czwartek, 9 listopada 2017

OLA W NOWYM JORKU HISTORIA PIERWSZA OLA I METRO

Ola w Nowym Jorku Historia Pierwsza Ola i Metro

Dziś mija miesiąc odkąd Ola wróciła z Nowego Jorku. Całe jej myślenie o świecie nabrało innego wymiaru. Czuła się niczym Cecilia z Purpurowej Róży z Kairu, czas 36 dni nowojorskiej przygody był filmem, a raczej wszystkimi filmami z Nowym Jorkiem w tle , które oglądała, a które, o czym nie wiedziała, umieściły się w pamięci, pomieszane w umyśle sceny z życia i kadry filmów, niczym mak wrzucony do  popiołu, którego nie można już wybrać.  Więc Ola przeżywała ogromnymi emocjami widziane zjawiska zatracając poczucie co jest rzeczywistością, a co fikcją. Czuła jak osobowości różnych bohaterów, sceny, obrazy  przenikają ją. Okazało się, że te wszystkie  filmy zdobione nowojorskim akompaniamentem, których oglądała tysiące, nie mając tego świadomości, samorzutnie rozprzestrzeniały się w jej mózgu całkowicie wchłaniając się w jej jaźń, tworząc także w olinym sercu pewien rodzaj niepowtarzalnego artyzmu, doświadczenia odbierania świata, którego nigdy nie widziała w realu. Cząsteczki  kadrów i tych najstarszych jak Parada Wielkanocna z 1948 z Fredem Asterem /łaaał ulubiona scena przy Piątej Alei z kupowaniem króliczka/,
Słomiany Wdowiec z 1955 r. z ukochaną Marilyn Monroe /tu na szybie wentylacyjnym metra/   i tych najlepszych z lat 70-tych,/ mroczne, destrukcyjne, czarne/ i tych późniejszych , aż po współczesne, absorbowały się wręcz idealnie i zagościły na stałe w stanie Oli świadomości. Także teraz, codziennie po swojej kilkunastogodzinnej wędrówce po Mieście kładła się ze zmęczonymi nogami do łóżka i oglądała po parę filmów z nowojorskim motywem, co stworzyło niczym w Sanatorium pod Klepsydrą Hassa, surrealistyczny, niekończący się, przyjazny labirynt, odkrywający przed Olą coraz to nowe obrazy; malarstwa, architektury, mostów, nieba, ulic, budynków, ludzi i metra, a przede wszystkim emocji.
Nigdzie na świecie film nie stał się rzeczywistością tak jak w Nowym Jorku,  ponieważ dekoracje tła są czytelnie wyraziste, są niczym symbol, logo, chryzmat, wyróżnik, który jest mocny i trwały niby tatuaż.
Przez cały czas Ola była przebodźcowana, na ciągłej adrenalinie, w ciągłym podnieceniu, napędzie, gnaniu, a jednocześnie spokojna i szczęśliwa, spokojna w globalny sposób, na to, że jej myślenie o świecie, jej światopogląd okazał się zbieżny ze wszystkim czego tu doznała.
To tak jak prawdziwa miłość od pierwszego wejrzenia, kiedy niby widzisz obiekt zakochania po raz pierwszy w życiu, a jednocześnie obezwładnia cię zawrót głowy, dreszcz ciała i umysłu, bo wiesz, że znasz spotkaną osobę lepiej niż samą siebie, czujesz  pewność, że to TO, o czym marzyłaś, śniłaś, że to marzenie wcześniej może nawet nienazwane ziściło się,  łzy napływają do  oczu, a serce zatyka gardło i podskakuje jakby chciało wyskoczyć przed ciebie w szalonym tańcu.
Uffff, to już wiem, ale jak zacząć, jak zacząć, odwieczne moje pytanie…..

PIERWSZA RANDKA

Tamtego listopadowego wieczoru 14-letnia Ola szła zdecydowanym krokiem po ciemnych, nierównych kocich łbach nawierzchni Starego Rynku, a wiatr próbował bez rezultatu zamotać jej prosto trzymającą się  postacią. Podekscytowana zmierzała na pierwszą dorosłą randkę. Ubrana – patrząc od dołu- w brązowe, zamszowe szczurki, czarne rajstopy, zieloną, sztruksową mini spódniczkę, biodrówkę z szerokimi szlufkami i pasem i czarny sweter  w łódkowy dekolt, oczy pomalowała dookoła tanim, niebieskim cieniem, a rzęsy wydłużyła zalotnie czarną mascarą. Dla zwiększenia atrakcyjności rozplotła  swój długi warkocz i teraz twarde włosy Oli sięgały, aż  do połowy jej  pupy, opadając prawie po dolny brzeg tweedowego, krótkiego płaszczyka. Dokładnie z rozpoczynającym wybijaniem godziny szóstej przez zegar na Ratuszu , weszła bez wahania, lecz z dreszczykiem emocji, do stylowej kawiarni o intelektualnej nazwie Literacka, oddała płaszczyk do szatni. Trzymając w ręce chłodny, metalowy, okrągły numerek, powoli, dla celebracji chwili, szła na piętro kawiarni.  Dochodził do niej wyraźny dźwięk fortepianu, przyjemne, lekkie kawiarniane utwory, które stawały się zapowiedzią niepowtarzalnego uroku zaczynającego się spotkania. Na sali, po prawej stronie, blisko  skrzydła czarnego fortepianu, na krześle z zielonym obiciem siedziska, przy małym okrągłym stoliku, siedział Krzysztof. Jego twarz troszkę nieobecna, zielone oczy, opadający na czoło czarny kosmyk włosów, czarny golf z mocno uwydatnionym jabłkiem Adama, całość okolona obłokiem fajkowego dymu z fajki, o męskim zapachu amfory, wszystko zrobiło na Oli piorunujące wrażenie. Ola ukrywając emocje, podeszła, przywitali się podaniem rąk , zamówili herbatę, którą po chwili, w wysokich szklankach, przyniosła kelnerka opasana białym fartuszkiem z koronkowym rąbkiem. Krzysztof pokazał Oli jak zwiększyć moc herbaty rozrywając woreczek i wsypując drobne, poszatkowane listki bezpośrednio na powierzchnię gorącej wody.  Pili  gorący, mocny napój małymi łykami, wyciskali do niego sok z cytryny, podanej osobno, na małym szklanym spodeczku. Rozmowę, a właściwie monolog prowadził Krzysztof, opowiadał o swoich działaniach jako druh drużynowy, o ostatnim obozie harcerskim, o burzy jaka ich spotkała i jacy dzielni byli jego dziesięcioletni podopieczni, ale najwięcej mówił o książkach najważniejszych w tamtej chwili dla niego; Disneyland Stanisława Dygata i Komu bije dzwon Hemingwaya, tu zatrzymał się na dłużej i mówił, mówił; o wojnie domowej w Hiszpanii, o bezsensie zabijania, o prawdziwej miłości, która nieraz może trwać tylko trzy dni , o poecie z motta tej powieści -Jonie Donne, o tym, że wszyscy ludzie na świecie są zespoleni w jedną całość i kiedy umiera jeden człowiek to umiera cząstka każdego z nas, że każdy dźwięk dzwonów kościelnych przywodzi mu na myśl własną śmierć /…/  A Ola z nonszalancją paliła  giewonty z filtrem, trzymając papierosa ruchem podglądniętym u swojej Mamy, który wydawał jej się bardzo kobiecy i słuchała, słuchała, pierwszy raz tak zasłuchała się w słowa innej osoby, to było jej pierwsze w życiu słuchanie… I w tym zasłuchaniu powoli zauważyła, że postać Krzysztofa lekko jakby się rozmywa, unosi w powietrzu, staje się mniej wyrazista, Krzysztof uśmiechnął się i zanim całkowicie zniknął powiedział; „ Olu pamiętaj, żebyś zawsze starała się pisać w sposób oryginalny, a o Nowym Jorku pisz patrząc przez swoje podwójne różowe okulary, trochę bajkowo, trochę romantycznie i bardzo jazzowo, jeśli jazzowe pisanie jest w ogóle możliwym ” .
*   *   *
Wspomnienie pierwszej randki stworzyło pustkę , która jest przydatna, by nowe myśli wpadły w jej sidła, taka pustka zazwyczaj trwa krótko, ale od niej zaczyna się pisanie, chyba, chyba właśnie  nastała, więc szybciutko zaczynamy;

Pierwsza historia Ola w NYC - Ola i Nowojorskie Metro

      Taki oto obraz Oli 62-letniej Wam przedstawiam; wesoła, optymistycznie czująca, na pełnej podróżniczej adrenalinie, ze sprężystym krokiem i fantastyczną formą /nabytą na wędrówce Salamanka-Santiago – 500 km. pieszo/, z dużą kolorową walizką, plecakiem, torebką biodrówką równie kolorową, lewą ręką na temblaku rozoraną w łokciu wypadkiem z nieuważności na strzeszyńskiej ścieżce /ROZPOZNANIE; USZKODZENIE WIĘZOZROSTU BARKOWO-OBOJCZYKOWEGO/ , bolącym przez duże B barkiem, bez znajomości jakiegokolwiek języka obcego, z lekkim niedosłuchem, bardzo ciepło ubrana, a w bagażu tylko jedna, prawie letnia, sukienka.
     
I jak powyżej Ola wylądowała na amerykańskiej ziemi popołudniową porą, w dniu jasnym, rozciągniętym, jak guma, o sześć godzin, na lotnisku JFK pełnym ogromnych terminali  /8/ , po krótkiej, niecałe 7 godzin, podróży wypełnionej zajadaniem pysznego jedzonka z pudełek, popijania białego wina i oglądaniem miksu amerykańskich filmów na ekranach umieszczonych z tyłu siedzeń pasażerów siedzących przed Olą /około czterdziestu osób/; pierwsze miejsce w najczęstszym oglądaniu -Boss Baby,  drugie La La Land /Ola doprawdy lubi oglądać filmy, nawet bez dźwięku albo z dźwiękiem bez rozumienia znaczenia słów/.
Od momentu wyjścia z samolotu Ola rozpoczęła swoje indywidualne podchody, do których przygotowała się czytając różne nowojorskie blogi, artykuły, informacje, niczym Nemrod – zapalony myśliwy, z nienasyconą ciekawością, będzie szukała śladów, znaków, będzie sunąć w miarę szybko przez gąszcz dróg, aby dotrzeć, w pierwszej swojej wyprawie- do domu Tu i teraz tj. dużego pokoju, z dwoma oknami wychodzącymi na ulicę , z ogromnym łóżkiem do spania, pisania i śledzenia filmów na tablecie i  oczywiście z kibelkiem, kuchnią i salonem, w dzielnicy Ridgewood  na sześćdziesiątej ulicy. Najpierw razem z tłumem przyjezdnych dotarła do odprawy dokonanej przez roboto-komputer, który po polsku zadawał jej pytania dotyczące kontaktu ze zwierzętami, czy jedzenia mięsa, odebrał odciski palców, zrobił jej zdjęcie /chyba najmniej korzystne jakie miała w życiu/ i wypluł ze swego wnętrza odbitkę razem z kodem kreskowym, który na samym końcu maszynowo  sprawdził miły pan, mówiąc po polsku  „Witamy w Ameryce” życząc Oli przyjemnego pobytu w Stanach.
Dalszą część wyprawy Ola miała w głowie i troszkę na papierowych mapkach wydrukowanych z internetu.  Ważne było: ominięcie; postoju żółtych taksówek, żeby nie kusiła wygoda dojazdu,  nagabywaczy dowozu na łebka, tłumu z kartkami i banerami powitaniowo-wzywającymi, odnalezienie; znaków kierujących do kolejki AirTrain, wejście do windy, zorientowanie się czy i jak jechać, w górę czy w dół, wyjście na właściwym piętrze. Ufff kiedy Ola znalazła się na oszklonym korytarzu, popijając wodę z małej butelki żywca /? jak ona potrafiła wykonywać tyle czynności jedną ręką, przy swojej idealnej dwuręczności ?/   nie bardzo wiedziała co dalej, lecz dwóch przemiłych ciemnoskórych, zagadanym wzajemnie, pulchniutkich panów w czerwonych strojach Świętych Mikołajów, z bożonarodzeniowych, animowanych bajek disneja, na pytanie Oli o Jamaika Station wskazali szklaną ścianę, a widząc po chwili dalej pytający wzrok Oli, kiedy ściana się rozsunęła, pokiwali znacząco, że to teraz i tam ma wsiąść. Ola weszła i za moment frunęła w lustrzanym wagoniku przemierzając terminale rozległego lotniska w rytm skandującego rapem zapowiadacza stacji, unosząc się nad ziemią, niczym w podróży latającym dywanem z Baśni 1001 nocy, patrząc z góry po raz pierwszy na prawdziwy Nowy Jork, dzielnicę Queens, szarą, tajemniczą, nieprzewidywalną. Jeszcze na stacji Jamajka, niesamowicie pomocni tak samo na czerwono ubrani Gwiazdorowie zakupili jej bilet i Ola dalej wędrowała ścieżką ułożoną z gestów dobrych duszków, podpowiadających ruchami, którą drogą ma iść. Teraz wszyscy wesoło i przyjacielsko ułatwiają włożyć prawidłowo  bilet, wydostać się ze stacji kolejki, trafić do właściwego metra.
     OLA JEST W METRZE, ekscytacja sięgnęła zenitu. JEST TAM,  W SAMYM ŚRODKU FILMU,  od tej chwili z MetroCard w ręku jest częścią nowojorskiej inscenizacji, WESZŁA DO FILMU, RANY, JEST TUTAJ !!!!! JAK WSZYSCY INNI STAŁA SIĘ CZĘŚCIĄ NOWOJORSKIEGO PLANU FILMOWEGO….
Przesiadka na linie L na stacji Broadway Junctian, jeszcze parę chwil uważnej niepewności i wyjście na Halsey Station. I najtrudniejsza część podróży, jak zawsze na końcu, toczenie w ulewnym deszczu walizki jedną ręką, parę razy w odwrotną, czyli nieprawidłową  stronę,  pomyłka w nazwie ulicy, nie 60 th st tylko 60 th Ln, co wymagało telefonu do wynajmującego – 10 minut rozmowy po 10 zł. minuta,  dodatkowego, trzy kwadranse chodzenia w tą i z powrotem, i jeszcze deszcz zalał kartkę z adresem i telefonem, ale już był zielony domek, z tym numerem czterocyfrowym, co miał być, jeszcze tylko wklepanie hasła do domofonu, znalezienie pokoju numer 2 i skok do łóżka z uśmiechem na twarzy i szczęściem w sercu…..
Lecz … to nieodłączna część opowiadania … kilkadziesiąt lat wcześniej, zanim Ola weszła po raz pierwszy do METRA, przeżyła z metrem nowojorskim cztery mocne filmowe bodźce.

Bodziec pierwszy

Film Narkomani  z 1971 roku, Ola w kinie Rialto, w swoim Mieście, jest sama, patrzy z rozdziawioną buzią, oczyma jak talerzyki;  Helen , w pierwszych scenach jedzie metrem, pełna bólu, cała skurczona od zaczynającego się krwotoku po zabiegu aborcji wykonanej przez obleśnego kolesia jej chłopaka, za darmo, bez znieczulenia, chamsko, opryskliwie, na brudnym stole, gdzieś w Brooklinie, niewysterylizowanym narzędziem, stuk puk, stuk puk, stuk puk  metra, mrok, beznadzieja, samotność , klimat Nowego Jorku pełnego przemocy, przestępczości, braku współczucia, Helen zagubiona, skromna, cicha, nieśmiała, spragniona miłości, a później Bobby /pierwszy raz Al Pacino/ , ich ułomna miłość, skazana na przegraną, ale prawdziwa, wszystko, w tym filmie jest prawdziwe, bo może lepiej kochać prawdziwie chociaż trzy dni, niż żyć w socjalistyczno-mieszczańskim piekiełku, omotanym zamkniętym murem na świat. Czyżby Ola wolała być narażoną na brak bezpieczeństwa, za cenę bycia w NYC?  Dlaczego kilkunastoletnia Ola  zamieniła by się z Helen na życia bez mrugnięcia powieką? A tak, ponieważ wszystko dzieje się właśnie w wymarzonym dla Oli Nowym Jorku i to, że  Helen była wolna, zależna tylko od siebie, stanowiąca o sobie, mogła robić co tylko chciała, na własny wyłącznie rachunek i jeśli cierpiała to cierpiała prawdziwie, to cierpiała pięknie, ponieważ łatwiej cierpieć w Nowym Jorku, niż w jakimkolwiek innym miejscu na świecie. Ola tu w swoim Mieście nie znała nikogo kto byłby wolny, niezależny, kto od początku do końca kierowałby swoimi wyborami, intuicyjnie czuła, że życie filmowych bohaterów jest wartościowsze, bardziej humanitarne. Naprawdę  Ola weszła by w świat Helen biorąc na siebie jej ból, cierpienie i poszukiwanie miłości. Tamto życie z filmu jawiło się prawdziwym życiem w przeciwieństwie do życia Oli, które było, oprócz paru chwil do tamtego czasu, takie udawane.

Bodziec drugi

Film Francuski Łącznik z 1971 roku, Ola w kinie Apollo, w swoim Mieście. Od zawsze chciała być detektywem, czytała książki, interesowała się kryminalistyką, po maturze chciała iść do Szkoły Milicyjnej w Szczytnie /Uffff, Boże, dzięki, że temu zapobiegłeś!!!!/, bo jak nie detektywem to chociaż policjantem, w FBI albo wersja najbardziej dostępna-  polskim milicjantem. W sam raz dla Oli rok 1971 zaczął się ostrym filmem sensacyjnym, na faktach, wreszcie o rzeczywistości, prawdziwie, odważnie, film policyjno-kryminalny,-  o samotnych wilkach, partnerzy   Popeye i Cloudy przeciwko wszystkim, przeszli do historii. Dwie etiudy w filmie, jako krótkie utwory, które stały się przez lata same w sobie pełnowartościowym dziełem, dającym widzom pokaz brawury, wirtuozerii gry aktorskiej, zdjęć, pracy całej ekipy; sekwencja pogoni Hackmana za metrem, z równoległą akcją w samym metrze oraz pojedynek dwóch wilków na stacji metra, w drzwiach i w wagonach; kto kogo, pokerowe, bezwzględne zagrywki, podstępy, zmyłki i bleffy.

Hackaman w potyczce z uroczym, przystojnym Fernando Reyem, widzianym przez Olę wcześniej w  „Dyskretnym uroku burżuazji” Luisa Bunuela, rozgrywka dzikości z elegancją, impulsywności z powściągliwością. Oczywiście Ola wolała zgodnie ze swoją naturą postać graną przez Hackmana i za każdym razem oglądała film z wypiekami na twarzy, na wstrzymanym oddechu, oglądając stawała się  twardym facetem, który żyje prawdziwie, „tu i teraz” i nie ma potrzeby podejmowania decyzji, działa się spontanicznie jedynie dla osiągnięcia celu - złapanie przestępcy- wszystkie środki dozwolone.  Dopiero teraz kiedy czytam informację o profilu cech psychologicznych „mężczyzny z ADHD” widzę dokładnie Olę kilkunastoletnią.

O rany, jak ona miała przepieprzone, kto w tamtym świecie mógł ją zrozumieć, jak ona sama biedna nie mogła siebie pojąć,  jeśli nawet nie było psychologicznej definicji Kobiety z ADHD i skoro tak bardzo rozdzielano osobowości męskie i kobiece. Dla Oli z cechami mężczyzny z ADHD nie było miejsca w żadnej rzeczywistości, więc nic dziwnego, że stłamsiła te emocje, dając im upust jedynie w momentach kinowej identyfikacji z szalonym  bohaterem.  

A przecież z łatwością można było sobie wyobrazić  tamtą Olę jak goni przestępców po dachach pociągów, w rozpędzonych samochodach, strzela i biega po starych magazynach Brooklynu  i nie był to wcale obraz abstrakcyjny. Ola zdecydowanie była by bardziej na swoim miejscu w nowojorskiej mrocznej narkotykowo- korupcyjnej wojnie, niż na lekcji matematyki, fizyki, czy chemii w Liceum nr V im. Wery Kostrzewy w fartuszku z białym kołnierzykiem, nie znającej odpowiedzi na zadawane jej pytania, zagubiona w socjalistycznym systemie edukacji tylko dla grzecznych dziewczynek.

A dla zaspokojenia waszej ciekawości przytaczam przeczytaną internetową definicję Mężczyzny z ADHD; otwarty na bodźce, wrażliwy, nie zawsze potrafi przyjąć krytykę, kreatywny, wizjonerski, ma dobrze rozwiniętą wyobraźnie, znajduje nietypowe rozwiązania, przy odpowiednim zainteresowaniu tematem potrafi osiągnąć niezwykła wyniki, może cedować, zrzucać monotonną prace na innych lub w ogóle jej nie wykonywać, wymaga bezwarunkowej akceptacji, wtedy jest czuły i życzliwy, reaguje spontanicznie, ale musi być samodzielny, nieraz cechuje go nadpobudliwe zachowanie /…/


Bodziec trzeci

Uwierz w ducha z 1990 roku. Ola akurat nie miała z tym problemu, od  zawsze wierzyła w duchy, nawet coś więcej , niż wierzyła, marzyła  być prawdziwym duchem i takiego ducha, jakim  chciała by zostać zobaczyła  właśnie w tym filmie, w pełni wolna postać ducha metra /zauważcie jak często powtarzam słowa prawdziwy i wolny to jakaś obsesja Oli z XX wieku/  wędrowiec żyjący w pędzących wagonach nowojorskiego metra, wiecznie wkurzony i złośliwy, wylewający pasażerom kawę lub coca colę z papierowego kubka, wytrącający z rąk gazetę, wrzeszczący i agresywny, o niesamowitej, charakterystycznej fizjonomii, Duch Włóczęga zwany Duchem Metra, a  grany przez Vincentego Schiaveliego. I teraz rozumiecie jak bardzo Ola chciała być w nowojorskim metrze nawet kosztem wejścia w rozmyte, mało atrakcyjne, niewidzialne ciało wielkiego, brzydkiego mężczyzny.

Bodziec czwarty

Adwokat Diabła z 1997 roku, znowu Al Pacino, wątek faustyczny, ale dla Oli taki trochę zawodowy. Ola przez całe swoje życie starając się o pracę pisała w CV „ nie przegrałam żadnego procesu” , rozpierała ją z tego powodu duma, że tak właśnie się ułożyło, aż raz zdarzyła się przegrana, okrutna porażka z zaskoczenia i to  w Sądzie Najwyższym, Ola ogłupiona i zdruzgotana siedziała  na ławce w parku pod Pałacem Kultury i płakała, taki dziwny płacz z rozczarowania i rozgniewania jednocześnie, jeśli wtedy przyszedł by do niej Lucyfer /jestem tego pewna/ i chciał jej duszy za odmienienie biegu wypadków – zaprzedała by swoją dusze na wieczną mękę i potępienie, za chwile podłechtania swego ego i tego obezwładniającego przyjemnością uczucia triumfu, tak, tak by było. I kiedy Ola oglądała scenę wykładu Szatana dla młodego, zabójczo  przystojnego prawnika /Kean Reeves/, tuż  przy stacji metra, kiedy mówi jak stać się panem wszechświata;   POWALAJ  UPRZEJMOŚCIĄ, OKIEŁZNAJ NAPIĘCIE, OKIEŁZNANE MOBILIZUJE NIE NISZCZY, BĄDŹ SKROMNY, NIE WYWYŻSZAJ SIĘ, NIKT WTEDY NIE ZNA TWOJEJ MOCY I PAMIĘTAJ KORZYSTAJ Z METRA, JEST NAJSZYBSZE, BĄDŹ Z LUDŹMI, NIE UCIEKAJ OD NICH, Ola postanowiła dostosować się do tych rad, ponieważ z ekranu biła taka moc, że uwierzyć w magię tych słów było łatwo, a Ola jeszcze wtedy ciągle chciała wygrywać procesy, nigdy nie przegrywać.



Nowojorskie Metro Subway wrzesień rok 2017

Ola już po dwóch tygodniach jeżdżenia codziennie metrem  stała się prawdziwą nowojorką. Potrafiła przesiadać się skracając czas podróży z lokal do ekspres i odwrotnie, biegać między wagonami z wielkim kubłem XXL kawy ze Starbucksa, nagrywać filmiki z muzyką  podziemnych artystów , tańczących, mówiących, pstrykać zdjęcia ciekawostek, słuchać dźwięków metra i ludzi, tańczyć w ich rytm, nucić, obserwować, spokojnie przyjmować przebiegającego szczura, omijać, bez obrzydzenia, jak na ulicach Delhi, leżące ekskrementy, zaglądać w ekrany telefonów siedzących obok, przysłuchiwać się /…/ cały czas  czuła się  zaopiekowana przez wszystkie służby Miasta, jakby komplet aniołów  Nowego Jorku bezustannie dbał o jej bezpieczeństwo.

Metro, coś między niebem, a piekłem, chłód klimatyzacji w wagonach i rozżarzony upał pełny gorących przeciągów w przestrzeni stacji, żar, który wyciskał z organizmu stróżki potu spływające od czubka głowy poprzez linię  dzielącą parzyste pośladki, uporządkowany tłum w godzinach szczytu, pilnujący swojej przestrzeni, /Ola nauczyła się jak wszyscy utrzymywać przestrzeń, czekać na przyjazd następnego składu
                                                                                               

,a nie upychać się jak sardynki w puszce/, elegancki, podniecony nadchodzącą imprezą w sobotni wieczór, lekko pijany  nocą, śpiący , zapracowany świtem… wszyscy zdyscyplinowani, zgodnie z edukacyjnymi filmikami o ludzikach; białym, zielonym, czerwonym, grzeczni, usłużni i nieustająco  używający trzech czarodziejskich słów; proszę, dziękuje, przepraszam z przemiłym, szczerym, zdecydowanym uśmiechem na ustach. „Sory” nawet od kogoś kogo przypadkowo się popchnęło.

Czas w metrze, czyli czas spokojny, radosny,  pełen wrażeń, będący niekończącą się przygodą i planem filmowym.

Najwięcej lubiła moment wychodzenia z Metra, jakby po długiej podróży statkiem dobijała do nieznanego lądu, wydobywając się  z dusznej ciemności podziemia na światło dnia wiele razy robiła swoje łłaałł;  i w chińskiej dzielnicy Flushing, i nad
Oceanem – Coney Island, i na Union Squer, na Dolnym Manhattanie, na Górnym, w środkowej, północnej części Central Parku, zawsze łłaałł  na Grand Central, Wall Street, 8 Avonue … jejku chyba zawsze zachwycał ją widok, za każdym razem zaskakując swoim urokiem, pięknem i odmiennością wszystkiego wcześniej widzianego.

W Metrze Ola przeżywała bez liku swoich pierwszych razy; pierwszy raz widziała ;

- całujących się mężczyzn,

- kobietę na wózku inwalidzkim, całą owiniętą szczelnie, łącznie z twarzą, czarną materią, pchaną przez służącego/?/ w białej szacie i białym turbanie,

-  Popeye i Claudy recytujących Szekspira /chyba/
- piękną dziewczynę z owłosionymi nogami,

-  płaczącą Japonkę oglądającą film gdzie zabójczo przystojny  Japończyk upija się na grobie ukochanej, może nawet przygotowuje się do popełnienia  samobójstwa ,

-   zupełnie dziurawe czarne półbuty na nogach  biedaka albo hipstera /odróżnienie jest dla Oli jeszcze niemożliwym/,

- dwie kobiety z obłędnym makijażem, jedna w męskim stroju, pieszczące słodkiego pieska trzymanego w nosidełku,

-  wielkiego dalmatyńczyka w ogromnej torbie i boksera w bokserkach leżącego grzecznie w wózeczku,


-  cudowne odlewy malutkich rzeźb na ostatniej , zachodniej stacji linii L,



-  czarowne, kafelkowe mozaiki zwierząt na stacji wychodzącej do Muzeum Historii Naturalnej przy 79 ulicy i Central Parku,








- widziała człowieka, w żebraczym stroju, z krzyżami wytatuowanymi na twarzy – czole, powiekach, mówił coś wspaniałym dźwięcznym głosem, a ludzie podnosili głowy znad ekraników i dawali mu po 20 dolarów…… / ha,ha już skończę, muszę kończyć niekończąca się wyliczankę Pierwszych razy Oli, ponieważ  Subway jest nieprzerwanym ciągiem zaskoczeń mogę wyliczanie tworzyć niczym powieść/.

Zdarzyło się, że Ola w Metrze, bądź  dla uwolnienia przeżywanych emocji, a może z oczarowania, popłakała się serdecznie; do wagonu weszło dwóch młodych ludzi, zagrali z odtwarzacza mocną, skokowo rytmiczną muzę  hipsterską i zaczęli swój występ, akrobacje na rurze, skoki, salta, biegi po suficie wagonu, zaprzeczające grawitacji, fruwali, kręcili młynki, ewolucje, figury stanowiły jakby rytmiczne błyski błyskawicy, taka to była
malutka chwila, jeszcze mała sekwencja z tańczącym kapeluszem i jak wystrzał huknęły głośne brawa.
Odbiór krótkiego spektaklu spowodował, że Ola zamarła w bezruchu, oczy zamieniły się w spodeczki, serce  stanęło,  a  ogromne łzy wzruszenia toczyły się bezwiednie po policzkach.

***


Ola po czterech tygodniach oglądania ludzi na ulicach i w metrze pokusiła się o stworzenie obrazu statystycznej nowojorki; szczupła, niewysoka, ciemne włosy, średnio długie, profesjonalnie wystrzyżone, około trzydziestoletnia, niezbyt mocny makijaż, gładka cera, biżuteria drobna, małe złote kolczyki, złoty łańcuszek z wisiorkiem, prawie zawsze tatuaż, nawet mocno rozległy /wyjątkowo często motyw nietoperza na tle czerwonego zachodzącego słońca/ spodnie czarne, obcisłe /prawie zawsze z rozdarciami/ , biała bluzka lub koszulka, tak czyściutka jakby dopiero co rozpakowana po zakupie/ ładny markowy czarny plecaczek albo torba na ramię, oczywiście nieodłączny telefon,na nogach tenisówki, a raczej trampki, też markowe. Ole zdziwiły najbardziej często buty ubierane na bose nogi i doczepione do ubrań, butów, torebek kolorowe ciciki. Parę razy widziała przypięte do spodni lub torebki złote kłódki z wygrawerowanymi imionami. Super prezent dla zakochanej pary.









Załączam zdjęcie dwóch nowojorek - wersja podstawowa i trochę ubogacona :-))



Kończę już teraz, przepraszam /uśmiech/  bez klamry zamykającej, ciąg dalszy oczywiście nastąpi, przecież rytm Nowego Jorku pulsuje w Oli głowie nieprzerwanie, tylko chce już wrzucić pierwszego nowojorskiego posta,  już prawie trzy miesiące nic nie pisałam i czuje się z tym trochę naga.
zapraszam do jednego z najpopularniejszych postów  http://60twarzyoli.blogspot.com/2016/08/zmys-wechu-szesc-historyjek-o-zapachach.html






  




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz