czwartek, 12 lipca 2018

OLA, 15 LAT, MARYNARZ I CIEŃ GENERAŁA BEMA - gotowe do druku :-))


OLA, 15 LAT, MARYNARZ I CIEŃ GENERAŁA BEMA – gotowe do druku 12 lipca 2018 roku



Wstęp
Dwa i pół roku pisania bloga 60 Twarzy Oli - 61 postów, ponad 35 tys. zaglądnięć  z całego świata, satysfakcja dla mnie wielka, szczególnie ze względnej systematyczności, chociaż jak mówi moja Córka " trudno żyć i pisać jednocześnie". Dużo w tym prawdy, moje coraz dłuższe podróże bogacą pisanie jedynie o luźne notatki i tytuły postów, które ustawiają się w chaotyczną kolejkę bez zasad. Stąd teraz prawie trzy miesięczna przerwa. Postanowiłam, jak radzą różne grupy FB dla postowiczów i innych piszących, wysłać jedno opowiadanie na konkurs, żeby choć trochę więcej pokazać się czytelnikom. Jak to bywa w fajnym życiu pełnym magii, w jednym czasie znalazłam Konkurs, a na spotkaniu Rozwijalni Kobiet usiadłam obok, przeuroczej osoby - Ani Gidaszewskiej; redaktorki, korektorki i w ogóle, w tym momencie najbardziej potrzebnej mi fachowczyni. Zleciłam Ani redakcję wybranego opowiadania Ola i Marynarz, ha, nareszcie moje dzieło bez błędów i uporządkowane, na dodatek  z uroczą recenzją " aż zachciało się jechać do Szczecina". Niestety, wszelkie konkursy wymagają braku jakiejkolwiek wcześniejszej publikacji, wymóg obejmuje też post w blogu, więc mój udział w Konkursie odpadł. Wobec tego  przedstawiam Wam do poczytania pierwsze moje opowiadanie  pod redakcją Ani Gidaszewskiej według starych reguł. Zapraszam.

piątek, 15 kwietnia 2016 roku


Ola, 15 lat, Marynarz i cień generała Bema


Akcja: lipiec 1970 roku 


Ola jeździła co roku na część wakacji do cioci, siostry taty, do Szczecina. Ciocia była singielką, co wtedy nazywano starą panną. Pracowała w WZGS jako księgowa i miała przepiękne mieszkanie, wysokie na 3,80 m, zaraz przy Wałach Chrobrego, z widokiem na park. A w nim duży, jasny, przestrzenny pokój z przytulną wnęką odgrodzoną od całości zasłoną w słoneczniki. We wnęce stała toaletka z trzyskrzydłowymi lustrami, szeroki tapczan oraz mały stoliczek z marmurowym blatem, na którym stał adapter Bambino. Ten magiczny kącik przez okres pobytu u cioci stawał się królestwem Oli. Codziennie, kiedy tylko zamykały się drzwi za idącą do pracy ciocią, Ola puszczała zdobytą, wyproszoną i zakupioną w znajomej księgarni płytę Niemena „Enigmatic”.
 Najlepszy polski rock, przez 15 tygodni plasujący się na pierwszym miejscu radiowej listy przebojów – w kółko i w kółko – „Bema pamięci rapsod żałobny”. Słuchając niezmiennie tego jednego utworu, Ola malowała usta czerwoną szminką cioci i rozplatała misternie splecione, oraz posmarowane dzień wcześniej płynem do trwałej ondulacji, 22 warkoczyki. Malowała też na powiekach długie czarne kreski, patrząc na nieskończoną ilość swoich odbić w okalającym ją lustrze toaletki. Stopniowo rozplatane włosy,  gęste, twarde i silne z natury, tworzyły kaskadę drobnych fal rozpływających się od pupy do nieba. Ola wyglądała ekstrawagancko. Oprócz burzy loków i czerwonych lakierowanych botków mogła dodać do tej stylizacji wspaniały prezent. Ciocia kupiła dla niej kupon materiału różowej krempliny, z której zaprzyjaźniona sąsiadka uszyła dla Oli minisukienkę. Atrakcyjność sukienki podkreślały przyszyte gęsto, od szyi do pępka, perłowe guziczki zapinane na materiałowe pętelki.

W lipcowy, gorący, słoneczny dzień Ola ubrała różowo-czerwony kostium i wyszła z domu. Przeszła kawałek wśród zieleni i usiadła na schodach największego tarasu Wałów Chrobrego. Nie było wówczas większego przeciwieństwa, niż wygląd zewnętrzny Oli – kurtyzana pomieszana z lalką Barbie, i wewnętrzny – mroczny, hardrockowy.

Ola w różowej, krótkiej sukience, pełnej perłowych guziczków, w czerwonych lakierowanych botkach, z czerwonymi ustami, siedziała na schodach Wałów Chrobrego. Uwielbiała ten zakątek. Jeszcze nie potrafiła patrzeć na korony drzew, więc park, który miała za plecami, odkryje dopiero za 30 lat, teraz patrzy na przestrzeń tarasów widokowych, fontanny, Odrę, rzekę portową, na statki o nieodgadnionych nazwach, na  marynarzy płynących w miejsca, których nawet nie potrafi sobie wyobrazić.


Mimo że na świecie lato w pełni zachwycało jasnym słońcem i błękitnym niebem, to w sercu Oli zalegała wielka tęsknota i ciemna tajemnica. Z tego emocjonalnego głosu Niemena, odprawiającego rytuał średniowieczno-rycerski, od gregoriańskich chorałów, tysiąca świec,  brzmiącego w głowie pogrzebu wymyślonego przez Norwida: „wieją, wieją proporce, i konie z rycerzami, pochodnie” – kołatały jej w głowie słowa, sceny mocne, dynamiczne, mroczne i wzniosłe – „czemu cieniu odjeżdżasz, przy pochodniach, co skrami grają około twych kolan, rwie się sokół i koń twój podrywa stopę jak tancerz, wieją, wieją proporce i zawiewają na siebie,  trąby w łkaniu, aż się zanoszą, pokłaniają z góry opuszczonymi skrzydłami, wchodzą w wąwóz i toną, wychodzą w światło księżyca, dalej, dalej, stoczyć się przyjdzie do grobu i czeluście zobaczym czarne, serce zemdlałe ocucą – pleśń z oczu zgarną narody, dalej, dalej...” – dudniło w całej Oli.
*   *   *

„Czy to prawdziwe?” – usłyszała Ola pytanie zadane przez przystojnego mężczyznę,
z figlarnymi piwnymi oczyma i czarną długą brodą, który chwycił w ogorzałą dłoń kosmyk jej loków. Ola nagle pozbyła się zbroi, zeskoczyła z konia, odłożyła włócznię, oderwała wzrok od generała odjeżdżającego cieniem i przeistoczyła się z powrotem w dziewczynę, która zapisała w pamiętniku zadanie na wakacje: „pocałować się z brodaczem”. Uff, ten brodacz całkiem, całkiem.

Rozpoczęli rozmowę, Ola opowiedziała bez wahania, że w tym roku we wrześniu kończy 18 lat, przyjechała do Szczecina do starszego brata, który tu mieszka z rodziną, a w domu zostały jej dwie przybrane siostry bliźniaczki, mama dawno nie żyje, a ona kocha Norwida i Niemena, i bez nich nie ma życia, kiedyś kupi sobie konia i w białych kolanówkach będzie na nim galopować przez lasy i pola.

Marynarz z kolei opowiedział, że ma na imię  Janusz, ma 28 lat, i jak został marynarzem, i że pochodzi z Torunia, ale od dziecka chciał pływać do Chin i jego marzenie się spełniło. Zaciągnął się na dziesięciotysięcznik „MS Konopnicka” i zaraz jedzie do Świnoujścia, wypływa na dłużej, nie lubi tego statku od czasu pożaru, mimo że minęło od niego dziewięć lat, czuje się na nim złą energię, a w nocy na wachcie przychodzą duchy spalonych stoczniowców. Powiedział też, że Ola mu się bardzo podoba, że cieszy się, że nie jest ze Szczecina, że przywiezie jej na 18 urodziny lalkę jej wielkości i że do niej w październiku przyjedzie, i żeby na niego czekała, i poprosił o numer telefonu. I jeszcze, żeby do niego pisała, jak zaadresuje na „MS Konopnicka” to na pewno dojdzie, najwyżej list poczeka na niego w porcie.

Tak więc odszedł bez pocałunku, nawet bez muśnięcia dłoni, jedynym ich kontaktem było dotknięcie włosów Oli.

A Ola, cóż, nie miała świadomości, że na tych schodach w słońcu wyglądała bosko pięknie, ponętnie i magicznie, tak dorośle.

„Czemu, Cieniu, odjeżdżasz, ręce złamawszy na pancerz” – wróciła do średniowiecznych klimatów, przywdziała w myślach zbroję rycerską, podniosła z ziemi proporce i uniosła wysoko, aż zawiewały na siebie, a blask słońca zamienił się szybko w blask księżyca.

A potem jej nastrój diametralnie się zmienił, kupiła sobie kręconego loda włoskiego i podskakując, poszła do domu posłuchać dla odmiany drugiego utworu z płyty – „Jednego Serca, tak mało mi trzeba...”.

*   *   *

Trzy miesiące później

Oli umknęło z pamięci tamto letnie spotkanie, aż raz, w jesienny szary dzień, zadzwonił on i umówili się przed głównym wejściem na targi w Poznaniu, wtedy było to popularne miejsce spotkań. Ola miała zapleciony warkocz, czystą twarz,  granatową spódniczkę i szarą kurtkę. Stała długo, rozglądając się, ale nikt do niej nie podchodził, ani też nie było w pobliżu spodziewanej postaci. Przy barierce stało dwóch mężczyzn, ale żaden nawet ciut, ciut  nie przypominał tamtego marynarza. A jednak jeden z nich podszedł do Oli i spytał – „Czy ty jesteś Ola?” – „O rany” – jęknęła Ola – „facet bez brody i jakoś taki mało ciekawy”. Pewnie dla niego też bardzo różniła się od spodziewanego, zapamiętanego  obrazu.

Ale cóż, jak to młodzi, puch, i  nagle wszystko się rozładowało, zaczęli pękać ze śmiechu. Janusz opowiedział, jak przegrał w karty na statku swoją brodę i lalkę, którą wiózł dla Oli i dał jej zastępcze prezenty, zapałki  zapalające się potarciem o cokolwiek i długopis z panią w kostiumie kąpielowym, który po odwróceniu zsuwał się, ukazując panią nagą.

Więc poszli za rękę na spacer do Ogrodu Botanicznego, a potem do kawiarni „Uśmiech”, gdzie założyli się, kto zje więcej serników (oboje uwielbiali zakłady). Wszyscy goście „Uśmiechu”, łącznie z obsługą lokalu, sekundowali Oli. W sumie zakład skończył się nierozstrzygnięty, ponieważ oboje mieli zaklajstrowane na amen buzie i jeszcze do tego głupawo przez te zapchane usta chichotali.

Ha, ha, to był sympatyczny czas, ale Ola musiała wracać do domu, mama trzymała ją krótko i 20.00 to była bardzo późna godzina do powrotu do domu.

*   *   *

Po jakimś czasie, jeszcze wieczorem,  w domu Oli zadzwonił telefon.
Mama Oli podniosła słuchawkę i rozmawiała dłuższą chwile. Udając Olę, powiedziała Januszowi, który zapraszał ją na szampana do swojego pokoju, w hotelu Merkury, że nie pije alkoholu i mama nie pozwala jej spotykać się z chłopcami. I w ten sposób historyjka, która miała całkiem obiecujący początek, przestała mieć jakikolwiek ciąg dalszy. Ola już nigdy nie zobaczyła Janusza, ani o nim nawet nic nie usłyszała, z czasem nawet zapomniała jak się nazywał, a i to czy na pewno miał na imię Janusz też nie jest pewne.

PS Ola do dzisiaj ma słabość do marynarzy i wierzy we wszystkie ich opowieści.

PSS „MS Konopnicka” został sprzedany Chińczykom, zmienił nazwę na YIXING i w roku 1980  w Szanghaju spłonął ostatecznie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz