepu kiedy muszę kupić nowe spodnie. Pogadał o „problemie egzestencjalnym”, ale i o „dupie Maryni”.


Często myślę, że wina leży po mojej stronie; za rzadko jestem gotowy na inicjatywę, pokazać swoją gotowość; może stawiam zbyt wysokie wymagania, ciekawe czy sam bym im sprostał?


Chciałem napisać krótkie usprawiedliwienie, że wczoraj nie, że bo … ale potrzeba rozmowy z Tobą przeważyła. Twoje listy są dla mnie radością. Ale radością jest też pisanie do Ciebie.


Pewnie przeczytasz to dopiero jutro, ale ta późna godzina nastraja szczególnie: śpij dobrze, śnij jasno, miej piękny ranek i dobry dzień.

Pozdrawiam

Marek

Obudziłaś marzenia o lecie: nago nocą; czy słyszysz trzciny, wiatr, jezioro, będzie pewnie zmiana pogody.



List 17

Data 26 lutego 2002 15:26

Temat: Witaj Anno

Nietykalne białe czereśnie

Coprzechadzałysięznami
tamtej wiosny nad bladym stawem

zamieniły się w słupy soli

zgięte ciężarem



lecz wiosna wraca za każdym razem

i w chłodnej ciszy co po nas została

chłopiec puszcza bańki mydlane

nietykalne nieuchwytne

jak tchnienie białych czereśni



każdej wiosny

każdego życia



-       To napisał Grynberg

Wysyłam Ci moją pozytywną myśl

Pozdrawiam Marek







List 18

1 marca 2002

/krzynki/

27.2. Środa

Piękny ranek; woda w rzece niestety tak wysoka, że nie można biegać nad brzegiem. Musiałem zastosować wariant rezerwowy. Jeśli dalej tak będzie to zaleje mi pracę. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Cóż, zawsze jakieś urozmaicenie.

Wieczorem słucham jeszcze raz, i jeszcze raz nowego P.Matheny. Jest OK.

Tylko zdawkowy list od Anny. Niewiele mówiący. Ciekawe czy jeszcze kiedyś napisze?

Jutro, jutro mam nadzieję wiele radości.

28,2, Czwartek

Wąskie schody do piwnicy, przytłumione światło, kilka osób w barze. Dalej mroczna sala, niewiele krzeseł, mała scena. Tył sceny, nietynkowany ceglany mur, oświetlony mocnym zielonym światłem. Na scenie trywialna dekoracja, stolik z bistro przykryty czarnym atłasem, na nim róża i kieliszek szampana.

Trąci szmirą. I ona miejscowa gwiazda.

Chanson; głos mizerny, zupełnie nieporywający, blamaż. I przyjaciele artystki, wszak to premiera, owacja na stojąco, kwiaty, bisy; co robić? Łapie H. za łokieć, uciekamy.

Zamiast do domu, do H. Rekompensata za kulturalne doznania wieczoru.

Nie mogę zajrzeć do komputera. Ciekawe czy jest coś od Anny?

1.3. Piątek

Jedna z byłych mi bliskich kończy dzisiaj 43 lata. Zadzwonić?

Ranek bez biegania i bez yogi. Lenistwo. Zamiast tego gotowanie obiadu.

Książka.

O, jest list od Anny. Prosi o temat? Dziwne. Czy ma jeszcze ochotę pisać? Czy traktuje to jako zobowiązanie? To powinna być radość, potrzeba, nie obowiązek.

Szukać tematu, no nie wiem…

Dziś wieczorem z E. na nowy film ze scenariuszem Kieslowski/Piesiewicz.

Ciekawe co zrobił z niego ten niemiecki reżyser. Dotychczasowe filmy Tykwra były w zupełnie odmiennej stylistyce niż filmy Kieslowskiego.

Teraz jeszcze parę zdań napisać dla pieniędzy i … laba.

Witaj Anno,

Myślałem o Tobie, sporo i ciepło. Martwiłem się o Ciebie, ale już wiedziałem, że dasz sobie radę. Chyba zawsze dajesz sobie radę!

Nieśmiało dotykam Cię czule i pozdrawiam Marek