czwartek, 30 marca 2017

PORTRET BABCI OLI CZYLI MAMY MAMY OLI



Portret Babci Oli czyli Mamy Mamy Oli
dedykuję mojej Babci Zofii - jedynej Babci jaką znałam


W Małym Miasteczku, co ma Rynek z zabytkową studnią, dwa kościoły, park ze stawem, rzeczkę o obrzydliwej nazwie Rów Miejski i podziemne, na poziomie plejstoceńskim wspaniałe źródła wody o czystości krystalicznej i harmonijnej zawartości składników mineralnych, w dwóch kamienicach, z mężem - lekarzem, czwórką dzieci, nianią, kucharką, służącą, motocyklem, stołem do wywoływania duchów, fortepianem, zegarem co wybijał godziny, rolosami zaciemniającymi pomieszczenia na czarno, mieszkała Babcia Oli o mądrym, walecznym imieniu Zofia.



Babcia Oli pochodziła z Galicji co można było poznać po jej elegancji; robionych na miarę  skórzanych czarnych butach na korkowym koturnie, garsonkach w grochy, sznurze pereł, kapeluszach panama z ogromną ilością włókien zarówno poziomych jak i pionowych, etoli futrzanej, czerwono pomalowanych ustach, papierosach palonych w szklanych fifkach, jedwabnych rękawiczkach, pewnym luzie i tajemniczości, a także po kuchni charakterystycznej wyrazistymi smakami; słodkim cukrem i octem owocowym dodawanym niezmiennie od pokoleń do zupy pomidorowej, mizerii, buraków i majonezu w sałatce warzywnej. Jednak największą specjalite de la maison Babci Oli stanowił tort Dobosa / co po węgiersku znaczy dobosz, ale nazwa pochodzi od  nazwiska budapesztańskiego cukiernika/ pięć  precyzyjnie równiutkich płatów biszkoptu przekładanych  gęsto kremem z masła, cukru, proszku kakaowego i jajek. Zarówno ciasto na biszkopt jak i krem wymagał ubijania trzepaczką na parze przez około godzinę. Sztuki tworzenia tortów, gotowania nauczyła się Babcia Oli na pensji dla grzecznych panienek i jeszcze nauczyła się tam śpiewania romantycznych i patriotycznych pieśni, gry na fortepianie, haftowania, gustownego ubioru, jednym słowem " damą być" . Lecz oprócz umiejętności miała Babcia Oli cechy charakteru równie wyraziste jak potrawy, które przyrządzała; władczość, apodyktyczność, posłuch, zaradność, niesamowitą energię i rzadko spotykane zdolności  do gry w brydża, wróżenia z kart, organizowania spotkań towarzyskich i zarządzania.



Wszystkie te cechy i umiejętności doprowadziły do  zaręczyn z młodym / ale o 10 lat starszym/ cnotliwym, czyli pełnym cnót, wysokim, szczupłym, z wąsem jak  ryżowa szczotka, lekarzem- mieszanką doktora Judyma z doktorem Hausem, fenomenalnym diagnostykiem "u łoża pacjenta", który otrzymał posadę lekarza z rewirem Małego Miasteczka i okolicznych wiosek i którego po paru latach praktyki stać było na ożenek z piękną Zosią i planowaniem z nią wykwintnego życia z większą ilością dzieci i służby.

Babcia Oli powiedziała z radością "tak" rozpoczęła szczęśliwy okres w swoim życiu, pełen rautów, pikników, na które jeździli bryczkami, w zimie łyżwy na stawie w parku i kuligi saniami przez okoliczne lasy i pola, wieczory brydżowe w każdą środę i seanse spirytystyczne z mocnymi akcentami ukazywania się duchów. Na wieczorach towarzyskich Babcia Oli pięknie śpiewała, mąż przygrywał jej na fortepianie, potem brylowała w towarzystwie i rozsiewała swój śmiech perlisty i inteligentne wypowiedzi. Miała też Babcia Oli wspaniałych przyjaciół z fantazją; sędziego, adwokata, aptekarza i właściciela gorzelni, z którego żoną, też Zofią, Babcia przyjaźniła się najbardziej, właściciela piekarni i dyrektora szkoły, ech, och jak oni potrafili się bawić, jacy byli dystyngowani i wytworni.

Gdzieś  pomiędzy podróżą jedną czy drugą , pomiędzy rautem i brydżem Babcia Oli urodziła czwórkę dzieci; Jurka mola książkowego, który wyrósł na zasadniczego chirurga dziecięcego i klona Dziadka Oli, Krysię eterycznego aniołka co jako dobosz pięcioletni orkiestrę przez ulicę Szeroką prowadziła, a potem rok po roku -najpierw Zbyszek co został księdzem, hodowcą zwierząt domowych i pokerzystą i  najmłodsza Anna zwana Hanką, którą już wiemy, Mamą Oli się stała.

Po tych latach radosnych przyszła ciemna chmura, zasłoniwszy na długi czas, żeby nie rzec na zawsze, szczęście i uśmiech w tej znamienitej rodzinie, niczym dymy nad Małym Miasteczkiem, które pożarami, aż nazbyt  często trawione było.

Krysia nagle zachorowała i w wieku 6 lat umarła. Przed samą śmiercią jakiejś przedziwnej dorosłości  i jasności doznała, także ksiądz znajomy przyszedł i do Pierwszej Komunii Krysie przygotował, a ona patrząc na zrozpaczonych bezradnością swoją  rodziców mówiła do nich " nie martwcie się Tatusiu i Mamusiu, ja do Pana Boga pójdę, On tam w niebie już na mnie czeka, tam mi będzie dobrze, nie ma co płakać kochani moi". Ale oni chociaż mocno w Pana Boga wierzyli nie mogli znaleźć w tych słowach ukochanej córeczki pociechy i płakali i cierpieli okrutnie.

A kiedy ten tragiczny dzień nastał i Krysia na zawsze odeszła , Babcia Oli wsiadła na motocykl i pędziła po drogach i dróżkach, aż się benzyna w baku skończyła i w jakiejś chłopskiej chacie noc musiała spędzić, na materacu sianem wypchanym , łkając w ten materac i łkając, aż jej się cały zapas łez wyczerpał i wróciła nad ranem do domu z suchymi oczyma tylko tak mocno błękitem swoim przyczerniałymi.

Minęły dwa lata. Babcia Oli ciągle za córeczką swoją ukochaną bardzo tęskniła i życie gotowa była oddać za choćby chwilkę rozmowy. W związku z tym na pomysł wpadła wydawało się jej wyśmienity, sama nigdy by się nie odważyła wywołać ducha Krysi, ale wiedziała, że jest taka osoba, którą poznała kiedyś na przyjęciu w Ambasadzie Francuskiej, najsłynniejszy polski jasnowidz, działacz sił tajemnych i medium Stefan Ossowiecki. Nic nikomu nie mówiąc pojechała do Warszawy. Spotkanie było mocne i owocne dla obojga, poczuli do siebie ogromny magnetyzm i wspólną aurę. Pan Stefan zgodził się przyjechać do Małego Miasteczka na seans dla rozmowy z duchem Krysi.

Tamten dzień został na zawsze w pamięci wielu, ale na pewno tych siedmiu osób co w seansie brali udział. Babcia Oli okadziła całe pomieszczenie dużego salonu szałwią, zasłoniła lustra, wyniosła krzyże i obrazki świętych, zapaliła zielone świece, spuściła czarne nieprzepuszczające światła rolosy, wkoło swojego okrągłego stołu z ciężkiego drewna dębowego ustawiła krzesła, na stole ustawiła tabliczkę Quija i powoli zaczęła wpuszczać pięciu wybranych przyjaciół, a na końcu wszedł znamienity gość, jeden z najpopularniejszych przedwojennych celebrytów pan Stefan Ossowiecki. Najpierw  wszyscy  w wielkim skupieniu i ciszy  chwycili się za ręce, a tylko pan Ossowiecki spokojnym głosem zaczął przywoływać ducha Krysi. Atmosfera gęstniała, jednocześnie dało się poczuć powiew  powietrza, które poruszyło mocno płomieniami świec, rozeszło się zimno, a w przestrzeni fruwało kilkanaście białych, niedużych piórek szybujących niby puszyste spadochroniki dmuchawców.

Dość szybko bez nieproszonych innych duchów, ukazała się Krysia. Wyglądała tak samo jak w trumience, blada, w kwietnym wianku na głowie, w białej sukience i z białym różańcem w rękach. Unosiła się nad podłogą i wyraźnie patrząc na Mamę z miłością zwróciła się do niej " Mamo musisz mnie już puścić, nie mogę krążyć wokół ciebie, w niebie już czekają na mnie wszyscy, chcę tam iść ponieważ wiem, że tam spotka mnie jedynie dobro. Będę czekać na ciebie, na Tatę i na Jurka, ale wszyscy musicie przeżyć co najmniej 80 lat tu na ziemi za nim ze mną się spotkacie, niestety na życie Hanki i Zbyszka nie mam wpływu. Pamiętaj wszyj do tego brązowego, kaszmirowego płaszcza 15 złotych świnek, one i twoja determinacja pozwolą przeżyć śmiertelne zagrożenia Tacie i Jurkowi."  Nie pozwól by Tatę wywieziono, nie pozwól" -powtórzyła mocnym głosem " nie pozwól też Jurkowi nigdy pracować w kopalni". "A pan" -zwróciła się do Ossowieckiego - "zginie tajemniczo i ciało pana nigdy nie będzie odnalezione, lecz niech to pana nie martwi, energia, która powstanie w chwili pana śmierci, będzie miała moc przydatną dla ratowania świata" i szybko pożegnała się tymi słowy "Żegnajcie wszyscy, do zobaczenia." i pomachała ręką i ręką przesłała też pocałunek, zniknęła.  W tym momencie zabił głośniej, niż zwykle wielki ścienny zegar, świece zgasły i nie zapalane zapaliły się wszystkie światła w pokoju. Goście w oszołomieniu patrzyli na siebie, do końca wieczoru mówili szeptem i starali się nie komentować przeżytych wydarzeń.

Po trzech latach nastał piękny, upalny sierpień 1939 roku, sierpień skłaniający do szalonych zachowań, miłości, ale też sierpień, który zrodził najczarniejszą chmurę jaka kiedykolwiek powstała na niebie i to nie chmurę dotyczącą jednej rodziny, jednego Małego Miasteczka, ale chmurę, która już za parę dni miała zakryć całą Europę, ba, nawet cały świat.

Babcia Oli tymczasem wysłała trójkę dzieci do brata na wakacje do Kowla, a sama wędrowała po parku i innych ścieżkach, rozmawiając na tematy filozoficzno- okultystyczne z przystojnym studentem prawa, który był szaleńczo zakochany w pięknej pani Doktorowej i gotowy zrobić dla niej każdy nierozsądny postępek nie licząc się z niebezpieczeństwami.

Gdzieś około 28 sierpnia Dziadek Oli dostał specjalną białą kartę mobilizacyjną, bez czerwonego paska, z rozkazem podróży i pojechał już z wojskiem na wschód kraju. Babcia przeczuwając katastrofę nie przywoziła dzieci z powrotem do Małego Miasteczka, a 1 września 1939 roku kiedy było dla wszystkich jasne, że wojna już się rozpoczęła i Niemcy wkroczą w każdej chwili , spakowała najwartościowsze rzeczy, w tym wygrawerowane inicjałami srebrne sztućce, włożyła do walizki i zakopała w ogródku. Drzwi mieszkania nie zamknęła nawet na klucz. Po czym mimo upału ubrała kaszmirowy brązowy płaszcz z zaszytymi świnkami, wsiadła na motocykl na siodełku za kierującym piekielną maszyną Zakochanym Studentem  i pojechała przez oszalały chaosem kraj do Kowla do dzieci; ratować dzieci i męża, tak jak radziła Krysia.

Pod koniec września odnalazła ślad po oddziale Dziadka, podjechała do garnizonu wojskowego, który już okazał się pusty, na wartowni stał żołnierz radziecki, oczarowany Babcią Oli i dodatkowo złotą świnką , powiedział " wszyscy oficerowi polscy zostaną wywiezieni w głąb Rosji, są teraz w wagonach na stacji kolejowej, jeśli chce pani zobaczyć męża żywego niech go pani jakoś z tego transportu uwolni". Następna świnka poszła dla dyżurnego ruchu, który wskazał jej właściwy pociąg z dyspozycją jazdy do Kozielska. Babcia Oli chodziła od wagonu do wagonu wołając imię męża, dopóki nie usłyszała jego odzewu. Razem z Dyżurnym Ruchu obluzowali deski wagonu i Dziadek Oli nie zważając na kodeks żołnierski, który zabraniał ucieczki z niewoli , widząc desperacje swojej żony, zawierzył jej intuicji i uciekł. Żaden z jego przyjaciół mimo namów Babci Oli nie podjął tego działania. Zginęli wszyscy od strzału w tył głowy /.../ w Kozielsku, też został zamordowany brat Babci Oli oficer policji z Kowla.

Cała rodzina nie uniknęła zsyłki na Sybir i to Babcia Oli właśnie wielokrotnie jeszcze ratowała im życie; ciągle przy pomocy złotej świnki uwolniła najstarszego syna z przymusowej pracy w kopalni, z której nikt prawie nie uchodził z życiem, a potem w głębokiej Syberii zdobywała chleb na przeżycie wróżąc z kart, zdobywając informację o pacjentach Dziadka w sobie tylko znany sposób, a jej skuteczne wróżenie roznosiło się echem po dalekich nawet okolicach, bardziej niż nie mniej skuteczne leczenie Dziadka.

Po wojnie Babcia ciągle atrakcyjna, trzymając klasę, w nienagannej fryzurze brązowych włosów, nigdy nie posiwiałych, z niezmiennie czerwonymi ustami, sznurem pereł na szyi, pachnąca francuskimi perfumami uczyła w swoim Małym Miasteczka pokolenia dzieci i młodzieży wszelakiej języka rosyjskiego. Czarowała swoją indywidualnością i niekonwencjonalnym zachowaniem całe miasteczko, przeszła do historii jako Pani Doktorowa dzięki charyzmie, pewności siebie i bezkompromisowości, aż do śmierci w wieku 81 lat rozwiązywała krzyżówki w Przekroju, słuchała radia Wolna Europa i grała w brydża ze swoimi przyjaciółkami, a anegdoty o jej zachowaniu krążą jeszcze do dziś po całym Małym Miasteczku, tym bardziej, że najgłówniejsza ulica została nazwana jej nazwiskiem bez imienia.

Babcia mówiła często, że kobieta usatysfakcjonowana to taka, która ma syna lekarza, księdza i prawnika i to jej się udało prawie, bo przecież Hanka wyszła za mąż za prawnika, więc zięć to jakby trzeci syn :-)).



Ola zawsze myślała, że Babcia jej nie kocha, kiedy przychodziła do ich mieszkania na Żupańskiego prosto z Dworca PKSu z pełnymi siatkami prezentów Ola radośnie, widząc pomarańczowe pomarańczka wyglądające z pakunków, wołała -" o Babciu pomarańczka", a Babcia odpowiadała zupełnie naturalnie "te wszystkie prezenty to dla mojego wnuczka, nie dla Ciebie". Wtedy Oli było przykro, lecz dziś jak o tym myśli to może było tak, że Babcia BAŁA SIĘ KOCHAĆ DZIEWCZYNKI !!!!!






Teraz po czasie Ola wie, że jej Babcia to najciekawsza i najstarsza osoba jaką dotychczas poznała.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz