czwartek, 26 maja 2016

TWIST, GRAJDOŁ I DUCHY


Twist,Grajdoł i duchy
Akcja lipiec 1962r.
Napisano; przyczepa campingowa 4 maja 2016 r. blisko Afifi brzeg Oceanu Atlantyckiego
Dedykuje Cioci Danusi najdyskretniejszej osobie na świecie 
Fakty poprzedzające główne wydarzenia
*  *  *
Nie było nudniejszego czasu w życiu Oli i Oli Mamy niż okres od lipca 1958 roku do lipca 1962 roku. W lipcu 1958 roku Ola z Tatą i Mamą przeprowadzili się do przestrzennego, z dwoma dużymi przejściowymi pokojami, wielką kuchnią, ślepą łazienką, pięknym parkietem, mieszkania, w nadbudowanym przez firmę, w której pracował Tato Oli, trzecim piętrze kamienicy, położonej w podówczas robotniczej dzielnicy Wilda na ulicy Żupańskiego.
Od czasu przeprowadzki Mama Oli zajmowała się domem, wstawała o świcie, paliła w dwóch wielkich kaflowych piecach bryłami węgla kamiennego, które Tato Oli, ciężko dysząc, przynosił w metalowych wiadrach z piwnicy, robiła zakupy, gotowała posiłki, a przede wszystkim odkurzała dom odkurzaczem milimetr po milimetrze powierzchni dywanów, podłogi, a nawet ścian.
 Potem budziła Olę przynosząc jej do łóżka śniadanie (jajko na miękko w kolorowym kieliszku, bułkę z białym serem i słodkie kakao) czesała jej włosy i zaplatała długi warkocz.
W ładne dni chodziły do parku przy Dworcu Autobusowym, gdzie Ola samotnie w piaskownicy robiła babki z piasku lub zbierała mlecze brudząc sobie od ich soku dłonie. Chodziły nieraz dalej do Ogródka Jordanowskiego, który też w przedpołudniowy czas był opustoszały, a wyłączną jego atrakcję stanowiły huśtawki i kamienna fontanna, w której Ola sobie biegała.
W brzydkie dni zostawały w domu i Ola bawiła się cichutko i grzecznie budując z plastikowych, czerwono-białych klocków statki, którymi potem pływała na dywanie po wszystkich portach świata.
Ola i Mama nigdy ze sobą nie rozmawiały, a w domu tylko dźwięk radia rozbrzmiewał, nie było to jednak żadną atrakcją dla Oli, gdyż zdecydowanie nie lubiła, ani  muzyki poważnej, ani ludowej, ani hejnału z Wieży Mariackiej lub komunikatów o stanie wód, jedynych audycji nadawanych w ciągu dnia.
Popołudniową porą Mama Oli podgrzewała obiad dla Taty Oli i wyglądała przez okno czy wreszcie nadchodzi.
Tato Oli pracował codziennie, także w soboty, a do tego często wracał z pracy później, bo lubił chodzić z kolegami na wódkę.
Kiedy wreszcie wracał jowialny i gumowy Ola bardzo się cieszyła, 

a Mama Oli wprost przeciwnie, okazując swoje niezadowolenie z iście włoskim temperamentem, krzycząc na niego doniosłym głosem, niczym Sophia Loren grająca wdowę sprzedającą ryby w filmie Chleb, Miłość z roku 1955.
Ola wtedy zatykała uszy dłońmi , a z czasem doszła do takiej wprawy, że nie musiała zatykać uszu rękoma, by nie słyszeć wrzasków Mamy.
Sąsiadki z pietra , niepracujące, wielodzietne żony robotników fizycznych, nie znosiły wyniosłej, z czerwonymi ustami, platynową fryzurą i wysokimi szpilkami Mamy Oli i z wielką satysfakcją słuchały odpowiedzi Oli, która na zapytanie " kogo bardziej kochasz tatusia czy mamusię", odpowiadała szczerze  i zgodnie z prawdą "tatusia kocham bardziej, a mamusi nie kocham w ogóle".

*   *   *
Te dzieciaki, którym w życiu się udało trafiały na swoją Nibylandię.
Ola miała swoją Nibylandię przez przeszło 20 lat. Miejsce gdzie czas się zatrzymywał, a wszyscy mali i duzi żyli w stanie permanentnej szczęśliwości. Tą Nibylandią był Ośrodek Wypoczynkowy, firmy gdzie pracował Tato Oli, położony w nadmorskiej miejscowości - Dziwnów. Ośrodek to rozrzucone domki campingowe, świetlica, stołówka, kibelki na zarośniętym drzewami i krzakami, malowniczym, pagórkowatym terenie pomiędzy cmentarzem, a gospodarstwem pana Grochalskiego, przy piaszczystej ulicy równoległej do deptaka  tuż, tuż przy morzu.
Ola w Dziwnowie lubiła najwięcej, że było tam mnóstwo dzieci, które chciały się z nią bawić, że rodzice ciągle się uśmiechali, że mogła od rana do wieczora robić to co chciała, a najbardziej chciała bawić się w podchody w krzakach, grać w ping-ponga, wchodzić do domku przez okno, przechodzić przez płoty, budować zamki z piasku i kąpać się godzinami w zimnym Bałtyku.

*   *   *
Tego lata Ola razem z Tatą, w pierwszym turnusie lipcowym, mieszkała w niebieskim Krasnalu, domku przy samym wejściu na drogę prowadzącą do plaży.
Mama miała przyjechać później.
Czwartego dnia wakacji , w południe, w czasie przed samym obiadem, Ola wędrowała po płytkach chodnikowych ułożonych w dróżki Ośrodka. 


Nagle zza krzaków i drzew wyskoczył wielki, czarny pies, a za nim chmara dzieciaków biegnących i wesoło wołających. A jeszcze za nimi ukazała się krocząc lekko Mama Oli. Miała wtedy 28 lat, szarą spódnicę w gondolierów płynących na łodziach po kanałach Wenecji, osadzoną na białej, sztywno krochmalonej halce, gumowy, czarny pasek ściągający jej smukłą kibić, tak cienką jak u Skarlet Ohary, czarną bluzkę z łódkowym dekoltem, tapirowaną blond fryzurę, czerwone usta, szpilki na gołe nogi,a w uszach klipsy w biało- czarną szachownicę i uśmiech na twarzy. Uśmiech jakiego Ola nigdy na jej twarzy nie widziała. Gdyby Ola znała słowo erotyzm powiedziałaby, że Mama roztaczała wokół siebie woń radosnego erotyzmu.
Ola podbiegła do Mamy "Mamo, mamo co to za pies?".
"Ma na imię Twist, to pudel, to twój pies".
To była najradośniejsza wiadomość w dotychczasowym życiu Oli.
*   *   *
Wieczorem Ola leżała w łóżku, na podłodze blisko niej ułożył się czarny, śmiesznie wystrzyżony pudel, JEJ PIES, na tą myśl Ola ciągle się uśmiechała. Nie mogła zasnąć z podniecenia wywołanego posiadaniem psa.
Na krawędzi łóżka siedziała Mama Oli i Ciocia Danusia. Mama Oli opowiadała coś Cioci szeptem, z wielką energią i ekscytacją. Ola ze względu na swój niedosłuch nie słyszała treści rozmowy.
*  *  *
W dziwnowskim Ośrodku, od strony drogi do morza, znajdował się Grajdoł. Wielka dziura z piaskiem, huśtawkami i karuzelą. W tamtym roku starsze dziwnowskie dzieci do północy siedziały na huśtawkach i bardzo hałasowały. Nie było siły, żeby je zagnać do łóżka. Nikomu się to nie udawało.
*   *   *
Jednej lipcowej nocy, o północy, przy pełni księżyca od strony cmentarza ukazał się duch. Płynął nad ziemią w białej szacie, w miejscu twarzy miał jasną świecącą plamę i wydawał prawdziwe duchowe dźwięki " uhu, uhu, uhuuuuuuu".
Hałaśliwe dzieciaki zaczęły przeraźliwie krzyczeć i błyskawicznie rozpierzchły się do swoich domków.

*   *   *
Na drugi dzień cały Ośrodek trząsł się od plotek. Dzieciaki nocno- grajdołowe umierały ze strachu, nie chciały wychodzić z domków. Strach wzmacniali dorośli i nikt o niczym innym nie mówił tylko o duchu topielca, świeżo pochowanego rybaka, co spadł z pokładu zaplątawszy się  w liny.
Od zawsze na Ośrodku czuło się piętno sąsiedztwa cmentarza, lecz teraz wyglądało to na zbiorową histerię.

*   *   *
Strach i panika nie ominęły oczywiście Oli i kiedy zachciało się jej siusiu, a jedyny drewniany kibelek znajdował się koło płotu cmentarza, z przerażenia nie mogła tam pójść sama. Pobiegła do Mamy opalającej się na leżaku w Grajdole. Mama opalała się w stroju z frywolnymi wstążeczkami tu i tam, z materiału w biało-czarne kwadraty, z zielonym listkiem na nosie, wysmarowana masłem kakaowym. Pachnąca czekoladą i świeżą opalenizną przycupnęła przy Oli i na jej strachy odpowiedziała cichym spokojnym głosem "W wielkiej tajemnicy tobie powiem, ale pamiętaj nikomu ani mru,mru, to ja w nocy przebrałam się za ducha, a Ciocia Danusia czołgała się za mną i posiusiała się ze śmiechu ".
Ola zrobiła wielkie oczy, pierwszy raz ktoś powierzył jej swoją tajemnicę i sprawiło to Oli wielką satysfakcję  .
Więc szczęśliwa, już bez odrobiny strachu, podskakując, pobiegła do kibelka przy cmentarnym  płocie.

*   *   *
1 września 1962 roku Mama Oli poszła do pracy, a Ola do szkoły. Ola dostała klucz od domu na szyję i od tego czasu nigdy się już nie nudziła.

*   *   *
A Twist niestety był psem dzikim i nieokrzesanym, co objawiało się zżeraniem  butów i mebli oraz darciem cieniutkich pończoch nowych koleżanek Mamy Oli.
Nie wychowany, trzymany w łazience, w której zrobił dziurę w ścianie do samej cegły, Twist, gdzieś koło Gwiazdki tamtego roku, uciekł Oli przez lekko otwarte drzwi i wpadł pod jadący autobus. Ola wybiegła za nim, wszystko to widziała, a potem klęczała nad rozrzuconymi po całej jezdni szczątkami jej ukochanego pieska. Wtedy obraz płaczącej Oli widziało wiele osób i ten obraz / o czym Ola wielokrotnie się przekonała/ na zawsze pozostał w ich pamięci.

Ps. Dopiero po 46 latach, kiedy Ola poznała swojego Męża, który miał wcześniej hodowle Dalmatyńczyków i dobrze znał się na psich zwyczajach i potrzebach, dowiedziała się, że psom trzeba dać się wybiegać, co najmniej !!! godzinę dziennie.

Ps. Ola niby nie miała pisać do września, lecz w deszczową bezsenną noc gdzieś nad Oceanem napisała opowiadanie i choć dopiero wczoraj wieczorem wróciła z wędrówki  po wybrzeżu Portugalii i Hiszpanii-Galicji i powinna załatwiać milion ważnych, przed wyjazdem do Kanady, spraw, szybciutko tutaj wrzuciła powyższe opowiadanko :-))))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz